Pomoc

Weekend rozpoczęłam od przeglądu szaf i wybierania ubrań, które by się mogły w tej koszmarnej wojnie przydać potrzebującym. Młody dołożył swojego misia, czym mnie niesamowicie rozczulił. Do niedzieli mieliśmy już adresy trzech punktów zbierających rzeczy i na granicę i dla kobiet z dziećmi, zakwaterowanych w naszym mieście. Zakupiłam kobiece środki higieniczne, do tego żele, szampony, mydła. Brat dorzucił nową butelkę dla niemowląt, dwie kołdry, poszewki na nie, ręczniki i dziesięć toreb ubrań – dziecięcych i dorosłych. Załadowaliśmy cały bagażnik i wybraliśmy jeden z punktów zbiórek, gdzie ze łzami w oczach dziękowano nam za pomoc.

Łzy w oczach miałam i ja, na widok podjeżdżających samochodów, ludzi ściskających zasmucone Ukrainki i przekazujących słowa wsparcia. Może tych rzeczy będzie za dużo, może część niepotrzebna, ale to, jak ruszyliśmy wszyscy na pomoc pokazuje, że jednak dobre serca są. Nie zniknęły w narodzie.

Strach

Nie da się nie bać, nie myśleć. Nie da się zajmować spokojnie codziennością, kiedy tuż obok giną ludzie. W imię czego? Politycznych rozgrywek? Próby sił? Zabijać ludzi, napadać, straszyć? Jak można mieć w sobie tyle pychy, dumy. Miało już nie być wojen! Mało się świat wycierpiał? Mało zginęło ludzi? Jak to jest w ogóle możliwe? Kiedy czytam, że Polska nie jest bezpieczna, to ciarki idą po plecach. I zamiast o remoncie kuchni zaczynam myśleć, czy zmieścimy się w piwnicy? W piwnicy! W życiu nie sądziłam, że kiedykolwiek taka myśl przejdzie mi przez głowę.. Ale zaczynam rozumieć tych, którzy zaopatrują się w schrony i robią zapasy przez cały czas. Tylko czy tak powinno wyglądać życie? W ciągłym zagrożeniu i strachu o siebie i bliskich..

Dzwoniła do mnie wczoraj Mama i mówi, że nie chce jej się żyć. Że nie chce takiego świata i ona nie udźwignie tego strachu. A mnie się chce żyć, chcę się czuć bezpieczna, chcę spokoju, radości i wolnego kraju dla dziecka, rodziny i dla wszystkich na tej ziemi. Ta wojna powinna być natychmiast skończona.

Antyastmowo

Nareszcie udało się dotrzeć na wizytę do alergologa i laryngologa. Młody przebadany, spirometria wyszła super, drożność nosa też, jedynie testy wykazały małe uczulenie roślinne i mamy obserwować czy pojawią się jakieś objawy na przełomie marzec – kwiecień. Najbardziej ucieszyło mnie całkowite odstawienie leku wziewnego. Od następnego tygodnia próbujemy! W ramach zabezpieczenia są leki, które mamy podawać przy pierwszym katarze, żeby nie zdążyło nic do gardła spłynąć. Jeśli uda się przetrwać trzy pełne miesiące bez kaszlu i większego chorowania można mieć nadzieję, że uniknęliśmy astmy oskrzelowej. Nadzieja jest i trzymam się jej mocno.

Odnalazł się też nasz fachowiec od kuchni, fronty przyszły, można by już ruszać z pracami, blokuje nas jeszcze wymiana kafli na podłodze. A że o dobrego kafelkarza niełatwo, to czekamy na polecanego, który będzie dostępny z początkiem marca. Ciągną nam się te terminy niemożliwie, ale po kaflach to już ponoć rach ciach. Czy będzie rach, czy ciach, zobaczymy w marcu. Na razie korzystam z resztek kuchni i myjąc naczynia spoglądam tęsknym okiem na zmywarkę, stojącą sobie kusząco w kącie. Piekarnik zamawiam z początkiem nowego miesiąca, żeby od razu stary odebrano i niech się wreszcie temat rozkręci tak, jak powinien:)

W międzyczasie odpoczywam sobie trochę przy książce i cieszę odzyskanym czasem dla siebie. Młody też dużo czyta, idąc śladem mamusi i stał się posiadaczem własnego konta na Lubimy Czytać. Już pierwsze 6 książek wpadło mu na listę samodzielnie przeczytanych! A ja żałuję, że LC nie było za czasów mojego dzieciństwa, albo że nie robiłam na kartce takiej listy – teraz mogłabym sobie przypomnieć więcej książek, którymi się wtedy zaczytywałam..

Domowe klimaty

Czekam właśnie na transport zmywarki, gotując makaron do spaghetti i odpoczywając po weekendzie. Z racji zakatarzonych efektów (u mnie i Męża) większość czasu spędziliśmy w domu. Zaczęło się od wymiany pościeli, prania i rozwalania kolejnych szafek, wynoszonych z domu w formie desek. Do tego szykowanie wątróbki, maczanej w mleku i smażonej z cebulką. A skoro już porządki, to i wymianę poszewek na poduchach w salonie zrobiłam, lecąc do sklepu po nowe. Z Młodym małe spacery po osiedlu, ku dotlenieniu i granie w Monopol, który wciąga i zakończyć się nie daje. Była też mobilizacja syna, do czytania i pisania, z racji dzisiejszej kartkówki. A dla relaksu budowanie z klocków – domu dla Muminków.. i nowej kolekcji figurek.

Już nie nadążam za zmieniającymi się trendami;) Jesteśmy gdzieś pomiędzy Spider-Man’em, zabawami w dom, a walką pomiędzy dobrem i złem w Gwiezdnych Wojnach. I tak naprawdę podoba mi się to, bo już wiem, jak ten czas zasuwa i jak szybko dziecię z tych zabaw wyrasta. Dopiero co była świnka Peppa, był Bing i Psi Patrol na topie, a tu coraz częściej słyszę, że koledzy mają zegarek, przez który można dzwonić, telefon i tablet z kartą sim. To już wolę Muminki i jak najdłuższy czas dzieciństwa..

Kinowo

I kolejna okazja na wyjściowy makeup się nadarzyła. Z dnia na dzień i w miłym towarzystwie Bluberki. Tym razem kinowo, ale że koszula w różowej tonacji to i oczyska w takowej – Mystic Galaxy nie zawiodło. Jestem zachwycona cieniami, przetrwały biegi z autobusu w deszczu, zgrzanie się, a potem wystawienie na wiatr w wędrówce powrotnej (obym i ja przetrwała).

I było warto wyjść, w te mało sprzyjające okoliczności przyrody, dla pogaduch, dla filmowej adaptacji pani Christie i sajgonek na kolację. Film klimatyczny, retro, z dobrymi zdjęciami i dobrą grą aktorską. Może bez zaskoczenia, bo wiele się już kryminałów pani Agaty naczytałam i „Śmierć na Nilu” też wśród nich była, ale zawsze ciekawie zobaczyć jak sobie detektyw Poirot poradzi na ekranie.

Tymczasem ja też muszę przeprowadzić prywatne śledztwo, bo gdzieś nam się zapodział fachowiec od kuchni. Kafelki do domu zatargane (150kg), płyta gazowa stoi w salonie, zmywarka przyjeżdża w poniedziałek, a tu ni widu ni słychu. W weekend rozwalanie kolejnych szafek i w nowym tygodniu trzeba ruszyć temat. Niby nam się nie spieszy, ale ja chcę już piec te bułeczki drożdżowe, robić zapiekanki, myć naczynia w zmywarce i pomieścić się z całym sprzętem. Mam nadzieję, że do Wielkanocy marzenie się spełni.

Polecane

Walentynki spędziliśmy tylko trochę romantycznie, z miłymi niespodziankami i kwiatami..

ale za to później też z przyjacielskim wsparciem z naszej strony. Po szkolnym zebraniu ustalonym na 17tą, pojechaliśmy pomóc ogarniać salę po weekendowych zabawach. Było zamiatanie podłóg, zdejmowanie ozdób i pakowanie sprzętów kuchennych, których koleżanka zabrała multum. Nic dziwnego, żeby przyjąć 30 osób, w wynajętej sali, trochę się trzeba nagimnastykować. Dlatego cieszę się, że mogliśmy pomóc w sprzątaniu i zawieźć im, na dwa auta, wszystkie rzeczy do domu.

Od poniedziałku i powrotu Młodego do szkoły odzyskałam czas dla siebie, który pożytkuję na zamawianie sprzętów kuchennych, gotowanie, ale i trochę relaksu połączonego z czytaniem książek, czy nadrabianiem filmów. Mogę też bardziej zadbać o siebie i przyłożyć się do domowego spa ciesząc świeżo dostarczonymi mydełkami z serii dermatologicznej, które polecam do wymagającej cery.

A z ostatnich poleceń ulubionych blogerek, przetestowałam tonik z Lirene od Bluberki i cudne cienie z Eveline od Leny. Nabyłam dwa zestawy, Ruby Glamour – pachnące faktycznie jak rubiny i to takie w szampanie maczane, oraz Mystic Galaxy z fantastycznymi odcieniami. Ruby’m miałam okazję malować oczyska już w tamtą sobotę na imprezę i cienie sprawdziły się rewelacyjnie. Jako bazy użyłam korektora z L’Oreal, ale myślę o sprawieniu sobie bazy z Artdeco – polecanej z kolei przez Ms.Blond. Chciałabym też wypróbować szampon Dermaglin od PaniKa, ale tu muszę się wybrać do Natury, której brak w okolicy i podjechać trzeba. Jednak czasem warto zapolować, bo a nuż produkt będzie dobry dla moich włosów i zostanie na dłużej w codziennej pielęgnacji.

Venom w natarciu

Ferie zakończyliśmy z przytupem, na dwóch imprezach i z pierwszym nocowaniem Młodego u moich rodziców. Przez te siedem lat, a to był za mały, a to kręgosłupy bolały, potem nie było potrzeby, a jeszcze później wirus. Teraz już po szczepieniach u całej rodziny, więc zdecydowali się przyjąć wnuka na noc, żebyśmy mogli poświętować razem. W jeden dzień 40 urodziny kumpla, w drugi 8 jego syna. W tej samej, wynajętej sali, z DJem i tańcami do nocy. Niektórzy wytrwali do szóstej nad ranem, nam się moce wyczerpały w okolicy drugiej. Ale wytańczyliśmy się na całego, (ostatni raz takie hulańce w sierpniu na weselu Leny) i mogliśmy dzielić ten dzień z sympatyczną ekipą. Ludzie wyluzowani, klimaty Woodstock’owe, żona kumpla naszykowała sałatek, pieczystego, a i ciast nie zabrakło. A na deser trzypiętrowy tort z Venomem – straszności, dla wtajemniczonych – my akurat w temacie, bo Młody w Avengersach teraz siedzi.

Na drugi dzień dziecięce szaleństwo, na które na szczęście dostarczyliśmy piłkę, gry i sterowane auto, dzięki czemu nie skończyło się na bieganiu wokół stołów. Maluchy dostały frytki z keczupem i słodkości różne, łącznie z tortowymi zębami Venoma 😉 A co do zębów, to nasze dziecię wczoraj przed snem wyrwało sobie górną jedynkę, trzymającą się już tylko na włosku (obawiałam się, żeby w nocy tego zęba nie połknął!). Mrozi mnie na sam widok, ale cóż z mleczakami swoje przejść trzeba i dzielnie to przetrwać. Wróżka Zębuszka na pocieszenie zostawiła datek pod poduszką, a Walentynka drobny upominek. Dla Męża też będzie coś słodkiego, bo i on wyznaniami miłosnymi z samego rana mnie uraczył – nawet w torebce i w chlebaku się ukryły, żeby żonę zaskoczyć:) Miłych Walentynek i duużoo miłości!

Tuż tuż i po feriach już

Pamiętam wizję dwóch tygodni z dzieckiem, od rana do wieczora. W naszym przypadku późnego. Tymczasem zleciało w mig, za sprawą leniwych poranków, intensywnych godzin popołudniowych i planszowych, lub bajkowych wieczorów. Każdego dnia coś się działo i nawet jeśli to nie były atrakcje typowo dziecięce, wolny czas leciał błyskawicznie.

Zaliczyliśmy kolejne wyjścia na łyżwy – tu z przeszkodami, bo hokejówki od Brata nie zdały egzaminu. Nie wiem dlaczego, ale Młody kompletnie nie mógł na nich jechać i utrzymać równowagi. A że nie ma już sensu kupować nowego sprzętu (wiosna tuż tuż), wróciliśmy do wypożyczania łyżew na lodowisku. Na następny sezon spróbuję jednak znaleźć jakieś dobre figurówki, z regulacją rozmiaru do 35.

Na jedno z wyjść umówiliśmy się z koleżanką Młodego, która jazdę po lodzie ma opanowaną do perfekcji. Ponoć za sprawą rolek, na których wyjeździła wcześniej wiele godzin. Na wiosnę i Młody zmierzy się z rolkami i mam nadzieję, że tu posiadany sprzęt okaże się trafiony. W razie czego mamy dwie pary do testowania. Choć wcale nie powiedziane, że ten rodzaj sportu przypadnie mu do gustu. Mnie rolki nie zachwyciły, za duże tempo, brak równowagi i nie czuję się na nich bezpiecznie, ale nie poddaję się i ponowne próby poczynię. Dla dziecięcia chcemy jeszcze przejścia z hulajnogi trójkołowej na dwukołową i dalszych jazd na rowerze, bez bocznych kółek. Także zapowiada się sportowa wiosna i z chęcią też skorzystam z większej ilości ruchu.

Natomiast dla odpoczynku wybraliśmy się dziś do kina (sprawdzano certyfikaty szczepień) na piękną animację Disney’a „Nasze magiczne Encanto”. Mocno śpiewaną, ale z przesłaniem miłości, docenienia najbliższych i wartości rodziny. Także doceniajmy i spieszmy się kochać bliskich..

Ferie w rozkwicie

Okazało się, że łyżwy dla Młodego były u brata. Sprawdzone już, dostosowane do długości stopy (jest regulacja rozmiaru rozmiaru) i można ruszać. Ale zanim kolejna wyprawa na lodowisko muszę ogarnąć ciuchy, lodówkę i przestrzeń po powrocie od Zosi. Mężu wziął wolny piątek i już w czwartek mogliśmy pojechać do drugiej babci na cztery dni ferii dla nas wszystkich. Dla dziecięcia od szkoły i domu, dla Męża od pracy, dla mnie od gotowania i prac domowych.

Dobry to był czas. Relaksu, wyspania, długich późnowieczornych rozmów z Zosią, smakołyków i dwóch wyjść do kina. Jednego we dwoje – na „8 rzeczy, których nie wiecie o facetach” (do wyboru było to lub Spider-Man) – może i niewysokich lotów, ale od połowy nawet z uśmiechem i elementami wzruszenia (łatwo mięknę). Drugiego we troje, na „Skarb Mikołajka”, który też dopiero od połowy jako tako się rozkręcił, ale Młodemu podobał się bardzo. Zwłaszcza, że tuż przed wyjazdem tata skończył czytać mu grube tomisko o przygodach Mikolajka i znał temat.

Była też kolacja we dwoje (z przyjemnością się korzysta, gdy dziecię zaopiekowane) i dzisiejszy godzinny spacer z synem, złapany pomiędzy prysznicami z nieba. Nie wiem, czy z początkiem lutego można czuć wiosnę, ale dla pączków na krzakach mróz mógłby już sobie powroty odpuścić. Jak dla mnie też..

Na łyżwy ⛸️

Ferie niedługo na półmetku, dlatego postanowiłam jeszcze intensywniej wykorzystać czas wolny. Fakt, że prócz wolności i wstawania o 8 trzeba też zająć się domem, tematem kuchni (fachowiec ze złamaną nogą, ale twierdzi, że za tydzień zaczynamy), gotowaniem i zakupami – w każdym z tych aspektów syn ma możliwość się wykazać. Pomaga w gotowaniu, opróżnianiu szafek przed remontem, a i listę zakupów już sam napisze, traktując to jak fajną zabawę.

Zabawy w domu też nie brakuje, jednak kiedy tylko się da, ruszamy na spacery. Był też niedawno taki z moimi rodzicami, spontanicznie zakończony na lodowisku, gdzie po raz pierwszy mój 7latek ruszył w łyżwach po lodzie. Byłam z niego naprawdę dumna, po kilku minutach trzymania się bandy przeszedł na trzymanie mnie za rękę, a gdy poczuł się pewniej pojechał samodzielnie. Może pojechał to za mocne słowo, ale utrzymywał równowagę i momentami pomiędzy drobnymi krokami zdarzał się ślizg. Z racji, że był to wypad spontaniczny, łyżwy musiałam wypożyczyć – i zrobiłam to pierwszy i ostatni raz. Sprzęt beznadziejny, plastikowy, sztywny i niewygodny. Także na następny raz na pewno biorę swoje figurówki i musimy przejrzeć w piwnicy skarby otrzymane od brata, bo twierdzi, że oprócz rolek i zdobyczne łyżwy dał do kompletu.

foto: wszczecinie.pl