Pasewalk i mały Strasburg

Deszcz nie chciał odpuścić, ale jednak co jakiś czas robił sobie przerwy.. Na ten przykład rano lało jak z cebra, a gdy odbierałam Tatę po rehabilitacji, słońce świeciło jak w środku sezonu. Wręcz trzeba było szaliki i kurtki w aucie zdejmować. Takie klimaty to już chyba zapowiedź nadchodzącej wiosny. A skoro tylko czuję ten wiosenny powiew, od razu budzi się chęć do wietrzenia szafy z nienoszonych ciuchów. Udało się wyekspediować przyciasne i spłowiałe dżinsy, legginsy po trzech sezonach, rozciągnięty sweter i kardigan w burym kolorze, który kiedyś zamierzałam nosić – ale że nie nosiłam od dwóch lat – to pora oddać go na PCK, może ktoś skorzysta. Wywaliłam stare, krótkie kozaczki, z całkowicie startym czubkiem. Przymierzyłam też wszystkie koszulki letnie i poskładałam najgrubsze zimowe rzeczy z nadzieją, że wystarczą już tylko pośrednie. Wiem, że zima może nas jeszcze zaskoczyć i w kwietniu, ale to zawsze zdążę sięgnąć po cieplejszy sweter. 


 

A skoro trochę miejsca w szafie się zrobiło.. i nawet rozluźniło się na wieszakach tak, że aż cztery zostały wolne.. to.. Tak, tak to oznacza, że można było dokupić sobie cos na wiosnę 😉 Tak akurat pod koniec miesiąca, ze świadomością ile udało mi się odłożyć i korzystając z dużych promocji przed nową kolekcją. Nabyłam nowe dżinsy, marynarkę w kolorze pudrowego różu, drugą jasnoszarą do czarnej sukienki, krótkie kozaczki w miejsce wyrzuconych i na deser delikatne kolczyki, na zbliżające się wesele.

Wiosnę nie tylko widzę w szafie, jak zawsze budzi się we mnie zew podróżniczy. Gdyby tylko czas, gdyby więcej słońca i wzmocnione plecy Męża, to już bym z chęcią ruszyła w trasę.. przed siebie, w góry, nad morze, gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było. Albo i w znane miejsca, byle razem i z taką właśnie energią grającą w duszy. 

 

Jednak na razie pozostają bliskie miejsca, nie obciążające zbytnio pleców i podróżującego malucha. Ze świadomością jego drzemki, posiłków i ogólnej wytrwałości do siedzenia w jednym miejscu. Pierwszy więc nasz wiosenny kierunek to Pasewalk, bo blisko i było choć odrobinę do zwiedzania. Olbrzymia, trzynawowa świątynia gotycka St. Marien Kirche, pochodząca z XIV wieku, mury obronne, bramy starego miasta – Mühlentor (XIV/XV w.) i Prenzlauer Tor, oraz neogotycki kościół pw. św. Ottona z Bambergu. Ogólnie ładne miasteczko o niskiej zabudowie i z klimatem.

 

 

 

Podróż po zimie

 

 

 

Stamtąd już niedaleko było do Strasburga, tego z dopiskiem Uckermark i o zdecydowanie mniejszym znaczeniu. Nazwa miasta to „miasto dróg”, najprawdopodobniej prowadzących w średniowieczu ze wschodu Europy do miast tworzących związek handlowy Europy północnej. Tak przynajmniej podaje wujek googiel, a my mogliśmy obejrzeć choć tych dróg kawałek. Czas jednak gonił, wieczór się zbliżał i pora kolacji. I choć Mały podjadał co chwilę jabłka, na przemian z upieczoną o poranku muffinką, to jak wiadomo z dziecięcym „mama, mama, mama” powtarzanym co kilka sekund, się nie dyskutuje, tylko wraca do domu i kropka.

Rozeznanie

W nowym tygodniu już się o imprezowaniu nie pamięta, teraz na głowie temat przedszkolny.. Połączyłyśmy ostatnio z koleżanką spacer z odwiedzinami w najbliższych placówkach. Okazuje się, że może być duży problem z miejscem dla naszych maluchów. Z racji, że 6 latki zostają, nie zwalniają miejsc dla nowych dzieci. W jednym z przedszkoli będzie raptem 25 miejsc, w drugim tylko 9. A osiedle duże, dzieci w wieku naszych chłopaków jest full. Większość znajomych z letnich placów zabaw liczy na zapisy na ten rok. Cóż.. pozostaje złożyć papiery, jak już się pojawi informacja w elektronicznym naborze. Choć z tego co pani dyrektor słyszała, może to być i na początku kwietnia. Zanim rozpatrzą wszystkie podania, wiadomość, czy mamy przedszkole będzie w czerwcu. Potem większość placówek ma przerwę wakacyjną, więc jeśli się nie załapiemy dopiero we wrześniu będzie trzeba na hura szukać przedszkola prywatnego. A tu już kasa idzie gruba i wszystko zależy, czy będzie moja praca, czy będzie nas na to stać.. Choć bez pracy z kolei mogę zostać z dzieckiem w domu, ale przecież Syn już potrzebuje kontaktu z dziećmi, tego rozwoju przedszkolnego, nauki innej niż w domu.
Pozostaje być dobrej myśli i po złożeniu dokumentów czekać na odpowiedź.. I ewentualnie zrobić rozeznanie, gdzie są najbliższe prywatne przedszkola i jakie mają czesne i warunki.

Tymczasem na pocieszenie pączek z nadzieniem toffi i drugi z budyniem. Raz na rok można. Choć i bez tych pączków mam wyrzuty, po każdym zjedzonym ciastku, czy lodach. Do wesela Agnieszki zostały raptem dwa miesiące, a same brzuszki nie wystarczą.. przynajmniej do posiadanych sukienek 😉 Oczywiście kusi zakup sukienki nowej, ale wolałabym przeznaczyć te fundusze na wiosenne czy wakacyjne wyjazdy. A taki pączek był dziś też i pocieszeniem po smutnym filmie „Lion. Droga do domu”. Przy mojej nadwrażliwości na dziecięce niedole myślałam, że nie przebrnę przez początek filmu.. Serce się ściskało na widok tego małego, zagubionego chłopca o wielkich oczach. Dobrze, że miał szansę dorastać później w pełnej rodzinie. Choć wiadomo, że najszczęśliwszy byłby we własnej.. Mimo iż odnajduje później swoją mamę, to wiadomość o setkach znikających tam dzieci, była i jest porażająca..

Tym bardziej docenia się własną rodzinę, wsparcie i siłę jaką dali do życia. Chciałabym byśmy i my umieli stworzyć taką dla naszego Syna. I pomagać teraz i naszym rodzicom, kiedy tylko tego potrzebują. Dziś trzeba było zawieźć Tatę po nowy materac, bo stary dodatkowo wykańczał jego kręgosłup. Jutro jadę odebrać go po rehabilitacji, przy okazji załatwiając sprawę jego popsutego telefonu. Mama zajmie się w tym czasie wnuczkiem. Ja zahaczę i o swojego lekarza, tylko kontrolnie, bo jak wiadomo że profilaktyka najlepsza, a siły i zdrowie niezbędne. Mężu też ostatnio zmęczony, po nadgodzinach, więc oboje wypatrujemy z utęsknieniem weekendu. Na razie bez planów, ale z nadzieją na choć trochę lepszą pogodę. Już wolę, żeby było chłodno, niż kiedy pada. Jak wiadomo, w czasie deszczu dzieci się nudzą, a rodzice muszą stawać na głowie w wymyślaniu atrakcji 😉

Jednak disco :)

Znalazły się i moce i chętne do tańczenia 🙂 Dzięki temu, że położyłam się spać na drzemce Małego i ja miałam energię na wieczorne wyjście. Choć szykowanie się, fryzura, malowanie paznokci i wybieranie sukienki wcale nie należały do najłatwiejszych zadań. Tak dawno nigdzie nie wychodziłam, że wyszłam z wprawy.. Kiedyś wystarczyła godzinka, teraz wędrowałam po mieszkaniu kompletnie zdezorganizowana. Tu do łazienki, tu do szafy, do kuchni – przygotować chłopakom coś na kolację. Ubrania wywalone z szafy, bałagan ogólny, dziecię się kręci i ogólny chaos. Dopiero jak panowie wyszli z domu na spacer, mogłam na spokojnie wszystko poukładać, nakręcić włosy i zrobić manicure. Sukienka, krótkie kozaczki na obcasie, bransoletka i mała torebka z tym, co niezbędne i byłam gotowa. Zabrałam się autem z Sylwią i jej siostrą i podjechałyśmy już do Katariny. 

 

A tam muzyka, gwar i przekrzykiwanie się dziewięciu babek! Smakołyki na stole, koreczki, oliwki, grillowany kurczak, różne sałatki i drinki dla humoru. Debaty o facetach, o związkach, różnych przeżyciach i oczywiście o dzieciach. Większość koleżanek z tej ekipy już po porodach, dwie przed, więc nasłuchały się naszych opowieści. Fajna atmosfera, luz kompletny, wspólne malowanie Sylwii, która miała w planach powrót po domówce, ale dała się namówić na wyjście do lokalu. Wszystkie się kręciły, poprawiały make-up, a ja już nogami przebierałam do tańca i doczekać się nie mogłam. Wreszcie, grubo po 24, dotarłyśmy do lokalu, wraz z całym tłumem nocnych imprezowiczów.

 

 

 

 

disco

 

 

 

 

A tam szaleństwo na parkiecie, akurat muzyka life, gitara i covery najnowszych przebojów. Później już DJ, dużo radiowych kawałków, ale i stare, znane utwory, zmiksowane z dużą energią. Katarina jakimś cudem załatwiła kawałek loży, do tego drinki i można było ruszyć w tany. Muzyka nas porwała i tak się fantastycznie tańczyło, że gdyby nie obcasy, to bym z parkietu nie schodziła. Co jakiś czas tylko przerwa, bo gorąco było jak latem. Ochłodzenie i z powrotem tany. Spotkałyśmy z Sylwią naszego kolegę znad jeziora. Żona mu wraca dopiero w maju z amerykańskiej emigracji, więc trenuje swoje umiejętności w salsie i sambie ze znajomymi. Ona też tancerka wyśmienita, dobrali się idealnie. A my z dziewczynami, to razem, to osobno, ale niezmiennie jak nakręcone na taniec. Czas poleciał momentalnie, bawiłabym się i do samego rana.. ale ciągle w głowie świadomość, że Mężu nie prześpi połowy nocy, że Mały obudzi mnie po niewielkiej ilości snu. No ale nie dało się wyjść wcześniej.. nie dało.. Wróciłam do domu przed 4 i tylko dziękowałam, że chłopaki pozwolili mi później odespać tę szaloną noc. Pozbieraliśmy się jakoś pod wieczór, dopiero był spacer i podjechaliśmy jeszcze na lody, by wspólnie zakończyć pełen emocji weekend. Następny taki za trzy miesiące, ale tym razem, jeśli tylko zdrowie dopisze, potańczymy już całą rodzinką 🙂

Disco czy nie disco?

Tata choć uziemiony w domu, też postanowił jakoś odświętniej spędzić walentynkowy dzień.. Wysłał mnie na zakupy z prikazem zdobycia różnych smakołyków. Upolowałam melona, winogrona, ciacho orzechowe, pistacje i kwiaty dla Mamy. Zarzeka się, że nie lubi dostawać kwiatów, ale cieszyła się bardzo. Tak to często bywa z kobietami 😉 Mówią, nie rób mi żadnych prezentów, a potem jednak oczekują jakiegoś miłego drobiazgu.. Co oczywiście nie oznacza kupowania drogich perfum, czy markowej sukienki. Za to kartka walentynkowa od Męża, znaleziona w skrzynce na listy, zdecydowanie do miłych drobiazgów należy.

 

 

Dziś już słońce schowało się za chmurami, zaczął padać deszcz i po wczorajszym słonecznym spacerze nie ma śladu.. Wieczorem za to spędziłam dwie godziny na rytmicznej gimnastyce u smyka. Co ja się tam naskaczę, naschylam, rowerków porobię i innych przysiadów. Do tego setka brzuszków każdego dnia, nieustannie i może do końca kwietnia efekt będzie. Na razie mniej mnie bolą plecy, a to już duży sukces. Jeszcze trochę ruchu na zakupach, przy gotowaniu i ogarnianiu mieszkania. Do tego być może skuszę się na dyskotekowe, babskie wyjście. Dziewczyny namawiają, żeby się wyrwać z domowych pieleszy. Katarina robi spotkanie najpierw w domu, a później są w planach tańce w lokalu. Czy dojdą do skutku, zobaczymy.. choć przyznam szczerze, że z chęcią bym potańczyła. Tyle, że najbardziej z Mężem, a tu jeszcze nie ma opcji, by Mały został na noc u dziadków. Może za jakiś czas.. 

 

Tymczasem podpytuję koleżanki, która by była chętna również jechać na balety. Monika nie przepada za takimi wyjściami, woli spokojne wieczory w domu. Sylwia nie ma pewności, czy będzie miała opiekę dla dziecka. Hania jeszcze nie jest przekonana, a Kasia umówiła się na piwko ze swoja ekipą i być może dołączą później do lokalu. Kiedyś na hasło – impreza – stawiałyśmy się wszystkie, bez wyjątku. Teraz już nie tak o to łatwo, nawet jak dwie mogą, to reszta uziemiona, albo sił brak. Co by nie mówić, brakuje mi bardzo Beaty, pewnie obie byłybyśmy pierwsze na parkiecie 😉 Nie trzeba nas długo namawiać.. A Wy? Lubicie tańczyć? 

 

 

 


Sen w prezencie

Jedną ze wspaniałych niespodzianek dla żony, w walentynkowe święto, jest długi sen o poranku 🙂 I to nic, że pobudka była o 6,40 skoro mogłam ją odespać do 10. Dawno tak długo nie spałam i dawno nie czułam się taka wyspana. Śniadanie zjedzone w łóżku też nie należy do codzienności, że nie wspomnę o chwili dla siebie, kiedy to chłopaki zaraz wychodzą na spacer. A jeszcze słońce za oknem i w perspektywie wizyta u rodziców. Może i dla nich kupię sercowy torcik, żeby nie tylko Mężu cieszył się taką niespodzianką..

 

 

 

 

serdecznie

 

 

 

 

I nieważne, czy to święto duże, małe, czy komercyjne, czy ściągnięte zza granicy. Uczucia warto okazywać każdego dnia i wiadomo, że nie prezentami, a czynami i miłym słowem. Ale jednak w taki dzień, jest jeszcze szczególniej. I trudno, tak było, jest i będzie, że wszelkie serduszka i ten cały walentynkowy ruch zawsze będzie mi się podobał. Niepoprawne romantyczki tak już chyba mają 😉 

 

Wczoraj z Moniką, przy okazji dziecięcego spaceru, zrobiłyśmy nalot po kartki, jakiś drobiazg i coś słodkiego dla naszych mężów. Ale żeby nie było tak różowo to i romantyczki muszą coś ugotować i zrobić pranie. Monika jeszcze wieczorem przyleciała ze świeżo upieczonym drożdżowym warkoczem, co dla mnie stanowi już za wysokie progi. Nawet nie wspominam, jak do kosza poleciały moje ostatnie „kruche” ciastka, którymi można by gwoździe wbijać i to mimo dodatku śmietany. Także na dzień dzisiejszy kończę próby pieczenia wszystkiego, poza mięsem, bo to o dziwo mojemu piekarnikowi wychodzi w sam raz.

Podelektujmy się więc wypiekami innych i tym, że dziś taki słoneczny, zakochany dzień.. A ci, co nie mają z kim go dzielić, jeśli tylko mają chęć, niech zrobią i dla siebie coś miłego. Na ten przykład, kwiaty w mieszkaniu zawsze poprawiają nastrój..

 

 

 

 

kwitnąca zima

Do ludzi

Powrót do zdrowotności rozpoczęłam od całkowitej wymiany pościeli, piżam, prania oraz wymrożenia kołder i poduch na balkonie. Mróz akurat do tego idealny, ułożyłam stos na stoliku i tylko doglądałam, czy nic nie spadło. Otworzyłam okna w mieszkaniu, wywietrzyłam je porządnie, w czasie gdy wreszcie wyszliśmy na pierwszy mały spacer. Mały już się doczekać nie mógł, spotkał się z Igorem, dostał od niego słomkę z ciuchcią – wydającą dźwięki przy piciu. Ja mogłam nagadać się z Moniką, choć jeszcze trochę kaszel mi w tym przeszkadzał.. Nareszcie jest lepiej, ale witaminy i lek wykrztuśny nadal w działaniu. 


Wzięłam dzisiaj dłuższą kąpiel, zrobiłam peeling i maseczkę z białej glinki. Miałam tę chwilę dla siebie, kiedy moi panowie wybyli z domu zamontować podratowany akumulator. Po raz kolejny nie przetrwał mrozów i już nie będzie odwrotu przed kupnem nowego. Czyli szykuje się kolejny wydatek.. a skoro już przy wydatkach, zaczęłam się rozglądać za łóżkiem dla Syna. Jeszcze takim z bocznymi deskami, żeby nie wypadł, ale już na długość 160. Ceny powalające, jeśli chce się mieć łóżko wytrzymałe i dobrej jakości.. A pamiętam, jak po przeprowadzce do naszego rodzinnego mieszkania, Tata zrobił nam pierwsze łóżka z drzwi i desek starej szafy. Były tymczasowe, dopóki rodzice nie odłożyli trochę kasy i doczekaliśmy się dwupiętrowego. Biurka zresztą też nam sam zmontował, pawlacz i modne wtedy panele na ścianie w korytarzu. Kiedy mężczyzna potrafi stworzyć, czy naprawić coś własnymi rękami, wzbudza mój szacunek. Mężuś dziś na ten przykład naprawił zamek w łazience i wydobył mój kolczyk wrzucony przez dziecię do zlewu. Został okrzyknięty bohaterem domu 🙂 I zaraz dla mojego bohatera idę szykować obiad.. musi mieć dużo siły na akcję porządkową w piwnicy. Ciągle coś tam się tylko wynosi, dokłada i z dnia na dzień zaczyna się robić składowisko i bałagan. Tymczasem nadszedł dzień, gdy postanowiliśmy schować spacerówkę. Stoi nieużywana od trzech miesięcy, kurzy się tylko i wygląda na to, że maluch już nawet nie myśli poruszać się inaczej, jak na własnych nogach. Serducho mi się trochę ściska, ale cóż.. rośnie nam chłopczyk. 

 

Taka kolej rzeczy.. A co do rzeczy, to też już wyrasta -wchodzimy powoli w rozmiar 92. A pamiętam jak dopiero co było 62 i 68, a tu już trzeba zacząć szykować oświadczenia i zgłoszenie do przedszkola. W marcu będzie nabór i od września przedszkolaczek, byle by się tylko dostał.. Takie oto myśli i tematy ostatnio krążą mi po głowie. W międzyczasie, dla relaksu kolejne filmy. Choć coś ostatnio wybieram poważne kino.

 

 

 

 

 

 

Nadrobiłam „Światło między oceanami”, przy którym oczywiście nie obyło się bez wzruszeń.. Oglądałam „Idealne matki”, zakochane w dorosłym synu najbliższej przyjaciółki i tworzące trudny i zagmatwany układ.. I czeka na mnie jeszcze „Lion. Droga do domu”. Ale zanim to, to przytulę mocno Synka, który właśnie się obudził, zjemy obiad i później idziemy na spacer, korzystając ze słońca, póki jest. Trzeba się ruszyć z domu i odżyć wreszcie i wyjść do ludzi, by wróciły wszystkie dobre moce 🙂 

Zdrowia..

Stwierdzam, że ciężko się gra na gitarze, kiedy cieknie z nosa i słuch przytępiony. Ale nic to, brzdąkam i próbuję dalej. Tak jak i nie poddaję się z brzuszkami, mimo osłabienia. Chłopaki już prawie wychodzą z choroby, to teraz kolej na mnie.. co było do przewidzenia i już zawczasu zaopatrzyłam się w stosowne leki. Tak oto uziemiona z dzieckiem w domu od trzech dni, próbuję nie zwariować 😉 Mężu mi w tym bardzo pomaga, bo daje odpocząć, poleżeć pod kocem i raz nawet wyrwałam się na zakupy. Akurat to ostatnie trochę mi zaszkodziło, bo powietrze ostatnio mroźne i gardło mi wysiadło tak, że ledwo mówię. Grunt, że dziecię moje kochane już bez gorączki i energii mu nie brakuje. Efektem jej nadmiaru były już dwa poślizgi na panelach, mimo skarpetek z abs-em. Czyli wraz z powrotem do sił czeka nas wyprawa po kapcie z antypoślizgową podeszwą.


 

Cóż ciekawego można napisać z ostatnich dni, kiedy to kręcę się głównie między kuchnią, pokojem i łazienką. Plus taki, że wszystko umyte i wysprzątane.. no chyba, że akurat mam gotowanie w ilościach hurtowych. Jak dziś na ten przykład. Pieczarkowa zabielana śmietanką, sałatka z makaronem, szynką i ogórkiem konserwowym i tytułowe racuchy, ale robione z twarogiem. Przepis od Moniki i przyznam, że pyszna sprawa, co i nasz Syn podziela zajadając prawie trzy sztuki naraz.

 

 W kolejności czekają kotlety mielone dla nas i gotowane dla malucha oraz ciasteczka śmietankowe, ale to raczej dopiero na weekend. Zwłaszcza, że wyjazd do Zosi nam odpada. Wolę żebyśmy wszyscy się porządnie wykurowali i nikogo więcej nie zarazili tym wirusiskiem wstrętnym. Zdecydowanie mam dość tej zimy.. A jeszcze jak obejrzeliśmy letnie krajobrazy w bajkowej „Vaianie..” to aż mnie ciągnie na wyspy, albo choć nad nasze morze, czy jezioro, byle by słonecznie i ciepło było. 

 

 

 

 

 

 

 

Tymczasem ci co nie chorują, jadą sobie w nasze piękne rejony i przysyłają cierpiącym takie oto zdjęcie, na pocieszenie.. albo i na nerwa, bo nic tylko na taki widok łyżwy zakładać i śmigać przy brzegu jeziora. I już nawet pal licho te łyżwy, te wyjazdy, byle by zdrowie było.. czego wszystkim pociągającym życzę 🙂


 

 

słońce i lód

Film

Spotkanie z dziewczynami w ostatniej chwili musiałam odwołać. Małego znienacka zaatakował wirus, gorączka sięgnęła prawie 39 stopni. W kolejny dzień już kaszel i powrót do inhalacji. I tak oto można sobie coś przy dziecku planować.. Łyżwy też przełożone, więc żeby już całkiem nie zastać się w domowych pieleszach ruszyłam do brzuszków. Monika wjechała mi na ambicję, bo robi dwie serie po 300 sztuk! Sto dziennie to na razie u mnie max, ale cieszę się, że w ogóle jestem w stanie je zrobić.  Jeszcze tylko Mężu mógłby do mnie dołączyć, ale wiadomo, że po pracy siły do ćwiczeń są minimalne.. Jednak nie ma lekko, kręgosłup domaga się wzmocnienia, więc znalazłam namiary na fizjoterapię prywatnie. Kasia poleciła też swoją znajomą i zanim doczekamy się terminów z nfz (połowa 2018r!) trzeba spróbować laseroterapii i ćwiczeń indywidualnych za kasę. A skoro razem z Synem mamy teraz przymusowy pobyt domowy, to wypełniamy dzień zabawami, Mąż układaniem kostki Rubika, a ja graniem na gitarze, czytaniem książek i filmami, w przerwie na drzemkę. Zdarzają się nietrafione, czasem wracam do ulubionych jak np. „Kocha, lubi, szanuje”,

 

 

 

 

 

 

a zdarza się też ciekawe, włoskie trafienie, jak np. „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” o „grupie przyjaciół, która podczas wspólnej kolacji postanawia w ramach niewinnej zabawy upublicznić wszystkie swoje e-maile, rozmowy i wzajemnie skrywane tajemnice. ” i o tym, jak niewiele wiemy o naszych znajomych..

 

 

 

 

 

Zakupy na weekend zrobione, dzięki czemu miałam z czego przygotować tosty na śniadanie z pieczarkami, salami, serem i ugotować rosół z makaronem, ku pokrzepieniu wszystkim przeziębionym. Pranie wstawione, zamówiony większy blat do kuchennego stołu (wspólne jedzenie przy kanapie wykończy zaraz kanapę) i wreszcie schowana choinka. Tak oto można rozpocząć weekend, w którym to zamiast młodzieży i dzieci, imprezują dziadkowie – mimo chorej nogi. A nam, cóż.. pozostaje obejrzeć jakiś dobry film i prócz leków zastosować gilgotki i wygłupy, żeby terapia śmiechowa szybciej przywróciła zdrowie w rodzinie 😉

Kawiarnie

Sądziłam, że uda mi się dokończyć niedzielne wspomnienia dwa dni temu, tymczasem.. myślał indyk o niedzieli, a tu czas mu umknął. Jak zwykle. Tak czy siak jeszcze mam w głowie nasz spacer, wędrówkę po parku i Synka, który ufnie tworzy wielgachne bańki mydlane z panem o siwej brodzie. Nie przypuszczaliśmy, że do niego podejdzie, kiedy zapraszał do spróbowania. A tu zaskoczenie. Fakt, że inne dzieci też krążyły dookoła i pan kojarzył się z Mikołajem, ale i tak coraz odważniejsze staje się to nasze dziecię. Już na ten przykład, na rytmice, zatańczył z dziewczynką w parze, a na przerwie rzekł mi „papa” i wyszedł sobie do drugiej sali pobawić się zabawkami. Dzielnie nie poszłam za nim i wytrzymałam te 10 minut, co wcale nie było takie proste, bo ciekawiło mnie, co tam porabia i jak sobie radzi 😉 

 

Po obiedzie pojechaliśmy jeszcze nad pobliskie jezioro, gdzie zmroził mnie widok morsów raźno wskakujących do przerębla. Tuż obok jeżdżono na łyżwach, ludzie okutani w szaliki, czapki i ciepłe rękawice. A tu kąpiele w pełni, później jakież przebieżki i czerwone od mrozu nogi. Brr..

 

 

 

brr

 


 

Po spacerze odwiedziliśmy nową kawiarnię, z nastawieniem na deser i gorącą czekoladę. Kawiarnia ta kusiła mnie już jakiś czas, gdyż za jej oknami widać było regały z książkami. Coraz częściej spotyka się takie kuszące połączenie – wygodne fotele, kanapy, herbata, desery i.. książki. Delektowałam się więc lodami (ciepło było w środku bardzo) przy „Portrecie Doriana Graya”, nie mogąc się oderwać po 15 stronach.. Jak tu wyjść? Jak taką książkę zostawić? Dobrze, że w domu czekała na mnie Rodziewiczówna i „Ojciec Chrzestny” do skończenia..

 

 

 

kusząco

 

 

 

Ale zanim do czytania powróciłam, pojechaliśmy jeszcze zajrzeć na nasze, rozświetlone wieczorową porą, Wały Chrobrego, gdzie zawsze jest klimatycznie, czy to latem, czy zimą.. A potem już nowy tydzień rozkręcił się codziennością. Spacerami z Małym, zabawami w domu kiedy padał deszcz, gotowaniem, filmem oglądanym na raty podczas drzemki, odwiedzinami u rodziców, rachunkami do zapłacenia z nowym miesiącem, Tatą jadącym na kontrolę po zabiegu. I planem spotkania z Hanią i Sylwią u nas, oraz wyskoczeniem do kawiarni z Kasią, by mieć okazję swobodnie sobie pogadać i wypić pyszną herbatę parzoną w małych czajniczkach.. Lubię być w domu zimą, ale i spacery kuszą i wszelkie przytulne kawiarniane perełki. Tyle się ich ostatnio pootwierało, że pora nadrobić zwiedzanie 🙂 

 

 

 

lubię