Żartowniś

Papugi pierwsza klasa. Siadały na ramionach, dobierały się do obrączki i tworzyły ozdobę torebki. Fajna sprawa, tym bardziej, że Mały po chwili oswojenia przestał się obawiać i nawet sam rękę podstawiał żeby było bliżej do karmienia. Poprzednim razem, w mniejszej papugarni nie chciał się nawet ruszyć, taki był spięty. Nic dziwnego, ary, choć przepiękne są takie duże. A on miał zaledwie dwa lata.. Teraz był zdecydowanie odważniejszy.

 

 

one more time

 

 

 

Pocieszny jest bardzo, wszystko wie najlepiej i żartuje sobie np, że teraz on jest mamą, a ja synkiem. Albo chowa się pod łóżko, czy za szafą i udaje, że go nie ma. Tylko śmieszek słychać. Ostatnio porwał mi kanapkę z talerza (zdążyłam się odwrócić) i udawał, że to nie on 🙂

 

– Mamusiu, a Ty miałaś spodnie na szelkach?

– Pewnie miałam, tylko kiedyś nie były takie kolorowe..

– A miałaś lóżowe?

– Niestety nie..

– Eeee.. bez lóżowego to było tludno!!


Oj było dziecko, było 😉 Było szaro, buro, ale wesoło. Bo nikt się tym kompletnie nie przejmował. Się nosiło jedne portki do zdarcia i cieszyło, że w ogóle się je ma. Zwłaszcza dżinsy były rarytasem. Swoje pierwsze pamiętam do dziś.. Ich stan pod koniec używalności też. Jeszcze po obcięciu nogawek za krótkie służyły. Teraz za to wybór taki, że w sklepach (czy na netach) oczopląsu można dostać. 

 

Tymczasem ciuchy mi nie w głowie, bo do mopa znowu przyrosłam. I trafia mnie, kiedy po myciu podłóg na drugi dzień znowu wszystko białe. Jeszcze z piętnaście razy myć będę! Ale najważniejsze, że temat sypialni zakończony. Sufit, nówka, razi bielą. Ściany pomalowane na szaro-beżowo. Oprócz pyłu, wrażenie cudo! Panowie się spisali, ale nie mieli wyjścia. Podkarmiałam ich trochę, kawa świeża o poranku i zawsze do niej coś słodkiego. Żeby z sił nie opadli. 

Rozkręciłam też temat sufitu w łazience, snując przed prezesem wizję dziecka w kąpieli, któremu tynk leci na głowę. Zażyczył kosztorysy, połapał się za głowę i zobaczymy, co uda się ugrać. Najlepiej byłoby zrobić to od razu, za jednym bajzlem. Ale sprawa musi nabrać mocy i pozwoleń zarządu. Trza czekać i zaciskać zęby.

Bardzo mi się przyda odstresowanie w postaci zapowiadanego przybycia Margi i zapoznania z Salmiaki 🙂 

Reklama

Mrozy

Skrzynki kwiatowe oczywiście trafił szlag, nagłe minus 10 w nocy zmroziło wszystko. Ale cóż, są i plusy tych minusów. Może wirusy też wybije i mniej choróbsk dziecięcych będzie się pałętać. 

W domu remont pełną parą, szlifowanie załatwiło na biało całą okolicę, wnętrze szaf, komodę i wszystkie podłogi, łącznie z przeddomową wycieraczką. Mamy obiecane, że do środy będzie finito, wraz z malowaniem ścian na wybrany kolor. Jako, że pokój ma być w przyszłości chłopięcy beżowy z szarym ładnie rozjaśnią ciemnofioletowe wcześniej ściany. Beż owszem też był, ale w mniejszości, za to meble i dodatki dzięki temu będą pasowały. Farby jeszcze trzeba dokupić, bo w tamtym tygodniu nie zdążyliśmy. Zdecydowanie jestem za zamkniętymi sklepami w niedzielę, choć akurat teraz zakup by się przydał. Malowanie ma być od poniedziałku.

 

 

Mimo mrozu słońce na weekend dopisało i wybraliśmy się w zimowy plener. Na jeziorze gruby lód, nie zabrakło łyżwiarzy i morsów w przerębli. Mały ślizgał się na butach, a mnie od razu łyżwy się przypomniały. Tylko ten mroźny wiatr odstraszał, a może po prostu brak chęci. Jakoś dopiero wiosną człek odżywa i energii dostaje. Ale na takie widoki na szczęście wychodzić się chce.. Gotuję więc szybko pachnący rosół, pakujemy coś do chrupania dla malucha i lecimy na niedzielny spacer. Może jeszcze wykorzystamy zaproszenia do nowej papugarni, a potem dla rozgrzewki bigos u dziadków.

 

 

 

mróz na jeziorze

Remont

I tak oto znowu w domu wszystko do góry nogami. Jedno przyłożenie dłuta sprawiło, że sufit w sypialni odleciał pięknym lotem 3,5 m2 tynku. Fachowiec ledwo zdążył zeskoczyć z drabiny. Gdyby nie to całość znalazłaby mu się na głowie. A my mieliśmy masę szczęścia, że ten płat nie odpadł w trakcie snu. Bo pierwszy kawał dokładnie nad naszym łóżkiem. Potem oderwał się drugi wielki płat, boki tylko do odłupania i mogli zaczynać montowanie stelaży. W jeden dzień sufit podwieszany zamontowany, teraz schnie gips, dziś gładzenie i malowanie, jutro druga warstwa. A w następnym tygodniu malowanie ścian. Oczywiście podłogi znowu białe, pył w korytarzu, łazience, na wszystkich butach i ogólny chaos. Śpimy na niewygodnej kanapie, obłożonej podwójnie kołdrami, bo inaczej twardo jak na desce. Dziecię się gubi nie wiedząc w którą stronę iść do swojego wyrka. Ława odstawiona, więc do laptopa można zasiąść jedynie w kuchni. Także piszę i gotuję jednocześnie. Wesoło jest.

 

 

 

płat

 


 

W tym całym chaosie latam do dentysty, rozpaczliwie trzymając się za zęby i kieszeń. Zostały trzy wizyty i tu remont też będzie dokonany. Niby nic wielkiego, coś tam przy plombce, jakieś łączenie, a liczą sobie jak za złoto.

Na pocieszenie i dzięki wieściom od Beaty, zakupiłam bilety na koncert Agnieszki Chylińskiej. Wprawdzie dopiero w marcu, ale jaka radocha z oczekiwania. Koleżanka tańczy już, śpiewa i doczekać się nie może. A ja choć aż taką fanką Agi nie jestem, chętnie zobaczę ją life. Bo babeczka fajna, szalona, z energią no i jednak co koncert, to koncert. Mega przeżycie, emocje i żywa muza. W ten sam dzień gra jeszcze Ania Dąbrowska, ale się w czasie nie zmieścimy i bilety droższe. Sorry Boys też kusi, tyle że grają w lokalu do którego nie chcę zaglądać. 

Za to chcę już wiosnę! A tu śnieg pada i jakieś mrozy o poranku. Tyle dobrego że Mały śniegiem oko przez chwilę nacieszy. Bo w południe już na plusie i z kolei me oko cieszą zieloności w skrzynkach kwiatowych. Pogodzie też by się przydał remont generalny. 

Odwiedziny c.d.

Ostatnim rzutem, na taśmę przedremontową, udało się zaprosić Sylwię z synem i Hanię, razem. Pod wpływem małego Mikołaja, w domu nastąpiło pandemonium. Zabawki dosłownie latały w przestrzeni i chaos dopadł każde pudełko z grami i puzzlami. Wszystko, ale to wszystko zostało wyjęte i rozrzucone. Jeden sympatyczny dwulatek, przy wsparciu trzylatka, zamienił pokój w pole zabawkowej bitwy.

 

 

 

fragment

 

 

 

Było wesoło, głośno, a największy ubaw miałyśmy gdy maluchy zaczęły tańczyć. Na następne spotkanie jednak umawiamy się bez dzieci, zdecydowanie nie dają spokojnie pogadać. Może nawet zorganizujemy jakieś babskie domowe kino, ale to już plany na wiosnę.. Swoją drogą połowa lutego mija, czyli do tej wiosny coraz bliżej.

 

Zgraliśmy też termin z Zosią i akurat na jej urodziny można było wyjechać w odwiedziny. Z prezentem od nas, kawą od moich rodziców i torbą niespodzianek od ciotki Teresy. Czas był przeplatany radością i smutkiem, ucztą przy cieście i wizytą na cmentarzu. Mały trochę rozpraszał łzy, ale nic dziwnego że się pojawiały.. Zosi na pewno ciężko teraz bardzo i jeszcze dużo wody upłynie zanim się pozbiera. 

Na rynek pojechałam, choć tym razem bardziej żeby spotkać się z Natalią i jej córką. Chwilę pogadać, podpytać o ich remont. Są teraz na etapie malowania i wybierania dodatków. Po powrocie i u nas od nowa zapowiada się bałagan, białe podłogi i ściany do malowania. Dlatego cieszę się, że mogłam ugościć dziewczyny jeszcze we względnym porządku. Została nam zaległa wizyta Monikowej rodziny, ale coś czuję, że zamiast do domu zaprosimy ich do pizzerii. Nawet mam upatrzoną taką, gdzie obok sali jadalnej zrobiono salę zabaw dla dzieci. To najlepsze rozwiązanie, kiedy i zjeść można i porozmawiać, a dzieci przy stole nie będą się nudzić.

Wyjątkowy

Niedzielny obiad full wypas, na dokładkę dostaliśmy wałówkę na wynos. Kotletów i pieczonego kurczaka wystarczy na kolejne pięć obiadów. Pogaduchy z ciocią całkiem sympatyczne, jedynie Mały zestresowany za sprawą ciotkowego kota błękitnego. Tośka miała chęć do zabawy, wyciągając przy tym pazurki wzbudzające respekt. Małe to to było, cudne, pluszowe w dotyku, a takie zadziorne. 


Potem rozkręcił się nowy tydzień, ze sprawami bankowymi – musiałam zamknąć konto, z racji obecnego braku regularnych wpływów (na szczęście są już opcje bezkosztowe i bezwpłatowe). Ze sprzedażą starego telefonu, wystawieniem za dużych butów na olx. I pisaniem referencji dla samej siebie, coby były dyrek nie musiał się głowić. Mówił, że coś tam jeszcze od siebie dopisze pozytywnego, ale znając go, nie będzie miał na to czasu. Niby nie mam się z czego cieszyć, dołączając do grona bezrobotnych, ale czuję się lekka jak piórko z myślą, że nie muszę wracać do tej firmy. Zresztą pocieszyła mnie koleżanka (której podziękowano tuż po macierzyńskim, a miesiąc przede mną) chwaląc się, że znalazła pracę i to dobrze płatną. Może teraz właśnie jest dobry czas dla inżynierów i technologów..

 

Synek dokłada radości, kiedy zdrowy i bierze udział w występach przed dziadkami. Nie ma już tremy, recytuje wiersze, śpiewa i tupie nogą do rytmu. Tyle już rozumie, ciągle uczy się czegoś nowego. Czasem bywa chumorzasty, ale w większości jest uśmiechnięty, ma energię i przytulas z niego ogromny. Kiedy obejmuje mnie z całej siły ze słowami „mamunia moja kochana” to serducho mięknie jak wosk. Potrafi się sam ubrać, trochę umyć zęby, zjeść bez karmienia i pobawić się zabawkami, dłużej niż ostatnio. Układa puzzle dla 4 latków, z 60 elementów, bez patrzenia na obrazek. Lubi rysować, malować i lepić ciastolinę. Zaczął się też etap gier planszowych, pionków, rzucania kostką, liczenia pól i poznawania reguł gry. Aż niesamowite, jak rośnie i jak szybko się rozwija taki szkrabek. Gdy oglądam zdjęcia czy filmy, gdy tylko leżał, machał nogami i gaworzył, to wierzyć się nie chce, że już taki duży ten nasz przedszkolak. Dla nas zawsze będzie wyjątkowy i kochany najbardziej na świecie 🙂

 

A że dziś dzień z tych bardziej kochanych, to i walentynki do przedszkola rysowaliśmy. I w ramach kolorystyki sercowej, w czerwonych ubraniach wszystkie maluchy przyszły ubrane. Wracałam po odprowadzeniu syna zmarznięta, a tu Mężu mój powitał mnie kwiatową niespodzianką zatkniętą przy skrzynce pocztowej i przy drzwiach do mieszkania. Robiąc przedsmak bukietowi róż, perfumom i rozgrzewającym porannym buziakom. Bez tej otoczki też jest moim wyjątkowym mężczyzną. Na lepsze dni i gorsze, na złe, dobre i zwyczajnie niezwyczajne…

 

 

 

wyjątkowy..

Żywioł

Chyba na hasło – spotkanie z Moniką i jej rodziną – zaczyna działać jakieś fatum. Pod koniec tygodnia jej syna i naszego Małego dopadły ataki kaszlu. Jej wylądował u lekarza, my na inhalacjach, a spotkanie przełożone. Stwierdziłyśmy zgodnie, że od teraz nie umawiamy terminu. Idziemy na żywioł. Ten żywioł jednak musi być przeze mnie choć trochę kontrolowany. Nie przyjmę przecież gości przy samej herbacie. Wprawdzie jakieś zapasy mam zrobione, gdyż na weekend byłam przygotowana. Ale ciasta nie upiekę na godzinę przed ich przyjściem.. Choć w sumie upiec by się dało, ale bałaganu po tym nie zdążę ogarnąć. Mimo ostatniego przekładania terminów, mam cichutką nadzieję, że w nadchodzącym tygodniu i Sylwia i Monika jednak do nas dotrą. Jeśli nie, spotkania w ramach podziękowania im za prezenty na trzecie urodziny smyka, odbędą się w połączeniu z jego imieninami przed sezonem wakacyjnym. Ot co.

 

 

Skoro weekend okazał się bezgościowy, to my skorzystamy z zaproszenia na niedzielny obiad u cioci Teresy. Wczoraj ja się nagotowałam, szykując tradycyjne mielone, fasolkę z bułką tartą, sos z pieczarkami własnej roboty i ziemniaczki do tego. To teraz z chęcią dam się porozpieszczać.


W ramach rozpieszczania skorzystałam ostatnio z kuponu do marketu i trafiłam na dwie książki Chmielewskiej, na wymianę moich, zaczytanych na amen. Kolekcję mam prawie pełną, bez kilku sztuk, które do mnie nie przemówiły. A że zimowe promocje teraz niesamowite, odwiedziłam również mój ulubiony sklep ciuchowy i również poszłam na żywioł.. Kupiłam puchaty szal w odcieniach szarości i różu. Pasek z ćwiekami do jednej z imprezowych stylizacji. I dopadłam kieckę za 28 zł! Która to już dawno mi w oko wpadła, ale w momencie wpadania kosztowała 140 zł. 70% obniżka, doczekała się teraz całkowitej wyprzedaży. A za taką kasę to choćbym tylko raz miała ją założyć, warto było wziąć. W zależności od dodatków może być przecież karnawałowa, na weselicho lub na luzie, w połączeniu z dżinsową kataną.. A co tam, raz nie zawsze. Dzień kobiet blisko i może przyda się na jakieś tańce. 

 

 

 

kiecka

Płomiennie

Po dłuższym zastoju w domowych odwiedzinach, teraz mamy hurt i to na dodatek spieszyć się trzeba, żeby gości nie zastał sypiący się na głowę kolejny sufit. W poniedziałek, po trzech miesiąca umawiania się, wreszcie dotarła do nas chrzestna Małego. Lodówkę miałam jeszcze pełną po weekendzie, więc było czym częstować, a i ciasta jeszcze Mężu dowiózł od Zosi. Po pracy człek głodny, to ciocia mogła się najeść do syta. Potem pobawić z chrześniakiem i nagadać z nami. W kolejny dzień byłam umówiona z Mamą na występny jej znajomej tancerki. W ramach spotkania seniorów – nazwa zdecydowanie na wyrost, gdyż owe seniorki mogłyby energią obdzielić niejednego młodego, leżącego przed tv, czy z nosem w telefonie – załapałyśmy się na tańce i śpiewy z przytupem, łącznie z can canem i ognistym podmuchem. 

 

 

 

płomiennie

 

 

 

Po części artystycznej miałam wieczorem część przedszkolną, gdzie na zebraniu omawiano wyniki naszych pociech. Postępy widać i bez zebrania, ale dobrze było poczytać jak postrzega dzieci kadra nauczycielska. Mały super się rozwija, wiele już umie i tylko jedno zastrzeżenie było.. że źle znosi krytykę. A któż ją lubi, prawdaż? W każdym razie musimy wzmacniać jego pewność siebie, ale jednocześnie nie chwalić za dużo. Choć chyba w domu raczej nie przesadzamy w żadną stronę. Jak narozrabia to tłumaczymy, że coś zrobił źle.. A jak np rysuje od niechcenia same kreski, bez ładu i składu, to też nie piejemy nad tym z zachwytu tylko namawiamy by się trochę postarał. Oczywiście nie musi być od razu Picasso i radosna twórczość jest mile widziana. Ale wiemy ile już potrafi narysować sam z siebie i to można wtedy podziwiać. 

 

W ramach relaksu i babskich spotkań wybrałam się z dziewczynami do kina na „Podatek od miłości”. Wyrobiłyśmy się wcześniej, więc najpierw pogaduchy, herbata i ciacho w kawiarni, dopiero potem film. I choć szału nie zrobił, bo produkcja raczej średnia, to fajnie było wyskoczyć i oderwać się od domowej codzienności. Na weekend, przy dobrych układach zdrowotnych spotkanie z Moniką, jej mężem i dziećmi, a w następnym tygodniu z Sylwią, której smyk też już zdrowieje. Normalnie drzwi się nie domykają ostatnio i niezmiennie mnie to raduje.

 

 

 


Końcówki

Plany oczywiście poszły do weryfikacji, z pierwszym kaszlem u Małego. Schemat po powrocie od Zosi się powtórzył, cztery dni w przedszkolu, katar, kaszel i od nowa inhalacje. Zaczynamy podejrzewać, że to jednak na tle alergicznym. Oddech robi mu się szybki i płytki, a inhalacja pomaga w moment. Po kolejnych dniach wszystko wraca do normy. Na wiosnę ruszamy do alergologa i laryngologa. Teraz strach do przychodni zaglądać, bo grypa szaleje.

Na szczęście gorączki żadnej nie miał, energia synkowi dopisywała, więc mogłam zrealizować choć część zaproszeń. Spotkanie z Moniką przełożyłyśmy na następny weekend. Żeby nie ryzykować zarażenia jej chłopaków, choć my zdrowi i Mały nie wygląda na żadną wirusową akcję. Ale wiadomo, ona po trzech tygodniach spędzonych przy chorych dzieciach nareszcie cieszy się ich zdrowiem i unika wszelkich katarów. Może za tydzień zdarzy się cud i wszyscy będą zdrowi, by móc nadrobić wizytę.


W domu zrobiło się odświętnie i nastrojowo.. Naszykowałam sałatek, przystawek, oliwek, serków, owoców i ciasta. Zapaliłam wszystkie dodatkowe lampki i świeczki. W piątek przybyła Kasia i miałyśmy czas na pogaduchy, przerywane tylko od czasu do czasu Małym, domagającym się zabawy. W sobotę pod wieczór odwiedziła nas Hania, ze swoim dobrym sercem i pozytywnym nastawieniem do życia. Nagadałam się za wsze czasy, spędziłam fajne chwile wraz z moimi chłopakami.

Obie dziewczyny pochwaliły nowy wystrój i rozjaśnienie salonu. Każda miała inny pomysł na przybranie okna w firanki i zasłony. I gdyby była możliwość, przetestowałabym każdy, by zobaczyć efekt. Ale cóż, z racji ograniczeń kosztowych można wybrać tylko jedną wersję. Tymczasem tyle wariantów mi się podoba i jeszcze Duża podsyła super pomysły 🙂 Chcę z tych wszystkich porad wybrać to, co będzie miłe memu oku. A tu nawet końcówki karniszy trzeba dołożyć do decyzji.

Jednak mniejszy wybór, to łatwiejsze życie..

 

 

 

karniszowe końcówki

Dalej

Życie toczy się dalej.. Myśli przy Zosi, ale na szczęście ona trzyma się dzielnie.. Nie odmówiła rozpoczęcia remontu i dwóch znajomych Męża działa tam już pełną parą, robiąc bałagan i tworząc nową przestrzeń w sypialni. U nas też się zapowiada, dziś właśnie ustaliliśmy termin rozwalania sufitu na połowę lutego. Dlatego trzeba szybko korzystać z jako takiego ładu i nadrabiać zaległe spotkania. Mały prezenty od koleżanek nadostawał, miło więc będzie im podziękować. Weekend zapowiada się intensywnie, najpierw Hania i Kasia, w kolejny dzień Monika ze swoimi chłopakami. Gotuję już warzywa na sałatkę, na raty robię zakupy i obmyślam przystawki. Może nawet upiekę odwrócone ciasto ananasowe, które już raz się udało, to i teraz powinno 😉

 

Synek powrócił do przedszkola, po kolejnej przerwie. Trochę mu się wstawać nie chce, ale za to miał już atrakcję w postaci balu karnawałowego i przebrania za Papę Smerfa. Co się nad tą białą brodą nasiedziałam, to moje. Dziadek wyciął formę, a potem do północy obszywałam ją frotką. Czapkę mikołaja też trzeba było przerobić na czapkę smerfa, wypychając ją watą i obcinając pompon. Grunt, że zdążyłam na czas. 

 

 

 

broda

 

 

 

Później mogliśmy ruszyć na zakupy w poszukiwaniu klimatycznych dodatków do pokoju. Zaczyna wreszcie wyglądać przytulnie, choć nadal brak karniszy i zasłon. O tyle dobrze, że zdecydowałam się wreszcie na ich kolor. Trwają tylko debaty, czy dać krótkie firanki, czy długie. I czy zasłony będą tylko ozdobnie, czy mają zasłonić całe okno. Jeszcze trochę nad tym pewnie pomyślimy..