Świąteczne odstawianie

Ponieważ całe święta spędziliśmy u babci, to do słownika naszego malucha doszło słowo – baba. Przy okazji próbował wymówić imię Aga, bo tak kilkanaście razy dziennie wołaliśmy wszyscy na psa, ale wychodziło głównie aajaa. Za to babcia zachwycona wszystkimi pozostałymi umiejętnościami swego Wnuka 🙂 Wędrował z własnym, małym koszyczkiem do święconki. Dokazywał w ogrodzie i ganiał nas na ślizgawkę. Na początku cieszył się zwierzakami, psem i kotem, choć respekt przed nimi nadal czuł. Najbardziej lubił spędzać czas przy zabawkach ciesząc się skrzynką, którą dostał od zająca, pełną narzędzi dla małego majsterkowicza – dziecięcy śrubokręt i inne wyglądają tam jak prawdziwe.

 

W ogóle czas to był wspaniały, pogoda dopisała do tego stopnia, że już bez płaszcza i bez kurtek na spacery chodziliśmy. Tym bardziej, że w lesie nie wiało, a że las blisko to postanowiłam wykorzystać czas spacerowy na odstawianie Syna od karmienia w dzień. Zasypiał po kaszce, dotleniał się i kompletnie zapomniał o mleku. Zostało mi jedno karmienie po kąpieli i jedno w nocy. Z tymi będzie mu się zdecydowanie trudniej pożegnać.. 

 

Jak zobaczyłam dzisiejszą deszczową pogodę za oknem to aż mną zatrzęsło, już myślałam, że cały plan odstawiania karmienia na spacerze pójdzie w zapomnienie. Ale zawzięłam się, założyłam golf, żeby Mały nie chwytał mnie za koszulkę. Nakarmiłam go porządną porcją kaszki, do tego herbata i sok żeby już mu się pić nie chciało. Czytanie bajki, przytulanie, głaskanie po twarzy i szeptanie do ucha. Zasnął nawet dość szybko, więc nadzieja jest.  Teraz już odpuścić nie mogę i nie ma powrotu do karmienia w dzień.

 

Skoro już przy jedzeniu jestem, to dodam, że jak zwykle przesadziliśmy z wielkanocnym obżarstwem. Zosia naszykowała masę pyszności, były jajka w majonezie, różne pieczone mięsa, sałatka jarzynowa, śledzie w śmietanie, bigos, smaczne wędliny, kotlety z jajek – które pierwszy raz jadłam – tak dobre, że zamierzam przejąć ten prosty przepis do siebie. Robiliśmy baranka z masła, w specjalnej drewnianej formie.

 

 

 

 

wielkanocne

 

 

 

 

Pierwszy też raz gotowałam na kuchni opalanej drewnem! Niełatwe to zadanie, bo trzeba manewrować garnkiem by złapać najgorętsze miejsce i czekanie na zagotowanie żurku było dłuższe, niż na kuchence gazowej. Za to wszystko, co się tam gotuje smakowało o niebo lepiej. A po jedzeniu spacery po lesie i popołudnia w ogródku..

 

 

 

 

w ogrodzie

 

 

 

Nieduży ten ogród ale Mały miał miejsce, by robić swoje pierwsze babki z piasku, pochodzić po trawie, pobiegać za piłką i łapać bańki mydlane. Mężu próbował zrobić bańki takie duże, na sznurku maczanym w wiadrze z wodą i płynem do naczyń. Ale jeszcze trzeba dopracować ten system. Latem, nad jeziorem będą kolejne próby. Na razie jednak czekam, aż przestanie padać, bo już wszystko się we mnie do pięknej pogody wyrywa 🙂

 

 

 

 

leśny spacer

Nowe słowa

Przez ostatnie dni intensywnie broniliśmy Syna przed zarazkami, innymi dziećmi i moim przeziębionym Bratem. Święta tuż tuż, zaplanowany wyjazd i cóż? Oczywiście pojawia się katar. Tuż po nim kaszel. Nie ma lekko, kolejna wizyta u pediatry. Domowa apteczka rośnie w dużym tempie. Witaminy, syropy, krople, sól morska, aspirator do nosa i inne, tym podobne, gadżety.. Plus, że płuca czyste i efekty specjalne są tylko powierzchowne. Odciągamy, nawilżamy, oczyszczamy i wzmacniamy odporność. Tak jest, do boju. Dobrze, że do Wielkanocy nie musimy się spinać, wpadać w porządkowy szał i przygotowywać wystawnych śniadań. Obiad mamy u rodzinki zaklepany, mieszkanie powierzchownie ogarnięte, na mycie podłóg obecnie nie mam siły ale grunt, że jest odkurzone i w miarę to wszystko wygląda.

 

 

Spacery trwają, tyle że w mniejszym wymiarze. Wysłałam teraz chłopaków na trochę do parku, by się dotlenili, a ja dzięki temu mogę mieć choć chwilę na bloga. Ostatnio tych chwil coraz mniej, bo drzemki skracają się do 45 minut. To wystarcza na pobieżne przejrzenie paru stron albo na zjedzenie obiadu. Wieczory z maluchem za to fajne mimo, że z nosa cieknie, to bawi się na całego. Uwielbia siedzieć tacie na ramionach i z góry oglądać pokój. Robi miny przed lustrem, macha do rybek, siada na stopniu przy balkonie, tańczy z mamą. Potrafi się z nami przekomarzać, droczyć, chować rzeczy i radośnie je odszukiwać, gonić i uciekać. I coraz bardziej staje się kontaktowy. Nagrywałam ostatnio film, w którym mówi serię wyuczonych niedawno dźwięków. Mamy już, oprócz tradycyjnych – papa, mama, tata (które czasem się łączą w tama i mata): 

kaczkę – kaka

kota – maau

co to – to to (równie podobnie brzmi kto to, ale jednak da się odróżnić)

krówka – buu (do muu nie chce dać się przekonać)

kura – koko

trzy – csyy

zając – kiki kic

sowa – phu lub bhu

do tego puka palcem w książkę kiedy pokazuje mu się dzięcioła, kiwa głową, jak w tańcu, na widok ogórka – bo mu przy tym zdjęciu śpiewam „ogórek, zielony ma garniturek”, jak i przy jabłku gdzie „jabłuszko pełne snów, jabłuszko tam i tu”. I tak oto komunikacja nam się polepsza. Widać, że rozumie już większość słów, które wypowiadamy i dobrze by było zacząć uważać na to, co się mówi 😉

 

 

Tymczasem jak Małemu udaje się zasnąć w miarę wcześnie – co dla niego oznacza godzinę 22 – to łapiemy czas by trochę pomilczeć.. I na ten przykład obejrzeć jeszcze jakiś film. Tym razem na ekranie „Diabeł ubiera się u Prady”, choć sprzed kilku lat, to można było do niego wrócić. Nie był taki banalny, a Meryl Streep jak zawsze rewelacyjna w swojej roli.

 

 

 

 

K(u)min

Weekend był i się zmył, normalnie w tempie ekspresowym..dobrze, że choć trochę słońcem sypnął, to można było iść na spacery. W sobotę nad jeziorko pokarmić kaczki. Choć ewakuacja była szybka, bo i wiatr podwiewał pod kurtki. Świadczy to o tym, iż zimowych jeszcze zdejmować nie należy.. Wieczorem więc zamiast w plener wybraliśmy się do marketu, gdzie przy okazji nabyłam polecany przez nową koleżankę kmin rzymski czyli kumin – nie mylić z kminkiem.

 

Zawsze mnie kusiły takie smakowe ciekawostki. Żabiego udka spróbowałam, ślimaka nie dałam rady – choć podpiekany był i w panierce to wyleciał oknem. Tata co jakiś czas znosił do domu zamawiane u marynarzy różności. A to kwiaty w cukrze, kawałek ośmiornicy, suszone figi, daktyle, które na dawniejsze czasy były rarytasem niedostępnym. Różne mieszanki owoców egzotycznych w puszkach lub surowe rybki czy inne kawałki tropikalnych potraw. Może dlatego teraz chętnie eksperymentuję z przyprawami, czy egzotycznymi kuchniami. Za granicą popróbowałam menu greckiego, tureckiego i hiszpańskiego. W tutejszych restauracjach trochę chińszczyzny, która pewnie nie do końca odpowiada chińskiej. Raz były tajskie rarytasy, ale jeszcze nie trafiliśmy do restauracji indyjskiej. Jest takowa, tylko jakoś rodzina zgrać się nie może, czy chce popróbować. 

 

Kumin niestety nie przypadł mi do gustu. Za ostry, za gorzki, zbyt intensywny. Spróbowałam samego i z ryżem i to nie moja bajka. Zdecydowanie bardziej podchodzi mi curry, z którym to mogę jeść wszystko. I mięso i surówki, ryż i kasze. Tym oto sposobem, zamiast sałatki z kuminem zrobiłam sobie wiosenną, kolorową sałatkę z brokułami, marchewką, zieloną fasolką, gotowanym burakiem i kaszą kus kus. Wszystko doprawione solą, pieprzem, czosnkiem i curry. Było takie pyszne, że zanim zdążyłam zrobić zdjęcie, pochłonęłam całość 🙂 

 

Tym sposobem kumin trafi do koleżanki, a Mężu z racji iż lubi tradycyjne smaki naszej polskiej kuchni, dostał mielone raz i kotlety z piersi kurczaczka dwa. Dla każdego coś dobrego. Na deser pojechaliśmy na lody, zaglądając w portfele czy możemy sobie pozwolić jeszcze w tym miesiącu na takie ekstrawagancje. Jakby nie patrzeć święta blisko, a jak wiadomo i one trochę finansowego nakładu wymagają. Plus, że nie musimy wyprawiać świątecznego obiadu u nas, a jajka dostałam od zająca w prezencie i to z wolnego wybiegu.

Wiosna tuż tuż

Wraz ze słońcem, na placach zabaw zaroiło się od dzieci. Na tym moim ulubionym wręcz kilkanaście kruszynek w wieku Syna i trochę starszych. Piłki, foremki, kolejki do ślizgawek i huśtawek też się przy okazji pojawiły 😉 Ale aż serce rośnie, kiedy widać jak maluchy próbują swych sił, czy to w chodzeniu, czy w łapaniu i kopaniu piłki. Oczywiście nie da się uniknąć rozmów i na wyższym poziomie – głównie o zdrowiu, żłobkach i przedszkolach. Zawsze człek się czegoś nowego dowie i może wymienić spostrzeżenia na różne dziecięce tematy.

 

 

Z ostatnio zapoznanych pojawiły się dwie młode koleżanki – Michalina lat prawie 2 i Oliwia lat 3. Rodzice Michasi w większości wędrują z nią razem, bo podobnie kończą pracę. A Kasia, mama Oliwki cieszy się, że wreszcie ktoś do niej pisze smski, a i na kawę zaprosi. Ich wczorajsza wizyta bardzo mnie ucieszyła. Oliwia nie mając pod ręką, a właściwie przed okiem telewizora zaczęła doceniać zabawki, a z Kasią mogłyśmy przegadać sobie – prawie spokojnie – trzy godziny. Okazało się, że obie uwielbiamy czytać i temat książek nas pochłonął. Do tego oczywiście wymiana doświadczeń macierzyńskich i opowieści o brojeniu małej trzylatki. Synek natomiast miał etap zawieszenia się na gryzieniu, co oznacza, że idzie kolejny ząb. Patrzył się na nową znajomą, jak buszuje mu w jego domowym placu zabaw i spokojnie gryzł, co mu w rękę (w zęby) wpadło. Ocknął się dopiero, kiedy Oliwcia dorwała jego pociąg i wtedy natychmiast ruszył z odsieczą. Wieczór ciekawy i zobaczymy, jak się rozwinie ta nowa znajomość..

 

Teraz częściej wszystkie mamuśki będą się widywać na placu zabaw. Wiosna coraz bliżej, a co za tym idzie należało wreszcie umyć samochód. Na słońcu zbyt drastycznie widać było już jego zapuszczenie. Pojechaliśmy na myjnię by wyszorować tę warstwę kurzu i brudu. Niestety spod niej pokazał się w jednym miejscu odprysk lakieru i trzeba znaleźć jakiś sposób by to w miarę elegancko załatać, bez lakierowania całego nadwozia.


Skoro za auto się wzięłam, a święta coraz bliżej, to i za siebie pora się zabrać. Brwi domagały się już regulacji i henny, więc udałam się do zaprzyjaźnionej pani Wiki i zrobiła z nimi porządek. Resztą regulacji zajmę się już sama 😉

Gdybym mogła, zabrałabym się z rodzicami, którzy wybierają się na pozimowe sanatorium. Rozruszają kręgosłupy, popływają w basenie, poćwiczą, załapią się na masaże i inne zabiegi w pakiecie. Zdecydowanie przydałaby mi się taka odnowa i relaks.. Na razie skorzystałam jeszcze z ich obecności i przyjechałam z Wnuczkiem, który równie dobrze robi za instruktora fitnessu. Ciągle trzeba się do niego i po niego schylać, podnosić wszystko co porozrzuca i biegać za poruszającym się coraz szybciej maluchem. 

 

W ramach relaksu pozostaje mi na razie obejrzenie, raz na jakiś czas, filmu. Ostatnio trafiłam na sympatyczną kostiumową komedię, na podstawie powieści Oskara Wilde’a z Cate Blanchett w jednej z głównych ról. „Mąż idealny” bardzo przypadł mi do gustu. Polecam taki lekki film, w sam raz na nadchodzący weekend i do tego w wiosennym, frywolnym klimacie.

 

 

 

 


Faceci

Jak na razie, dzień bez drzemki był wyskokiem jednorazowym. W kolejnych dniach doba powróciła do swojego rytmu i jedynie wcześniejsze pobudki oraz szybsze zasypianie świadczą, że daliśmy radę trochę go przestawić.

 

Weekend minął jak zwykle momentalnie, wysłałam chłopaków na spacer by móc ogarnąć drobiazgi i zrobić pranie. Po obiedzie, z racji chłodu, podjechaliśmy na darmowy plac zabaw pod dachem – matę z domkiem, ślizgawką i piankowym stworem, pełną dzieci biegających tam i przewracających się w skarpetkach. Wesołe miejsce, ale tym razem nasz Dzieć postanowił pozostać obserwatorem. Stał sobie w środku, zajadał kukurydzianego chrupka i zagryzał musem owocowym bez cukru. Cóż, postaliśmy i my 😉 

 

A na drugi dzień były imieniny mojej Mamy, zapowiedziany rodzinny obiad trzeba było przenieść do innej restauracji, bo nikt nie pomyślał by zrobić rezerwację. W sumie nikt też nie spodziewał się takiego oblężenia, a można było bo w centrum i o godzinie 15 to raczej wszystkie lokale pełne.. Pojadłam placków ziemniaczanych zapiekanych z mięsem i podanych ze śmietaną. Pyszności, tylko czemu takie kaloryczne! Jeszcze po obiedzie zajechaliśmy do rodziców, by tam na deser dostać lody z winogronami i bitą śmietaną. W takich chwilach cieszę się, że jeszcze karmię…

 

Wczoraj też zaszalałam – pochłonęłam kilka wafli z nadzieniem kajmakowym – siedząc sobie wygodnie w kinowym fotelu. Na szczęście wcześniej przewędrowałam kawał drogi z Małym na spacer, huśtawki i ślizgawki, więc jestem usprawiedliwiona. Wieczorem dostałam od moich chłopaków wychodne, a że Hania zebrała ekipę w ilości sztuk pięć, na babskie kino, to obejrzałyśmy „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. Nie dowiedziałam się wiele więcej o mężczyznach. Nie była to również komedia taka, jaką zachwalano, a wręcz momentami pojawiało się zbyt dużo smutku. Zdecydowanie też film ów nie umywał się do „Planety singli”, jednak można było obejrzeć, bo czemuż by nie. Zwłaszcza gdy towarzystwo rozbawione po wcześniejszych konkursach, a na dokładkę ubrane byłyśmy pod krawatem i w garniturach zgodnie z wytycznymi prowadzących 🙂

 

 

 

 


 

 

Dziś natomiast dla naszego najmłodszego faceta złożyliśmy podanie o pierwszy dowód osobisty. Szycha będzie z maluszka 🙂 I do tego na legalu będzie mógł się wybrać z nami pozwiedzać zagraniczne rejony.. Szkoda tylko, że te najbliższe, bo tęskno mi za greckim wybrzeżem, ale byleby zdrowy był to i z naszego wybrzeża będę się cieszyć. Niech no tylko wyjdzie już to słońce na dobre! I trochę więcej ciepła poproszę..

Świętowanie bez drzemki

Zaraz po Dniu Kobiet pojawiło się święto Dnia Mężczyzny.. i ja nie mam nic przeciwko temu, tylko jakoś tak nierównomiernie się zrobiło, bo jest przecież jeszcze wrześniowy Dzień Chłopaka. Idąc tym tropem powinien się pojawić w takim razie Dzień Dziewczyny 😉 No ale nie przesadzajmy i nie bądźmy drobiazgowi. I tak tych dni do świętowania można znaleźć ogrom.. jutro na ten przykład będziemy, w rodzinnym gronie, składać życzenia mojej Mamie.


Dzień Mężczyzny uświetniłam pizzą na obiad i babeczką czekoladową dla Męża. Nieopatrznie wziął ją na drugie śniadanie do firmy i wysłuchał całej serii komentarzy na temat ciemnoskórych babek – nie ma to jak poczucie humoru kolegów w pracy. Ostatnio czepiali się, że miał kanapkę z sałatą, bo przecież sałatę jedzą głównie króliki 😉 Jak widać, trzeba sobie urozmaicać pogaduszki, a każdy powód jest dobry.


Wielkanoc niedługo, po drodze urodziny i imieniny znajomych, potem zbliżająca się Majówka – na którą, co niektórzy, już się szykują. Część ekipy porobiła rezerwacje na domki, choć noce w maju jeszcze lodowate. Teraz przecież znowu zimno i nosy na spacerach odmarzają. Ale nic to, śmigamy jak tylko się da, to dwa razy dziennie. Utarło się, że spotykamy się z Amelkami i Julkami na jednym z osiedlowych placów zabaw. Mały dorobił się wreszcie butów, z futerkiem w środku, wysokich, na rzepy. I może stawiać pierwsze kroki na trawie i chodniku. Nie muszę go co chwilę podnosić, bo sam teraz drepcze do huśtawki, czy ślizgawki. Czasem nie jest mu to na rękę, bo droga według niego daleka i usiana nierównościami teremu. Ale nie ma lekko, podnoszenie prawie 11 kg to już za duże obciążenie dla mego kręgosłupa. Skoro chodzi, niech korzysta ze swych umiejętności..

 

Nawet chrzestna Synka, która przybyła do nas w odwiedziny, stwierdziła, że za długo to by go nie ponosiła. Za to zachwycała się rezolutnością naszego szkraba, tym jak naśladuje dźwięki zwierzaków, jak podaje zabawki i pokazuje rysunki w książkach. Dostał od niej maskotkę, ale zauważyliśmy, że tych większych od siebie to się jeszcze boi. Woli mniejsze zabawki, ale że przyniosła jeszcze bajki na dobranoc, to zajęcie było na dłużej. Mały uwielbia książki i kolorowe obrazki. Cieszy mnie to bardzo, bo jest szansa, że pokocha książki, tak jak ja.

 

Wczoraj musieliśmy rozłożyć siły na cały dzień – pierwszy raz nie było drzemki w ogóle! Synuś przespał poprzednią noc bez pobudki – 7 godzin pod rząd! Aż byłam w szoku jak się obudziłam, że taka jestem wyspana i że całą noc spał w swoim łóżeczku. Tymczasem i on był wyspany na tyle, że miał ogrom energii. Ani zabawa, ani dwa spacery i atrakcje na nich nie sprawiły, żeby zechciał się położyć i odpocząć w dzień. Plusem był jedynie fakt, że zasnął już o 20,30 i mogliśmy obejrzeć sobie wieczorem film. Ciekawe jak będzie wyglądał weekend, czy brak drzemki był jednorazowy, czy nadchodzi etap bez spania w dzień? Jeśli tak, to przyda nam się dużo pomysłów na zabawianie smyka i sił do przetrwania.

Niech moc będzie z nami! 😉

Zakwitła

Chyba jednak za szybko ruszyliśmy na te spacery.. Ja wiem, że są wskazane, a unikać ich trzeba przy wysokiej gorączce, czy dużym wietrze i mocno minusowej temperaturze. Ale te ostatnie zakończyły się u nas katarem. Pani doktor nalegała, żeby na godzinkę z Małym wychodzić, natomiast druga wersja jest taka, że po przebytej chorobie dziecko jest osłabione i lepiej poczekać, bo może po drodze łapać wszystkie wirusy. Więc jak to z tymi spacerami jest?

 

Podajemy mu calcium i witaminę C w zwiększonej dawce, domyślam się, że po jutrzejszej wizycie u pediatry dołączy do tego żelazo. Wynik jest poniżej normy, ale było już gorzej i udało się bez problemu wyprostować ten parametr. Zresztą Synek zaczął już lepiej jeść, wróciły kaszki, obiady i z chęcią pije sok marchwiowo-jabłkowy. Jak miał gorączkę nie jadł prawie nic, jedynym posiłkiem było moje mleko i podczas tych pięciu dni ilość karmień gwałtownie wzrosła. Teraz wracamy powoli do utartego rytmu trzech karmień, a wraz z wiosną planuję całkowite odstawienie. Ustaliłam sobie, że do majówki chciałabym odzyskać wolność 😉 Jak wyjdzie to zobaczymy, ale postaram się być konsekwentna..

 

 

Na razie konsekwentnie powiększam listę filmów obejrzanych, historia Jane Austen już za mną – tradycyjnie się wzruszyłam i chłonęłam klimat uniesień. Idąc za ciosem zamierzam przeczytać kolejną jej powieść – „Opactwo Northanger” – która jeszcze umknęła mym oczom. Mam też trzy nowele (dwie tylko zarysowane, gdyż nie udało jej się ich skończyć), ale to pewnie będzie na jeden wieczór, więc za mało by się nimi nacieszyć. „Daleko od szosy” już przeczytane, książka pełna optymizmu, dążenia do celu mimo trudności. Chęci wybicia się z marazmu i szarej codzienności. Mimo prostego języka, jest w niej coś poetycznego.. naprawdę mi się podobała i z chęcią bym ten serial też obejrzała. Tylko ten czas, czas który ciągle goni nas! 

Sobota zleciała w moment. Odebraliśmy wyniki z laboratorium, był spacer po osiedlu, pojechaliśmy zatankować auto, a wieczorem na deser lodowy. Dziś Mały pobędzie z dziadkami, żebym mogła wyrwać się na godzinkę na łyżwy. To już ostatni dzwonek, gdyż lodowisko czynne jest tylko do 8 marca. A choć do tego święta jeszcze dwa dni, to Mężu już uraczył mnie kwiatkiem. Z okazji i bez okazji wiosna zakwitła nam na parapecie 🙂

 

 

 

 

 

gerberki

Można odetchnąć

Idzie ku lepszemu, wysypka minęła po dwóch dniach, nie został ślad ani jednej kropeczki. Dziecię zaczęło trochę więcej jeść i dużo teraz śpi, odsypiając ostatnie osłabienie. Po dzisiejszej wizycie kontrolnej wygląda, że mamy za sobą ten cały rumień. Na pocieszenie wieść, że ponoć po pierwszej takiej akcji nabiera się odporności na ten wirus. Choć już wyczytałam, że może się jeszcze przydarzyć na początku trzeciego roku życia. Oby już nie.. Koleżanka „pocieszyła mnie”, że u nich po każdym wychodzącym zębie kończyło się jakąś chorobą. Jakaż miła perspektywa 😉 Na szczęście u nas dopiero przy 11 i 12 odporność organizmu osłabła. Teraz trzeba zrobić wszystko, by ją przywrócić. 

 

Jutro czeka nas jeszcze badanie krwi, bo przy tym całym chorowaniu Mały niewiele jadł, nie było mowy o warzywach, nabiale, ledwo co trochę kaszek, a głównie chleb i makaron – co raczej do najzdrowszej diety nie należy. Jest blady, lekarka podejrzewa niski stan żelaza i coś czuję, że znowu czeka nas suplementowanie. Ale nic to, byle mu wrócił apetyt, to będzie dobrze. Dziś też wreszcie maluszek wyjdzie na spacer. Wietrzenie mieszkania nie dotleni go tak, jak godzinka na powietrzu. Fajnie, że na razie pogoda ładna (+6 C) i słońce jeszcze świeci, mi też brakuje ruchu i spacerów.. do tego już ponad tydzień nie widziałam się z rodzicami i też bym chciała ich znowu odwiedzić.

 

W ramach przymusowego siedzenia w domu nadal w każdej możliwej chwili próbuję obejrzeć jakiś film. Na książki zawsze znajduję czas przed snem, ale drzemki są idealne do odpoczęcia przed ekranem. Oczywiście, jeśli wszystko mam wcześniej zrobione w domu. Wczoraj na ten przykład trzeba już było odkurzyć mieszkanie, przetrzeć szafki i parapety, zdjąć pranie i umyć łazienkę. Dobrze, że rano mam jeszcze siły i że Mężulek pomoże ogarnąć te cięższe tematy. Potem to już tylko zasiąść z kubkiem herbaty z dodatkiem soku z aronii lub malin i poobserwować trochę filmowy świat. Jak choćby moją ulubioną „Rozważną i romantyczną”

 

 

 

 



Na dokładkę Beata wciągnęła mnie w tworzenie listy filmów na filmwebie, tych obejrzanych i tych, które planuję zobaczyć. Okazało się, że jest tego maasa! Ale cieszę się, że wśród całej listy odnajduję, dla swej romantycznej natury (no nic nie poradzę, że takową posiadam 😉 ), takie perełki jak biografia Jane Austen  „Zakochana Jane”

 

 

 

 

 

 

 

 

czy równie klimatyczną i kostiumową „Odrobinę chaosu”. Już się nie mogę doczekać tych historycznych kąsków. Ale na pierwszym planie zdrowa dieta dla Syna i spacery dla lepszej kondycji całej rodziny..