Wprawdzie już po śniegu śladu nie ma i temperatury na plusie, ale powspominać można.. Kolejna część zimowego pleneru napotkała nas w lesie i nad małym, zamarzniętym po części, jeziorem. Spotkaliśmy się z Rodzicami i rodziną Brata na naszym cotygodniowym spacerze. Spacery w lesie i w śniegu, z dwójką dzieci, to jednak niezłe wyzwanie. Zwłaszcza przy Bratanku, który wybiera swoje szlaki, robi co chwilę przystanki, by pobawić się w chowanego i ma chęć pospacerować po trzeszczącej tafli;) Także cała ekipa musi mieć oczy dookoła głowy i robić przystanki wraz z nim. Droga, którą byśmy przeszli w pół godziny, wydłuża się do dwóch, ale dzięki temu spędzamy więcej czasu na świeżym powietrzu. Naszego Małego jednak łatwiej ogarnąć na sankach i z wyjaśnianiem, że lód warto pooglądać z brzegu..

Nie wszyscy jednak ów brzeg wolą, jak i ubranie po zęby w kurtki, ciepłe szale i zimowe puchate czapy. O „suchych” morsach z Babiej Góry ciężko pisać, bo aż nerwy biorą na brak odpowiedzialności. Ale i niektórzy na nizinach na ten przykład wybierają pozowanie w bieliźnie, ku radości fotografa i oburzeniu pewnej części spacerowiczów. Z jednej strony nie mam nic przeciwko, bo przecież mamy wolność i pani jednak nago nie śmigała. Z drugiej trochę dziwnie obserwowało się reakcję własnych rodziców, dla których ten świat po prostu już do reszty zwariował;) Co by jednak nie mówić, hart ciała i ducha trza mieć, ale wybieram te ciepłe kurtki i spacery przy brzegu, w zimowych butach od stania na lodzie w skarpetkach. Brr.
