Ugotowane

Ostatni dzień wreszcie był pięknie wiosenny. Ciepło, słonecznie więc już bez wymówek ziemia do skrzynek ruszyła. Rusza się też coś ze znoszeniem obostrzeń, z czego najbardziej cieszy mnie majowe zdjęcie masek w plenerze. Duszności dostaję na sam widok maski, choć w sklepie jakoś mi nie przeszkadza, tam jednak lepiej ją mieć. Są też szanse na małe przyjęcia z okazji nadchodzących ślubów, ale to będzie się klarowało bliżej terminów. Na razie jest tu i teraz, a w tym teraz Spis Powszechny – na który większa część mnie się buntuje ((permanentna inwigilacja), ale skoro trzeba, to trzeba. Wieści o odbiorze dowodu rejestracyjnego, czyli kolejna wizyta w urzędzie planowana. Zakup botków wiosennych po raz pierwszy z bonprix – nie trafiony z rozmiarem i przybywający ze skazą na lewym bucie. Zwrot na szczęście darmowy w ramach reklamacji, ale chyba już więcej nic tam nie zamówię. Mówiłam, że nie mogę kupować ubrań i butów przez internet. Zawsze coś nie tak! Nie ma to jak przymierzyć, przejść się w sklepie, dotknąć materiału. Także dobrze, że niedługo i sklepy będą otwarte.

Zanim jednak do sklepów, wyżywam się kulinarnie w nowościach. Nowościach dla mnie, bo przepisy znane na świecie od lat i preferowane przez wielu. Ale dla początkującego, zaskakujące i przyjemne w realizacji. Na pierwszy ogień poszedł pasztet z soczewicy, według przepisu Lenki. Z jedną modyfikacją na soczewicę czerwoną, bo zielonej na stanie nie było. Tak czy inaczej wyszło smacznie, idealnie do pieczywa i bez mięsa.

Z kolei od naszej Ani Pisarki, ślimaczki z ciasta francuskiego, robione na szybko z masą krówkową. W planach na kolejny weekend będą i z makową. Domyślam się, że i ta wersja zniknie w kilka chwil, także może na dokładkę zrobię jakieś łatwe ciasto lub babeczki. Chłopakom tego słodkiego ciągle za mało, ja staram się ograniczać ale jednak dla nich lepiej coś upiec niż kupować cukierki.

Dla równowagi od słodkości wybrałam się z koleżanką na dalszy spacer po warzywa, takie świeże, pachnące, prosto z rynku. Nadźwigałam się ogórków gruntowych, nareszcie smacznych, twardych. Do tego dołożyłam pomidory malinowe, pyszne rzodkiewki i świeży czosnek. Powstało wczoraj spaghetti na mięsie drobiowym, jeśli zostanie dużo makaronu planuję zapiekankę z warzywami i może potem odważę się zrobić po raz pierwszy risotto i pierogi z mięsem. Mobilizacja do pichcenia jest, w tle jakiś film (w temacie kulinarnym polecam „Ugotowanego”) lub serial. W międzyczasie mycie okien, łazienki, sadzenie kwiatów, a popołudniami plac zabaw z Małym (póki nie pada), potem wieczór z Mężem, książka przed snem i zmyka ten czas jak szalony..

Samodzielność

Zmiany zmianami, ale chyba na wiosnę i lato odpuścimy sobie rewolucje. Jesienią będzie łatwiej i mniej pokus do wychodzenia z domu. Mały też bardziej oswoi się z tematem szkoły, bo na razie się jej obawia. Swoją drogą jest o ponad pół roku młodszy od swoich rocznikowych rówieśników, a to i wizualnie i emocjonalnie jest jeszcze zauważalne. Choć bez problemu radzi sobie z zadaniami, to jednak czasem czuje się niepewnie i nad tym trzeba się skupić. Na dokładkę wzmocnić go trochę, nauczyć radzenia sobie np z wiązaniem sznurówek i stopniowo zwiększać samodzielność. Sąsiadka wysłała ostatnio swojego 7 latka po chrupki do pobliskiego sklepu (dwa przejścia przez ulicę), drugi raz do żabki po coś słodkiego, nadzorując go raz z balkonu, raz zza winkla klatki schodowej. Nasz na razie podejdzie do kiosku, ale z nami, w niedalekiej odległości. W domu za to ogarnia już wiele, sam się ubiera, częściowo ścieli łóżko – zostawiając tylko za ciężką kołdrę, po jedzeniu odnosi naczynia do kuchni, sprząta zabawki (odkurzacz mogący pochłonąć klocki to dobry motywator) i kiedy biorę się za wycieranie kurzu, od razu leci po swoje chusteczki i zaczyna pomagać. Wie, że po przyjściu z podwórka koniecznie trzeba umyć ręce, próbuje też pomagać przy gotowaniu, jeśli ma chęć. Raz zrobił nam nawet śniadanie do łóżka, smarując kromki chleba masłem i kładąc na nie grube połówki pomidora. Dał radę:)

Zaczyna też ciekawić się naszymi rozmowami, dopytuje o kim, lub o czym mówimy. Chce, żeby powtarzać mu niedosłyszane słowa i próbuje łapać sens całości. U jednych naszych znajomych jest zasada, że dzieci nie wtrącają się do rozmów dorosłych i są wręcz wypraszane z pokoju, co bywa dla nich przykre. Oczywiście nie jestem za tym, żeby wciągać dziecko w tematy zdrowotne, finansowe, czy budzące jakiś niepokój. Ale jeśli rozmowa jest luźna, o planach na weekend, o domowych decyzjach to fajnie jak i dziecię ma w tym trochę swojego udziału. Nie czuje się wtedy wyganiane i odrębne tylko, że jego zdanie też się liczy i jest ważną częścią rodziny.

A rodzina w wolne dni spędziła czas razem. Tradycyjnie już na spacerach, wczoraj z rodzicami, dziś 10 km w dwóch ratach i na spotkaniu z Bratankiem na placu zabaw. Miało być też balkonowe sadzenie kwiatów. O którym już ze trzy razy pisałam, ale do tej pory pogoda psuła i psuje szyki. Czekam na cieplejszy klimat i cieszę oko tym, co zakwitło w przydomowych ogródkach i w parkach. Po krokusach w naszym parku już śladu nie ma, pozostaje powspominać je na zdjęciach i chyba kupić gotowe sadzonki własnych kwiatów, bo coś za te z nasion samodzielnie zabrać się nie mogę;)

Zmiany

Mały dostał się do szkoły, na której bardzo nam zależało. Ta nasza jest o wiele mniejsza od drugiej dostępnej. Pierwsze klasy będą tylko dwie i 20 osobowe, a nie jak w molochu 7 klas i jeden wielki chaos organizacyjny. Nie mówiąc o niskim poziomie, dyrektorze, z którym nie idzie się dogadać i od którego uciekają świetni nauczyciele. Choć to akurat plus, bo uciekają do nas. Szkoła ma bardzo dobre opinie, przyjazną świetlicę, opiekę i kadrę. Są też zajęcia dodatkowe, taniec, angielski i organizowane różne bale, czy konkursy. Na dokładkę do tej samej szkoły dostał się sąsiad z góry i drugi z naszego piętra, znany nam od lat syn koleżanki, dziewczynka z którą chodziliśmy na rytmikę i jak się uda, dwóch kumpli z obecnej grupy zerówkowej. Dzięki temu wiem, że Mały nie będzie się czuł wyobcowany, kumpli nie zabraknie, a i start będzie przyjemniejszy.

Ten start jednak i tak mnie trochę stresuje, bo za szybko trzeba doganiać zmieniające się, wraz z rosnącym dzieckiem, realia. I nie chodzi tylko o wyrastanie z ubrań i butów. Dopiero co zaczynaliśmy przedszkole, a tu już trzeba myśleć o wyprawce szkolnej, o kupnie biurka, laptopa (w razie zdalnych lekcji) i reorganizacji całej przestrzeni. Musimy zlikwidować nasze łóżko, przenieść regał z książkami, żeby teraz służył dziecku na jego książki, gry i zabawki. Nam zakupić wygodną kanapę do spania, co najbardziej mnie martwi, bo kręgosłupy bolące i wymagające. Przydałaby się też nowa ława i wymarzony duży stół. A tu i kuchnia woła o remont, korytarz o odświeżenie, a ceny wszystkiego rosną z dnia na dzień. To jest tak rozpędzone, że trzeba by się brać za te wszystkie zmiany już, bo za chwilę możemy nie nastarczyć. Brat miał kiedyś w planach budowę domu, teraz będzie cud, jak uda mu się kupić kawałek działki budowlanej, nawet w ramach przyszłej inwestycji. Nie mówiąc o naszych planach zakupu mieszkania z trzema pokojami, które to plany odeszły w siną dal. Będziemy kombinować na dwóch pokojach, choć tym przestałam się już przejmować. Najważniejsze, żeby dziecko miało swój pokój i warunki do nauki. A my się jakoś pomieścimy, za to będziemy częściej wybywać w plenery, żeby nasycić się przestrzenią i mam nadzieję, tymi wyczekiwanymi podróżami. W końcu przecież ważniejsze „być”, niż „mieć”.

Tryb spacerowy

Nawiązując jeszcze do poprzedniego kreatywnego wpisu podrzucam pomysł na zrobienie WŁASNEJ ZAKŁADKI DO KSIĄŻKI. Motyw przewodni można oczywiście zmienić, zrobić jednorożca, pandę, czy jakąkolwiek postać z bajki. Mały jest dumny ze swojej, teraz książki tylko tą zakładką zaznaczać można i nie ma zmiłuj, na dzisiejszy powrót do przedszkola zabrał swoje dzieło ku prezentacji.

A tymczasem po pracach domowych przyszedł czas na weekendowe spacerowanie, spotkanie z koleżanką i jej wnuczkami, jazdy na rowerze, zwiedzanie nabrzeża i łapanie tych promyków, które łaskawe były zza chmur się wychylić. A łaskawość owa objawiła się i w sobotę, na rodzinnym dreptaniu nad stawami i w niedzielę, jedynie trochę z wietrznym zapleczem nad Odrą..

Zaskoczyło mnie, w obecnym wirusowym czasie, rozkładanie diabelskiego młyna i szykowanie się chyba do letniego szaleństwa z wesołym miasteczkiem. Pojawił się również plan koncertowy na lipiec i sierpień, z Anią Dąbrowską i Kwiatem Jabłoni, których to chętnie bym posłuchała na żywo. B. z Danii zakupiła już nawet bilety na sierpniowy koncert Kamp. A mnie tak dziwnie, bo w tym natłoku wieści trudnych i chorobowych, jakoś nie dociera, że faktycznie będą koncerty (?), że da się na wakacje wyjechać (?), że życie poza spacerami i domowym zaciszem może się latem rozkręcić.. Jak to optymistycznie montowane koło..

Kreatywnie

Mały rozpoczyna dzień odkodowywaniem ukrytego pod cyframi i literami obrazka. Coś jak gra w statki i szukanie pod A4 czy E6. Wsiąknął w to kodowanie, które ponoć jest wstępem do programowania też w szkole podstawowej. My chyba nic takiego nie mieliśmy, ale pamiętam zajęcia komputerowe w Pałacu Młodzieży i pierwsze próby programowania przy komputerach wielkich jak szafa, na czarnych ekranach z zielonym drukiem.

Technologia poszła naprzód, ale nic nie zastąpi prac plastycznych, nauki szycia choćby na okrętkę, czy umiejętności wbijania gwoździa, zwłaszcza dla chłopca. Także wśród zadań z zerówki bywa na przykład tworzenie orła z rolki i odrysowanych dłoni na kartonie, klejenie figurek z plasteliny. Sadzenie roślin, tworzenie bransoletki z korali. Robienie klatki dla papugi z papierowego kubka i klejonych piór. Albo pająka z bajki o Spiderman’ie, wyklejanego soczewicą.

Do takich prac dziecię z przyjemnością dokłada gry karciane, planszowe i trenowanie podstawowych zasad w szachach. Wczoraj na dokładkę przypomniał sobie o kostce Rubika, którą Mężu układa w tempie ekspresowym, wzbudzając tym podziw u dziecka. I dziś od rana synek kręci i kręci, ustawiając sekwencję czterech ruchów pozwalających na pomieszanie i ułożenie kolorów z powrotem. Ale żeby nie było tylko działań kanapowych i przy stole, idzie w ruch piłka, biegi po mieszkaniu, kręcioły na podłodze w ramach breakdance’a i próby naśladowania SHUFFLE DANCE – które, zwłaszcza w wykonaniu dziewczyn, bardzo się Małemu podobają. Nam natomiast w ucho i w oko wpadł ten układ, ale próby naśladowania już tak atrakcyjnie nie wyglądają;)

Sven Otten nauczył się szuflować z jutubowych tutoriali, 8 lat temu nagrał filmik we własnym pokoju (do dziś 54 miliony odsłon) i tak zaczęła się jego przygoda i kariera związana z tańcem. Prowadzi własną akademię, wtańczył się w różne reklamy i rozkręcił niejednego kanapowca. Także wstajemy i w ramach fitnessu kto może, rusza w tan.

Rodzinnie

Urodziny Bratanka trafiły na dzień z dobrą pogodą. Taką przy której można poszaleć na placu zabaw, pospacerować w lesie i załapać się na gofry pod gołym niebem. Jedyny minus, że na ten sam pomysł spędzania czasu wpada wówczas pół miasta. Nic dziwnego, każdy już ciepłej wiosny spragniony.

A gdy chłodniej się robi, znów zmykamy w cztery ściany i szukamy pomysłów, jak tu przy dziecku, w kolejnym tygodniu bez przedszkola, nie zwariować. Tym razem padło na wspólne pieczenie babeczek i intensywne dekorowanie ich lukrem z kolorową posypką.

Ku uciesze chłopaków i mej zgryzocie, jak odrobinę zjeść ale żeby w boczki nie poszło;) Co do boczków, to obrany kierunek powoli daje efekty. Dopięłam się ostatnio w spodnie, w które już dawno nie wchodziłam, a w ulubionej koszuli zrobiło się troszkę luźniej. Byle to utrzymać, najlepiej na stałe, dołożyć do tego spacery, trochę ruchu i będzie dobrze. Kiedy zrobi się cieplej, łatwiej będzie umykać od pokus i spędzać jeszcze więcej czasu poza domem.

Tu przy trzech orłach, w wersji mniejszej.

Tęskno

Coś te dobre myśli trudniej utrzymać na dłużej. Kiedyś było tyle powodów do radości, nie mówię, że i teraz nie ma, ale jakoś ich mniej. Nie ma tej swobody w życiu codziennym, spotkaniach z rodziną, w podróżowaniu. Nie ma gdzie się wytańczyć, jak się spotkać na babskim seansie kinowym, wyśpiewać na koncercie. Dziecięcia w domach, pogoda jeszcze średnia na dłuższe wypady w plener. Na dokładkę zamiast maleć, ilości zakażeń rosną. Ciągle za mało szczepionek, ciągle wieści o rekordowych ilościach zgonów. Przedłużone zamknięcia przedszkoli i szkół powodują frustrację u wielu. Mnie wprawdzie nie denerwuje przebywanie całymi dniami z Małym, bo fajny z niego ludzik. W wieku już w miarę spokojnym, pomocnym, a do tego pracowity – od rana biegnie sobie do zadań i robi je z wyprzedzeniem. Niestety dziecko trzeba teraz zabierać ze sobą wszędzie, do tłumnych sklepów – które stały się dla niektórych jedyną atrakcją i miejscem spotkań. Do urzędu, gdzie akurat musiałam się udać w sprawach samochodowych i to autobusem. I gdzie widać było mamy z wózkami, biegające, wynudzone dzieci i rodziców, którym czasem puszczały nerwy. Byłam przekonana, że nie uda się załatwić sprawy od ręki – jakoś zawsze tak się kończyły wizyty w urzędzie. Tymczasem urzędniczka wykazała się litością i machnęła pieczątki tam gdzie trzeba, uwalniając mnie od ponownej wizyty. Został jeszcze urząd skarbowy, ale tu już spróbuję podziałać przez internet. Na wizytę w przychodni jednak Małego ze sobą nie zabiorę i chyba przyjdzie przełożyć termin na kolejny tydzień. Jeśli oczywiście lockdown zakończy się do 18 kwietnia i nie przedłużą go o następny.

Co będzie, to będzie, pozostaje powspominać namiastkę wolności, bez masek w lesie i w ogrodzie u Zosi..

I namiastkę podróży, która teraz stała się jedyną możliwą, z noclegiem i kilkoma dniami poza domem. Widok przed maską samochodu zawsze mnie hipnotyzował. Kiedyś był zapowiedzią nowych miejsc, nowych kadrów czających się za zakrętem. Niespodzianką w górach, nad morzem, czy kolejnym zwiedzanym miastem. Tęskno mi za tym, bardzo. Oby choć weekend był łaskawy pogodowo, by udało się świętowanie urodzin Bratanka chociaż tak – na placu zabaw, wśród zamaskowanej rodziny. Zdrowego i spokojnego życzę..

Dzień dobry

Dwa miesiące temu spotkałam wraz z Małym KAMIEŃ Z PRZESŁANIEM. Niedawno trafiliśmy na kolejny i chciałabym, żeby to przesłanie każdego dnia mogło dotyczyć..

Ostatnie dni zresztą takie były. Wielkanoc spędzona u Zosi, wśród smakołyków świątecznych, ale jedzonych w miarę ostrożnie. Sałatka jarzynowa i bigos to jednak sycące potrawy, a żołądek trochę mniejszy i tyle, co kiedyś, nie zjem. I o to chodzi. Jeśli do tego dołoży się spacery po lesie, dużo powietrza w ogrodzie, święcenie pokarmów przed kościołem, śmigus o poranku w lany poniedziałek i czas z moimi chłopakami, to jest na plus. Jedyny minus to brak świąt spędzonych z całą rodziną, ale mam nadzieję, że kolejne będą już pełne. Może nawet te grudniowe, kiedy rodzice będą po dwóch dawkach szczepień, a może i my się szybciej na szczepienia załapiemy. Trzeba być dobrej myśli..

Wielka-noc

Niech pomimo wszelkiego smutku na zewnątrz, ten Wielkanocny czas będzie dobry. Niech wreszcie zlitują się nad nami, tam na Górze, by wirus odpuścił, by szło w lepszą stronę. Żebyśmy już mogli odetchnąć i znów w pełni cieszyć się życiem. Zmartwychwstanie, odrodzenie, mają ogromne znaczenie i przesłanie, teraz jeszcze większe..

Spokojnych Świąt Wielkiej Nocy, Zdrowia przede wszystkim, Nadziei i choć odrobiny Radości 🐤🍀🌺

Domowa kompozycja, owies wyhodowany przez Synka, czekoladowy zając Wielkanocy nie doczekał;)

Dywany

I są. Kwieciste, kolorowe, pachnące. Nasze parkowe dywany krokusowe. Pojechaliśmy podziwiać je dwa razy, przy pogodzie mniej słonecznej i przy tej już całkiem wiosennej, która na dwa dni skusiła wszystkich do wyjścia z domu.

To wyjście stało się wręcz niebezpieczne, bo sceny dantejskie w parku się działy. Tłumy na kocykach, tłumy spacerujących. Dzieci pozbawione szkół i przedszkoli wyległy w plenery, bez masek, z piłkami, paletkami i freesby. Na dokładkę dwie dziewczyny przebrane za kurczaki, z przenośnym głośnikiem zrobiły dla nich show z tańcami i wygibasami. Widok był aż nierzeczywisty, bo z jednej strony oglądane dopiero co wiadomości o 35 tysiącach zarażonych, a z drugiej impreza na całego i bezmaskowa swoboda. Już sobie wyobrażam, co to się latem będzie działo..

Mimo wszystko w krokusy ruszyłam, by nacieszyć nimi oczy i po krótkiej zabawie z piłką zwiewaliśmy w mniej ludne tereny. Nad Odrą też ich trochę wysiano, ale wiatr od wody zniechęcał do dłuższych spacerów.

Za to gdy temperatury podskoczyły do 20 stopni, nie dało się już dziecka w domu utrzymać. Poszliśmy na spacer z hulajnogą, w towarzystwie sąsiadki z synami, potem na pusty plac zabaw z drugą koleżanką i jej dziećmi. A potem przyjechali jeszcze do nas na osiedle rodzice, pograć w piłkę z Małym, by osobiście złożyć życzenia i przekazać wnuczkowi drobiazgi od Zajączka. W Wielkanoc zobaczymy się online, co kompletnie podłamuje moją Mamę, aż do stwierdzenia, że ma gdzieś te wszystkie święta, jest obrażona na los i ogłasza świąteczny strajk.

Gdy po południu wyległa większa ekipa wracaliśmy już na obiad. Te obiady mam teraz lżejsze (dzięki poradom Paulinki) i już zaczynam czuć się swobodniej. Choć jeszcze brakuje mi wprawy i dostosowania się do rad wszystkich, bo niestety na ten przykład makaron razowy u nas nie przejdzie, jak i kompletna rezygnacja z soli. Ale używam jej już mniej i reszta też powoli zaczyna się układać. Myślę, że z wiosną łatwiej będzie o mobilizację do dbania o sylwetkę. Choć jak znam życie, to dopiero po Wielkanocy, z okazji której życzenia jeszcze później pisać będę. Na razie krokusy w pełni i wracam do zajęć z Małym. Nie ma mowy, by odpuścił kolejne prace przy szlaczkach, pisankach i zalecanych zabaw z zającem:)