W trasie

Kto by się spodziewał, że znalezienie noclegu w Warszawie zajmie mniej niż godzinę. I to w naprawdę dobrej cenie, w granicy tej wakacyjnej nad morzem. Na dokładkę tuż przy Starym Mieście, które będzie można zwiedzać bez przemieszczania się autem czy środkami komunikacji. Miodzio.

Jeśli jeszcze połączyć to z planami zapoznania dwóch (a może i trzech) fantastycznych blogerek, z którymi od jakiegoś czasu koresponduję intensywnie u siebie na bologu i na ich stronach.. to radość urasta do rangi tej dziecięcej, ze spontanicznymi podskokami i uśmiechem od ucha do ucha! 🙂

Oczywiście nigdy nie jest tak pięknie, jakby się chciało i dzień przed wyjazdem dziecię nasze ląduje na glebie. Na szczęście część upadku amortyzują kolana i ręce, ale zakończenie efektownego telemarku na hulajnodze wypada centralnie na czole w formie dorodnej śliwy. Można powiedzieć, że Mały dorobił się trzeciego oka i efekt końcowy jest piorunujący. No cóż, należy cieszyć się z faktu, że głowa, ręce i nogi całe, uśmiech po łzach wrócił i można rozpocząć majówkę.

Jak zwykle z przytupem i z porannym katarem Małego (czemuż mnie to nie dziwi?), który mam nadzieję zostanie ugaszony w zarodku przez zmianę klimatu i umknięcie przedszkolnym zarazkom. Gorzej, że nie unikniemy pierwszomajowych korków i pochodów (oby spokojnych w swym wydźwięku). Mimo tych niedogodności wizja przepięknych Łazienek Królewskich, Kolumny Zygmunta, Pałacu Kultury i Nauki, Złotych Tarasów czy Bulwarów nad Wisłą.. napawa mnie ogromną radością i dodaje skrzydeł 🙂 No to, komu w drogę, temu spokojnej trasy..

Reklama

Majówka tuż

W jakim szoku jest mama dziecięcia, które wkłada nogę w sandałek i wszystko w nim pasuje 😉 I podeszwa miękka, wygodna i wnętrze miłe w dotyku i pięta zabudowana. Wszystko tak, jak powinno być. Kosmos. Tym bardziej sandały się przydadzą, gdyż wczoraj i dziś temperatury iście letnie. U nas te skoki są teraz niesamowite. W jeden dzień 13 stopni, wietrzysko i chłodem ciągnie, by na drugi 24 stopnie powitały słońcem i upałem takim, że rumieńce na policzkach same wyskakują. Mężuś też się w nowe obuwia zaopatrzył, lekkie, przewiewne i w sam raz na wiosenne dreptanie. Tylko ja się zostałam z trampkami i nadzieją, że jak najszybciej wskoczę w sandały. Uwielbiam chodzić na bose stopy! Co od razu mi przypomniało, że wypadałoby pomalować pazurki.. I to na już 🙂

Po wielkanocnym łasuchowaniu wzięłam się porządnie za ćwiczenia. Podokładałam obciążeń, zwiększyłam tempo na orbitreku i rowerze i dziś z Edytą przy pogaduchach spalałyśmy nadmiarowe kalorie. Wizja sukienek, które czekają w szafie, jest niesamowicie kusząca. Bo jak sandałki to i sukienka by się przydała. Choć akurat stricte na majówkę upałów nie zapowiadają. Ale nic to, plany jakoweś poczynić należało. A że my zawsze na wariackich papierach, to teraz zachciało nam się Warszawy. Ostatnie majówki spędzaliśmy w Szklarskiej Porębie z Pragą na wycieczce, w Łodzi, w Toruniu i Poznaniu. Warszawę zwiedzałam już ze trzy razy, ale chłopaków tam jeszcze nigdy nie było.

Wiem, że większość ucieka w plenery, nad jeziora, do lasu.. I gdyby zapowiadano lepszą pogodę i my byśmy z domku nad jeziorem skorzystali. Ale domek nie przygotowany, brakuje lodówki, pościeli, a kable z prądem leżą na wierzchu i wiszą ze ścian. A do tego noce są zbyt zimne. Także nad jezioro wybierzemy się, bez noclegu, by spędzić tam dzień lub dwa z rodzicami. A Warszawa na ten czas wydaje się kuszącą propozycją, problem jedynie z poszukiwaniem noclegu na ostatnią chwilę. Kto wie, może udałoby się też zapoznać sympatyczne blogowe warszawianki, a może i w drodze do Wa-wy zahaczyć o łódzkie okolice? Warszawianki (pozostające na majówkę w mieście) i Ms. blond co Wy na to? 🙂

Podziel się

Szkoda, że ten świąteczny czas tak szybko umknął.. był sympatyczny, na luzie i z masą spacerów w słońcu. Pogoda dopisała, u Zosi relaks całkowity, Bratanek zaprezentował się spokojnie, przesypiając wizytę u dziadków. Wręcz trzeba go było budzić na karmienie, bo śpioch niesamowity. Nas na karmienie budzić nie trzeba było i tradycyjnie ilość smakołyków przekraczała pojemności żołądków. Starałam się pilnować, ale nie mam szans przy torcie, pysznych ciastach, sałatce jarzynowej i cienkich kiełbaskach. Nie mówiąc już o czekoladowych jajkach i słodkościach wszelkiej innej maści. Jeszcze na wynos dostaliśmy potężną torbę różnych ciast, ale naprawdę ilości jak dla pułku! Gdy sobie pomyślałam, że to wszystko pochłoniemy w kilka dni, a potem będę walczyć miesiącami z nadmiarami w obwodzie to szlag mnie trafił niesamowity. Przeszukałam net i znalazłam miejsce, do którego można odwieźć zapasy jedzeniowe. Radość moja niezmierna, ulga niesamowita i mam nadzieję, że ktoś głodny z tego skorzysta.. Na drugi dzień spotkałam sąsiada, który z wielką torbą (i wielkim brzuchem) ruszał dokładnie w tym samym kierunku 🙂

W lany poniedziałek Mały poszalał z sikawką, oblewając mnie jeszcze w wyrku, gdzie starałam się dokończyć czytanie książki. Na pocieszenie Mężu przyniósł śniadanie i mogłam trochę poleniuchować. Później był czas na manicure, chłopaki poszli śmingusować z wodnym pistoletem wśród innych dzieci. A po obiedzie wybraliśmy się na spacer do Syrenich stawów. Miejsca w lesie Arkońskim, które jakiś czas temu zagospodarowano i przygotowano do podziwiania natury. Spacerowiczów masa, my z hulajnogą i niestety bez aparatu. Także zdjęcie z telefonu, ale wspomnienie złapane i zapisane. Wieczorem pierwsze dwa odcinki „Gry o tron” z ósmego sezonu, a od wczoraj serial „Przyjaciółki” na tapecie. Zaliczyłam też wizytę kontrolną u lekarza rodzinnego i wygląda na to, że udało się podreperować zdrowie po ostatnich zawirowaniach. Wyniki krwi bardzo dobre, kolano jeśli chcę mogę poddać rehabilitacji, ale jeszcze przemyślę, bo terminy bardzo odległe. Rodzice, po czasie postu, rozpoczęli sezon taneczny i wiozłam ich na pierwszą imprezę. Mały wrócił do przedszkola, w którym mimo chwilowej pochmurności zrobiło się ciepło. Przydały się wyłowione krótkie rękawy w koszulkach i pora zakupić kapcie z odkrytymi palcami i sandały, żeby na lato nie zostać z niczym. Ruszamy więc dziś na obuwnicze polowanie i pozdrawiamy wiosennie 🙂

Syrenie stawy

Wielkanocne

Miłych Świąt, pełnych słońca, radości i zdrowia ❤️ Żeby był w nich czas na rodzinne spotkania, na chwilę wytchnienia i wiosenny spacer 🌺🙂

Nasze święta po części u Zosi, ze święceniem jajek na dwa koszyki, bo oczywiście Mały musiał mieć swój. W towarzystwie Natalii i jej córki, ze spotkaniem z Damianem. Przy naprawianiu drzwi od auta. Ze skokami z misiem, zakończonymi czołowym zderzeniem ze ścianą. Było trochę płaczu, lodowy okład i Mały dziś bez śliwy. Za to z sałatką jarzynową na wynos, kotletami, ogórkami kiszonymi i toną słodyczy, które zostawił zając w ogrodowym gniazdku. Pora na ciąg dalszy świętowania, teraz z moimi rodzicami, bratem i jego rodziną. Wesołych Świąt! 🙂

Z głową w.. szafie

Trochę jednak udało nam się ogarnąć mieszkanie, mimo iż święta nie odbędą się u nas. Pierwotny plan był właśnie taki, ale Zosia stwierdziła, że żeby ją przywieźć i odwieźć będziemy po 4 razy kursować i to wszystko na wariackich papierach dla tego jednego świątecznego obiadu. Chciałam odciążyć ją i moją Mamę od sprzątania, szykowania posiłków i smakołyków, a tym czasem obie uparły się, że sobie same poradzą i że tego właśnie chcą. Cóż, nie to nie, nie będę już ani naciskać, ani tym bardziej narzekać 😉

Odprowadziłam chłopaków do przedszkola, a sama wzięłam się za przegląd wiosennych i letnich ubrań. To jest jak orka. Przekopywanie czeluści szaf zajęło mi ponad trzy bite godziny. Każda jedna koszulka, bluzka czy spodnie, z naszych dziecięcych zapasów, zostały przejrzane. Sprawdzałam rozmiary porównując do obecnych rzeczy, bo nie ma opcji żeby synuś przymierzył taką stertę. Nie przepada za przymiarkami, chyba że to nowa bluza ze Spidermanem lub z kapturem na którym są kolce i oczy smoka. Albo z fajnym (mało skromnym ;)) napisem

Wraz z tym pospolitym ruszeniem poszła w ruch i moja szafa, wyleciało z niej co najmniej 8 rzeczy, które albo już za małe, albo wyszły z mody. Nie szkoda mi ich (pójdą na PCK, albo sprzedam), za to mam ogromny apetyt na coś nowego. Ale to po świętach, dziś już Wielki Piątek, dzień postny i czas na przygotowanie pisanek. Gotujemy jajka w łuskach cebulowych, część synek udekoruje pisakami, kilka trafi w kolorowe owijki, a to jedno najpiękniejsze zostanie wyskrobane nożykiem w artystyczne wzory przez mojego Tatę. A u Was jakie powstaną pisanki? Może już są jakieś zrobione? Miłych przygotowań i w niedzielę przybywam z życzeniami 🙂

dzieło Taty

Wśród dzieci

Wróciłam na ćwiczenia, jeszcze ze strupami na kolanach, ale na pełnym chodzie. Ostatni brak ruchu pozwolił kolanom się zregenerować i mogłam bez problemu kręcić na rowerze i na orbitreku. Asekuracyjnie nie podnoszę nogami żadnych obciążeń i rozkręcam się ostrożnie. Uskuteczniam też dużo spacerów i wędrówek piechotą po mieście. Do urzędu wprawdzie podjechałam autobusem, ale na spotkanie z koleżanką już kawał drogi drepcedesem. Bardzo chciałam się spotkać z Agatą i jej synkiem, który pospieszył się na ten świat i urodził gdy ciąża trwała zaledwie 6,5 miesiąca. Cud, że dzieciątko przetrwało w inkubatorze początkowe dni, że było silne i przybierało prawidłowo na masie (najpierw ważyło 1,3kg). Po 40 dniach w szpitalu wyszli wreszcie do domu, szczęśliwi, z prawidłowymi wynikami, które nadal stale są kontrolowane. Ich synek jest taki drobny, że bałam się go wziąć na ręce.. Przy naszym szkrabku, który przy porodzie ważył 4,4 kg i wyglądał jak trzy miesięczny bobas.. to ich naprawdę jest kruszynką.

Bratanek z kolei jeszcze nie wyszedł ze szpitala, potrzebne były naświetlania i obniżenie poziomu bilirubiny. Wszyscy nie mogą się doczekać ich powrotu do domu, ale już wiadomo, że świąteczny czas będą musieli spędzać u siebie. Za szybko, żeby jechać z maluszkiem w spęd rodzinny i w nowe otoczenie. Najważniejsze zdrowie dziecka..

Ostatnio faktycznie dużo dzieci pojawiło się dookoła mnie, trzy kolejne na własne życzenie. A właściwie bardziej z chęci pomocy Paulinie, której mąż znowu wypłynął na miesiąc w rejs. Jak zobaczyłam ją w poniedziałek, nieprzytomną, pędzącą z całą trójką żeby odprowadzić jednego do przedszkola (córka 8 latka w domu z racji strajku) postanowiłam trochę ją odciążyć. Napisała mi upoważnienie do odbioru jej smyka i mój, przeszczęśliwy, chodzi teraz rano z kolegą i wraca z nim dokazując i podskakując z radości. Obaj bardzo się zaprzyjaźnili, mogą spędzać godziny w przedszkolu i najlepiej cały czas później razem. Póki słońce, bawimy się wszyscy na pobliskim placu zabaw i choć dwie godzinki matka Polka ma dla siebie. Dobrze je wykorzystała, kładąc się od razu spać. Wczoraj jej córka przybyła do mnie na godzinę, a jutro zabieram całą ferajnę na plac zabaw prosto po przedszkolu. Dla Pauli taka chwila oddechu jest bezcenna.

Sobie też zrobiłam taką chwilę spotykając się z dziewczynami w kawiarni, na pogaduchy. Hania i Sylwia wymęczone po ostatnim miesiącu ciągłej opieki nad wnusią i synem, chętnie zasiadły przy herbacie, by wyciszyć się, odpocząć i nagadać do woli. Lubię te nasze spotkania bardzo, miałyśmy też iść do kina, ale nic z repertuaru nam nie podeszło. Może po świętach trafimy jakiś lekki film, na który chętnie się wybierzemy. Tymczasem wracam w domowe pielesze, wstawiam pranie, ogarniam naczynia, kurze i ciesząc oczy nowym storczykiem czekam na odwiedziny u rodziców i wielkanocne plany..

Emocje

Weekend pełen był fantastycznych przeżyć. Największe wiadomo.. przyjście na świat Bratanka, radość niesamowita, że nic się nie stało ani mamie ani dziecku, bo tuż przed okazało się, że jest owinięty pępowiną i trzeba było robić natychmiastową cesarkę. Grunt, że całych i zdrowych, aczkolwiek mocno zestresowanych można ich już było wczoraj odwiedzić 🙂 Wzruszyłam się nieziemsko.. nawieźliśmy kwiatów, balonów i zabawek, choć z tego wszystkiego najważniejsze teraz by maluszek załapał jedzenie i rozkręcił się w przybieraniu masy. Fajny jest ten nasz nowy słodziak w rodzinie. Mały zaaferowany koniecznie chciał go oglądać, aczkolwiek po dziesięciu minutach już chętnie by wrócił do domu. Co tam nowa dzidzia, zabawki czekają, pogoda ładna to i w piłkę by się pograło.

My jednak z niewielkimi chęciami do gier i zabaw, raczej bardziej chętni do spania 😉 Wprawdzie z sobotniej imprezy u Bluberki nie wróciliśmy zbyt późno, ale synek po atrakcjach zasnął dopiero o 22. Zanim poczytałam zrobiło się koło 1, potem ze dwie pobudki w nocy i człek nieprzytomny. Ale warto było! Spotkanie z Blubrą, jej rodziną i znajomymi mega sympatyczne. Czasem tak jest, że poznaje się nowe towarzystwo, otoczenie i czuje się skrępowanie. A tutaj tak swobodna atmosfera, tak fajni ludzie, którzy choć znali się od podstawówki, to przygarnęli nas do siebie jak swoich. Naprawdę byliśmy pozytywnie zaskoczeni i bardzo chętnie spotkamy się w tym samym gronie na zapowiadanym ognisku. Z tą tylko różnicą, że teraz Mężu z procentami, a ja na soku. No cóż, nie mogło się obyć bez toastów na cześć Jubilatki i bez opicia zdrowia Bratanka – chociaż kieliszkiem PinaColady (no dobra, dwoma.. czy trzema, kto by tam liczył) i czerwonego wina 🙂

Moja wina, moja wina.. więc z tej okazji w niedzielę grzecznie z palmą do kościoła, a że w drodze powrotnej okazało się, że można już do szpitala jechać to na szybko odbyło się kupowanie kwiatów. Może dlatego, że szybko – decyzja o nowym storczyku, który wpadł mi w oko – była błyskawiczna. Musiałam go mieć i kropka. Tym bardziej, że czekała na niego już jakiś czas osłonka i błagała o tę śliczność do siebie..

Ciocia

Przed chwilą zostałam ciocią! ☺️❤️

Mąż stał się wujkiem, a Mały zyskał brata wujecznego 🙂 A 40-letni Brat zobaczył wreszcie swego pierwszego synka, największe szczęście na świecie ☺️

Teraz dla świeżo upieczonych rodziców rozpocznie się nowy rozdział w życiu:

 

A był taki spokój ;))

Odnaleziony

Część z Was pamięta może moje poszukiwania podkładu idealnego. Przejścia przez różne marki, odcienie. Próby z konsystencją, sposobem nakładania i dobraniem kosmetyku do potrzeb wymagającej cery. Cerę bowiem mam mieszaną, niektóre partie są mocno świecące, inne suche, a każdy źle dobrany produkt przyciąga znienawidzone przeze mnie krostki. Coś, co dla jednej skóry było wspaniałe, dla mnie okazywało się nietrafione, a szkoda bo akurat np. to cudo prezentowało się wyśmienicie..

Edyta i Gosia mogły się nacieszyć owymi fajnymi kosmetykami, a ja musiałam szukać dalej. Aż wreszcie trafiłam! Po przeczytaniu wielu opinii kupiłam podkład z Revlo.n, do skóry przetłuszczającej się, świecącej, ale i potrzebującej nawilżenia. Dokładnie z takimi potrzebami, jak moja. Mój zachwyt sięgnął zenitu, kiedy okazało się, że przez cały dzień potrzebowałam – tylko jednej poprawki (po wielu godzinach) – usunięcia lekkiego świecenia bibułką, lub zmatowienia pudrem. Wreszcie nos i policzki nie świecą mi się po godzinie od nałożenia podkładu. Co więcej, trafiłam kolor pasujący do karnacji (dzięki testerom w sklepie), a zamówienie złożyłam przez internet oszczędzając połowę kwoty, którą bym wydała w drogerii. Ok 30 zł zamiast 70, szok po prostu i niedowierzanie.

I byłabym mega happy, gdyby nie strupy na kolanach, ból przy wchodzeniu po schodach i rana w zgięciu dłoni, która ciągle się paprze. Na szczęście Mężuś przejął mycie naczyń (myliśmy na zmianę), a jednorazowe, cieniutkie rękawiczki od Zosi (teściowej) ułatwiają mi mycie siebie, gotowanie i.. nakładanie podkładu. Na pociechę też wyniki morfologii, żelaza i cukru wyszły książkowo, więc w tym temacie odetchnęłam. Gorzej z tematem przedświątecznych porządków, bo i kolana i dłoń utrudniają latanie na miotle, tańce z mopem i kompletnie nie służą myciu okien. Także ten.. wszystko leży odłogiem, łącznie ze mną, ku reanimacji. Mały mnie wspiera i odpukać spędza pół dnia w przedszkolu bawiąc się, spotykając przy okazji żywe kurczaczki, zające i opowiadając coraz dłuższe historie. Najbardziej jednak ze wszystkich opowieści uwielbiam tę..

Mamusiu.. Kocham Cię sto milionów osiemset czteldzieści pięćdziesiąt i przecinek sześćset dziewięćdziesiąt cztely trzy i osiem razy.

Moc kochania przybiera różne cyfry każdego dnia ale miliony pozostają niezmienne.. i jak tu nie wymiękać ❤️

Potknięcie

Nie trzeba rolek, ani braku równowagi.. wystarczy mieć zajęte ręce, krawężnik po drodze i dziurę w jezdni, w której but się zdziera, a człek leci na kolana. Dodam, że kolana były już prawie wzmocnione, ulepszone i dopiero co po rtg. Dawno tak nie wyrżnęłam. Ostatnio chyba w podstawówce przy sprincie na setkę. A czasy na krótkie dystanse miałam dobre. Cóż z tego, kiedy teraz oba kolana spuchnięte, pozdzierana skóra, rana cięta na dłoni – oczywiście prawej, jakżeby inaczej. Okłady lodowe przez dwie godziny, preparaty odkażające, środki przeciwbólowe i jakoś dziś się zwlekłam po nocy nieprzespanej. Budziłam się kiedy tylko kolano dotknęło o kołdrę, czy prześcieradło. Nic to, trzeba się cieszyć, że nogi nie połamane, że nie zwichnęłam kostki i że, choć z bólem, to chodzę.

Odprowadziłam Małego do przedszkola. Od rana zapewniał, że będzie mnie z Tatą nosił na rękach i trzymał za rękę, gdy będę szła po schodach. Kochany.. 🙂 Tyle mojego, że sobie w poniedziałek jeszcze poćwiczyłam, odebrałam Mamę po masażu i zrobiłyśmy zakupy. Pierwszy raz podczas głodu, zamiast batonika czy bułki, nabyłam świeże marchewki do schrupania na raz.

Wczoraj zrobiłam długi spacer z Edytą i odwiedziłam Hanię, która już też wśród kieratu stęskniona pogaduch i wyjścia do kina, czy na kawę. Z Sylwią przegadałam z godzinę na tematy dziecięcych przypadłości i szykujemy się w następnym tygodniu, by odreagować choróbska i uziemienia domowe. Po drodze jeszcze spotkanie z Bluberką, na które choćby i w gipsie chcę się wybrać. Już tyle razy siła wyższa przeszkadza nam się spotkać, że to normalnie podpada pod złośliwość losu. Nawet teraz w dniu kiedy byłyśmy umówione, Mężowi ustalono wizytę dentystyczną i klops. Nie można na to pozwolić, trzeba wreszcie przełamać to fatum!

Na pocieszenie obejrzeliśmy sobie dobry film „Serenity”-Przynęta. Nietypowy, trochę teatralny – choć w plenerze. Z klimatem tajemnicy, urojeń, z przesłaniem, przepięknymi zdjęciami w tle i świetną rolą Matthew McConaughey. Film jak dla mnie był niesamowity i podobał mi się bardzo, polecam.