Ubraniowo

Jak to jednak rozmiar rozmiarowi nierówny.. Od momentu gdy weszła wiosenna kolekcja w moim ulubionym obuwniczym, wpadły mi w oko butki na płaskim obcasie. Eleganckie, nadające się i do spódnicy i do sukienki. Po dwóch miesiącach zrobiono promocję i mogłam sobie na nie pozwolić! Radośnie popędziliśmy do sklepu, przymierzyłam i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jednak po ciąży stopy mi się nie powiększyły 🙂 Nabyłam moje 36, wcześniej stwierdzając, że jednak 37 za duże. Tymczasem dobrze, że w domu odstawiłam paradowanie i powtórne mierzenie przed lustrem. Męki rozciągania obuwia już mi stanęły przed oczami, a raczej poczułam je w każdym stawie stopowym. Miałam chyba jakieś przeczucie, bo po praz pierwszy nie wyrzuciłam od razu paragonu i pudełka. Do sklepu. Wymiana. I dopiero odetchnęłam. Kupowanie butów to jednak nie lada wyzwanie 😉

 

 

 

 

 

butki

 

 

 

 

 

Co do ubrań to w domu zawitała kolejna kurtka dla Małego ludka. Dostaliśmy ją od Chrzestnej wraz z „motoryzacyjnymi rajstopami” (takie w auta, żeby było bardziej męsko, a nie jak Robin Hood) i butkami na niechodzące jeszcze stopy. Wspaniałe teraz są rzeczy dla dzieci..

 

 

 

 

 

kurteczka

 

 

 

 

 

Jestem już po pobraniu krwi, dziś jedziemy odebrać wyniki. Przy okazji dowieziemy skierowanie do okulisty dla Syna. Teraz nie wystarczy się zarejestrować do specjalisty z terminem wizyty na zimę. Należy jeszcze w ciągu 2 tygodni dowieźć papier stwierdzający, że owa wizyta się należy. No cóż. Paranoja, ale skoro trzeba, to wieziemy. 

Mężulek do pracy już powrócił, wprawdzie jeszcze z katarem ale już prawie na siłach. Dzieć też jeszcze pociągający, na szczęście już nie kaszle i lepiej mu się oddycha. Mimo wszystko jesteśmy czujni i dalej podajemy leki. Tym bardziej,  że chciałoby się na majówkę wyskoczyć trochę w plener..


Tymczasem w wolnych chwilach, odwiedziny u Dziadków, spacery i obejrzane następne odcinki „Gry o tron” oraz super komedia „Zamiana ciał”, w której scena początkowa rządzi i na długo zostaje w pamięci rodziców małych brzdąców 🙂

 

 

 

 


Reklama

Radosna twórczość

Brat doleciał szczęśliwie – cała rodzina odetchnęła kiedy dał znać, że wylądował, zameldował się w hostelu i idzie na kolację. Trzeba doliczać pięć godzin w przód, żeby ustalić jaki tam teraz u niego czas. 


A u nas czas słoneczny, jeszcze z kaszlem i katarem, ale wyraźnie idzie ku lepszemu 🙂 Zakupy w piątek machnęłam, pokończyło się trochę domowej chemii i oczywiście lodówkę trzeba było zapełnić, bo już nawet nie miałam z czego gotować. Pranie zrobione. Przejrzałam jeszcze szafę, przymierzając kolejne ciuchy i dwie koszule idą w odstawkę. Teraz gdy Mąż w domu, miałam nawet możliwość wyskoczyć do Hani na pogaduchy.

 

Spacery z Małym trwają i im dłużej wędruję tym więcej zauważam osiedlowego folkloru. Jest taka ławka w centrum placu, na której przysiadają panie emerytki i mamuśki z wózkami. Ławka spotkań i wymiany pokoleniowych poglądów. Ja trafiłam na rodzinne opowieści pani poruszającej się z chodzikiem, inne babki zaczepiają mnie pytając o Synka, jak się chowa, czy jak sobie radzę. Zauważa się również panów, niestety tych pociągających z puszek czy butelek i kombinujących jak tu wyrwać parę złotych na kolejną dawkę chmielu. Jeden taki szedł chwiejnym krokiem i krzyczał na psa:

-„jak idziesz baranie! nie widzisz, że samochód jedzie? okulary mam ci kupić?!” 

jako, że pies stanął faktycznie jako ten baran i nie odpowiedział na ową tyradę, pan podciągając spodnie dodał:

-„no idź wreszcie! bo mnie rajty spadują!” 

dobrze, że nie rzekł „spadywują” bo to by już była klasyka gatunku.

Z innych kwiatków osiedlowych trafiłam na ten oto, jakże uroczy, napis na chodniku:

 

 

 

 

 kozie jaja

 

 

 

 

Jak mawia sekretarka Bożeny „także, tego..” Nic dodać, nic ująć 😉 

A z kolejnych atrakcji, obejrzeliśmy sobie kawałek futbolu amerykańskiego, który zawitał do naszego miasta. Wprawdzie żadne mecze, ani ganianie za piłkami mnie nie interesuje (zacznie interesować dopiero kopanie piłki z Synem 🙂 ) jednak obserwowanie na żywo zderzających się ze sobą kolosów w kaskach i obłożonych poduchami wszędzie gdzie się da, było nie lada gratką..

 

 

 

 

 amerykancki futbol

 

 

 

 

Również rarytasem dni ostatnich było pozwolenie sobie na rozpustę – tak właśnie. Po ponad 5 miesiącach otworzyłam wreszcie wielkie pudełko smakowitych czekoladek, które dostałam od rodziców z okazji narodzin ich Wnuka. Licząc na odporność, dojrzalszego już, Dzieciowego przewodu pokarmowego uraczyłam się tymi słodkościami 🙂 Jak szaleć to szaleć!

 

 

 

 

 

czekoladowo

Leki z apteki

Normalnie w domu zrobiła mi się apteka.. Mąż z anginą na antybiotyku i probiotykach, Synek z kolei z odstawionym żelazem i akcją pod tytułem „alergia?” pokichuje i pokasłuje co chwilę. Podajemy teraz calcium w syropie (słodkie jak ulepek, a niby dziecko ma się trzymać z daleka od słodkiego smaku!) i witaminę C. Ja oczywiście biorę swoje witaminy i na półce oprócz kosmetyków zaroiło się od leków. Co dziwne, trzymam się w tym wszystkim jeszcze dobrze. Jeśli i mnie dopadnie angina i będzie potrzebny antybiotyk – pożegnamy się z karmieniem naturalnym – a po wszelkich dylematach chciałabym jednak to przedłużyć. Wystarczyło nam kilka prób podgrzewania pokarmu, podawania butli, łyżeczki, strzykawki, mycia, wyparzania i stwierdziliśmy że jednak to niesamowita wygoda w każdej chwili przystawić malca do piersi i spokój 🙂 

 

 

Dla poprawy szpitalnego nastroju Mąż podarował mi kwiatka, zrobiło się wiosennie i gdyby nie zimne jeszcze noce z chęcią ruszyłabym do prac balkonowych i zasadziła już pelargonie i inne kwiatki, które będą zdobiły skrzynki i parapety. Marzy mi się też stworzenie małego kącika z krzesłami i stołem, a do tego jakaś ozdoba żeby zrobiło się przytulnie i klimatycznie w tym naszym małym ogrodzie. 

 

 

 

 

begonia

 

 

 

 

 

Spacery trwają, choć teraz trochę krócej jeśli jest wietrzny dzień, to przy okazji i zakupy trzeba zrobić, zapas pieluch uzupełnić i aptekę co jakiś czas odwiedzić. Panie z apteki już mnie znają i nawet mam dostać rabat na kolejną szczepionkę pneumokokową, żeby nie jechać kawał drogi po tańszą. Pranie co dwa, trzy dni to już standard. Dziś jeszcze gotowanie grochówy, żeby Mąż miał coś pożywnego i ciepłego na obiad. Rosołem jakoś się nie najada 😉 Skończyłam czytać „Dante na tropie” – kryminał z wątkiem miłosnym – ciekawe połączenie, a wieczorem ruszam do „Kobiety z pazurem”. Był też czas na obejrzenie kolejnych odcinków „Gry o tron”, ale tutaj im dalej tym mniej ciekawie. Pewnie w ostatnich odcinkach nowego sezonu nadejdzie jakaś większa akcja. W planach odwiedziny u Rodziców, będzie też Brat, który wybiera się do Tajlandii na ślub swojego kolegi. Znają się od dziecięcych lat, znajomość przetrwała mimo odległości, kiedy to kolega wybył do Australii. Tam poznał przyszłą narzeczoną z Papui Nowej Gwinei i teraz ślub i wesele organizują w Tajlandii. Podróż tam to dla mnie jakiś kosmos, ja ledwo 2 godziny w samolocie wytrzymuję, a tu trzeba ciągiem 11 godzin wytrwać plus przesiadka i dalsze godziny lotu. No ale Brat został poproszony na świadka, zgodził się i teraz jako ten globtroter planuje przy okazji pozwiedzać azjatyckie rejony. My mamy go wspierać w razie jakby w Birmie potrzebował doładowania telefonu, czy innej pomocy, bo tam ponoć żyje się jak za dawnych lat.. Podziwiam go za odwagę 🙂

Aż za dużo

Tyle dobrego przez ostatnie dni, że ho ho! Przybyła do mnie paczka z daleka, od zaprzyjaźnionej ostatnio duszyczki 🙂

Karton wielki, a zamówione były tylko trzy rzeczy więc spodziewałam się raczej mniejszego.. Tymczasem niespodzianka! W środku prócz zamówionej lalki dziadka, materiałowego auta i poduszki do wózka znalazło się duużo więcej rzeczy uszytych i kupionych z dobrego serca 🙂 Mamy więc i kołdrę i dwie poduszki, poszewki na tą pościel i super auto, gryzaka, zabawkę kostkę z pętelkami (jakbyś mi w myślach czytała, bo coś takiego chciałam kupić Małemu), kota z wąsami

 

 

 

kot myszkot :)

 

 

 

i dziadka, który „przerósł” moje oczekiwania! Wszystko ładnie skrojone, uszyte, pościel wyprasowana.. jak pomyślę ile to pracy trzeba włożyć, to aż mi się wzruszenie włącza. Dziękuję w imieniu swoim, Synka i mojego Taty, który w czerwcu dostanie figurę dziadka w prezencie na imieniny. Najpierw myślałam, że dziadek jest za duży, a potem jak wpadłam na pomysł wręczenia go nad jeziorem, wśród znajomych taty i naszych, to już widzę tę radość i zabawę! Tata lubi takie akcje, więc ucieszy się niezmiernie. I ja się cieszę.. z prezentów, z miłej duszy która tak bardzo się dla nas postarała i z tego, że są na świecie ludzie którzy lubią robić coś dla innych. Tak po prostu… z dobrego serca 🙂

 

 

 

 

cudeńka

 


 

 

Coś w tym jest, że dobro dane wraca do nas zwielokrotnione. Też ostatnio wysłałam paczkę – dla dziewczynki, która niedługo się urodzi – oby wszystko dobrze poszło, bo mocno trzymamy za nią wszyscy kciuki! A tu prezent od losu, znalazłam trochę kasy – mówi się, że czasami pieniądze leżą na ulicy – trzeba się tylko po nie schylić. Schyliłam się więc, choć rozglądając i wracając w to miejsce kilka razy czy nikt nie szuka, czy czasem nie ma ukrytej kamery w pobliżu! Ale, że cisza, spokój, to dmuchnęłam na szczęście, a później zagraliśmy w totka i choć tu nic, to w zdrapkach się powiodło 🙂 Za resztę kupiłam leki dla dziecka.

 

 

Czuję się też trochę lepiej, zaczęłam znowu jeść kasze, więcej warzyw, z owoców wprawdzie tylko jabłka – i tu pomysł na dostarczenie żelaza – nabić jabłko gwoździami, a później je oblizać. Heh – jakoś mało higieniczne to się wydaje, ale takie kiedyś zalecenie dostała moja mama po ciąży. Natomiast podanie żelaza, w formie proszku, dla Synka stało się dla nas problematyczne – proszek ten trzeba bowiem rozpuścić w mleku lub ciepłej wodzie i dać mu do picia. A nasz Maluch karmiony tylko naturalnie, nie pijący nic innego, nie jest jeszcze zapoznany z butelką i smoczkiem bawi się jak gryzakiem 🙂 Z łyżeczki za to krztusi się i wszystko ląduje poza buzią. Pora więc na naukę picia z butli. Po prysznicu i spacerze, czas start.

 

 

 

 

na spacerze

Nosidełko

Ten tydzień jakiś taki wychodzi domowo-spacerowo-lekarski.. Wietrzne dni przeplatają się ze słonecznymi, w poniedziałek wręcz nie wychodziłam tylko dotleniałam Syna na balkonie. Ale już od wtorku wędrujemy po okolicy, czasem nawet po dwie godziny dziennie. Poranki za to w przychodni – kolejna dawka szczepionek 5w1 i pneumokoki, dziś kontrolnie pierwsza morfologia, a jutro trzeba jechać po wyniki i zawieźć je do lekarza. Ze sobą też się muszę wybrać, bo coś kręci mi się w głowie, włosy mi po ciąży wypadają jak szalone i ogólnie czuję się trochę osłabiona. Domyślam się, że może to być spowodowane karmieniem i brakiem jakichś witamin, które Dzieć ze mnie wyjada. Albo może żelaza mam za mało, bo jego przyswajalność lepsza jest w towarzystwie cytrusów, których teraz nie jem. Kupiłam sobie sok marchwiowy i jabłkowo-buraczkowy, do tego ogórki, rzodkiewki i znowu zaczęłam gotować kasze. Ostatnio jakoś mi się znudziły. Powinnam zjeść wątróbkę, tylko coś kompletnie mnie do niej nie ciągnie 😉

 

 

 

Spokojnie jest, choć czas na filmy mi się mocno skurczył. Mały mniej śpi, chce się ciągle bawić lub zwiedzać mieszkanie. Towarzyszy mi przy gotowaniu, wieszaniu prania czy składaniu rzeczy. Czasem tak fajnie się zawiesi.. zapatrzy gdzieś, otworzy buzię ze zdziwieniem. Słodziak jest 🙂 Ale, że wszedł w etap lęku separacyjnego, ani na chwilę nie lubi być teraz sam. Jako, że waży już 8 kilo poratowałam się nosidełkiem od koleżanki.. trzeba je tylko rozpracować i nauczyć się zmieniać ramię, układać szkraba i wiązać te wszystkie paski..

 

 

 

 

 

 

 

 

Teraz wieczorami, zamiast filmów, pochłaniam znowu książki. Ostatnio pożyczony z biblioteki „Wieczór panieński” Izabeli Pietrzyk, już oddany – niestety słabiutka pozycja wśród kobiecej literatury. Za to „10 minut od centrum”, Izabeli Sowy, ciekawa i napisana z klimatem. Teraz ruszam do „Kobiety z pazurem” Anny Kleiber, a w kolejce czeka lekki kryminał „Dante na tropie” Agnieszki Olejnik. Wysłałam też zgłoszenie na kolejny Kiermasz Książki Przeczytanej i już w maju ruszamy posprzedawać część mojej obszernej biblioteki. Choć jak znam życie.. więcej książek kupię niż sprzedam! Taki to już los maniaków czytelniczych 🙂

Wyprawa

W piątek wybrałam się z Synem na spacer, żeby Mąż mógł odespać poranne pobudki. Było tak pięknie, że zawędrowałam nad jeziorko i wyszła nam dwugodzinna wędrówka, a do domu wcale nie chciało się wracać. Mąż podjechał do nas autem i pierwszy raz karmiłam w samochodzie – okno przysłonięte kocem i heja. Dzięki temu mogliśmy skoczyć do sklepu po zabawkę montowaną w wózku, bo już się Dzieć zaczyna nudzić po przebudzeniu. Przy okazji złapałam dla niego czapkę na lato i małego gryzaka, żeby miał go stale przypiętego do kurtki. Przybyła też zamówiona mata edukacyjna, więc radości nie było końca. Nowe zabawki, dźwięki, światełko – szał ciał i uprzęży! 🙂 Wieczorem obejrzeliśmy jeszcze „Paddingtona” i spać się nikomu nie chciało..

 

 

A w sobotę czuć było powiew lata, już od rana prawie 18 stopni i takie słońce, że zachciało się morza.. W planach było pranie, chciałam myć okna, wahałam się czy jechać, czy nie.. Ale cóż. Morze wygrało!

 

 

 

 

morze zawsze wygrywa :)

 

 

 

 

Złapaliśmy po drodze moich rodziców i dawaj szybko na trasę. Wyszło nam i tak dość późno, ale stwierdziliśmy, że warto być choćby tylko dwie godziny – byliśmy aż pięć. Wychodzimy z auta, a tu lato w pełni! Ludzie w krótkich spodenkach, koszulkach. Na plaży już kąpielówki, a i szalonych morsów nie brakowało wskakujących do lodowatego morza. My tylko stopy zamoczyliśmy, na więcej bym się nie odważyła. Za to na plaży – raj. 22 stopnie, słońce, woda spokojna. Rozłożone koce, Mały szczęśliwy, bo rodzinka koło niego, każdy zagaduje, bierze na ręce, przytula. Oczywiście sesja zdjęciowa, spacer, karmienie mew i karmienie Syna spod koca 😉

 

 

 

 

głodomorek

 

 

 

 

Smaczny obiad i moje pierwsze lody amerykanckie zjedzone od czasu porodu. Byłam zachwycona taką sobotą, morzem i tym ciepłem.. Aż wracać się nie chciało i już mi się marzą takie, choćby weekendowe, wypady.

 

 

 

 

 

lody lody dla ochłody

 

 

 

Niedziela już chłodniejsza, więc tylko spacer w okolicy, obiad na mieście i małe zakupy napojowe, bo wody niegazowanej idzie teraz u nas litr za litrem. Wieczorna kąpiel, usypianie Synka, czas na relaks, przytulanki i animowany film „Wielka szóstka”

Ja nie wiem jak ja wrócę do pracy?! Teraz jest taki fajny czas..jak pomyślę, że znowu dni będą uregulowane przez kierat, stres firmowy i tyle czasu nie będę widziała naszego Malucha. Echh to lepiej na razie o tym nie myśleć i łapać te cudne chwile w kadr, chłonąć je w pamięci i cieszyć się każdym dniem.

Złoto

Dla tych co mają trochę czasu na film i nie widzieli jeszcze przygodowej komedii „Nie wszystko złoto, co się świeci”

Polecam – można się pośmiać, wciągnąć w ciekawą historię i pogrzać na lazurowym wybrzeżu – choćby na ekranie 🙂

 

 

 

 

 

 

 

Dodatkowo nowa wersja „Pięknej i Bestii”, baśniowa, kostiumowa i z klimatem, chociaż jak dla mnie trochę przydługa, ale obejrzeć można.

 

Pogoda wyklarowała się na plus, dzięki czemu wczorajszy spacer z Synkiem trwał dwie godziny. Zahaczyliśmy też o kosmetyczny i aptekę by zakupić emulsję natłuszczającą do kąpieli, korzystną dla wysuszonej skóry. Przy okazji nabyłam sobie szampon nawilżający z Emolium i Ziajkę do mycia twarzy. Muszę się trzymać mocno za kieszeń w takich sklepach, bo ciągle coś kusi. Albo w tych dla dzieci! Na szczęście ostatnio wygoniły mnie stamtąd ceny – mata edukacyjna, którą chcemy kupić dla Małego kosztowała tam majątek, a taka sama na allegro – trzy razy taniej. Już zamówiona i czekamy niecierpliwie na dostawę – ciekawe czy Dzieć będzie zainteresowany dżunglą, zwierzakami i wyrzutnią piłeczek. Pewnie jeszcze kilka miesięcy minie, zanim załapie co się z tym czyni 😉 

 

 

Byliśmy też u okulisty – nie wiem po co, gdyż po pierwsze lekarka stwierdziła, że dziecko jest za małe żeby skupić wzrok na refraktometrze (a sama kazała przyjechać w tym terminie), a po drugie że ma za słaby sprzęt i lepiej pojechać na badanie do lepszej poradni, nowocześnie wyposażonej. No żenada normalnie, ale cóż. Zapiszemy, pojedziemy i oby wszystko było dobrze, bo to najważniejsze.

A dziś czeka na nas zupa serowa u rodziców. Dziadkowie i wujek jako atrakcja wieczoru dla naszego pełnego energii synka. I przytulanki przed snem.. kiedy tylko uda się ten wulkan energii uśpić 🙂 Miłego!

Święty

I kolejna Wielkanoc za nami.. ta była szczególna – chrzciny Syna, to jak się okazało – duże wydarzenie 🙂 W sobotę poskrobałam cebulowe jajo, poświęciliśmy je, zaliczyłam spacer. Mąż odstał kolejkę do mycia auta.. jakoś wszyscy zostawili to na ostatnią chwilę i był ruch w interesie.

 

 

 

 

 

jajo 2015

 

 

 

 


Do niedzieli byłam spokojna i zrelaksowana. Potem, jak ręką odjął – od rana szykowanie, ganianie, karmienie, malowanie, przewijanie, znów karmienie i ubieranie. Uf. Wyszliśmy. Pogoda na szczęście dopisała i mogłam wskoczyć w moją błękitną sukienkę, a biel dziecięcych ciuszków połyskiwała w słońcu. Zabrakło nam 10 minut podróży samochodem, żeby Dziecię usnęło snem błogim i tak oto wylądowaliśmy w kościele z rozochoconym maleństwem, rozglądającym się na wsze strony i gaworzącym sobie w najlepsze. Chrzczona była dwójka dzieci, nasze i dziewczynka, którą rodzicom uśpić się na ten czas udało. My natomiast większość mszy dwoiliśmy się przy podawaniu gryzaka, wycieraniu śliny i transporcie Syna z ramienia na kolana i z powrotem. Ale nic to, było dobrze. Do czasu akcji głównej – czyli polewania główki wodą. Jak się to nasze szczęście rozpłakało, tak potem do końca mszy już uspokoić się nie dało. Wylazł z niego ten diabełek, oj wylazł 😉 

 

Później już na spokojnie.. sen przy obiedzie w restauracji i przejazd na karmienie do rodziców. A tam, choć miało być tylko ciasto, zakąsek pełne talerze, szyneczki, pieczone mięso, sery różniste, sałatka i korniszony pod zapowiadane procenty weselnej. Towarzystwo oficjalnie przeszło na mniej oficjalny ton i brudziem zakończyło „paniowanie”, co niektórych, którzy jeszcze na ślubie nie przeszli na TY. W miarę upływu czasu posypały się anegdoty, kawały i opowieści dziwnej treści 😉 Oczywiście, były i różnice zdań i stwierdzam, że alkohol nie sprzyja wchodzeniu w poważne tematy. Ja zresztą byłam głównie widzem, cały wieczór naprzemiennie na soku i herbacie. Do tego co jakiś czas miałam przerwy na karmienie i usypianie – choć krótkotrwałe. Mały dokazywał, przy stole interesowało go wszystko, co można zrzucić. Gadał po swojemu jakby chciał dołączyć do rozmów dorosłych i ogólnie robił furrorę! 

 

 

Wiadomo było, że później emocje mu się skumulują i płaczem odreaguje całą niedzielną imprezę, jednak utulony i wyciszony zasnął snem mocnym. Jak to święty – bowiem ksiądz na wyjściu podszedł do nas ze słowami – cieszcie się i radujcie, bo macie teraz w domu świętego. Właśnie został przyjęty w poczet i jeszcze nie zdążył nagrzeszyć 🙂 Alleluja!

 

 

W lany poniedziałek tradycji stało się zadość, aczkolwiek ilość wody mieściła się w naparstku. Nic to, grunt że szczęście będzie sprzyjać i kropka. Pojechałam do rodziców żeby i ich tym mokrym szczęściem obdzielić – nie spodziewali się – chyba nawet zapomnieli że dyngus w rozkwicie. Po raz pierwszy od dawien dawna zjedliśmy obiad tylko we czwórkę, ja, brat i rodzice.. trochę nawet sentymentalnie się zrobiło.. ale poimprezowe zmęczenie szybko zmieniło spotkanie przy stole w spotkanie na kanapie. Zresztą ja już i tak myślami byłam przy Synku i Mężu, bo tak to życie się zmienia i toczy kiedy tworzy się już swoją rodzinę..

Przed zającem

Nasz mały Zajączek już niedługo doczeka się chyba zęba numer jeden. Ślini się na potęgę, wszystko ląduje w buzi, łącznie z rękami jego i naszymi. Kropki na brodzie też już na to wskazują i nawet maść na dziąsła profilaktycznie zakupiłam. Spacery ostatnio odbywają się w przyspieszonym tempie, połączone z ucieczką przed deszczem, a nawet śniegiem. Na szczęście słońce dziś wygrywa, znowu robi się wiosennie i oby tak do chrztu wytrwało, bo szkoda by było zmoczyć i pobrudzić takie białe ubranko.. Już wszystko przygotowane, chrzestni czekają niecierpliwie, ja na razie spokojna, że zdążyłam zamówić i kupić to, co było potrzebne. 

 

 

Podczas robienia świątecznych zakupów natknęłam się jeszcze na cebulki kwiatów, które po kilku dniach już nam zakwitły i mam nadzieję, że dotrwają do Wielkanocy. Odkurzanie natomiast zostawiliśmy na ostatnią chwilę i tak trzeba je wycyrklować, żeby Dzieć był albo przed spaniem, albo po. Sałatkę i żurek przygotuję w sobotę, a jutro tylko jajka gotowane w łusce cebulowej z szyszkami olchy i skrobanie wzorów na tych, co idą do święconki. Menu na chrzciny zamówione i wyszło, że po obiedzie cała ekipa spotyka się u rodziców na ciasto i kawę. Wszyscy są już zaproszeni, przyjeżdża Zosia z Tomkiem, Iwona z mężem i synem planują przybyć taxi więc czuję, że rozkręci się z tego całkiem fajna imprezka 😉 Dzisiaj jeszcze mój brat przyjeżdża po mnie i swego bratanka i jedziemy do rodziców ustalić szczegóły logistyczne..

 

 

 

 



 

 

 

 

W chwilach przerwy i snu dziecka obejrzałam polecany „Piękny umysł” – jak się okazało, już go kiedyś widziałam.. ale film faktycznie dobry więc z przyjemnością pochłonęłam jeszcze raz.. Tak samo zresztą jak i „Skąd wiesz”, z dobrą obsadą, do którego też miło było wrócić.. Polecam te filmy na nadchodzący czas i już teraz

 

 

życzę wszystkim przemiłych chwil wśród najbliższych, dużo słońca, trochę duchowego zamyślenia i dużo wiosennej radości! 🙂 🙂 🙂

 

 

 

 

wiosenne żonkile