Godzinny spacer po lesie i dotlenił i rozgrzał nas niesamowicie. Mimo, że weekend był jeszcze mroźny. Teraz za to skok temperaturowy z 6 na 16 stopni i słońce od samego rana. Plusem spaceru na pewno było spalanie kalorii, a poniedziałkowe pomiary wykazały wreszcie spadek wagi. Niewielki, ale to krok w dobrym kierunku. Jeszcze kilka takich kroków i będzie można pracować już tylko nad utrzymaniem wyniku.
Kolejny spacer czekał mnie już w towarzystwie innego maluszka. Paulina zaproponowała opiekę nad swoim najmłodszym synem. Na razie zamieniłam się w nianię, na próbę. Ale po 6 godzinach stwierdzam, że przy takim grzecznym dziecku każdy by dał radę. Choć oczywiście biorę poprawkę, że maluch był zaskoczony nowym miejscem i tyloma godzinami bez mamy. Mimo wszystko nie płakał, bawił się spokojnie, zasnął przy mnie na ponad dwie godziny. Zjadł obiad i nawet wychodzić nie chciał, kiedy już mu mówiłam, że po spacerze z Moniką i jej chłopakami, jedziemy do domu. Przyznaję jednak, że mnie ten dzień kosztował dużo stresu. Swoim dzieckiem człek się bardzo przejmuje, ale biorąc odpowiedzialność za cudze poziom odpowiedzialności wzrasta wielokrotnie. Cały czas byłam czujna, pilnowałam żeby żadna zabawka nie trafiała do buzi, ściągałam z krzeseł, zastawiałam by nie spadł z kanapy. Nawet przy karmieniu łyżką bałam się żeby się nie zakrztusił czy nie oblał. Na szczęście dziecię oszczędziło mi grubszej niespodzianki w pieluszce, mieliśmy tylko jedną zmianę po spaniu. Ogólnie stwierdzam, że nie było tak źle, choć gdy oddałam już wózek w ręce Pauli, odetchnęłam z ulgą. I z radością pobiegłam po swojego synka, za którym przez cały ten czas mocno tęskniłam.. Była teraz opcja, że przedszkole będzie w piątek otwarte, ale stwierdziłam, że zostajemy razem w domu. Nasze wspólne chwile z Małym są najcenniejsze na świecie..