Skoro nad morze nie można jeździć w każdy weekend, to ratujemy się przed upałami pobliskimi plażami i kąpieliskami. Na basenach jednak, przez ciągłą wymianę wody, jest za zimno na kąpiele. Wybieram więc rzekę lub jezioro. Każda plaża inna, ale żadna nie ustępuje tym zagranicznym.. Zwłaszcza teraz, gdy na dokładkę temperatury tropikalne..

Piasek mamy bardziej miękki, nie ma ostrego żwiru, a i wejście do wody często bywa łagodne. Choć akurat w Pobierowie kamyków się nie uniknie, są one jednak mniej kanciaste i nie ranią stóp.. da się po nich chodzić, nawet w wodzie.

A nad naszą Odrą piasek grubszy od nadmorskiego, ale też miękki, woda czysta i klarowna, przepływ wody sprawia, że w takie upały jak ostatnio jest miłe orzeźwienie i można się kąpać do woli, co do końca miesiąca zamierzamy uskuteczniać.

Uskuteczniłyśmy też wczoraj, z Bluberką, wyjście do kina na najnowszy film Woody’ego Allena. „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” spasowało nam się z potężną ulewą, która z jednej strony przemoczyła do suchej nitki, z drugiej dodała filmowi klimatu. A klimat, jak zwykle u Allena, był niesamowity.. Pełen ciepłego światła (mimo deszczowego tła poza), filozoficznych przemyśleń, pięknych wnętrz i widoków. Fabuła i tym razem obracała się wśród relacji damsko-męskich. Timothee Chalamet zagrał świetnie, w roli jego partnerki brakowało mi Emmy Stone, ale ogólnie oglądało się z ogromną przyjemnością. Kiedyś planuję powrócić do „Śmietanki towarzyskiej”, „Zakochanych w Rzymie” , „O północy w Paryżu”, „Wszystko gra” czy „Magii w blasku księżyca”.
Burza minęła, o poranku już 24 stopnie i pełne słońce, pora więc pakować plażową torbę i ruszać w kąpiele żeby Mały miło wspominał te wakacje. Jeśli tylko jego pamięć już kumuluje te wszystkie nasze eskapady 🙂