Lejdis + Testosteron = Bejbis

Za mną kolejne wyjście na Kino Kobiet, wprawdzie w niepełnym składzie, z racji chorobowych, ale i tak udane. Dziewczyny w dobrym nastroju, poprzebierane w pastelowe róże i błękity. Głupawka wyśmienita i totalny luz. Przed wejściem spotkania z kosmetyczkami, próbki kremów, perfum i namawianie na cudowne zabiegi (część koleżanek załapała się ostatnio na darmowy zabieg z kolagenem, a moja Mama na spotkanie z dietetyczką). Przed sensem wygrałam dwie książki, zgarnęłam maseczki do twarzy i naturalne dezodoranty w kremie dla siebie i koleżanek. Zawsze jakiś miły dodatek. Kino Kobiet kiedyś było tradycją, umawiałyśmy się co miesiąc i czasem była nas duża ekipa. Raz zajęłyśmy z 15 miejsc na sali.

Film „Bejbis”, zaskakujący, momentami komediowy, częściowo mocno gorzki i smutny. Nie każdemu się spodoba i od razu warto zaznaczyć, że nie można się nastawiać na lekkie kino. Jest przesłanie, jest o nas samych, czasem bulwersująco, z zahaczeniem o tematy religijne. Dużo w nim prawdy, choć nie ze wszystkim się zgadzam. Ogólnie jednak wyszłyśmy zadowolone.

Małemu też trafiła się gratka, szkoła dostała zaproszenie do sali zabaw, na dwugodzinne szaleństwo w trakcie lekcji. Za moich czasów jedyne wyjścia były na.. boisko;). Dzieci mają teraz masę atrakcji, dużo konkursów i ciekawych zajęć. Wychowawczyni kreatywna i z chęcią co chwilę coś im wymyśla. Niedawno w ramach przerwy śniadaniowej był dzień kiszonek, innym razem wspólnie szykują zdrowe kanapki, albo mają zabawy na dywanie.

Tymczasem zbliża się dzień zadumy, wyciszamy emocje i idziemy w weekend zaświecić światełko dla naszych bliskich. Małego bardzo smucą rozmowy o odchodzeniu z tego świata, pytał ostatnio jak on sobie kiedyś bez nas poradzi.. I przyznaję, że takie pytania rozkładają mnie na łopatki..

Reklama

Nastawienie taneczne

Spotkanie rodziny i przyjaciół rodziców miało miejsce w neorenesansowej willi. Willa klimatyczna, utrzymana w dawnym stylu, z zabytkowymi detalami i drobiazgami nawiązującymi do minionych czasów. Ale przy okazji z przytulnym wnętrzem i odrobiną nowoczesności.

Na parkiecie kolorowe światła, DJ grający nowe i starsze przeboje, a także na życzenie par wszelkie cza-cze, rumby i inne samby. Przyjaciele rodziców chodzili z nimi na kurs tańca towarzyskiego, więc mogli się wykazać. Parkiet był cały nasz, niewielki wprawdzie, ale za to z lekkim poślizgiem, więc sunęło się wyśmienicie. Dawno tyle nie tańcowałam z Mężem! Mały na początku onieśmielony, tak się później rozkręcił, że co chwilę mnie na parkiet wyciągał, skakał, kręcił się i szalał. Bratanek też fikał jak zajączek, niestety szybciej musiał się zwijać, bo po całym dniu zmęczenie dało się we znaki. Późny obiad jaki tam zjedliśmy, był po prostu mistrzostwem, ale już część przystawek średnio. Nie wszyscy lubią cebulę w sałatkach, tatara i śledzie (jak ja;)), ale większości smakowało. Balowaliśmy do północy, Tata i goście zadowoleni, a to najważniejsze.

Tymczasem ostatni tydzień mej wolności rozkręcony i rozpoczął się bardzo na plus – kawiarnianym wyjściem na imieniny Męża i wygraną w turnieju szachowym Syna. Wcześniej grał z uczniami klas 1-3, tym razem toczył walki i ze starszymi dziećmi. Ograł wszystkich i prowadząca stwierdziła, że nie ma co otwierać kółka szachowego w szkole (z nią zremisował). Jak się okazuje, nasze dziecię nie ma tam godnych sobie rywali;) Trzeba chyba pomyśleć o Pałacu Młodzieży, żeby mógł się kształcić i grać z lepszymi od siebie. Na razie jednak szkoła, tańce i dodatkowy angielski ważniejsze, a skoro dobrze mu idzie, mama może sobie wyjść spokojnie jeszcze na babskie spotkanie. Póki czas, siły i chęci są.

Z Abbą w tle

Przyjęcie na pokład nowej pracy świętowałam zupełnie niespodziewanie na koncercie Tribute to ABBA, koleżanka zadzwoniła, że mają bilet i czy się wybieram z nią i jej ekipą. Chętnie dołączyłam, bo piosenki Abby bardzo lubię, wzruszają mnie i z rodzicami się kojarzą. Mama nie chciała dołączyć, bo impreza późno, ale i tak pojechałam i posłuchałam w ich imieniu fajnej muzyki.

https://www.youtube.com/watch?v=DEJXUDQF5hs

Show nie było jakieś wystrzałowe, największym minusem okazało się siedzenie na trybunach. Także nie wytrzymałam i musiałam zejść pod scenę, żeby trochę potańczyć i lepiej wszystko widzieć. Na koncertach najbardziej lubię być pod samą sceną, dopiero wtedy czuję, że biorę udział w imprezie i tak też tą zapamiętam:)

W weekend za to najpierw długie odsypianie, gotowanie różności, bo i wątróbki drobiowej z kapustą kiszoną, robinie makaronu z kurczakiem i pomidorami, a na deser muffinek jogurtowych , z poleconego przez dobrą duszkę przepisu. Było też pakowanie dużego prezentu, gdyż w sobotni wieczór mój Tata obchodził swoje okrągłe urodziny. Zapowiedziano kolację i tańce w lokalu, także odświętnie się wystroiliśmy i włączyłam nastawienie taneczne.

Człowieka mi dajcie

Nie wiem od czego zacząć, bo przez te kilka dni było kilka zaskoczeń. Może od tego, że od 8 lat nie pracuję. Była to całkowicie moja decyzja i podjęta z ogromną radością i ulgą. Będąc zastępcą dyrektora w dużej firmie miałam już naprawdę przesyt stresu. Każdy dzień był męczący, z niechęcią szłam do pracy, która z fajnej rodzinnej firmy zrobiła się korporacją, z kamerami na korytarzach i traktowaniem ludzi, jak pionki. Poza pracą za to byłam przeszczęśliwa, szykowałam się do ślubu, byłam (i jestem) zakochana, uwielbiałam spędzać czas z moim przyszłym Mężem i marzyłam o zmianie. Zmiana, oprócz ślubu, też była ogromna gdyż już podczas narzeczeństwa podjęliśmy decyzję o powiększeniu rodziny. Mały się do nas bardzo spieszył 🙂 Ale urodziłam już po ślubie i z tą ogromną miłością do naszego dziecka przyszła decyzja, że zostaję w domu. Nie wyobrażałam sobie oddać synka do żłobka, nie widzieć pierwszego uśmiechu, nie ściskać tych malutkich rączek i nie głaskać przez 8 godzin tej kochanej buźki. Na szczęście mogliśmy sobie na to pozwolić, co było cudowne! Owszem, często męczące, ale poza tymi chwilami tak niesamowite, że jeszcze z zachwytu nad naszym Skarbem wyjść nie mogę.

Poza nami zaczęły się za to debaty i docinki, typu – aa jak to, tyle lat bez pracy? to pewnie Mąż cię utrzymuje? (zapewniam, że tak nie było i nie jest), a co ty w domu robisz? ja to bym bez pracy nie mogła żyć! Jak to tak można cały dzień z dzieckiem na głowie? Zamieniasz się w kurę domową (mi z tym pięknie, bo dysponuję swoim czasem i oprócz domowych obowiązków, mam czas na swoje przyjemności). Co to będzie dalej, lata lecą, nikt Cię już do pracy nie będzie chciał przyjąć! Teraz wszystko drożeje, nie poradzicie sobie i tak dalej i tym podobne. A ja dalej trwałam uparcie przy swoim, bo tak po prostu chciałam i mogłam.

Aż do czasu, gdy gdzieś tam w podświadomości zaczęła pojawiać się myśl, że może już czas porobić coś nowego. Mały coraz większy, zostałby chętnie z kumplami w świetlicy, coraz mniej chce być odprowadzany przez mamę do szkoły. On wraca do domu, a koledzy zostają i dalej się bawią. Do tego wszystko drożeje, oszczędności coraz mniej warte i znikają w szybszym tempie..

To były tylko myśli, bez żadnego dalszego ruchu – jednak tak to już jest w przyrodzie, że myśli otwierają różne drogi. I przyciągają coś, czego nawet się nie spodziewamy. W grudniu zobaczyłam ofertę pracy na witrynie sklepu – kusiła połową etatu i pracą tylko na kilka miesięcy. No ale w sklepie, a ja bez doświadczenia i w zupełnie innym kierunku. Poszłam więc dalej, zapominając o temacie. Choć znaki wszechświat dawał mi nie raz.

Napis mijany wiosną tego roku:)

Po kilku miesiącach dzwoni koleżanka, że ma ofertę w kadrach, ale na już, najlepiej jutro. A jutro miałam akurat fizjoterapię i zero sił na pracę 8 godzin przy biurku. Zaczęłam jednak zastanawiać się, jakie warunki miałyby być spełnione, żebym się na jakąś pracę skusiła.

I tak to – ma być blisko, żeby czasu na długie dojazdy nie tracić. Ma być do 15tej i najlepiej, gdyby to był czas mieszany, trochę przy biurku, trochę w ruchu, ze względu na kręgosłup. I jeszcze, żeby doceniono moje studia i doświadczenie. Myślałam sobie, czy istnieje w ogóle takie miejsce? Okazało się, że tak! I choć wcale nie szukałam (przynajmniej świadomie), nie zabiegałam – co więcej, szłam na obie rozmowy (z kierowniczką i z dyrektorką) na totalnym luzie.. praca znalazła mnie sama. I chcieli mnie od pierwszej chwili – zaczynam od listopada.

Padam padam..

Mam wrażenie, że nie nadążam z zaplanowanymi tematami. Wiadomo, po podróży ogarnąć trzeba, prania zrobić, większe zakupy i ugotować jakiś obiad. Ale też i do laboratorium leciałam, badania porobić i po Małego, któremu tańce odwołali, więc czasu dla mnie mniej. Od kilku miesięcy nie mam kiedy wypełniać mego cudnego Przepiśnika (nazwa kojarzy mi się z paśnikiem, który w sumie z karmieniem też się kojarzy). Dopiero kilka przepisów zamieściłam, a tu na dokładkę od razu po pisaniu chciałoby się do pieczenia ruszać. Zwłaszcza, że składniki już kupione i nic tylko działać. Może w weekend się uda? Przydałoby się wypróbować przepis na tort, pierwszy dla Męża drugi, z większą wprawą, do częstowania urodzinowych gości rodzinnych. Zaproszenia wypisane, już tylko wręczyć je kolegom i koleżankom. Ale na imprezę w sali zabaw tort wolę zamówić z cukierni. Tak dla pewności, że na pewno dobry będzie.

A teraz padam po intensywnym dniu, jako ten Miś usypiający i zbieram moce na kolejny dzień. Tym bardziej że zapowiada się duże tempo, ale i spotkanie, na którym oprócz zakupowego szaleństwa zamierzam i trochę odpocząć:)

Miś

Grzybiarze

Słońca nie zabrakło, ale i deszcz nocno-poranny się przydał, bo weekend zdecydowanie mogliśmy podpiąć pod hasło – grzyby. Pojechaliśmy do Zosi, odpoczywać, spacerować i choć zrezygnowałam z kina (nie uśmiechał mi się powrót o 23 po późnym seansie), to czas to był bardzo na plus. W piątek zabraliśmy na grzyby też Zosię i jej psa. Ekipa się nachodziła, ale było warto, bo sobotni sos grzybowy wygrał w całym menu..

Nie zabrakło potem wędrówki na rynek, a i skok do nowego sklepu się trafił, gdzie wreszcie upolowałam dwa ciepłe swetry. Nie wiem, czy się przydadzą, bo od jutra zapowiadane jakieś wiosenne 20 stopni, ale w razie W jestem zaopatrzona. Pod wieczór jeszcze spacer nad jezioro..

A w niedzielę ciąg dalszy grzybowego szaleństwa, tym razem z prawdziwkami do kolekcji i prawie całą torbą podgrzybków. I wreszcie to zbieractwo sprawiało mi przyjemność, bo nikt mnie nie zrywał o 5 rano, by niedospaną ciągać po lesie. Zamysł rodziców był może i słuszny (wiadomo, że z rana większe zbiory), ale na wiele lat zniechęcił mnie do grzybobrania. Jak się okazało i w południe można trafić grzyby, a i po obiedzie bywają 👍

Zwariowane

Jak tu nie dać się zwariować, gdy obok zniczy na listopad, już na półkach zawisły bożonarodzeniowe ozdoby i tekstylia? Trochę przesada w październiku robić takie numery, jeszcze tylko kolęd w tle brakuje;) Choć i tak dobrze, że owych rzeczy nie widać już przy kąpielówkach i letnich kapeluszach.

Do lata jeszcze trochę, ale że dłuższy weekend rozkręcony (z racji wolnego na Dzień Nauczyciela), to korzystamy w pełni. Do rodziców nie bardzo z wizytami, bo u nich remont w domu, więc w planach wypad na grzyby (jeśli wszyscy zdrowi będą), może wyjście do kina z Mężem, spacery, małe zakupy. Kupiłam też bilety dla dziewczyn na kolejne Kino Kobiet. I tu, jak się okazuje, również warto polować na promocje. Wcześniejszy zakup, to obniżka ceny nawet o 10 zł, a teraz każde dziesięć cenne. Przyda się na prezent dla Taty i powoli muszę ogarniać temat urodzin Małego pod kątem dwóch imprez, dla dzieci w sali i dla rodziny w domu. Sala zabaw już zamówiona, pozostaje wypisać zaproszenia – co synek zrobi osobiście, dzielnie trenując umiejętność pisania:) Miłego weekendu i dużo słońca..

Przychylno nieprzychylna jesień

Potańczyli i okazuje się, że jeszcze w tym miesiącu jest szansa na kolejne pląsy – Tata zaprosił rodzinę i przyjaciół na kolację urodzinową połączoną z imprezą taneczną. Należy jedynie być w zdrowiu w podanym terminie. W pozostałych terminach też by wypadało, no ale jesienią ciężko utrzymać stan bez kataru (Mały) i bez zawalonego gardła (Mężu). Trzymam kciuki, żeby nadchodzący weekend podreperował zdrowie obu i dodał siły nam wszystkim na jesienno-zimowe zmagania. Na razie jesień przychylna, dużo słońca i całkiem przyjemne temperatury – bywają porywy do 15-16 stopni, czyli na plus.

Nawet chce się wyjść pod wieczór z domu, a i w dzień dużo śmigamy. Praktycznie odstawiłam samochód i większość tras pokonuję piechotą. Przydaje się to moim nogom i ku oszczędzaniu coraz droższego paliwa. Drożej ma być też za gaz w kuchence – o 83%, za prąd i za wodę. Nie wiem do czego to wszystko doprowadzi, ale niefajnie się robi od strony finansowej. Nastrój poprawia dziecięca radość, której nie straszne żadne zawirowania na rynkach paliw, czy polityczne nerwy. Ostatnio do Małego przychodzą koledzy, zapowiedziani, lub znienacka. I powoli klaruje się plan jego pokoju, bo coraz bardziej widzi, jak by mu się przydał prywatny kąt. Tylko coś jeszcze spać sam nie chce, ale i do tego w swoim czasie dojrzeje. My musimy dojrzeć do wydatków na ten pokój, a obecnie czas nie jest najlepszy. Meble kosmicznie drogie, a tu i szafa by się przydała i solidne biurko. Nie wiadomo, czy czekać, czy za chwilę będzie jeszcze drożej? Już i tak na co dzień polujemy na promocje, choć coraz mniej mieszczą się one w tej granicy. Co zrobić, jakoś funkcjonować trzeba i nie dać się zwariować..

Z kretem i z tańcami

W ramach asekuracji do jesiennych przeziębień wcinam ostatnio tran, zagryzam miodem lipowym i popijam herbatą z cytryną. Do tego grejpfruty, pomarańcze, kapusta i ogórki kiszone. Nie łącznie, ale jednak prozdrowotnie. Poszłam też do lekarza po skierowanie na kontrolne badanie krwi, bo dobrze wiedzieć, jak tam się wszystkie parametry mają.

Na weekend nie planowaliśmy niczego szczególnego, Mężuś już wcześniej ogarnął akwarium, byliśmy zakupić nowe rybki, bo niektórym skończył się „termin przydatności” po latach i jakoś się przerzedziło w naszym małym akwenie..

Weekend jednak zaskoczył, jak to ma w zwyczaju, czymś fajnym i pozytywnym. Wzięliśmy się wreszcie za Kopiec Kreta – czekający na wypróbowanie, z ciekawości. Udał się, smakował i śladu już po nim nie ma:) Łapaliśmy słoneczne chwile na spacerach i szpaki, które podchodziły bardzo blisko ludzi.

A w niedzielę rozkręciły się tańce, na które przyciągnęliśmy rodziców. Szczęśliwych, że gdzieś sobie wreszcie potańczyć mogą. I dla mnie to była radość, poskakać z Małym, zatańczyć znów z Mężem, z Tatą. Choć muzycznie nie nasze klimaty do zabawy, to jednak do starych przebojów mam sentyment. Rodzice słuchali w domu bardzo dużo muzyki, większość utworów znałam, lubiłam i cieszyłam się, że oni mogli sobie powspominać i tak spędzić czas. A Mały też zaskoczył, pozując pewnej pani do zdjęcia, rzucając sobie liście nad głową. I polując samemu na jakieś fajne ujęcia. Te poniżej wykonał sam i coś czuję, że jak mamusia, polubił już bardzo to zajęcie:)