Ponieważ całe święta spędziliśmy u babci, to do słownika naszego malucha doszło słowo – baba. Przy okazji próbował wymówić imię Aga, bo tak kilkanaście razy dziennie wołaliśmy wszyscy na psa, ale wychodziło głównie aajaa. Za to babcia zachwycona wszystkimi pozostałymi umiejętnościami swego Wnuka 🙂 Wędrował z własnym, małym koszyczkiem do święconki. Dokazywał w ogrodzie i ganiał nas na ślizgawkę. Na początku cieszył się zwierzakami, psem i kotem, choć respekt przed nimi nadal czuł. Najbardziej lubił spędzać czas przy zabawkach ciesząc się skrzynką, którą dostał od zająca, pełną narzędzi dla małego majsterkowicza – dziecięcy śrubokręt i inne wyglądają tam jak prawdziwe.
W ogóle czas to był wspaniały, pogoda dopisała do tego stopnia, że już bez płaszcza i bez kurtek na spacery chodziliśmy. Tym bardziej, że w lesie nie wiało, a że las blisko to postanowiłam wykorzystać czas spacerowy na odstawianie Syna od karmienia w dzień. Zasypiał po kaszce, dotleniał się i kompletnie zapomniał o mleku. Zostało mi jedno karmienie po kąpieli i jedno w nocy. Z tymi będzie mu się zdecydowanie trudniej pożegnać..
Jak zobaczyłam dzisiejszą deszczową pogodę za oknem to aż mną zatrzęsło, już myślałam, że cały plan odstawiania karmienia na spacerze pójdzie w zapomnienie. Ale zawzięłam się, założyłam golf, żeby Mały nie chwytał mnie za koszulkę. Nakarmiłam go porządną porcją kaszki, do tego herbata i sok żeby już mu się pić nie chciało. Czytanie bajki, przytulanie, głaskanie po twarzy i szeptanie do ucha. Zasnął nawet dość szybko, więc nadzieja jest. Teraz już odpuścić nie mogę i nie ma powrotu do karmienia w dzień.
Skoro już przy jedzeniu jestem, to dodam, że jak zwykle przesadziliśmy z wielkanocnym obżarstwem. Zosia naszykowała masę pyszności, były jajka w majonezie, różne pieczone mięsa, sałatka jarzynowa, śledzie w śmietanie, bigos, smaczne wędliny, kotlety z jajek – które pierwszy raz jadłam – tak dobre, że zamierzam przejąć ten prosty przepis do siebie. Robiliśmy baranka z masła, w specjalnej drewnianej formie.
Pierwszy też raz gotowałam na kuchni opalanej drewnem! Niełatwe to zadanie, bo trzeba manewrować garnkiem by złapać najgorętsze miejsce i czekanie na zagotowanie żurku było dłuższe, niż na kuchence gazowej. Za to wszystko, co się tam gotuje smakowało o niebo lepiej. A po jedzeniu spacery po lesie i popołudnia w ogródku..
Nieduży ten ogród ale Mały miał miejsce, by robić swoje pierwsze babki z piasku, pochodzić po trawie, pobiegać za piłką i łapać bańki mydlane. Mężu próbował zrobić bańki takie duże, na sznurku maczanym w wiadrze z wodą i płynem do naczyń. Ale jeszcze trzeba dopracować ten system. Latem, nad jeziorem będą kolejne próby. Na razie jednak czekam, aż przestanie padać, bo już wszystko się we mnie do pięknej pogody wyrywa 🙂