Dumne Borowiki

Połowa czasu spędzona w lesie to spacer z włączonym szperaczem, który nie mógł niczego wypatrzeć. 4 osoby szwędające się od drzewa do drzewa w poszukiwaniu grzybów, które jak na złość się pochowały.. Jak się trafiły 4 podgrzybki to radość była i triumf, a tymczasem prawdziwy skarb dopiero na nas czekał.. Głęboko w lesie, ukryty, strzeżony w okolicy siatki przez dziką zwierzynę. Na szczęście zwierzyna nie zaatakowała M. który pierwszy trafił na to cudo i Borowik Wspaniały stał się hitem grzybobrania:) Ogromiasty prawdziwek, okaz do podziwiania, wielkości przedramienia i ważący z kilogram.. a w niedalekiej okolicy rosły sobie spokojnie kolejne cztery, już nie tak wielkie ale też jak z atlasu. Drugi z kolei przypominał mi popularnego dziadka do orzechów i zupę „Leśny dziadek”, którą gotują moi rodzice z prawdziwków, z dodatkiem topionego sera. Cały dom pachnie teraz grzybami, część została obsmażona do jajecznicy, część się suszy,a część zamrożona czeka na zupę. Miały z czego wyjść te części, bo prócz wielkoludów trafiła się też siatka podgrzybków 😉
Niedziela zakończyła się ogniskiem w doborowym towarzystwie, z pieczonymi kiełbaskami i pogaduchami aż do zmroku. Oprócz grzybów dostałam jeszcze cały koszyk orzechów, które zajadam ze smakiem oglądając film Downton Abbey – klimatyczny, kostiumowy serial o perypetiach arystokratycznej rodziny i jej służby.. Polecam, jeśli ktoś lubi takie klimaty.
http://www.twoje-seriale.tv/downton_abbey/sezon_1/odcinek_1.html

Reklama

Wystawa akwariów i krewetek

Wyspałam się w piątek i to już za dnia.. mieliśmy iść na otwarcie nowego pubu „Czeski film”, a zamiast tego był odpoczynek i film zupełnie nie czeski tylko amerykancki i romantyczny.
Sobota rozpoczęła się IV Wystawą Akwariów i Krewetek, z niewielkimi akwariami i krewetkami o różnym ubarwieniu. Pierwszy raz widziałam niebieskie krewetki! Były żółte, pomarańczowe, czarne i w różne paski.. a te małe kostki wyglądające jak inkubatory przypominały wręcz scenę z Seksmisji 😉
Były też akwaria z rybami, które zwą się paletki – bo takie faktycznie mają kształty. Załapaliśmy się na parę próbek karmy, M. nabył roślinki, a ja korzeń do naszego większego akwarium, które widnieje na horyzoncie, ale na razie jest w fazie planów 😉 Prosto z wystawy ruszyliśmy w trasę razem z bratem i Kasią, którzy też nastawili się na zbieranie grzybów – ale to co znaleźliśmy przerosło nasze najśmielsze oczekiwania….. Ciąg dalszy w jutrzejszym odcinku.

Grochola

Jestem po lekturze kolejnej książki Kasi Grocholi – „Trochę większy poniedziałek”, autorkę uważam za jedną z lepszych i zaliczam do grona Chmielewskiej, Musierowicz, Szwai, Siarkiewicz, Leżeńskiej, Gutowskiej-Adamczyk i Lucy Maud Montgomery..

 

 

 

Trochę większy poniedziałek

 

 


Przeczytałam wszystko co napisała pani Grochola i myślałam, że już niczym mnie nie zdziwi i nie rozśmieszy. Tymczasem pośmiałam się i pochłonęłam opowiadania z jej życia w dwa dni! Aż mam chęć wrócić do „Nigdy w życiu” i pozostałych części opowiadających perypetie Judyty, ale na razie zaczęłam „Lubonie” J.I.Kraszewskiego i już przeniosłam się w czasy Mieszka I, więc do Grocholi zajrzę ponownie, kiedy z tych czasów powrócę…

 

Ładny dziś był dzień, po porannym deszczu wyszło słońce i zrobiło się 14 stopni. Zrobiliśmy sobie mały spacer do kaczek i łabędzi, podjechaliśmy obejrzeć nowe osiedle – tak z ciekawości, jaki jest rozkład budynków – bo naoglądałam się w necie mieszkań i rozmarzyłam nad większym metrażem. Marzenia warto mieć, kto wie….. może kiedyś…..

A potem chwila buszowania w markecie i wyszliśmy z gałęzatką do akwarium. Zawsze podobały mi się te mechate kulki 🙂

 

 

 

 

Gałęzatka

Czas na miłość

W sobotę zdążyłam jeszcze poprzytulać babcinego kota, który gdyby tylko się dał – a jak to kot, nie dał się – to byłby zagłaskany. Pluszak z niego nieprzeciętny, zaczepia, chowa się po kątach i rozrabia aż miło popatrzeć 😉 A najfajniesze, że bawi się razem z psem, hm jeśli gryzienie w szyję i wbijanie pazurów można nazwać zabawą.

 

 

 

 

 kociak

 

 

 

 

 

Niedzielę spędziliśmy na imieninach Tomka, na pysznym obiedzie, który Zosia przygotowała specjalnie dla nas i dla jego rodziców. Pooglądaliśmy telewizję – jeśli oglądanie przerywane co chwilę reklamami można nazwać oglądaniem – po którym jeszcze bardziej umacniam się w moim przekonaniu antytelewizyjnym. Obejrzeliśmy, po raz kolejny, „Masz wiadomość” (1998r) i „Pociąg z forsą” (1995r) oraz powtórki Mam talent i The Voice of Poland. Jeszcze jedyne co się nadawało do obejrzenia to program Cejrowskiego i Makłowicza – który akurat był w podróży na Korfu, w moich ulubionych greckich klimatach 🙂

 


Dla nowych filmowych wrażeń wybraliśmy się w poniedziałek do kina, z kuponem na bilet za całe 10 zł. Udało się namówić Asię z koleżanką Magdą i tak sobie razem śmialiśmy się i wzruszaliśmy z perypetii nieśmiałego chłopaka, który szukał dziewczyny, a znalazł prawdziwą miłość i sens życia w rodzinie i relacjach z nią. Wspaniały film dla romantyków i nie tylko…

Polecam z uśmiechem 🙂

 

 

 

 


Pierwszy grzyb

Weekend był wyśmienity..

Smakował podróżą, świeżymi bułkami z masłem, buszowaniem po ryneczku pełnym różności (od ubrań i butów po 15,20 zł po kury, kanarki, antyki) i grającym kapelą przydrożną, w takt której kupujący sobie przyśpiewywali..

 

 


 kapela

 

 

 

 

Smakował spacerem po lesie, zbieraniem pierwszych małych grzybków i podziwianiem ubarwienia tych, które nie należą do zjadliwych 😉

 

 

 

 

ki grzyb?

 

 

 

 

Zapakowaliśmy na wynos warzywa prosto z ogrodu i podziwiałam tam kwiaty, które zupełnie nie przypominały mi jesieni – tak były kolorowe!

 

 

 

 

ogrodowe

Irlandzkie pogaduchy

Idę dziś z dziewczynami do pubu w klimatach irlandzkich, niby na chwilę, ale pewnie na gadaniu zejdzie nam trochę czasu 😉 W Irlandii podobały mi się krajobrazy i sam Dublin ze swoimi kolorowymi wieczorem ulicami i świetnymi zegarami (jestem fanką zegarów )
Ale w lutym zdecydowanie nie podobał mi się klimat – było niesamowicie wilgotno i ziąb przeszywał do szpiku kości. Ubierało się wszystko co się miało na sobie, spało się w swetrze pod pierzyną i kocem, a i tak było zimno! Tymczasem, tak zwani „tubylcy” śmigali w japonkach, na bose nogi i w puchowych kurtkach na gołą klatę, a dzieciom z wózków wystawały bose nóżki 🙂 Brrrrr….
Warto jednak było obejrzeć te rejony, zajrzeć do muzeum figur woskowych, odwiedzić prawdziwy irlandzki pub,gdzie siedzą tylko nieliczni, a większość stoi popijając piwko i pojechać na klify z których rozciągają się piękne widoki i czuje się niesamowitą przestrzeń..
Do pubu idę się spotkać z Sylwią bo mam nadmiarowe kupony na tańsze bilety do kina i Sylwia skorzysta zabierając mamę na „Dianę”. A my sobie śmigniemy na jakąś komedię – nawet jedną już mam na oku. Może ktoś jeszcze się z nami wybierze, bo zostały 3 kupony, ale kto, to okaże się w poniedziałek.
Zbliża się weekend, a wraz z nim wyjazdowe plany w rejony rodzinki mojego M, tak więc już dziś życzę wszystkim udanego weekendu i do poniedziałku!

Niespodzianki

Któż ich nie lubi.. oczywiście jeśli należą do kategorii tych miłych! 🙂 Dziś dostałam bukiecik kwiatów, drobnych goździków, które jeszcze się rozwiną wypełniając kolorem jesienne już wieczory.. Chociaż dla mnie jesieni jeszcze nie ma, bo zakwitną niedługo kolorowe kwiaty..

 

 Nie zawsze było w moim życiu tak szczęśliwie jak jest teraz, więc tym bardziej doceniam każdą miłą niespodziankę i każdy dzień uśmiechu, radości, wspólnych rozmów, dotyku, bliskości.. Czasami jeszcze nie dowierzam, że los się do mnie uśmiechnął 🙂 Czasami jeszcze przeszłość wychyla się gdzieś zza kąta – ale nie upycham jej już w ten kąt, bo jest ktoś z kim mogę o wszystkim porozmawiać, kto patrzy w oczy i widzę, że słucha, że słyszy i przytula tym mocniej.. Kto trzyma za rękę i troszczy się o mnie… Kto pamięta o moich imieninach, urodzinach, kto pomaga w domu z przyjemnością i przy kim dom stał się prawdziwym DOMEM… 

 

I to chyba największa niespodzianka od losu 🙂

Wyrwigrosze

Tyle się działo w weekend, że pomieszały mi się dni i w niedzielę okazało się, że sztafeta była już w sobotę.. Nie ma to jak zakręcenie na maxa 🙂 Zamiast więc podziwiać biegaczy pojechaliśmy odkurzyć wnętrze auta, które nosiło jeszcze ślady wakacyjnych wypraw, w postaci nadmorskiego piasku.. A później do Dorki i Grześka po bilety na Kabaret pod Wyrwigroszem, które otrzymaliśmy fartem i darmowo, bo oni nie mogli się wybrać..

 

 

Na kabarecie, pod gołym niebem, dużo ludzi i mimo, że część skeczy już widzieliśmy wcześniej to i tak dużo było śmiechu 🙂 Maurycy poświęcał się ze złamaną nogą, ale dał chłop radę! Pośpiewali, potańczyli i choć chłodno się już wieczorem robiło to rozgrzali publiczność…

 

 

 

 

Wyrwigrosze

Jerzy Stuhr

„..Aktorstwo to odgrywanie stanów nerwowych na zawołanie.. śmiechu, rozpaczy, złości.. nie kiedy mi się zachce, tylko tu i teraz, zaraz, o godzinie 19”
Powiedział Jerzy Stuhr na wczorajszym spotkaniu w Książnicy Pomorskiej . Promował swoją książkę „Tak sobie myślę..”, którą napisał w szpitalu walcząc o życie i udzielał wywiadu, przed jutrzejszym występem w Teatrze Polskim. Jego wypowiedzi do tej pory krążą mi po głowie – świetny mówca, Pan Profesor przez duże P, do tego Polonista i wspaniały Aktor.
Opowiadał tak ciekawie, o swoim życiu, o graniu w teatrze, w filmach, o rodzinie i spisywaniu wspomnień, że można by go słuchać godzinami. Wręcz przeszkadzała mi babka prowadząca z nim wywiad, bo co chwilę wchodziła w słowo i wtrącała się niepotrzebnie – zamiast zamilknąć po zadaniu pytania😉
Udało mi się zdobyć autograf Pana Jerzego, choć nie było łatwo bo oblegany był ze wszystkich stron przez tłumy fanów!

Dzisiaj świętowaliśmy urodziny mamy na obiedzie w restauracji, tradycyjnym schabowym i mniej tradycyjnymi frytkami. A skoro już szaleliśmy kulinarnie to na deser tata zaprosił jeszcze na lody, a przy okazji zrobiliśmy spacer po parku. W parku natomiast odbywał się Festyn Straży Miejskiej – do którego nastawienie społeczeństwa było dość sceptyczne. Załapaliśmy się na finałowe wypuszczenie balonów w powietrze i to chyba był najfajniejszy obrazek tego festynu. Wieczorem będzie jeszcze koncert Maryli Rodowicz, ale dość kosztowny więc wolę wybrać się na jutrzejszy bieg sztafetowy i występ Kabaretu Pod Wyrwigroszem 🙂

Teatralnie

We wtorek Iwona z Leszkiem zaprosili nas, z okazji zaręczyn, do Teatru Współczesnego, na komedię „Seks dla opornych” . To chyba po to, żeby naświetlić nam i przygotować na to, jak może być w związku po wielu latach 😉 


Opowieść o małżeństwie z 25 letnim stażem, trójką dzieci i stabilizacją we dwoje, o której marzą samotni, a której oni już znieść nie mogą  – albo – tak im się wydaje..

Świetnie odegrane role Konrada Pawickiego i odważnej Beaty Zygarlickiej, w scenach rozbudzania przygasłej namiętności w hotelowych potyczkach damsko-męskich, odgrywanych z pomocą poradnika. Wspaniała sztuka, naturalność i rewelacyjne dialogi sprawiły, że uśmiałam się do łez, a brawa nie ustawały póki aktorzy trzy razy nie powrócili na scenę 🙂 

 

 

 

 

 

teatralnie

 

 

 

 

Wczorajsze popołudnie spędziłam u rodziców, mama opowiadała o kursie tańca, ognisku i wyjeździe z ekipą taneczną nad morze. Ja o teatrze i o pracy, w której dużo się dzieje – począwszy od zmiany umeblowania w biurze, a skończywszy na podwyżce za busa i kolejnych dziwnych rozporządzeniach wprowadzających kontrolę każdego kroku pracowników.. Jest o czym opowiadać, dlatego ciąg dalszy tego tematu przeniósł się na późniejsze kijki z Kasią. Zauważyłyśmy, że im więcej wywalamy z siebie negatywnych emocji w rozmowie, tym szybciej nam się wędruje i nie wiadomo kiedy mamy za sobą nasze 6 kilometrów 😉 


Będę miała teraz trochę czasu na odpoczynek, gdyż przede mną 3 dniowy weekend… z planów wynika, że nudzić się nie będę, ale co uda się zrealizować to się okaże.  Jutro do Szczecina zawita znana i ceniona postać z filmowego świata, mam nadzieję że dotrzemy na to spotkanie i będę mogła umieścić relację w mojej blogowej pamięci.. Do zobaczenia jutro!