Po góralsku

Wybory jakie były, każdy widzi. Komentarze w tym temacie również. Czekamy więc do 12 lipca, z nadzieją na zmianę i kolejne głosowanie.

Zawsze natomiast, na dzień dzisiejszy i każdy kolejny wybieramy rodzinę oraz czas z nią spędzony. Na niedzielę też, przy okazji składania życzeń tacie, bratu i jego narzeczonej. Gdyż skumulowało się czerwcowe świętowanie urodzin i imienin. Moje też w tym miesiącu były, a i nasza rocznica ślubu i urodziny znajomych. Podobny mamy także listopad i kto wie, może dołączy do kompletu ślub kuzynki Męża. Na razie z nadmorskich rejonów wylądowaliśmy w góralskich klimatach, choć nie trzeba było ruszać w daleką podróż..

Obiad rodzinny w Zbójnickiej, przy drewnianych ławach i jadle, które nie tylko z nazwy urlopy w górach przypominało. Pysznie było, na luzie i z ganianiem za maluchami od oczka wodnego z rybkami, po zakątek z zabawkami.

Po obiedzie spacer w naszym ulubionym parku i lody na deser, już w małym zakresie, z braku miejsca na słodkości. Przy dzieciach jednak ten spacer w dość dużym tempie. Z ganianiem, bieganiem za piłką i pogaduchami na raty. A nowy tydzień jak zwykle pełen pracy, targania siat z zakupami i gotowania. Tym razem góralskiej kwaśnicy, bigosu i mniej góralskiego gulaszu z kaszą bulgur. Po takim menu mile widziane jeszcze większe ilości spacerów w parku 🙂

Reklama

Znienacka

W sumie można powiedzieć, że wakacje i tak mamy w toku. Bo czyż nie jest wakacyjnym wyjazd nad morze? Znienacka dostaliśmy propozycję podróży z rodzicami. Tata w celach służbowych, Mama, ja i Mały w celach plażowych. Plażing wprawdzie byłby bardziej udany, gdyby nie wiatr nadmorski obsypujący nas piachem. Ale tu zadziałałam okopując parasol przeciwsłoneczny i tworząc osłonę. Dopiero wtedy można było spokojnie się poopalać i porozmawiać bez piasku w zębach. Załapaliśmy się jeszcze na darmowy, dwudaniowy obiad w ośrodku wakacyjnym, gdzie Tata miał zlecenie, poszliśmy na długi spacer po Międzywodziu, zakończony lodami i spełnieni mogliśmy wracać do domu..

Kolejne Znienacka spotkało nas wczoraj, gdy po złożeniu życzeń wnuczce koleżanki zostaliśmy zgarnięci, tuż po zakupach, na imprezę urodzinową. Dobrze, że prezent miałam już od dawna dla malutkiej uszykowany, ale nie sądziłam, że akurat ten wieczór zakończę w kobieco – dziecięcym towarzystwie, przy truskawkach, arbuzie i truskawkowym, pysznym winie. Dzieciaki szalały, my miałyśmy czas pogadać i tylko szkoda, że maluchy miały limit posiedzenia z racji spania, bo mogłybyśmy siedzieć do nocy..

Znienacka zrobiło się też tak upalnie, że nic tylko spędzać czas nad wodą, co dziś uczyniliśmy. 30 stopni w cieniu, Mały wypluskany, wynurkowany i mam nadzieję szybko po tych atrakcjach zaśnie. Na jutro szykują się następne, więc warto dobrze się wyspać, czego akurat nie udało się spełnić tej nocy.. Mały wraz z sąsiadem bawili się telefonem i ustawili budzik, który wyrwał nas ze snu. Tak. Znienacka. O 4 w nocy. Także na dziś tylko jeden, odcinek Peaky Blinders i szybko w sen. Miłej niedzieli 🙂 i powodzenia w głosowaniu..

Dwie tony z głowy

Sąsiadka była tak miła i Małego przygarnęła, a ja mogłam oddać się w ręce specjalistki fryzjerki pod nazwą Pani Marzenka. Pani Marzenka to kobieta, która w pracy stoi obecnie od rana do nocy i spełnia marzenia innych kobiet zarośniętych po izolacji. Izolacja pokazała, jak ważny jest to zawód i jakże powinniśmy doceniać nożyczkowe zdolności. Doceniam. Po godzinie pogaduch i ustawiania głowy pod różnym kątem, wyszłam z gabinetu lżejsza i z dobrym humorem. Ach jak fajnie mieć znów krótsze włosy! Nie sądziłam, że posiadanie długich bywa takie męczące, bo już dawno takowych nie nosiłam. Ale zapuszczanie zaczynam od nowa, pod to zapowiadane wesele, które nie wiadomo czy się w listopadzie odbędzie. Po tym co obserwujemy widać, że przyrost zachorowań jest nieunikniony i po wakacjach możemy od nowa ugrzęznąć na domowych kwarantannach.

Myślę o tym coraz bardziej, bo jednak Małego zerówka to już nie taka sobie zabawa, tylko program do przerobienia i początki nauki. Literki ćwiczymy wprawdzie każdego dnia, niewielkie dodawanie czy odejmowanie na palcach, trochę angielskich piosenek i zadań z książeczek dla przedszkolaków. Ale nic nie zastąpi pracy w przedszkolu, integracji z dziećmi, szykowania się do występów, ćwiczeń i wszystkiego, co tam maluchy mają zapewnione. Wybory blisko, nie wiadomo, co to będzie, jakie zapadną później decyzje odnośnie szkół i przedszkoli. Pozostaje czekać..

W tym oczekiwaniu świętowaliśmy wczorajszy Dzień Taty w parku, grając w piłkę i podjadając lody. Wzięłam się dziś z Małym za wymianę i pranie pościeli. Zrobiliśmy przegląd mojego starego auta, składam wniosek o wymianę dowodu rejestracyjnego i zaczynamy się zastanawiać jak w tym roku spędzić urlop. Nad morzem tłumy bez masek, na południe strach jechać, zagranica odpada. Pozostaje nasze jezioro, nad które możemy jechać na tydzień. Ale drugi chciałoby się spędzić gdzieś indziej, zmienić otoczenie, zobaczyć coś nowego. Tylko co, gdzie, jak? Dziwne będą wakacje tego roku, choć mam nadzieję, że mimo wszystko będą..

Wyjazdowy weekend

Po babskim spotkaniu trzeba było trochę odespać i ruszyć z pakowaniem. Opróżnianie lodówki na czas idzie mi już coraz lepiej i w dzień wyjazdu do Zosi mam odmierzone porcje obiadu dla siebie i Małego. Mam pokończone wędliny, wykorzystane ziemniaki i pochowane masło. Żeby nic się nie zepsuło i nie zmarnowało. Wiem już też, że jabłka w lodówce, w szufladzie „fresh” przetrwają, ale zawsze muszę sprawdzać terminy jogurtów czy serków. Potem można już ruszać w trasę..

Weekend u Zosi jak zawsze relaksujący, bez gotowania i zajmowania się domem. Ona za to cieszy się, że może pozajmować się nami. Szykuje dania, które lubimy, ma mobilizację, żeby ogarnąć mieszkanie i zrobić trochę zakupów. Wiadomo, że dla samej siebie nie chce się aż tak starać. Tym bardziej, że jest jeszcze zmęczenie po pracy. Choć tym razem Zosia wzięła trochę urlopu i czasu miała dużo. Za to dni z wnuczkiem wypełnione zabawą, spacerami i coraz fajniejszymi pogadankami, gdyż Mały streszcza Babci ostatnie wydarzenia. Na swój, pocieszny jeszcze, sposób..

Pogoda nie była najgorsza, biorąc pod uwagę wiadomości z różnych stron kraju o ulewach i podtopieniach. U nas trochę pokropiło, ale był czas i na ryneczek i na siedzenie w ogrodzie. W sobotę wraz z wujkiem i ciocią Męża, którzy przyjechali w odwiedziny. Weekend więc sympatyczny i smakowity, ale już początek nowego tygodnia w biegu, praniu, gotowaniu i uzupełnianiu wyczyszczonej lodówki. Odliczam też do jutrzejszej wizyty u fryzjerki i mam nadzieję, że sąsiadka przygarnie na ten czas Małego, żeby się czekając, nie nudził. Tak to czas działań rozpoczęty i byle do piątku 😉

Bananowo

Rozświetlony makeup up, fuksjowe pazurki, sukienka pod dżinsową kurtkę i można było ruszać w tropikalne odmęty. Najpierw jednak należało trafić parking, w samym centrum miasta. Co zakrawa czasem na cud. Cud się zdarzył, po 4 wielkich okrążeniach i już prawie u kresu nadziei. Co więcej, zdarzył się pod samą Bananową Szklarnią, do której wybrałyśmy się z dziewczynami na pogaduchy.

fot, FB Bananowej

W cztery sztuki owych dziewczyn, ale jak wiadomo nie ilość się liczy, a jakość 😉 A ta była rewelacyjna, roześmiana i pełna kobiecego zrozumienia. W tematach różnych, od dziecięcych, przez miłosne, wirusowe, odrobinę polityczne, a przede wszystkim życiowe. Bo w życiu każdej z nas trochę się działo, raz lepiej, raz gorzej i po trzech miesiącach odosobnienia było i o czym opowiadać i czego posłuchać. A w Bananowej sympatycznie, smakowicie i przy dobrej herbacie pięć godzin zleciało w mig. Czekamy teraz na otwarcie kin i powrót teatralnych występów. Choć biorąc pod uwagę wiadomości i przewidywania, lepiej z taką kumulacją osób w jednej przestrzeni jeszcze się wstrzymać. Na razie więc małe kawiarenki, niewielki krok naprzód ale za to duże nadzieje.. Miłego weekendu. Pomimo deszczowego znów klimatu, w duszy niech gra..

Na tarasie..

Dwa przedpołudnia spędziłam z Małym na tarasowych pogaduchach. Na patrzeniu jak nasze chłopaki szaleją w basenie i podziwianiu pięknego wystroju tego podniebnego zakątka. Taras jest przestronny i na szczęście już naprawiony, więc nie obawiam się kolejnych zarwań na suficie. Jedyny minus, że nie jest zadaszony także przy deszczu wszystko im tam moknie i o ile dla kwiatów i ziół to dobrze, o tyle mniej fajnie dla mebli i poduszek. Jednak gdy świeci słońce, to mały raj na ziemi i nawet na wakacje nie trzeba stamtąd wyjeżdżać 😉

Wczoraj zostawiłam nawet Małego na kąpiele, a sama załatwiałam temat rolety do sypialni. Nie trafiłam bowiem z kolorem tkaniny. W pochmurny dzień wydawał się inny, niż gdy zaświeciło słońce. Zresztą i w nocy pomarańczowy blask z okna przebijał co strasznie mi przeszkadzało. Na szczęście firma nas poratowała i materiał będzie wymieniony na bardziej beżowy. Pasujący i do kolorystyki pokoju i do wymagań świetlnych. Nie lubię bowiem pełnego zaciemnienia w pokoju, muszę widzieć kontury mebli czy choć jaśniejszą poświatę w oknie. Może dlatego, że czasem budzę się w nocy i kompletna czerń nie jest mile „widziana”. Tymczasem dla rozproszenia mroków i dzisiejszej odmiany pogody na deszczową, wybieramy się z dziewczynami w miejsce tropikalne i przytulne. Ale o tym w następnym odcinku 🙂

Tropiki

W dzień naszego ślubu, tuż po północy zamiast oczepin odśpiewano mi Sto Lat z okazji urodzin 🙂 Także można powiedzieć impreza była podwójna, pełna kwiatów, tańców i uśmiechów. Wczoraj świętowana jeszcze w kawiarni z chłopakami, a rocznica na plaży. Pogoda sprawiła prezent i to nie byle jaki, bo lato rozkręciło się w pełni i jak widać tropikalne klimaty nam się robią.. Pluskanie w wodzie, opalanie (z filtrami), krzyżówki i czas, na jaki czekałam całą zimę. Jestem zdecydowanie za wiosenną i letnią porą roku, chyba dlatego, że urodziłam się latem..

Dzisiaj Mały ma zaproszenie na basen, do sąsiadów z góry. Rozłożyli go na tarasie, który robi za podniebną, prywatną działkę. Grillują wprawdzie elektrycznie, ale przy wielkim stole, wśród kwiatów i skrzynek z warzywami, zapraszając rodzinę i znajomych. Na szczęście bez muzyki i raczej cicho, dlatego z przyjemnością dołączymy do tego grona. Przede mną jeszcze spotkanie z dziewczynami, dawno nie widzianymi, stęsknionymi za pogaduchami. Na razie ustalamy termin, niektóre opiekę nad maluchami, a ja pomyślę, gdzie można by się wybrać na babski wieczór..

Szósta – cukrowa

Na domowe, generalne porządki przeznaczyliśmy piątek przed południem, a że Mężuś miał wolne mogliśmy potem ruszyć do parku, teatru letniego i na Bulwary, przygotowane już pod sezon letni..

Stworzono tam nawet małą plażę z nadmorskim piaskiem i leżakami, gdzie można się poczuć iście wakacyjnie. Podobnie było też wczoraj, gdy wybraliśmy się nad jezioro do rodzinki, razem z ciastem, świętować naszą dzisiejszą 6 rocznicę ślubu ❤ Nie obyło się bez przygód, kiedy po trzech godzinach w upale (32C!) nagle zagrzmiało, huknęło i lunął mega deszcz. Brat na szczęście miał rozłożony plażowy daszek i pod nim, na bosaka, w błocie biegliśmy na ośrodek. Mały pierwszy raz miał taką przeprawę, a mnie się przypomniały dawne wakacje pod namiotem i niejedna taka akcja. Mokry koc, parasole i przemoczone sandały. Wesoło było 😉 Ale mam nadzieję, że dzisiejsza pogoda już dopisze i z okazji rocznicy zrobi nam prezent w postaci dnia na plaży, pełnego słońca ☀

Zakątki

W każdym mieście są miejsca mające moc przyciągania, cieszące oko lub przynoszące ukojenie.. są takie, pełne bogactwa

ul. Mariacka w Gdańsku

I takie, przy których chce się przystanąć, dotknąć ich, napatrzeć się do woli i zamyślić..

W naszym mieście też mamy ulubione uliczki i zakątki, choć nie jest ich zbyt wiele.. Po powrocie z wojaży i domowych obowiązkach, dzisiejszy „spacer” zrobiliśmy w większości zza szyb samochodu. Padało pół dnia, ale z domu wyjść się chciało. Objechaliśmy Stare Miasto, bulwary i nasz park, w którym tym razem nie dało się pograć w piłkę czym Mały był rozczarowany. No cóż, długi weekend w toku i może pogoda zdąży się poprawić. Zresztą czasem i w domu przydałoby się pobyć, bo podłogi wołają o uwagę i okna trzeba umyć przed montażem rolet. Także trochę czasu na zajęcia domowe, trochę na plener i odpoczynek. Równowaga w przyrodzie musi być.

Gdańsk

Zawsze powtarzam, że gdyby latem była u nas pewność ładnej pogody, człek by nie wyjeżdżał poza granice naszego kraju (chyba, że z ciekawości i by zaspokoić zew podróżny). Kraj bowiem mamy przepiękny i różnorodny. Od morza po góry, od zachodu, po wschód, wszędzie jest coś godnego uwagi. Są wspaniałe miasta, miasteczka, wsie i są krajobrazy zapierające dech w piersi..

W Gdańsku byłam już ze trzy razy, a mogłabym zaglądać tu i co roku, z przyjemnością. Nasza miła Przewodniczka zabrała nas najpierw na bulwary przy Westerplatte skąd rozprzestrzeniały się bajeczne widoki..

Później historycznym szlakiem dotarliśmy do Pomnika Obrońców Wybrzeża. Skąd i widok na port i zamyślenie przy słowach, z którymi absolutnie się zgadzam – „Nigdy więcej wojny”.

Przejazd na Stare Miasto, witająca nas Złota Brama, widok na Bazylikę Mariacką, a w niej grób prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Zabytkowy Żuraw nad Motławą, piękna zabudowa portowa i słynna Fontanna Neptuna. Jest co podziwiać i czym się zachwycać..