Hallo-ween

O wygranych była mowa, a tu akurat oprócz laptopa przydałby się nowy odkurzacz.. Trzasnął dzisiaj stary, akurat przed zbliżającym się podejmowaniem gości, a co! ironicznie na całego 😉 I można teraz zaplanować jedynie odkurzanie miotełką i froterkę podłogi w kapciach z frędzlami. Na szczęście pralka jeszcze działa (pewnie będzie następna w kolejce psujących się gratów), więc skorzystałam, a po praniu udało mi się wreszcie trochę zrelaksować.. Zrobiłam sobie gorący prysznic połączony ze wszelkimi damskimi czynnościami upiększającymi. No prawie, zostało położenie maseczki rozświetlającej i czyniącej cuda, ale to przed samą uroczystością, żebym jako ten cud się czuła. Bo wyglądać, po tym sprzątaniu i szykowaniu jadła wszelakiego, wyglądać cudnie raczej nie będę 😉 Zrobię jedynie co w mej mocy. Do fryzjerki już się zapisałam, a wczoraj u Rodziców zapodałam podwójną sesję masażu, na fotelowej macie. Wspaniała sprawa takie kulki jadące sobie wzdłuż kręgosłupa, na podobieństwo masażu shiatsu i swingującego ruchu podłużno-bocznego. Zaklepałam wypożyczenie tej maty do domu, ale to po rodzinnym obiedzie.

 

 

Mały dał nam dziś w nocy popalić, nie spał od 3 do 6.. męczył go brzuszek, wiercił się, kręcił, popłakiwał. Potem oczywiście się rozkręcił, zaczął bawić i wyciągać swoje drobiazgi z pudełka. My z oczami na zapałki ledwo dotrwaliśmy do tej porannej godziny, a później cała trójka padła i odsypiała do 9. Dobrze, że miałam czas na tę kąpiel, która postawiła mnie na nogi. Teraz można jechać na poszukiwanie nowego odkurzacza, wyjść na jakiś spacer, bo słońce za oknem zachęca do wędrówek. Plecy mniej mi dokuczają, ale nastawiam się na powtórkę z rozrywki, po sprzątaniu i szykowaniu mieszkania na przyjęcie gości. 


 

Synek jeszcze nie wie, że szykowane są dla niego atrakcje 🙂 Tort zamawiamy w poniedziałek. Najpierw miał być jakiś wymyślny z Puchatkiem czy ciuchcią, ale taki to raczej na kolejne urodziny. Jak już będzie wiadomo czy woli misie czy auta. Teraz dostanie tradycyjny, z napisem i kolorowymi figurkami. Świeczka z numerem 1 już czeka, chcę dokupić takież balony i serwetki. Czapeczki papierowe dla gości są, prezenty ponoć też już mają przygotowane. Może czas nie najlepszy na pisanie o radosnym świętowaniu, ale pamiętam jak rok temu my i całe nasze rodziny trzymały kciuki, żebym nie urodziła 1 listopada. Mały poczekał grzecznie na lepszy termin i z tego się cieszyć należy. Co niektórzy będą też w dzisiejsze święto, do którego nie wszyscy są przekonani, przebierać się w stroje czarownic, wampirów i innych strachów.. Chodzenie po domach za cukierkami, w mieście się zbytnio nie przyjęło, ale bardzo jestem ciekawa jak takie parady i imprezy wyglądają w Stanach, Wielkiej Brytanii czy w Danii. Beata opowie jak tam było, a tymczasem dla nas jutro czas zadumy i wyciszenia. Spokojnego weekendu..

 

 

 

 

hallo-win

Nie dziel włosa

Pogryzam kaszę kuskus z curry, przyprawą do kurczaka, odrobiną oleju, zielonymi oliwkami z migdałami i rozmyślam sobie.. Na deser czekają winogrona i pomarańcze. Dziecię śpi, po całkiem dobrej nocy, więc czuję się w miarę dobrze. Gdyby tylko kręgosłup nie dokuczał mi każdego dnia, byłoby o wiele lepiej.. Tymczasem są momenty, że ledwo jestem w stanie się schylić, o treningu cardio, to w ogóle zapomnijmy 😉 Chociaż może polecane przez Tanię brzuszki wzmocniłyby mi też mięśnie pleców, tylko jak tu się wzmacniać, kiedy ciężko zrobić najmniejszy skłon.. Ale ja nie o tym..

 

Miało być o włosach. Pierwszy raz w całym moim życiu usłyszałam, że ktoś zazdrości mi – włosów! Domyślam się, że słowa te wypowiedziane były przez Iwonki niewiedzę, na temat ich struktury 😉 Bo akurat narzekała, że nie może ułożyć swojej mocnej, błyszczącej fryzury z prostych włosów. Co jak co, ale moje cienkie, lekko falujące na końcach i puszące się zimą po myciu włosięta, do komplementów nie za bardzo się nadają. A tu proszę.. Tak to już jest, że zawsze u innych coś przykuje uwagę i chciałoby się mieć, choć to posiadanie wcale nie musiałoby przynieść nam satysfakcji. Rozpuśćmy więc kitki, fale dunaju, czy potargajmy to krótkie, z czego się trzeba cieszyć, że jeszcze na głowie jest i wyluzujmy 🙂

 

 

 

 

 

 

 

Wyluzowuję więc i wspominam jak fajnie udało się zrobić Iwonie niespodziankę, kiedy – zupełnie nieświadomie – zaprosiłam ją na obiad w jej imieniny. Nie wiedziałam, że to jej święto, a narzekała, że ona ostatnio je tylko te dziecięce zupki i owsiankę, nie mając zupełnie czasu, ani weny na gotowanie dla samej siebie porządnego obiadu. Poczęstowałam ją spaghetti z dużą ilością mięska, makaronu, cebulki i sosu, po drodze kupiłam ciastka, winogrona i zrobiłam herbatę z plastrami pomarańczy. I jakoś tak się zgadało, że ciocia mego Męża ma w ten dzień imieniny, a tu proszę, siedzi przede mną też Iwona 🙂 Życzenia się posypały i cieszyła się bardzo, że w ten dzień nie jest sama z Małą w domu. Oczywiście szkoda, że jej mąż nie mógł być przy niej, a na jego przyjazd trzeba jeszcze trochę poczekać. Na część tego oczekiwania dziewczyny wyjechały więc do rodziny. Ale tuż przed wyjazdem udało się wyskoczyć do ciuszka na polowanie. W sumie to ja wyskoczyłam, znalazłam dla siebie przepiękną bluzkę, lekki prześwit, taka mgiełka biała z szarymi kwiatami.. śliczna. I szal beżowo-niebieski plus koszulkę granatową do kompletu. Za to dla Iwony wyszukałam tak cudne rzeczy, że szkoda je było zostawiać dla innych, a tu akurat jej córka nie chciała zakończyć drzemki! Babki ze sklepu przytrzymały jej te piękne koszulki, koszule, sukienki jak z żurnala, przez godzinę.. A Amelka śpi i śpi, koszyk już został rozłożony, na szczęście doleciały tam na tyle szybko, że jeszcze dwie z tych bluzek udało się kupić i sweter biały, puszysty. Reszta zniknęła w odmętach.. jak są jakieś rarytasy, to rozchodzą się w moment. 

 

Przydałoby się coś wygrać w tego totka, albo choć jakaś dotacja ze zdrapki 😉 Wtedy by się człek tak za kieszeń nie trzymał. A skoro już o wygranych mowa, to wzięliśmy udział w loterii paragonowej. Może się trafi jakaś nagroda, o oplu nawet nie myślę, ale Mężowi zaczyna szwankować laptop, a w losowaniach kilka bierze udział. Idę więc rejestrować paragony, w końcu kto nie gra, ten nie wygrywa, a kto gra, ten ma szansę.. chyba..

Opowieści poweekendowe

Takie plany jakby to miało być na tydzień, a weekend minął w moment! Spacer z dziewczynami znowu dwugodzinny, zahaczyłyśmy o huśtawki i ślizgawkę, którą Mały niedawno polubił. Już sam zsuwa się do zjazdu i cieszy za każdym zjazdem 🙂 Wieczorne wychodne się przydało, najfajniej było kiedy gadałyśmy sobie we trzy z Sylwią i Hanią. Głównie oczywiście o dzieciach, Sylwia już się nie może doczekać swojego szkrabka, a Hania z kolei ubolewa, że jej już takie duże i powoli wylatują z gniazda. Później dotarły pozostałe babeczki, zrobiło się gwarno, polały się drinki – pito zdrowie karmiących i ciężarnych – a ja cieszyłam się, że moje dziecię już mnie wzywa. Dzięki temu byłam wyspana i bez kaca 😉 

 

A dobra kondycja na Kiermaszu Książki się przydaje, przygotowując stoisko trochę trzeba się nagimnastykować. Poukładać książki tak, żeby były widoczne tytuły i wyeksponować te najfajniejsze. Poszło nawet dużo, ale i tak w tamtym roku frekwencja była o wiele większa. Przeczuwam, że opatrzyła się konwencja takiego kiermaszu, to już był dziesiąty i widać ludzie są już obkupieni. Ale na wiosnę jeszcze ten ostatni raz się wybiorę, bo został mi jeszcze duży karton książek.  

 

 

 

 

książkowy kiermasz

(foto z portalu szczecinczyta.pl)

 

Po trzech godzinach Mały akurat usnął i wraz z Sylwią mogliśmy udać się na spacer do parku. Piękna jest taka słoneczna jesień, kolorowe liście tworzące dywan pod nogami, żołędzie i kasztany zdobiące okolicę.. Akurat odbywało się 70 lecie Radia Szczecin, ale my świętowaliśmy lepszą okazję – imieniny Męża, połączone z wyjściem na obiad i zaproszeniem go na ulubione lody. W nocy zmiana czasu na zimowy i trochę poprzestawiane drzemki Syna, a w niedzielę kolejne wyjścia.

 

Przed spotkaniem z Rodzicami i Bratem pojechaliśmy na cmentarz zapalić znicze i pomodlić się za moich Dziadków. Tak szybko minął ten czas, kiedy byli na tym świecie. Bardzo ciepło ich wspominam i żałuję, że nie dane mi było poznać taty mojej Mamy, bo odszedł zbyt szybko.. Człowiek kiedy jest młody nie zdaje sobie sprawy, że kiedyś tych bliskich ludzi może zabraknąć. Wydaje się takie oczywiste, że są i będą..

 

Dlatego tym mocniej teraz świętuję każde spotkanie z rodziną, takie wyjście na obiad, gdzie jesteśmy wszyscy razem, ma dla mnie duże znaczenie. A jeśli jeszcze przy okazji można popróbować nowych smaków to robi się jeszcze ciekawiej. Tym razem Tatko zaprosił nas do Restauracji Tajskiej 🙂

 

 

 

 

 

tajsko

 

 

 

 

Na przystawki poszły smażone pierożki wonton, kurczak satay, tajskie sajgonki z warzywami i pierożki na parze z wieprzowiną. A dania główne to kurczak w zielonym curry (sos ostro-słodki, pyszny), smażona wieprzowina w woku z orzeszkami nerkowca, kaczka w czarnym pieprzu i smażony makaron ryżowy po tajsku z kurczakiem. Do tego sos sojowy, słodko-kwaśny, winegret z drobniutkimi, kolorowymi warzywami, miodowy i orzechowy. Mały wyjadał nam kurczaka z talerzy i próbował prażonego makaronu, który trzeba mu było mocno zgniatać. Wszystkie smaki ciekawe, niektóre dla mnie trochę za ostre, ale pozostałe bardzo dobre, dodam, że nie skusiłam się na jedzenie pałeczkami 😉  Wystrój lokalu klimatyczny i miło spędziliśmy czas..

 

 

 

 

klimatycznie

 

 

 

 

spacer i nieduże lody na deser były zakończeniem świętowania, a ja tradycyjnie chciałam wszystko uwiecznić na zdjęciach, bo Synek jeszcze tego nie będzie pamiętał, to chociaż sobie kiedyś poogląda.

 

Następna w planach kuchnia indyjska, ale to dopiero na wiosnę, a dzisiaj oswojone już spaghetti z makaronem i słoneczny spacer z Amelkami na deser 🙂 

Fotki i plany

Lodówkowe cacko zdobi już kuchnię, nie słyszę jej za ścianą w nocy, więc odetchnęłam z ulgą. W dzień lekko słyszalna, bo chyba nie ma idealnie cichych sprzętów, ale przy dźwiękach codzienności w ogóle nie zwraca się na to uwagi. Jedzonko już rozłożone, rzeczy z zamrażarki od Iwony zabrane, Mąż przy okazji odwiedził mieszkanie w innym bloku naszego osiedla. Spacery z dziewczynami udają się prawie codziennie. Wczoraj to nawet dwie godziny nam wyszły, bo zaciągnęły mnie do kosmetycznego, a tam poradziłam jej założyć kartę na punkty. Dzięki tej karcie można było kupić mleko dla dziecka, w większej pojemności i dużo tańsze. 

 

Byliśmy w odwiedzinach i na obiedzie u Dziadków, gdzie na do widzenia nasz Syn zaskoczył wszystkich mówiąc PAPA :)) Jeszcze wprawdzie nie umie pomachać ręką do kompletu, ale wszystko przed nim. Zaczął już za to stawać na nogi! w łóżeczku trzymając się szczebli i poręczy, podpierając się kanapy lub próbując wejść na nas. Jeździ pociągiem siedząc prosto i odchylając głowę, jakby nie wiadomo jaką prędkość osiągał, kiedy rodzice pchają zabawkę z tym kochanym ciężarkiem. Ostatnio oglądał ze mną wywołane zdjęcia, które, choć przez to z przeszkodami, udało mi się wreszcie ułożyć w albumach i w ramkach na ścianie. Wydaje się, że rozpoznaje osoby na fotkach. Uśmiecha się i cieszy na widok mamy czy taty, próbuje wyrwać zdjęcie z ręki i przykłada je blisko do twarzy. Jest niesamowity i daje nam tyle radości 🙂

Jedynym problemem jest jedynie jego późne zasypianie. Bywają dni, kiedy buszuje nawet do 23! a my już na ostatnich nogach.. Ale nic to, akcja uspokajania go wcześniej już trwa. Próbujemy dać jeść o wcześniejszej porze, pozwolić mu się wyszumieć i wtedy lulanie i usypianie. 

 

Zobaczymy jak nam pójdzie w weekend, bo dzisiaj po spacerze z Amelkami (jak nazywam Iwonę z córką), śmigam wieczorem do Hani na pogaduchy z babeczkami kinowymi. Ma być Sylwia i Emila, może Katarina dotrze, choć wszystko zależy czy dzieci nam pozwolą  😉

 


W kolejne dni ruszamy na Kiermasz Książki Przeczytanej, którego już nie mogę się doczekać. Stolik mam zaklepany, będę polowała na nowe bajki dla Małego i mam masę rarytasowych książek od Taty, którymi na pewno wielu nabywców się ucieszy. 

Zbliżają się imieniny Mężulka, urodziny mojego Taty – prezent już czeka zapakowany, choć trudno już coś znaleźć rodzicom, bo zawsze mówią, że niczego nie potrzebują. Myślimy z Bratem, że kamerka sportowa dla łowcy szczupaków jednak się przyda, bo fajnie będzie móc się pochwalić nagraniem z łowienia tak wielkiej ryby. Ciągle tylko słyszymy o tym opowieści i widzimy efekt końcowy w postaci szczupaka, a tu można będzie to wreszcie uwiecznić 🙂 

Zaplanowany jest przy tych okazjach obiad rodzinny i desery lodowe, połączone ze spacerem po parku, ku spalaniu nadprogramowych kalorii. Dzieje się tyle każdego dnia, że nie nadążam ze spisywaniem, ale podoba mi się to niezmiernie. Oby nadal działo się dobrze, czego i wszystkim życzę. Słońce się właśnie rozświeciło, więc zbieram się niedługo na spacer. Udanego weekendu!

 

 

THE TIME IS NOW :))

 


Lodówa

Jak dawno nie byliśmy w galerii handlowej! Już zapomniałam jaki tam ruch, hałas i jakie tłumy wszędzie dookoła.. Fakt, że trafiliśmy na weekend z klockami Lego i całe piętro usłane było zabawowymi klimatami, gdzie dzieci mogły układać figury z klocków, a potem tańczyć na scenie do głośnych dźwięków muzycznych. Gdyby nie fakt, że akurat w tej galerii jest fajny sklep z kurtkami i nie ma go gdzie indziej, to byśmy tam nie zajechali. Kurtki jednak nie było, a swetry w takich cenach, że z tego wszystkiego wyszłam tylko z ramką na nasze ślubne zdjęcie 😉 Tak to się właśnie kończy.. 

 

 

 

 

Lego na całego

 

 


 

Za to nabyliśmy wreszcie lodówkę, po wielu miesiącach narzekania na jej warczenie, brzęczenie i moje trudności z zasypianiem przez hałas. O 20 stopniach w środku, bo uszczelka nie trzyma, już nawet nie wspominam, bo mam nadzieję, że od dziś problemy się zakończą. Choć jeszcze nie jest podłączona gdyż musi odstać swoje. Dzięki Iwonie miałam gdzie przechować rzeczy z zamrażarki, na czas rozmrożenia starego grata. U Rodziców, tradycyjnie po wakacjach, cały dół pełen mrożonych szczupaków i okoni, a po jesiennym zbiorach i grzybów. U Brata za to remont w pełni, kuchnia zagruzowana i nie ma się jak w ogóle poruszać po mieszkaniu. Wdzięczna więc jestem za tą wolną szufladę dla nas i za pogaduchy, na które się przy okazji załapałam 🙂

 

Mężu nareszcie poznał moją nową znajomą i Amelkę też, gdyż spotkaliśmy się na placu zabaw, gdzie przy huśtawkach i ślizgawkach ich sobie przedstawiłam. Miła z niej bardzo kobietka więc szybko łapie kontakt, a Amelia swoim uśmiechem rozbraja każdego. Ja już męża Iwony poznałam, trafiłam ich razem, jak jeszcze był w kraju. Poczekamy aż przyjedzie to i mój go pozna, a może nawet w czwórkę się na spacer wybierzemy. Na razie spacer zrobiliśmy sobie naszą rodzinką do kolejnego parku, gdzie wśród kolorowych liści upolowaliśmy kolejne dwie skrytki – na stanie już dwadzieścia sztuk. 

 

Dziś dzieje się od samego rana, Mały obudził się o 5,30 i zażyczył sobie czytania bajek, potem zabawa na całego przy zaspanej mamusi. Udało mi się go spacyfikować dopiero przed ósmą, potem przybyli panowie z lodówką, potem kurier z wywołanymi zdjęciami i ruch na całego. Śniadanie w południe, drzemka na obiad i wszystko poprzestawiane 😉 Może choć kawałek spaceru uda się zgrać z dziewczynami. Chłodno za oknem, słońca nie widać, ale przynajmniej nie pada, więc warto korzystać..

 

 

 

 

 

jesiennie

Wizyty

Odwiedziny u Iwony za nami, zawiozłam jej pluszowe ubranko do spania dla córci, mydlane różyczki na relaksową kąpiel (jak znajdzie na nią czas 😉 ) i złapałam po drodze w cukierni kawałek ciasta. Umówiłyśmy się, że się nie malujemy, swoboda podstawą i bez kreacji wyjściowych, bo i tak będziemy latać po podłodze za dzieciami. I tak właśnie było, sympatycznie, pełen luz, maluchy zajęły się nowymi zabawkami i patrzeniem na siebie z otwartą buzią. Mój obadał teren i zabrał się za testowanie chodzika z różnymi bajerami, a Amelka od czasu do czasu podchodziła i próbując go zaczepiać machnęła mu znienacka ręką po głowie lub nosie. Śmiałyśmy się, że mój Syn musi się uodpornić na takie karesy, ale zdecydowanie widać było, że jest spokojniejszy niż Amelia. Taki był opanowany, wyciszony, ale też pewnie trochę oszołomiony nowym miejscem i głosami dziewczyn. Mała już próbuje chodzić, więc trzeba jej było stale pilnować, ale ja mogłam sobie spokojnie wypić pyszną herbatę z sokiem malinowym. Do tego przez cały czas rozmawiałyśmy i rozmawiałyśmy.. o naszych dzieciach, mężach, o przeszłości, która okazało się bardzo podobnie nam się układała. O poprzednich nietrafionych związkach, w których straciłyśmy tyle lat i wylałyśmy wiele łez, a przez które dość późno mamy nasze pociechy. Za to ze wspaniałymi chłopakami, na których warto było czekać. Przy opowieści o jej porodzie normalnie się wzruszyłam i w ogóle to był baardzo miły wieczór.

Dzieci po takich atrakcjach i przeżyciach zasnęły zmęczone, a na drugi dzień zrobiłyśmy im powtórkę z rozrywki i dziewczyny przybyły do nas 🙂

 

 

 

Przydała się nam mobilizacja, bo dzięki tej wizycie mieszkanie odkurzone, wysprzątane, nawet miałam chęci i energię na wypucowanie łazienki i upieczenie muffinek. Poskładałam zabawki, żeby zająć dzieci w jednym miejscu i cieszyłam się z faktu, że akurat dzień wcześniej przybył do nas pierwszy prezent na roczek Syna. Od zaprzyjaźnionego od lat Jacentego z południa kraju, który towarzyszy nam od początku związku i balował u nas na weselu, dostaliśmy pociąg z odczepianym wagonem, na którym Mały może jeździć, może go pchać i bawić się na kocu pokrętłami i uczyć liter..

 

 

 

 

zabawy

 

 

 

Dzięki tej zabawce dzieci miały zajęcie, choć oczywiście wędrowały po pokoju, wspinały się na kolana i zajmowały swoją osobą większość czasu. Udało się jednak Iwonie obejrzeć nasze zdjęcia z wesela i podróży poślubnej i opowiedzieć o swoim ślubie. Ja zajadałam się ciachem, które przyniosła, a jej muffinki zasmakowały pod owocową herbatę. Najlepszy był początek wizyty, kiedy to szłam zapalić światło w korytarzu, gdy dziewczyny były już na górze, a tu trzask, prask, huk i światła brak (ironic?) 😉 Poszła jedna z żarówek, na szczęście świeczki trochę rozjaśniły mrok, a później wystarczyło pstryknąć bezpiecznik i już ok. Przemiłe spotkanie, świetne pogaduszki, a dziś kiedy udało mi się wyrwać na godzinkę do kosmetycznego od razu pytałam czy czegoś dziewczynom nie potrzeba. Gdyby wyjście nie było znienacka (jak to często bywa przy Małym), to zabrałabym je ze sobą. Już nawet trwały debaty z Mężem, czy w razie czego na godzinkę lub dwie zająłby się czasem dwójką dzieci, żeby kobietki miały chwilę na shopping 😉 

 

Tymczasem dziś shopping z moimi chłopakami, gdyż Mężu został się bez kurtki na zimę, ja poluję na szary sweter, dłuższy, rozpinany, ale priorytetowa jest zdecydowanie lodówka, bo stara już tak warczy, że słyszę ją i zasnąć nie mogę. Mimo wszystko energia mnie rozpiera i mam wrażenie, że jestem po brzegi wypełniona ciepłymi uczuciami dla Męża, Syna i całego świata 🙂 Wczoraj mieliśmy małą rocznicę naszego I spotkania i w ogóle jest tak przytulnie w te jesienne dni.. niech już tak będzie zawsze..

 

 

 

 


Dwoje

Nowy tydzień kręci się już w pełni, pranie po podróży zrobione, zakupy jedzeniowe też, mieszkanie trochę ogarnięte, krzesła z balkonu zdjęte, by nie mokły. Daliśmy zdjęcia Syna do wywołania, z wakacji, ze chrztu, z wyprawy na basen, z rodzinką i kilkanaście domowych ujęć. Już się nie mogę doczekać przesyłki i układania ich w albumach. Zdjęcia sprawiają mi masę radości.

Pogoda się popsuła, ale nic to, wczoraj spacer zaliczony. Zawędrowałam nawet z Małym do sklepu AGD, żeby obejrzeć lodówki. Internetowy podgląd to nie to samo, co zajrzenie do środka i naoczne sprawdzenie wielkości półek i szuflad. Sprzedawca był nawet tak miły, że wnosił mi wózek na piętro sklepu, bo podjazdu nie mieli 😉 

Przed spacerem za to miałam akcję polowania w „kupciuszku”, był dzień dostawy i ze 20 osób czekających na otwarcie sklepu. W szoku byłam, że aż takie oblężenie! Gdyby nie to, że akurat wolny czas wypadł mi na tę porę, to poszłabym później. Ale może i dobrze, bo miałam okazję przejrzeć rzeczy na świeżo. I tu niespodzianki, niektóre ubrania nówki, większość markowe – Next, Marks & Spencer, Orsay, Marc & Co, Atmosphere i inne. Było w czym wybierać, jakościowo rzeczy świetne, upolowałam piękny zielony, ciepły golf. Do tego jasnofioletowy kardigan, dłuższy, bez zapięcia i 5 różych koszulek, w tym elegancka brązowa do białej spódnicy na lato i luźna z podwijanymi rękawami. Wyszłam naprawdę zadowolona, a i portfel nie został odchudzony tak, jak to by było w markowym sklepie. Na dokładkę wynalazłam ten oto piękny, ciepły sweter dla Małego, którego za 12 zł nigdzie bym nie trafiła..

 

 

 

 

będzie mu ciepło :)

 

 


Później po karmieniu i gdy Synek zasnął pod okiem Taty, poleciałam towarzyszyć mojej nowej znajomej 🙂 Zabawiałam Iwony córcię, żeby ona mogła przejrzeć rzeczy dla siebie i dla niej. Wprawdzie nic nie znalazła, ale obie miałyśmy dużą frajdę.

 

 

W tym tygodniu już dwa razy byliśmy w odwiedzinach u moich Rodziców, Mały mógł poszaleć na kocu z zabawkami i oczywiście był rozpieszczany przez Dziadków. Ale jednak co dorośli, to dorośli i przyda mu się trochę towarzystwa w mniejszym rozmiarze 😉 Dostaliśmy zaproszenie do Iwony i Amelki. Zabieram dziś parę zabawek Syna, żeby miał coś swojego na nowym terenie i zobaczymy, jak te nasze pociechy będą się razem bawiły.. Znajomość się rozkręca i bardzo mnie to cieszy, okazało się, że obie jesteśmy w tym samym wieku, ten sam rocznik! Jak na razie świetnie nam się rozmawia, piszemy smsy o naszych pociechach i mam nadzieję, że uda nam się z tego rozwinąć przyjacielskie relacje. Oby tylko chłopaki dogadali się nawzajem no i dzieci, żeby miały frajdę ze wspólnych zabaw. Wiadomo, że gdzie dwoje, tam raźniej, a co dopiero w szóstkę 🙂

 

 

 

 


Jesienne kolory

Weekend pod hasłem – podróż. Choć owa podróż stanęła pod znakiem zapytania, kiedy kilka dni temu dopadł mnie ból gardła i podążający za nim katar. Szybka akcja reanimacyjna pomogła na tyle, że byłam w stanie spakować siebie i Małego na dwa dni i ruszyliśmy do babci Zosi. Kiedy dziecko śpi, to trasa staje się przyjemna, więc tak cyrklowaliśmy z czasem, żeby w obie strony mieć choć godzinę na pogaduchy i odrobinę muzyki. Grzeczny ten nasz Syn, bo spał kiedy trzeba 🙂

 

 

Zosia miała wreszcie okazję podziwiać Wnuka w charakterze zasuwającego po podłodze szkraba. Wędrował od kota do psa, od pokoju do kuchni i z powrotem, zachwycony zainteresowaniem wszystkich dookoła. Mąż odkopał swoje dawne zabawki, zaroiło się od samochodów, klocków i puzzli. A my ładowaliśmy baterie i dawaliśmy odpocząć naszym kręgosłupom. Były drzemki na świeżym, mroźnym już, powietrzu. Trochę telewizji, która dla naszego Synka jest jak z kosmosu, bo w domu tego nie ma 😉 A spacery dotleniły nas i nacieszyły oko jesiennymi kolorami..

 

 

 

 

 

jesiennie


 

 

 

nawet grzyb się znalazł, aczkolwiek niejadalny i tylko do złapania w kadr..

 

 

 

 

żwirek i muchomorek

 

 

 

 

A w domu ciepły piec, obiady z kuchni opalanej drzewem i herbata pita kilka razy dziennie.. Fajny weekend, dużo słońca i do tego upolowałam na rynku jasnofioletowy sweterek, który zasili moje skromne jesienne zasoby. Po przejrzeniu szafy okazało się, że dwa swetry już się nijak nie prezentują, jeden został na ogniskowe wyjazdy, a tylko w dwóch można się ludziom na oczy pokazać. Czyli przydałoby się jeszcze trochę po promocjach pośmigać. Na razie jednak zaaferowana jestem szykowaniem książek do kolejnego kiermaszu. Czekam na wieści, czy dostanę miejsce przy stoliku i dostarczam Mężowi książki od Taty, które zasilają zbiory w piwnicy.

 

 

Synek dostanie pociąg od Wujka Jacka, z różnymi okienkami, światłami i dźwiękami, który można z czasem przerobić na chodzik do pchania, a po doczepieniu wagonika, na jeździk 🙂 A nas czeka zakup fotela do auta, dla niego, bo w dużym tempie wyrasta z nosidełka. Jeszcze z miesiąc i głowa będzie mu wystawała poza, a nogami będzie się odpychał od fotela trenując stawy kolanowe. Na dokładkę do wydatków, zaczęła psuć się lodówka, nie ma sensu jej naprawiać, bo wiekowa już jest, warczy, nie trzyma temperatury i równie wiekowo już wygląda. Czeka nas czas finansowego spinania się na wszystkie potrzeby i na przyjemność wyprawienia urodzin, z tortem, do którego motywem przewodnim będzie MIŚ – tylko pytanie, czy będzie to Puchatek, czy może wybrać jednak niedźwiedzia polarnego, bo bardziej pasuje do mroźnych dni 😉

 

 

 

 

kolory

Opinia

„Panie Dulskie” komedią raczej nie są, choć w kinie zaśmiałyśmy się kilka razy. Przenikanie się teraźniejszości z przeszłością nadawało temu filmowi ciekawy klimat. Kostiumy, stare kamienice i rewelacyjna pani Janda w swojej roli. Z czasem robi się trochę mrocznie, dramatycznie – w teatrze jednak inaczej się tę tragikomedię oglądało, ale można obejrzeć i tę inną odsłonę „Moralności pani Dulskiej”.

 

 

 

 

 

 

 

 

Chociaż bezapelacyjnie wygrywa spektakl z Anną Seniuk w roli głównej. Gdyby tylko można było go gdzieś w netowych odmętach znaleźć.. Trafiam jedynie na jego opisy i wspomnienia..

 

Idealne ukazanie kołtunerii, przejmowania się opinią innych i zamiatania domowych brudów pod dywan, tak żeby nikt się nie dowiedział. Udawanie przed wszystkimi, że jest ładnie, pięknie i różowo, a tu skandal goni skandal.

 

Myślę, że opinią nadal się przejmujemy, ale już w znacznie mniejszym stopniu. Sąsiedzi prawie się nie znają, co kogo obchodzi, co się u nich dzieje. W mniejszych miasteczkach, czy na wsi zapewne bardziej odczuwalne są plotki i wiedza o innych bywa głównym tematem.. Chociaż nie da się uniknąć plotkowania np w firmie, a czasem, przez takie obciążające gadanie, niejednemu popsuto opinię. Jedyne, co pozostaje to próbować nie przejmować się złym gadaniem, a ładować baterie każdym dobrym słowem 🙂

 

Pamiętam jak kiedyś na babskich warsztatach, siedziałyśmy w kole i każda miała powiedzieć trzem wybranym kobietom jakiś komplement. Trzeba przyznać, że przyjmowanie miłych słów było zaskakująco trudne. Dziewczyny się krygują, umniejszają ich znaczenie, a cała sztuka polegała na tym, by nauczyć się cieszyć i umieć za miłe słowa dziękować..

 

Popisałam sobie, a teraz biorę się za porządkowanie zdjęć do wywołania. Chcę uzupełnić albumy zdjęciami ze świąt, z chrzcin i z wakacji żeby na zbliżającej się uroczystości móc pokazać te fotki całej rodzince. Zaczynamy powoli myśleć o 1 urodzinach naszego Syna, poszukuję prezentu dla niego, rozglądam się za balonami z numerem 1 i innymi ozdobami, które uświetnią ten dzień. Jest jeszcze trochę czasu, ale on tak szybko umyka, że wolę się wziąć za to jak najszybciej. Polowanie na jakiś fajny prezent dla naszego Smyka będzie umilało nam najbliższe dni 🙂

Artystyczny świat

Nareszcie udało mi się dopaść bloga, od wczoraj próbuję tu się dostać i brak czasu całkowicie to uniemożliwiał.. teraz Mały zasnął, a ja mogę powspominać szalony weekend. Na Festiwal Czytania dojeżdżałam z pięć razy, a to powrót na karmienie, to na spacer czy odwieźć wózek, który był w bagażniku. Warto było kursować i móc pobyć z rodziną i z aktorami. Skrzydła u ramion mi rosły gdy słuchałam czytanych książek i wywiadów.. Robert Więckiewicz miał mocny tekst i przy tym jego niskim głosie aż ciarki po plecach szły. Udało mi się dojechać wraz z Sylwią, miałam więc fotografa i nie byłam sama w tych późnych godzinach. Więckiewicz po czytaniu wyluzowany, z chęcią rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Świetny aktor i szkoda, że z nim wywiadu nie było, pozostaje net jako źródło wiedzy o jego karierze.

 

 

 

 

p Więckiewicz

 

 

 

 

W niedzielne popołudnie pojechaliśmy z Synkiem zobaczyć Jarosława Boberka, który czytał bajkę dla dzieci. Wianuszek maluchów rozsiadł się przed sceną, a nasz oczywiście bardziej nimi zainteresowany niż tym, co się działo wyżej 😉 Pan Boberek dość poważny, może zmęczony, ale naśladowanie głosów bajkowych bohaterów szło mu jak zwykle genialnie. On ma taki kształt brwi, że czasem wygląda groźnie, na szczęście dzieci się nie bały, tylko garnęły do tego „króla Juliana”.

 

 

 

 

p Boberek

 

 

 

 

Przy okazji i w przerwie, w okolicy Książnicy Pomorskiej, znaleźliśmy kolejne dwie skrytki – każde miejsce i okolica warte są jak widać przeszukania 🙂 Potem chłopaki pojechali do domu, a ja zostałam na spotkaniu z Olafem Lubaszenko. Jego głos wyczarowywał obrazy i nadawał klimat czytanej książce, a wywiad z aktorem był rewelacyjny. Tyle ciekawych opowieści z życia, ze sceny, tyle anegdot, historii o filmie, o poznawaniu innych sławnych ludzi. Wszyscy na sali słuchali jak zaczarowani, było też zabawnie i nawet temat odchudzania wszedł na tapetę, gdyż pan Olaf dzielnie walczy z nadwagą. Fakt.. rozmiary ma słuszne, ale za to jaka inteligencja, jakie poczucie humoru i jaki potencjał drzemie w tym reżyserze..

 

 

 

 

p Lubaszenko

 

 

 

 

W międzyczasie udało mi się trafić na Czesława Mozila. Autograf złapałam, ale zdjęcia sobie z nim nie zrobiłam, gdyż ustawił szklankę, do której zbierał kasę za możliwość fotki. Niesmaczny wydźwięk. Ogólnie podejście miał trochę zdystansowane i przez to jakoś mnie do siebie zniechęcił. No cóż, bywa i tak..

 

 

 

 

p Mozil 

 

 

 

Joanna Trzepiecińska fragment książki przeczytała, ale spieszyła się na samolot, więc można było złapać ją jedynie za biurkiem.

 

 

 

 

p Trzepiecińska

 

 

 

 

Natomiast Joanna Szczepkowska, która czytała książkę o swojej rodzinie, była klasą samą w sobie. Wywiad z nią był jak bajka, o dziadku Janie Parandowskim, który pisząc „Mitologię” namawiał wnuczkę do pisania. O tym jak skrywał poprzednie małżeństwo przed młodszą częścią rodziny i wnuczka po latach odnajdywała zapiski poprzedniej żony. O swoim ojcu Andrzeju Szczepkowskim, jego twórczości, odznaczeniach. I o mamie, która nie chciała, żeby córka szła w ślady „wielkich”, tylko była zwyczajną dziewczynką. Dużo w tych opowieściach nawiązań do historii kraju i jakaś mgiełka tajemniczości, która okryła zasłuchany tłum.

 

 

 

 

p Szczepkowska

 

 

 

 

Po tym całym weekendzie czuję się jak natchniona, zawsze ciekawił mnie artystyczny świat, choć poza dziecięcymi występami przed rodziną, nigdy nie miałam zapędów do sceny. Za to pamiętam piegowatą Hanię, której pomagałam dopchać się po autograf Danuty Stenki – i jej dziecięce marzenie, by zostać aktorką – kto wie.. niełatwy to kawałek chleba, ale może jej się powiedzie. Ciekawe, swoją drogą, kim będzie chciał zostać nasz Syn? 🙂