Taki czas

Imieninowe szaleństwo zakończone dzisiaj wyjściem z rodzinką na lodowe desery. Będę miała teraz co spalać, bo same lody to pikuś, ale bita śmietana i bakalie już do lekkich kalorycznie nie należą. W dniu imienin też zresztą daliśmy czadu zagryzając ptysia kremówką i bezami w ramach zasmażki. Jak szaleć to szaleć 😉 

Przeglądam już świąteczne drobiazgi, które zawsze przez cały rok kumuluję, by później nie szukać wszystkiego na ostatnią chwilę. Choć oczywiście główne prezenty i tak pojawiają się dopiero w grudniu. Ale jakby nie patrzeć grudzień już tuż tuż!

Ale zanim grudzień, to jeszcze Andrzejki – dla niektórych – się szykują. W tym roku robię tylko za kierowcę i wiozę Rodziców na andrzejkową imprezę.. Taki to nadszedł czas, że oni imprezują teraz o wiele więcej niż my 😉 Za to my łapiemy drzemkę razem z Synem, żeby choć odespać zarywane noce. A w ramach imprezy włączamy mu muzykę i cieszymy się jak dzieci, kiedy zaczyna się kiwać i ruszać w jej takt! Są też tańce ze mną po kuchni i po pokoju, wygibasy różniste i jakby to rzekła moja Prababcia od strony Mamy – „wydziczamy” się na całego 🙂

Dla równowagi jednak, żeby nie było, że jest tak różowo – przytrzasnęłam sobie palec drzwiami od auta. Bolało straszliwie, mimo iż przyłożyłam szybko lód. Na szczęście trafiło palec najmniejszy i to u lewej ręki, a okład z liści kapusty zmniejszył obrzęk, choć i tak czuję jeszcze dyskomfort. Nic to, do wesela się zagoi.

Wprawdzie na żadne nie jesteśmy obecnie zaproszeni, ale szykuje się spotkanie przedweselne u znajomych, którzy postanowili wziąć ślub w Stanach. Historia tej pary jest niesamowita.. Agata i Łukasz poznali się ze dwadzieścia lat temu, nad tym naszym jeziorem, odwiedzanym od tyluż lat w każde wakacje. Widziałam jak ich miłość rozkwita, jeszcze taka nastoletnia, pełna nadziei, zapału. Te dyskoteki w świetlicy, te ogniska, kąpiele, całusy i trzymanie się za ręce 🙂 Potem studia, szukanie pracy i emigracja Agaty do USA. Próba odległości, samotności i tęsknoty nie przeszła pomyślnie. Ona chciała tam zostać, on tutaj. Rozstali się. Agata poznała tam swojego przyszłego męża, który jednak nie okazał się tym właściwym.. ślub, rozwód i co się okazało po powrocie do kraju? Że uczucie do Łukasza nie wygasło i wzajemnie z jego strony. Można wręcz powiedzieć, że zakochali się w sobie od nowa. Teraz już dojrzalsi, wprawdzie po przejściach, ale świadomi do czego dążą i czego chcą. Są znowu razem, szykują mieszkanie w kraju, jej został jeszcze rok pracy w Stanach i właśnie w te Święta biorą tam ślub. Szkoda, że nie wyprawiają wesela 😉 Ale nieważne, najważniejsze żeby im się szczęściło i żeby już nic nie było w stanie ich rozdzielić. Myślę, że każdy miałby do opowiedzenia wiele o swoich poprzednich lub obecnych partnerach. Ile ludzi, tyle historii, emocji im towarzyszących i myśli o tym, co było i co jest nam przeznaczone.. A jakie są Wasze historie miłosne? 🙂

Reklama

Katarzynki

Nie ma to, jak rozpocząć świętowanie tuż po 24 w nocy – Mąż dotrwał po pracy do tej godziny i z najlepszymi życzeniami wycałował swą Żonkę 🙂 Wręczając z tej imieninowej okazji prezenty, które są uzupełnieniem swetra. Od rana przygrywa mi więc Cris Cab z płyty, gdzie mogę sobie śpiewać wraz z załączonymi tekstami piosenek. A na najbliższe czytanie, po skończeniu obecnych książek, czeka najnowsza Magdalena Witkiewicz ze swoją uśmiechniętą „Moralnością Pani Piontek”

 

 

 

 

prezenty to ja lubię bardzo

 

 

 

 

Synek też zrobił mi taaki prezent, że zachwycam się niezmiennie już od poniedziałku. Niedawno pierwszy krok z trzymaniem, a teraz długo wyczekiwane, świadome i przepiękne słowo MAMA! :)) Udało mi się nagrać jak wdrapuje się na mnie i powtarza Mama, Mama.. delektujemy się tym słowem oboje. A Tata próbuje Synka przekonać, że jednak Mama to tylko ja 😉 Tak mu się to słowo teraz podoba..

 

Wczoraj poszłam z nim i z Amelkami na dłuższy spacer. Mrozek powoli już chwyta i dzieciaki poubierane po zęby, jak bałwanki. Siedziały takie pozawijane i niezbyt zadowolone, że nie można się ruszyć i że jedzenie chrupków w rękawiczkach nagle okazało się utrudnione. Nosy czerwone od chłodu, policzki wysmarowane kremem – trzeba jakoś się zahartować na te zimowe dni.

Dziś jednak odpuszczam wychodzenie, pada śnieg z deszczem i niefajnie w czymś takim wędrować. Odwiedzimy Dziadków, do których przyjedzie też mój Brat. Po drodze wstąpię po ciasto i będziemy świętować ten miły dla mnie dzień 🙂 W dzisiejszych życzeniach dobre dusze piszą bym miała wszystko to, co najważniejsze i najpiękniejsze w życiu.. Wszystko czego pragnę, to by zachować to co jest i trwa teraz.. W zdrowiu, miłości, szacunku i rodzinnym szczęściu. O tym kiedyś właśnie marzyłam..

 

 

 

 

:*

Koncert i odwiedziny

Występ chóru, gdzie Mama śpiewa od 7 lat był niesamowity.. sala pełna po brzegi, ledwo znaleźliśmy dwa wolne miejsca, złote odznaczenia i gratulacje. Panie eleganckie w białych żakietach, czerwone róże w ramach podziękowań. Kamery, zdjęcia i wzruszające momenty. Jak choćby uhonorowanie najstarszego chórzysty, żołnierza AK, który w wieku 91 lat śpiewa wraz z innymi prosto z serca. Przyznam szczerze, że czułam się dumna, że Mama bierze udział w takim wydarzeniu. To nie lada wyzwanie, tak śpiewać na kilka głosów, ile prób za nimi, ile trenowania pamięci i głosu. Brawo!

 

 

 

 

koncert na głosy


 

 

 

Mały dał radę wytrwać na koncercie prawie godzinę, choć Mężu uciekał się do sposobów typu portfel, klucze i telefon. A tuż obok siedziała pani z maleństwem, które dopiero co się urodziło. Fajnie widzieć, że wiele mam nie siedzi w domu ciągle w pieleszach, ale chcą od czasu do czasu wychodzić i chłonąć inne przeżycia, a nie tylko pieluchy, papki i kaszki 😉 

 

Prosto z Zamku Książąt Pomorskich, gdzie akurat trwała też impreza na rozpoczęcie działalności Opery na Zamku i gdzie można było podziwiać XVII wieczny zegar

 

 

 

 

Zamek

 

 

 

  

pojechaliśmy przywitać Damiana, który w tym samym momencie dotarł pod nasz dom. Wieczór już się zrobił, więc tylko tosty na kolację, chłopaki piwko, pogaduchy, a Synek do kąpania i w sen. Trochę był zaskoczony, że ktoś nowy jest w domu. Kolegę wprawdzie widział raz, kiedy odwiedzaliśmy Zosię, ale to było za krótko, by zapamiętał. Teraz obserwował z bezpiecznej odległości, ale już w sobotę oswoił się i cieszył, że ma kolejnego chętnego do zabawy 😉 Chociaż akurat Damian też był spięty, widać, że nie ma zbytnio kontaktu z dziećmi i nie za bardzo wiedział jak i co do Małego mówić. W większości podawał mu zabawki w milczeniu, ale opór, w miarę przebywania razem, malał. Pojechaliśmy do parku, zrobić zdjęcie przy Pomniku Czynu Polaków, bo to obowiązkowy punkt zwiedzania miasta. Potem na Wały Chrobrego, by podziwiać budynki Muzeum Narodowego, Urzędu Wojewódzkiego i Wyższej Szkoły Morskiej. Stamtąd też rozciąga się piękny widok na Odrę, na cumujące statki i Trasę Zamkową. Zimno było więc spacery raczej krótkie, a po obiedzie wyjazd do Gryfina na basen. Tam jest tak ciepła woda, że można się było ogrzać. Brat pojechał z nami, chłopaki śmigali na zjeżdżalniach, a ja korzystałam z solanki i radości, że Synek coraz mniej się obawia wody. Pluskał, machał rękami, nogami i na czworakach wędrował na głębszą wodę. Trzeba go było szybko łapać, choć i tak nie uniknęliśmy kilku łyków wody. Taki basen i dużo ruchu sprawiło, że wszyscy potem głodni wylądowaliśmy w KFC. Może i mało zdrowe, ale za to nie musiałam szykować kolacji, a Mąż zmywać, więc same plusy 😉 

 

Niedziela trochę senna, bo pobudka była o 8, potem przytulanki, zabawy w poduchach, a zanim śniadanie i wykaraskanie się z karmienia i pieluch to już zrobiła się 12. Panowie pojechali więc na ciąg dalszy zwiedzania łącznie z podziwianiem miasta z okien Katedry. Dzieć na drzemkę, a ja miałam czas uszykować spaghetti na obiad. Potem Damian bardzo zadowolony z odwiedzin wyruszył w drogę powrotną, a my zajechaliśmy zobaczyć stoisko z kostkami Rubika. Kolejna kostka jedzie do nas prosto z Chin, ale nie mogłam sobie odmówić Rubik’s Magic – układanki, którą mieliśmy z Bratem w dzieciństwie. Tyle lat jej nie układałam, ale pamięć w palcach została i bardzo szybko, z pomocą filmów na necie, załapałam jak się te kółka montuje w całość 🙂 

 

 

 


Krok pierwszy

Niesamowite jak szybko dziecko wszystkiego się uczy i w jak dużym tempie przez ten pierwszy rok następuje jego wzrost i przyswajanie wszelkich nowości. Gdyby tak mieć stale pamięć dziecka, bylibyśmy niesamowitymi mądralami 🙂 Tymczasem pamięć się zapełnia i potem miejsca coraz mniej.. Małemu wystarczy patrzeć na nas i naśladować, a już widać jak sam chce nabierać łyżką jogurt, jak potrafi zamykać butelkę nawet małą nakrętką, jak w każdej zabawce szybko rozpracowuje do czego służą pokrętła i przyciski. Wspaniale go obserwować przy tej nauce..

 

A już o wzruszenie przyprawił nas fakt, że Synek zrobił pierwszy krok! I choć na razie przytrzymując się ławki i dostawiając jedną nogę do drugiej, to jakby nie patrzeć przemieszcza się już w pionie 🙂 Mąż zdążył nagrać ten przełomowy moment, choć wiadomo, że jeszcze bardziej będziemy wyczekiwali, aż zrobi ten pierwszy krok samodzielnie. Zanim to jednak nastąpi, to jeszcze przed nami etap trzymania go za ręce, a potem asekurowania szelkami.

 

 

 

 

 

 

 


Na razie trenuje nową umiejętność przy kanapie w domu, a my mu bijemy brawo jakby cudów dokonywał. Bo dla nas jest to cud. Dziadek zapał się wczoraj na popisowe wędrowanie i też mu się łza w oku zakręciła. Babcia niestety przeziębiona, przez co nie wypalił pomysł zostawienia smyka u nich na godzinę. Może w następnym tygodniu spróbujemy, bo ja tego kina nie odpuszczę 😉

 

I już nie chodzi tylko o randkę na moje imieniny, ale o przyzwyczajanie dziecka do zostawania z Dziadkami czy ciocią. Im więcej czasu spędza tylko z nami, tym później będzie mu trudniej. A jeśli chodzi o imieniny, to choć jeszcze przed nimi i prezent od Mężulka dostałam.. to zrobiłam sobie i drugi sama. Po kilku wizytach w galerii, po oszczędnościach w ciuszku, zakupiłam sobie sukienkę. Jest w drobną kratkę, beżowa i leży idealnie. Na tym kończę odświeżanie garderoby. Przynajmniej na jakiś czas 😉 Teraz wydatkiem priorytetowym będzie fotelik do auta dla Syna, ale wybór jest tak wielki, że już się w tym gubię. Trzeba będzie pojechać do hurtowni i obejrzeć te modele w sklepie, poczytać potem opinie i zamówić przez internet. Za duży wybór bywa czasem utrudnieniem.  

 

Nic to, najważniejsze, że zbliża się weekend. Że Mama czuje się już lepiej i ma nadzieję zaśpiewać jutro z okazji święta chóru. Że, jeśli nic się nie zmieni, Damian nas odwiedzi i pojeździmy z nim trochę po naszym mieście, oprowadzając go i pokazując jak się rozrasta i zmienia. Udanego weekendu 🙂

Klaun

Coś ruszyły się ostatnio odwiedziny u nas. Jak nikogo nie było, tak teraz urodzinowy najazd rodzinny, w piątek odwiedziny koleżanki K, z którą kiedyś pracowałam, a na następny weekend zapowiada się przyjazd znajomego Męża, z jego rodzinnych stron. A gdzieś mi niedawno przez głowę przemknęło, że tak jakoś dawno nikogo u nas nie było 😉 No i proszę. Dobrze, że lubię takie spotkania i z przyjemnością goszczę sympatycznych znajomych w naszych skromnych progach.
K. przywiozła mi książkę „Królowe matki”, gdyż chciała uczcić rok mego macierzyństwa. Poczęstowałam ją białym, półsłodkim winem i sama też ze dwa łyczki wzięłam, było przepyszne. Na szybko zrobiłam sałatkę z szynką i makaronem, wrzucając kukurydzę, ogórka konserwowego i jajka, które na szybko tuż przed jej przyjściem gotowałam i studziłam na balkonie. Nagadałyśmy się przez te trzy godziny, powspominałyśmy trochę pracę, oczywiście były rozmowy o facetach i dziecku, o którym marzy. Niby do tego faceta nie potrzeba, ale jednak by wolała tradycyjnie;) Fajny wieczór i Mały z klasą podejmował gościa, nie przeszkadzając zbytnio, bawiąc się nowymi zabawkami i chwaląc przyciskaniem tych wszystkich guzików i pstryków.
W sobotę chłopaki poszli na spacer, dając mi czas na gorący prysznic, balsamy i upiększanie. Jak to wiele znaczy, kiedy tak można w tym cały pędzie i zabieganiu przy dziecku, zająć się choć trochę sobą. A jeszcze jak później Dziecię śpi na tyle długo, że rodzice mogą obejrzeć film, to nawet fakt, że robią to na dwie raty nie jest problemem. Przypomnieliśmy sobie „Listy do M”, żeby być na bieżąco przed drugą częścią. Nie sądziłam, że tak się znowu wzruszę przy tym filmie. Może nawet bardziej, bo po ciąży i przy dziecku w ogóle zrobiłam się nieziemsko wrażliwa..


Niedziela choć zaczęła się deszczowo, dla nas zapowiadała się kolorowa – zabierając po drodze Amele – pojechaliśmy na rodzinną imprezkę pod hasłem „Baśniowa podróż klaunów” 🙂 Dziewczyny wróciły już od rodzinki, zapakowaliśmy fotelik do nas i I. bawiąc nasze dzieciaki z tyłu auta, mogła spędzić dzień poza domem. A na festynie dmuchany zamek, okupowany przez skaczące szkraby, szczudlarze w przebraniach robiący psiaki z balonów, klauni prowadzący konkursy dla rodzin, malowanie buzi w kotki, tygrysy i inne stwory. A. ruszyła już na swoich nogach sterując mamą w różne strony tego szaleństwa, a nasz Mały po obejrzeniu wszystkich zakątków z wysokości naszych rąk, zasiadł na krześle i rozglądał się, jak to on, kontemplując okolicę z powagą rocznego chłopca 😉
Pojechaliśmy później wszyscy na małe zakupy i paszteciki w ramach kolacji. A ja zostałam obdarowana pierwszym prezentem już na zbliżające się imieniny, w postaci szarego kardiganu, na który od dawna polowałam. Zdecydowanie weekend zaliczam do udanych. Przy takich rewelacjach nie straszne żadne jesienne depresje!

Wyjścia z przytupem

Dopiero co było takie wielkie dla nas święto, a już kolejny weekend się zbliża.. w międzyczasie było kilka spacerów połączonych z szukaniem skrytek, wizyt u Dziadków, a to na obiad, a to na zabawy z Wnuczkiem, a to wyjście na koncert chóralny. Sprzątanie po przyjęciu trwało jeszcze kilka dni, bo dosuszały się naczynia w kuchni, a i odkurzyć mieszkanko trzeba było jeszcze raz. Zupełnym przypadkiem trafiliśmy też na promocję kurtek i Mężu nareszcie zaopatrzył się w zimową wersję. Wprawdzie ta zima zapowiadana jest na łagodną, ale też i ta kurtka będzie na takie temperatury idealna. Przy większych minusach i tak wrzuca się pod spód gruby sweter czy bluzę.

 

 

Mały pierwszy raz był na występie swojej Babci, grzecznie słuchał, podobało mu się, jak wszyscy biją brawo i najważniejsze, że nie płakał przy takim tłumie ludzi. Chóry odśpiewały patriotyczne pieśni w narodowe święto, było też wspólne śpiewanie wszystkich gości i nastrój zrobił się mocno podniosły. W kościele dźwięki mają samoistne wzmocnienie, więc głos się niósł wysoko.. Niedługo Mamy chór obchodzi 30 lecie i szykuje się większa uroczystość, powiązana z odznaczeniami i gratulacjami 🙂 Mam nadzieję, że uda nam się dotrzeć choć na część tego wydarzenia..

 

 

 

 

 

chóralnie

 

 

 

 

A skoro już przy świętach jestem to cieszę się na zbliżające się moje imieniny. W prezencie zażyczyłam sobie wspólne wyjście do kina 🙂 Oboje oglądaliśmy „Listy do M” i ten film nie dość, że sympatyczny i jeden z przyjemniejszych do oglądania, to jeszcze ma dla mnie romantyczny wydźwięk. Tak dawno nie byliśmy razem w kinie, że marzy mi się randka z Mężem na „Listach do M 2”. Trwa ustalanie terminu i planu przyzwyczajania Synka do zostania z Dziadkami. Wujek też ma na ten czas przybyć do Rodziców, by wzmocnić ich siły do zabawy i zajęcia się Małym. Jakby nie patrzeć, na takie wyjście potrzeba ze trzy godziny. Dlatego już w następnym tygodniu Mały jedzie do Dziadków, my na zakupy, tak żeby choć godzinę nas nie było. Potem powtórzymy akcję wydłużając trochę czas i myślę, że jakoś na początku grudnia uda nam się wreszcie wymarzona randka 🙂

 

 

 

 


I Urodziny Synka

Ależ było emocji, radości, gwaru i prezentów 🙂 Jeszcze nie złapałam oddechu po tych wszystkich przygotowaniach, po strojeniu pokoju, szykowaniu jedzonka, trzymaniu wzruszenia w ryzach i świętowaniu tego wspaniałego dnia. Jesteśmy bardzo zadowoleni, bo udało się wyśmienicie. Przyjechali wszyscy, którzy mieli być i nie było tych, których po cichu liczyliśmy, że nie będzie 😉 

 

Kiedy już kuchenne sprawy miałam zapięte prawie na ostatni guzik – jak wiadomo, część trzeba było ułożyć, czy przygotować tuż przed podaniem – to zabraliśmy się za strojenie pokoju. Girlanda z napisem urodzinowym zawisła na oknie, do lampy przymocowaliśmy torciki, słonie i napis „mam roczek”, były balony z miśkiem i serpentyny. Dwu kilogramowy tort ledwo zmieścił się w zapchanej po brzegi lodówce – dobrze, że Mąż zarządził, że kupujemy 2 metrową – bo inaczej bym się nie zapakowała. Gdyby też na te dni szykowania, nie miał urlopu, to nie udałoby mi się zrobić nawet połowy z Synkiem przy boku. Dzięki temu miałam czas i swobodę w kuchni, ale i tak kończyłam gotowanie późno w nocy. W ogóle to były szalone dni 🙂

 

 

 

 

 

Urodzinowo

 

 


 

Sam dzień imprezy od rana był trochę stresujący, jak to chyba wszystkie kobiety mają w zwyczaju, martwiłam się, czy nie zabraknie jedzenia, czy wszystkim zasmakują te moje sałatki i inne dodatki. Zupełnie niepotrzebnie. Atmosfera była świetna, sami najbliżsi i nawet chętni do założenia kolorowych, papierowych czapek na głowę. Mały dostał koronę z numerem 1 i był przeszczęśliwy kiedy ustawiliśmy przed nim tort z zapaloną świeczką. Tort, jak tort, ale ta świeczka! Ten płomyk świecący mu przed nosem, jaką wywołał radość w jego oczach 😉 Nie obyło się oczywiście bez dotykania tortu palcami i testowania smaku. Sto lat rodzinka odśpiewała, ale prawie nie zakodowałam tego faktu, tak byłam cała w emocjach. Łezki się w oku kręciły, Tatko nagrywał film, Brat robił zdjęcia, a my na zmianę próbowaliśmy zdmuchnąć świeczkę wraz z Dzieciem naszym kochanym. Zdecydowanie wolał testować niż dmuchać, więc życzenie wypowiedziane zostało na razie za niego. Potem były rodzinne zdjęcia, jedzenie tortu, po którym na stół zawitały sałatki, wędliny i inne przystawki. Na szczęście smakowały, niczego nie zabrakło, a wręcz zostało na kilka dni zapasów. Pierwszy raz szykowałam imprezę na taką ilość osób, więc nie miałam rozeznania ile czego będzie w sam raz. Później było rozpakowywanie prezentów. Mały dostał pierwszego laptopa 😉 zabawkowego oczywiście, do tego kostkę edukacyjną z różnymi przyciskami, kierownicą, klockami do przekładania i innymi bajerami. Od moich rodziców jego zdjęcie, jak był taki maluśki maluśki i trzymał w rękach misia, przerobione na obraz, na widok którego aż mnie wzruszenie ścisnęło. Jest też kot, który powtarza wypowiedziane słowa i są świetne ubrania, które bardzo się przydadzą na zimową porę. Babcia Zosia zrobiła na drutach cały komplet, ze swetrem, szalikiem i czapką. I nawet mój Mąż był w szoku, bo nie podejrzewał własnej mamy o takie talenty. A ja już zamówiłam podobną czapę, tyle że w większych rozmiarach, na kolejne zimy.

 

 

 

 

 

prezenty

 

 

 

 

Syn zajął się zabawkami, starszyzna pogaduszkami, opowiadaniem kawałów, jedzeniem, wznoszeniem toastów półsłodkim winkiem i oglądaniem zdjęć z tego niesamowitego pierwszego roku życia naszej Pociechy. Było sympatycznie i bardzo się cieszę, że udało nam się wyprawić te urodziny w takim gronie i w domu. Ale następne tak liczne spotkanie chyba dopiero na komunię 😉 

Maraton przedimprezowy

Ależ to było tempo, zakupy, targanie tego do domu, w międzyczasie karmienie, przewijanie, spacer w wykonaniu Męża, bo ja już rozkładałam, układałam i dzieliłam, co pójdzie na pierwszy ogień do gotowania. U fryzjerki trochę sobie odsapnęłam, takie pół godziny relaksu, a potem znowu szybko i dużo naraz. Ściana dokończona, lodówka pełna, mieszkanie wysprzątane, choć ciągle jeszcze nie mogę ogarnąć całości, bo wszędzie zabawki, rzeczy potrzebne na teraz i do użycia w ostatniej chwili. 

 

Dzisiaj szaleństwo kulinarne 🙂 Ponieważ Zosia z Tomkiem zostają na weekend, trzeba było uszykować coś na obiad – filety z piersi kurczaka raz. Do tego sos pieczarkowy, ziemniaki i surówka. Pozostałe pieczarki poszły wraz z mięsem mielonym do farszu na paszteciki z ciasta francuskiego. Sałatka numer 1 – tradycyjna, jarzynowa, ale co się przy niej trzeba nakroić to każdy, kto robił wie. Sałatka nr 2 – ravioli funghi z szynką, serem żółtym, ogórkiem konserwowym, papryką, rzodkiewką, oliwkami, kukurydzą i rukolą

 

 

 

 

 

sałatkowo

 

 

 

 

Sałatka nr 3 – seler konserwowy, ananas, szynka, majonez i kukurydza – specjalnie dla mojej Mamy, która uwielbia to zestawienie. Z części mielonego zrobiłam małe smażone kuleczki, tak do przegryzienia na raz. Na kolację podam żurek z jajkiem i kiełbasą, bo to sycące. Paszteciki pieczone będą jutro, wędliny, jajka z majonezem i szczypiorkiem, warzywa i owoce do poukładania też przed samą imprezą. Tort i ciasto do odebrania w cukierni.


Można powiedzieć, że się wyrobiliśmy. Uff.. Zabrakło tylko czasu na przystrojenie pokoju i fotelika naszego Solenizanta, ale to zdążymy nadrobić tuż po wstaniu i śniadaniu. Myślę, że mogę wreszcie odpocząć i spokojnie udać się w sen. Emocje rozkręcą się w weekend i oby tylko wzruszenie przy dmuchaniu pierwszej świeczki nie wycisnęło z nas łez 🙂