Na ślub Brata udało się wejść do środka urzędu, ale mogłam stać tylko w drzwiach sali, wraz z innymi (niezaszczepionymi podwójną dawką) gośćmi. Najważniejsze jednak, że uczestniczyliśmy choć tak, a nie oglądaliśmy tych drzwi zamkniętych. Wiadomo, że ceremonia urzędowa, nie jest tak piękna jak kościelna, ale swoją moc ma. Wzruszającą, poważną i też piękną.

Fajnie było patrzeć na odświętnie ubranych nowożeńców, stresujących się lekko, ale uśmiechniętych. Życzę im szczęścia z całego serca i życia w zgodzie, przy dorastającym maluchu – co czasem bywa niełatwe. Jak niełatwe było utrzymanie Bratanka płaczącego i wyrywającego się podczas ślubu do mamy. Mąż wraz z Małym mieli to trudne zadanie do wykonania i cała rodzina pełna była podziwu, że na czas przysięgi zaległa cisza.
Na spotkaniu rodzinnym w restauracji było już lepiej, mama była w pobliżu. Moi rodzice, wzruszeni i szczęśliwi, że wreszcie ich dzieci zakotwiczyły w związkach na stałe. A że wiele lat na to czekali, mieli co świętować. Był toast szampanem, obiad z trzech dań na 12 osób, pogaduchy po pewnym czasie się rozkręciły i jak dla mnie brakowało już tylko muzyki i weselnych tańców, ale nic to, nadrobimy mam nadzieję w czerwcu, na kolejnym ślubie:)
