I po weselu

Lekki katarek już nie przeszkodził w długo oczekiwanym imprezowaniu. Fryzjerka podcięła mi włosy, Sylwia podjechała do nas z marynarką dla Małego, a jeszcze w dzień ślubu leciałam do kosmetycznego po jasnoniebieski lakier do paznokci, żeby czerwone nie gryzły się z kolorystyką.

Wesele Agi i Marcina przygotowane, z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Panna Młoda w przepięknej sukni.. jak księżniczka z bajki 🙂 Suknia do ziemi, z podpinanym trenem, talia osy i długie, ładnie upięte włosy. Oboje wyglądali jak z okładki ślubnego magazynu. Jedynie pogoda nie dopisała, lało od rana, małe przebłyski słońca, a tuż przed kościołem grad, że strach było z auta wysiąść. Uroczystość jednak ładna, ze trzy razy wzruszenie mnie za gardło chwytało. Potem już przejazd do lokalu.. salę sami przystroili, gości ponad setka, prezentacja, dziecięce zdjęcia narzeczonych, duża rodzina i zaproszeni księża na przyjęcie. Na salę doszli piechotą w asyście dwóch koni – Aga intensywnie jeździ, więc przypuszczaliśmy, że może i na koniach wjadą.. Impreza z rozmachem, choć jak wiadomo nie wszystkim muzykę da się dopasować, a i czasem za dużo konkursów było. Ale my pod wrażeniem, że dziecię dało potańczyć, że mogliśmy spokojnie przy stole posiedzieć. Zjeść bez odrywania się od stołu i pogadać ze znajomymi. Był kącik dla dzieci, z kredkami, kolorowankami i zabawki. Mały miał dużo towarzystwa, biegał, tańczył, grał w piłkę. I tylko co jakiś czas zaglądał, czy jesteśmy. To my częściej sprawdzaliśmy, czy sobie radzi, czy jest zajęty i nie płacze. Tymczasem bez problemu się odnalazł i niepotrzebnie się przejmowaliśmy. Coś czuję, że w przedszkole będzie dla niego świetną zabawą..

 

 

 

dla Młodych

 


 

A nasza zabawa zakończyła się tuż po oczepinach, w okolicy 1 w nocy. Synek, choć energia jeszcze się nie wyczerpała, zrobił się już płaczliwy. Nas też zmęczenie dopadło, więc w auto i do domu. Szybkie mycie i spać, by odespać nocne szaleństwo. Potem dojść do siebie i zaliczyć mały spacer po parku. Dla relaksu i dotlenienia. Najfajniejsze, że jeszcze będzie kilka wolnych dni, bo przecież majówka dopiero się rozkręca. Tym razem idziemy na żywioł, bez planowania i zobaczymy, gdzie nas poniesie 😉 

Reklama

Dyrekcja i Balzac

Mały dalej z katarem i kaszlem, ale powoli wychodzimy na prostą. Co oznacza, że mamy szansę zawitać na wesele.. czy zawitamy, okaże się w terminie. Ubrania skompletowane, dziś jeszcze Sylwia zajrzy do nas z marynarką dla smyka. Brwi wyregulowane, paznokcie pomaluję dzień przed, a fryzjerka dopełni reszty. Majówka za to ciągle pod znakiem zapytania i foch na pogodę trwa. No bo jak tak można.. człek z utęsknieniem czekał na wiosnę, a tu lepiej zimą było, niż jest teraz. Chcę dziś wyjść na mały spacer, tylko czy się przebijemy przez wichury i deszcz, który zaraz lunie? Może pod wieczór będzie cieplej..

 

Spotkanie z dyrektorką przedszkola rozjaśniło nam trochę sytuację. Nie spieszymy się z naborem, tylko czekamy na wieści ile będzie miejsc. Nie liczy się kolejność zgłoszeń, czyli możemy się wstrzymać z wnioskiem. Mimo wszystko stresuje mnie ten temat bardzo. Niby tyle przedszkoli dookoła, ale chętnych tak dużo. Do tego kryteria sprawiające, że bez znajomości praktycznie nie ma się jak dostać. Zresztą co dadzą znajomości, jeśli miejsca będzie brak, a przedszkola się nie rozciągnie. Pozostaje działać według wytycznych i poczekać..

 

W tym czekaniu i przymusowym, domowym pobycie wrzucam do obejrzenia „Wielką miłość Balzaca”. Czytałam wiele jego powieści, ale nie znałam życiorysu tegoż pisarza.. Niezły był z niego artysta 😉 Tyle miłostek, podróży, życie ponad stan, ukrywanie się przed wierzycielami i pisanie od rana do nocy, wykańczające zdrowie. Film, jak dla mnie, wspaniały. Nagrany z plejadą świetnych aktorów i oddanym klimatem tamtej epoki. Szkoda, że zostały mi już tylko dwa odcinki.. Ale mam nadzieję, na szybki powrót zdrowia Synka i spędzanie czasu, wreszcie, poza domem. Nadzieję zawsze warto mieć, przynajmniej jest lepsza od planowania 😉

 

 

 


Plany

Powiedz o swoich planach, a.. Właśnie. Na górze muszą mieć niezły ubaw 😉 Zaczęło się niewinnie od piątkowego kataru u najmłodszego, by zamienić się w bolące gardło. W ruch poszła seria leków i jednocześnie wszystkie plany wzięły w łeb. Na zakupy owszem, pojechałam, ale sama. Bolerko jest i krawat, w kolorze pasującym do sukienki też. Nie ma tylko pewności, czy w ogóle dotrzemy na wesele. Ha. To tak, żeby było bardziej dramatycznie i tajemniczo. Cóż..

 

Na dokładkę, w sobotę rano dostajemy wieści od chrzestnej, że miała nocne spotkania trzeciego stopnia, w łazience. Czyli odpada z niedzielnego spotkania, bo może być wirus. Wirusom już naprawdę dziękujemy, ale jednak z ciocią byśmy chcieli się wreszcie spotkać. No halo. Fatum jakieś? Czy może faktycznie przestać cokolwiek planować.. Jak choćby w styczniu majówkę. By obudzić się z ręką w.. śniegu, wichurach i obserwować jak słońce toczy walkę z chmurami. Kto wygra ją w kolejny weekend? Pożyjemy, zobaczymy. Już nic nie planuję.


 

A jutro na spotkanie z dyrektorką przedszkola pojadę sama. Dziecię zostanie w domu, żeby nie zarażać maluchów. Brwi zrobię, bo już i tak wymagają regulacji. Fryzjer też się przyda. Bez względu na to, czy pójdziemy na wesele, czy nie. 

I wpisy zacznę robić w Wordzie, zanim znowu znikną w odmętach sieci. Byłoby wskazane. Nie, żebym planowała ;)

 

 

 


Mniej

Święta za nami, pora zacząć przygotowania do ślubu Agi, znajomej, którą znam od dziecka.. Spędzałyśmy razem prawie wszystkie wakacje nad naszym jeziorem. Znajomość przetrwała, mimo wieloletniej przerwy, a można nawet powiedzieć, że teraz jest trwalsza i kontakt częstszy. Bardzo się cieszymy, że zostaliśmy zaproszeni na wesele i że może uda się wreszcie razem potańczyć, nie tak jak ostatnio 😉 


Mężu przymierzył garnitur i pochodził w eleganckich butach, by dobrze się ułożyły. Ja przeszczęśliwa, bo na wadze wskazanie 3kg mniej! W sukience swobodniej i jak przypilnuję przez najbliższe dni, to może zrobi się jeszcze luźniej. Przez święta zaniedbałam ćwiczenia, ale wczoraj trening wykonany i teraz 15 minut dziennie musi być i kropka. Buty do niebieskiej sukienki mam i na zmianę wygodne baleriny, kopertówka jest. Brakuje krawata z niebieskim wzorem – może Brat jakiś pożyczy. I bolerka, bo posiadam tylko bawełniane, mało wyjściowe. Synek wystąpi w jasnoniebieskiej koszuli, kamizelce i eleganckich granatowych spodniach. Miał być też sweter w biało-granatowe paski, ale okazuje się, że Sylwia ma do pożyczenia granatową marynarkę. Zgadałyśmy się w tym temacie u Hani, na środowym spotkaniu. Nareszcie był czas na pogaduchy, świąteczne wspomnienia. Opowieści o ślubie syna Hani i naszych perypetii w poszukiwaniu żłobka dla Mikołaja i przedszkola dla naszego malucha. Musimy teraz tylko podjechać do Sylwii i zrobić przymiarkę marynarki i gdyby pasowała, mamy komplet. 

 

Jestem też umówiona do fryzjerki, w dniu ślubu, więc fryzura będzie na tip top. Wiadomo, że sama nie ułożę włosów, tak jak zrobią to w salonie. Regulacja brwi z henną na kilka dni przed, a pazurki pomaluję sama.

 

 

 

odcienie

 

 

 

Trafiłam na promocję lakierów 1+1 gratis i nabyłam różne kolory dla siebie i w prezencie dla Mamy i Kasi, która zawsze mnie jakimś obdaruje. Nie ma co robić żelu, zaraz majówka. W planach gra na gitarze, a do tego paznokcie raczej krótkie. Oczywiście, jeśli ognisko dojdzie do skutku, bo coś pogoda bardziej zimowa niż wiosenna. Dziś na spacerze z Moniką zmarzłyśmy i przydały się rękawiczki dla smyków. Tematem głównym jest teraz nabór do przedszkola. W następnym tygodniu pisanie wniosku i oświadczeń. Ale jeszcze zanim to, weekend przed nami. Trochę latania po sklepach i spotkanie z chrzestną, z którą od grudnia się umawiamy. Może tym razem uda się zrealizować plany..

Pozdrawiam weekendowo i ruszam do hoola hop, by w obwodzie też było mniej i do ćwiczeń, by mieć kondychę do takiego tańca 😉 

 

 

 


Kocham

Niespodziewany obrót przyjęła nasza Wielkanoc. Mieliśmy zaplanowane dwa obiady u moich rodziców i siedzenie w domu.. Ale jednak dziecko i deszcz za oknem równa się ciągła inwencja twórcza, do granic cierpliwości 😉 Przemyślana na szybko sytuacja, czyli brak Zosi i Tomka, tona jedzenia wszędzie, ciasta, którymi można się podzielić i spotkanie z kumplami Męża w perspektywie. Wszystko to sprawiło, że po świątecznym obiedzie u rodziców ruszyliśmy w trasę do drugiej babci.

 

 

 

w trasie

 

 

 

Miała być niespodzianka, ale mogliśmy trafić na jakichś innych gości, którzy zostaną na noc i zajmą nam miejsce. Trzeba więc było zadzwonić, ale i tak Zosia niesamowicie się ucieszyła z naszej wizyty. Mały równie szczęśliwy, najpierw zabawy u dziadków, potem pies, kot i karton zabawek u drugiej babci. Późnym już wieczorem uszykowaliśmy go do snu, Zosia zaopatrzona w bajki lulała wnuczka, a my w imprezowym nastroju ruszyliśmy na otwarcie nowego lokalu. Ubaw był z tego otwarcia, bo po odstaniu 1,5 godziny na mrozie i dotarciu do wejścia zostaliśmy odprawieni z kwitkiem! Okazało się, że lokal mieszczący 600 osób wypełniono po brzegi 1000 osobową ekipą i nie dało już rady wcisnąć nawet nogi. Dobrze, że choć w kolejce było wesoło i że w okolicy był pub, gdzie w końcu zlądowaliśmy w skromne pięć osób. W sumie można powiedzieć, że mieliśmy farta nie dostając się w tamten kocioł. Po jakimś czasie wysiadł prąd i tysiąc osób w ścisku siedziało po ciemku! My za to w przytulnym klimacie i wśród świeczek 🙂 

 

 

 

klimatycznie

 

 

 

A prosto z podróży, w trakcie której co chwilę to padało, to świeciło to gradem sypało, dojechaliśmy znowu do rodziców. Zasiedliśmy za stołem i było prawie tak, jakbyśmy się stamtąd nie ruszali. Fajne to było świętowanie, a najlepszą niespodzianką ze wszystkich były słowa naszego Zajaczka wielkanocnego, który pierwszy raz powiedział KOCHAM MAMĘ i KOCHAM TATĘ! :))

Niesamowita jest ta miłość dziecka i miłość do dziecka..

Nie da się tego opisać, za to kocha się całym sobą i całym sercem..

Wielka-noc

Przygotowania trwały cały tydzień.. Mieszkanie wysprzątane, żurek i sałatka jarzynowa gotowe. Jajka pomalowane i już poświęcone. Mały dumnie wędrował ze swoim koszykiem, a w domu dalej chciał malować, już kolorowe jajka. Fajny czas.. taki rodzinny i ciepły, mimo iż za oknem mżawka. Coś ostatnio pogoda nie może wycyrklować ze słońcem na Wielkanoc.. Ale dobrze, że śnieg nie pada, bo pamiętam te zające lepione zamiast bałwanów. 

Tata już w domu, więc wszyscy spokojniejsi.. Czekają nas rodzinne obiady, msza, domowy relaks, zabawy z maluchem i mam nadzieję, że uda się obejrzeć wieczorami jakiś film. I obyśmy wreszcie trochę odpoczęli po całej, ostatniej bieganinie, by móc w pełni oddać się świętowaniu..

 

 

 

nowe życie


 

 

NIECH DLA WSZYSTKICH

TEN MAGICZNY CZAS WIELKANOCNY

BĘDZIE MIŁY, PEŁEN UŚMIECHU, ZDROWIA

I DUCHOWEJ RADOŚCI 🙂

WESOŁYCH ŚWIĄT!

Musiu, Tusiu

Nie ma to jak umyć okna i zobaczyć je, na drugi dzień, zachlapane deszczem. Cóż.. prawdziwy kwiecień-plecień. Słońce naprzemiennie z deszczem, grad, wiatr i skoki temperaturowe. Trzeba się ubierać na cebulkę i żonglować czapkami dla dziecka. Od cieńszej bawełnianej, przez średnią, po grubą zimową. A już jadąc samochodem raz otwieramy okna, innym razem włączamy ogrzewanie. I gdzie się podział ten ciepły dzień z weekendu, gdzie można było złapać tulipany w słońcu? Trzeba będzie jeszcze trochę poczekać na prawdziwe ocieplenie.. 

 

 

 

chcemy słońca

 


 

Już wiadomo, że Zosia na Wielkanoc nie dotrze, jedziemy więc do moich rodziców. Choć świąteczny obiad stanął pod znakiem zapytania, gdyż Tatko wylądował na kolejnym zabiegu. Dwa razy łatane ścięgno ma się już całkiem dobrze, ale okazało się, że poluzowana jest śrubka łącząca. Jutro odbieramy pacjenta ze szpitala i oby do majówki temat mu się zagoił, bo przecież nie wyobraża sobie nie jechać na ryby. Choćby nawet miał łowić tylko z pomostu. Mama oczywiście cała w stresie, ale na takiego uparciucha nie ma mocnych.

Na szczęście reszta rodziny zdrowa. Udało się dokończyć Małemu szczepienie przeciw ospie, Mężu śmiga na zabiegi kręgosłupowe, a ja rozruszałam się przy domowym sprzątaniu i moich ćwiczeniach. Staram się też zdrowiej jeść i unikać słodyczy, dziś nawet przy wizycie Kasi nie wylądowały na stole żadne ciastka. Zrobiłam za to mieszankę kasz z zieloną soczewicą i różnymi, świeżymi warzywami. Jutro wstępnie jestem umówiona z Hanią i też coś trzeba będzie wymyślić, żebyśmy nie dopadły się do czekolady. Post ma w sobie dużo plusów i jest bardzo mobilizujący do walki z pokusami.. 

 

Dziecięciu naszemu jutro też zrobię coś lekkiego do zjedzenia, ale tak myślę, że już w sobotę mięso mu podam. Co jak co, ale po pierwsze lubi, a po drugie wtedy wiem, że prawdziwie się najadł. Łasuch jest zresztą z niego niesamowity i gdyby mógł, to by co chwilę zajadał. Wiem, że nadrabia jeszcze po ostatniej chorobie, ale też już widać, że potrzebuje więcej jedzenia, bo rośnie jak na drożdżach. Zaczyna do tego mówić pełnymi zdaniami. Poranek na przykład wita radosnymi słowami – nie ma nocy, jest dzień! Albo raczy nas stwierdzeniem – nie ma dziadzi w domu, jest bacia Kysia. Rezolutny i sprytny się robi, już wie, że kiedy się o coś uderzy to trzeba lecieć do mamy po buziaka. A jak się chce przytulasa wystarczy zawołać – musiu (brakuje jeszcze ma, do pełnego mamusiu) albo tusiu, co niezmiennie nas rozczula 🙂 

Ilość nowych słów jest już tak duża, że nie nadążam z zapisywaniem. Liczenie od 1 do 10 stało się wielką frajdą i popisowym numerem przed gośćmi. Słowa – buzia, ciepło, zimo (zimno), pada deszcz, daj kapcie, stawaj (wstawaj), żów, chrum chrum, żaba, rzwi (drzwi) – i wiele wiele innych stają się już normą. A budowanie zdań wyzwaniem i wyższym stopniem wtajemniczenia. Teraz tylko dostać się do przedszkola i ruszyć z poznawaniem świata na całego..

Bacia Sosia

Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.. Zwłaszcza, kiedy jedzie się w odwiedziny do Zosi, gdzie pyszne jedzenie i smakołyki wyglądają z każdej półki. I jak tu nie jeść? Oto jest pytanie.. A na dokładkę człek po takich rarytasach ma ochotę wylądować w pozycji horyzontalnej, dokładnie jak Zosi psina.. gwiazda, lubiąca wygodę, poduszkę i ciepły kocyk 😉

 

 

 

dama na drzemce

 

 


Auto odebraliśmy na ostatni dzwonek.. O kasie nawet pisać mi się nie chce, bo ten miesiąc będzie kruchy przez tak duży wydatek. Ale najważniejsze, że działa i można jechać dalej. Weekend więc po części w trasie, a po części w domowym zaciszu.. bez pośpiechu, gotowania, zmywania i innych tego typu „przyjemności”. Za to z przyjemności spacer, spotkanie z Damianem na pogaduchy pod chmurką (z racji nieczynnych lokali) i wizyta u Natalii i jej małej córeczki. Zleciał ten czas w moment.. Udało nam się jeszcze zajechać nad jezioro, co było idealnym zwieńczeniem weekendu. Pogoda akurat zrobiła się letnia, koc na trawie, iskierki na wodzie i relaks całkowity..

 

 

 

iskierki

 

 

 

W domu za to załapaliśmy się na opijanie nowego samochodu Zosi i Tomka, choć słowo nowy to trochę na wyrost. Ale zawsze lepszy wóz 9-letni niż nasz siedemnasto. Niech im więc dobrze jeździ i przywiezie ich do nas na święta. W tym roku mamy zapowiedzianą wizytę, choć jeszcze szczegóły nie są dogadane i nie ma gwarancji czy spotkanie dojdzie do skutku. Bez względu na to czy tak, czy nie.. trzeba coś przygotować ze świątecznych potraw. W planach więc tradycyjny żurek, biała kiełbasa podpiekana z majerankiem i jajka z majonezem. 

 

Ale zanim wielkanocne świętowanie, trzeba jeszcze trochę ogarnąć mieszkanie.. Po ostatnim sprzątaniowym tajfunie efekty wprawdzie się utrzymują, ale z kurzem to jednak ciągła walka. Także Męża czeka odkurzanie, a mnie dokończenie mycia okien i późniejsze kuchenne rewolucje. Zakupy po części zrobione, wolę wcześniej, niż na ostatni dzwonek w kilometrowych kolejkach. Pozostała wizyta w mięsnym i można działać. Goście pojawią się jeszcze przed świętami. Zaprosiłam Hanię i Sylwię na babskie pogaduchy. I jeszcze, przed kolejną wizytą u rodziców, może uda mi się spotkać z koleżanką Kasią. Tydzień zapowiada się więc dość intensywnie, co jak najbardziej mi odpowiada..

Naprawiamy

Tydzień owszem rozpoczął się miło, miałyśmy czas z Beatą i pogadać i zrobić porządki ze zdjęciami. Skorzystali z netu, bo wiadomo, że teraz bez tego jak bez ręki. Oliwer pobawił się z Małym i momentalnie minęło całe przedpołudnie. Kontrola po zabiegu pomyślna, więc już do Danii powrócili i teraz niestety nieprędko się zobaczymy.. Takie życie przez te emigracyjne wyjazdy..

 

Tymczasem my tu, spacery z Moniką i Igorkiem powróciły do stałych punktów dnia, chłopaki coraz lepiej się ze sobą bawią. I już obie poszukujemy rowerków biegowych, żeby zaczęli ćwiczyć równowagę i przyzwyczajali się do rowerowych wypraw. Kto wie, może i ja kiedyś wreszcie skuszę się na rower. Tym bardziej, że jak auto zaczyna się psuć to ręce opadają. Bo to nie tylko klocki do wymiany, ale zaraz się okazuje, że i tłumik ma dziurę i napinacz paska poszedł, a jak dobrze poszperać, to się znajduje cały rozrząd do wymiany. Nie ma lekko i aż się boję myśleć o kosztach naprawy..

 

Auto uziemione, a my razem z nim. Autobus na razie nie jest najlepszym środkiem komunikacji. Z racji przygotowań do drugiej dawki przeciw ospie nie chcemy narażać malucha na miejsca o zwiększonej kumulacji bakterii i wirusów. Wczoraj na ten przykład załapaliśmy się na dojazd do dziadków z Tatą, a wracaliśmy z Mężem. Później teraz kończy pracę i o różnych porach, bo rozpoczął wreszcie zabiegi rehabilitacyjne na kręgosłup. Też te plecy trzeba zacząć naprawiać. Na początek rozgrzewająca lampa i prądy, a w maju będą ćwiczenia, na które najbardziej czekał. Wiadomo, że później lepiej ćwiczyć to co wskazane, niż samemu kombinować. W sumie mój zestaw na brzuch również może nie być wskazany dla pleców. Ale skoro nie bolą, więc chyba wszystko jest ok. Grunt, że mięśnie brzucha zaczynają coś odczuwać. A raczej ja zaczynam czuć, że je mam 😉 Choć do zadowalającego efektu jeszcze daleka droga. Do swobody w sukience też, ale jestem dobrej myśli. Najważniejsze, to wziąć się wreszcie za siebie i nie odpuszczać.

 

 

 


Rodzinny piknik

Z pewną dozą nieśmiałości stwierdzam, że na dzień dzisiejszy wszyscy zdrowi 😉 Choć przyznaję, że już został w tyle głowy ślad niepewności.. Bo po ostatnich atrakcjach mam świadomość, że w dzień kolejny wszystko może się przy dziecku zmienić. Oczywiście oby nie i oby jak najdłużej trwał czas bez żadnych chorób. Ale leki w razie różnych wyskoków przygotowane. My bardziej ostrożni, większe pilnowanie mycia rąk i zawsze przy sobie mokre chusteczki. Tyle, że przed bakteriami i wirusami trudno się bronić..można jedynie próbować.

 

A wręcz trzeba, bo kiedy tylko pogoda za oknem robi się prawdziwie letnia, to już tylko zapakować trochę prowiantu i heja na łono natury. Ale zanim na owe łono ruszyliśmy, przybyły moce na generalne porządki. Dawno tak w domu nie furczało, odkurzanie pod kanapą, pod pralką, we wszystkich kątach, po wszystkich zakurzonych powierzchniach. Balkon wypucowany, okna na razie po części, bo sił po dwóch dniach sprzątania zabrakło. Uporządkowałam buty, wywalając 4 pary staroci, zapastowałam kozaki i schowałam je, żeby już nie straszyły wiosny. Łazienka lśni, pranie suszone już na balkonie, mieszkanie wywietrzone z każdej strony. Uwielbiam taki porządek, od razu lepiej się oddycha, przyjemniej zasiąść do odpoczynku, kiedy nic nie razi oka. 

 

A potem można sobie pojechać na pierwszy piknik w plenerze. Razem z Beatą i Oliwerem, w dobrych humorach po domowym huraganie. Słońce, koc, pierwsze ognisko, pieczone kiełbaski..

 

 

 

pierwsze

 

 

 

totalny relaks, a na dokładkę mini zoo ze zwierzakami do obejrzenia. Mały nareszcie zobaczył na swe oczy kangura, zebrę, lamę, małpy, jeżowce, surykatki i inne stworki, które do tej pory oglądał tylko w bajkach. Fajne miejsce i to całkiem blisko miasta, pogoda dopisała, więc nic tylko chłonąć przyrodę.. Jedynym minusem był klaun, o bardzo irytującym głosie, ale nie czepiajmy się szczegółów 😉 

 

 

 

 

mini

 

 

 

Po powrocie w domu mały odpoczynek, przeskok w bardziej wyjściowy ciuch i wybrałyśmy się z Beatą do pubu. Na pogaduszki i by obejrzeć lokal, którego kiedyś byłam częstym bywalcem. Miejsce przyjemnie odnowione, z drugim piętrem, bardziej eleganckim ale z zachowanym klimatem pasującym do alternatywnej muzyki. Potem już poszłyśmy za ciosem zmieniając rejony na bardziej rockowe. Choć i lata 80’te się trafiły i najnowsze przeboje. Wieczór udany i tylko powrót trochę późny mi wyszedł. Potem trzeba było odsypiać w niedzielę i zbierać siły aż do obiadu. Za to po obiedzie dotlenianie nad Odrą, mały spacer i zabawy najmłodszego na plaży. Jak zwykle weekend minął zbyt szybko, ale cieszę jeszcze na poniedziałkowe spotkanie z Betą u nas. To będzie miły początek nowego tygodnia..