Koudlam,1 Republic i Makowiecki

Dzisiaj muzycznie, bo ostatnio te utwory śpiewają mi w głowie 🙂 Francuskiego Koudlam’a ze świetnym głosem trafiłam przypadkiem poszukując na tubie jakichś nowości muzycznych. Po przesłuchaniu kilku utworów tylko ten jeden wpadł mi w ucho, ale za to na dobre..

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   

 

One Republic ma dużo fanów i przeciwników, ale ostatnio w radiu często słyszę ten utworek, przy którym tak się wpada w rytm, że noga sama tupie.. Swoją drogą brakuje mi już trochę jakiejś imprezy, wyjścia do lokalu, potańczyć, napić się mojego smakowego piwka, a tu tymczasem szlaban na takie atrakcje 😉 Dobrze, że mogę sobie muzyki posłuchać bez ograniczeń, może dzięki temu Synek podłapie trochę moich muzycznych preferencji….

 

 

  

 

 

 

 

  

 

 

Tomek Makowiecki, który wybił się w muzycznym eterze po „Idolu” (którego z racji braku tv nie oglądałam, ale co nie co słyszałam) zabłysnął za to extra kawałkiem w klimatach KAMP’a. Niektórzy mają mu to naśladowanie za złe, natomiast ja jestem zachwycona, bo to idealnie trafia w moje gusta. Beata podesłała mi linka i jestem jej wdzięczna za taki rarytasek 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z racji, że dziś Dzień Chłopaka to sami panowie na wokalu. A mój Chłopak Mężowy przywitany został całusem, życzeniami i prezentowymi drobiazgami, które mam nadzieję mu się spodobały.. Jeszcze szykuję coś fajnego na kolację i coś przytulaśnego przed snem, ale to niespodzianka więc cicho sza 😉

Reklama

Cukiniowo

Weekend kulinarny ale i plażowy, bo początek jesieni zaskoczył nas pięknym słońcem.. Cukinia poszła w ruch, choć zużyłam tylko jej połowę – miała ponad pół metra długości! Starłam ją na tarce o grubych oczkach i odcisnęłam sok, by część przeznaczyć do podsmażenia jako farsz naleśnikowy, a część poszła do placków przyprawionych oregano, lubczykiem, papryką i pieprzem ziołowym, do tego mąka, duże jajko i szczypta soli. Oczywiście część naleśników trzeba było zrobić z dżemem, bo mój Monż jakoś za cukinią nie przepada.. Za to ja zajadałam się jak najwyższej klasy rarytasami 🙂

 

 

 

 

 

 

z cukinią placuchy

 

 

 

 

 

Trzeba było też zrobić zakupy na kolejny tydzień, bo wolę raz w tygodniu zrobić większe niż latać co drugi dzień gdy ciągle czegoś brakuje. Tym bardziej, że moje latanie teraz jest już mocno spowolnione i utrudnione. Jednak na krótkie trasy w aucie jeszcze się nadaję, więc wybraliśmy się do apteki w  Löknitz by zakupić preparaty na szybsze gojenie się pępka u Maluszka. Lepiej było zaopatrzyć się w to teraz bo jeśli czeka mnie cesarka to mogę i z dwa tygodnie się z wyrka nie ruszyć, a pępęk świata czekać nie będzie 😉 

Dla relaksu niedzielę spędziliśmy na spotkaniu z Iwoną, naszą świadkową, spacerując podzamczem – na Targu Rybnym i zabierając ją na lody. O tych lodach już pisałam, własnego wyrobu ze świeżych owoców i nie tylko – Marcin np. spróbował lodów o smaku piwa, ja pozostałam przy ananasowych i malinowych. Później pojechaliśmy na obiad i poleniuchować w słońcu nad wodą…..

 

 

 

 

 

 

nad Odrą

 

 

 

 

 

 

Przepiękny był ten dzień, prawie 20 stopni C, łaziłam po chłodnej wodzie i opalaliśmy nosy w słońcu. Znad Odry skoczyliśmy jeszcze nad najbliższe jezioro, gdzie małolaty kąpały się w wodzie jakby to był środek lata! Ja jednak wolałam się ochładzać wodnymi lodami, a wieczorem zaszyć się w ramionach Męża przy komedii obyczajowej z Janet Jackson o ciekawym tytule „Małżeństwa i ich przekleństwa” 😉 z którego jasno wynikało, że warto ze sobą rozmawiać, spędzać razem czas i okazywać sobie czułość bo tylko wtedy będzie dobrze..

 

 

 

 

 

 


Sesja

Poprosiłam brata, żeby zrobił nam sesję ciążową 🙂 Nasz pokój zamienił się na ten wieczór w studio fotograficzne, dookoła pojawiły się dodatkowe żarówki poustawiane nawet na drabinie. Pod żyrandolem podwiesiliśmy ekran z odbijającej światło folii i do dzieła! Pomysłów na ujęcia poszukałam w necie, były więc zdjęcia z kokardą, z namalowanym uśmiechem, z sercem na brzuchu robionym z moich i Męża dłoni. Na doczepkę był też misiek i zestaw zwierzaków, które będą mocowane do wózka – swoją drogą na brzuchu też fajnie wyglądają 😉 Brat ma smykałkę do zdjęć, umie wykadrować no i przy okazji pobyliśmy wszyscy razem..choć przyznaję, że pod koniec byłam wymęczona. Niby tylko pozowanie, ale po dwóch godzinach czułam się jakbym wykonała ciężką pracę. Jednak warto było, bo do tej pory to miałam raptem kilka zdjęć w ciąży, robionych gdzieś na wyjazdach i to w luźnych koszulkach czy w nieopinającej sukience.. Teraz mam dużo ujęć, z których kilka wybiorę do wywołania dla nas i dla Potomka 🙂

 

 

Mama dostała, od koleżanki z chóru, całą reklamówkę ubranek dla Malucha. Są dodatkowe kaftaniki, spodnie, bluzki, trafiły się nawet świetne kapcie z miśkami i grzechotką w środku. Jak będzie fikał nogami to będzie miał od razu zabawę.

 

 

 

 

 

butki

 

 

 

 

 

Mnie za to czeka pranie i prasowanie kolejnej dawki ciuszków 😉 Na pocieszenie nie muszę przez 3 dni gotować, tatko zrobił cały garnek pysznej grochówki, do tego domowy smalec ze skwarkami i mielonkę własnego wyrobu. Marcin od działkowego kolegi przyniósł ogromną cukinię, a jeszcze mam kalafiorową z ostatniego gotowania. Normalnie kuchnia pełna smakołyków! A akurat dziś w Szkole Rodzenia podobna tematyka, bo będzie spotkanie z dietetykiem. Dowiemy się jak karmić, kiedy zacząć wprowadzać nowe smaki i co podawać takiemu szkrabkowi, żeby chętnie jadł 🙂 No to smacznego!

Wychodne mamusiek czyli Plan ucieczki

Wprawdzie mamuśką w pełnym znaczeniu tego słowa jeszcze nie jestem, choć termin zbliża się z dnia na dzień, to akurat Mężulek trafił na fajny film w tej tematyce. Główna mamuśka ma trójkę dzieci i urwanie głowy z nimi, do tego stopnia że chaos zaczyna ją przerastać. W pewnym momencie postanawia wraz z dzieciatymi kumpelami zrobić sobie wolny wieczór.. ma być pełen elegancji, pogaduch i relaksu.. a co z tego wychodzi zobaczcie sami:


Wychodnego może nie miałam, za to sobotę zrobiłam sobie całkowicie leniuchową. Przeleżałam w wyrku na raty do 12, dostałam śniadanie do łóżka, poczytałam książkę.. M. odkurzył mieszkanie i dobrze, że zakupy oraz pranie zrobiliśmy w piątek to można było się zrelaksować przez dalszą część weekendu.. Nawet wzięło mnie na zrobienie domowego obiadu z czego wyszła pieczona w piekarniku karkówka z ziemniakami i sałatą w śmietanie. Rarytas 🙂 Udało się też poleżeć w słońcu nad Odrą
pospacerować w parku, zjeść lody i zahaczyć o Kiermasz Ogrodniczy „Pamiętajcie o ogrodach”. Pachniało różami, drzewka i kwiaty przepięknie zdobiły Wały Chrobrego i oczywiście kto chciał mógł sobie zakupić wyroby rękodzielnicze, które zawsze pojawiają się przy okazji wszelkich festynów.
A skoro dziś filmowo to obejrzeliśmy też rewelacyjny film sensacyjny „Plan ucieczki” z Sylwestrem Stallone i Arnoldem Schwarzenegger’em. Trzymał w napięciu do ostatniej chwili, a nawet i ta chwila była zaskakująca! Polecam.

let’s shuffle

Wczoraj w szkole rodzenia była poważna tematyka – pierwsza pomoc przy zakrztuszeniach, bezdechu czy oparzeniach. Ćwiczyliśmy reanimację na małym fantomie.. sztuczne oddychanie, uciski na mostek i omawiane były sytuacje zagrożenia, których należy unikać. Dobrze o tym wszystkim wiedzieć, ale mam nadzieję, że ta wiedza nigdy nie będzie nam potrzebna w praktyce.. 


 

Dla odstresowania po takich akcjach, nawet jeśli tylko na lalkach, włączyłam sobie muzyczkę, którą znalazłam pod stroną KAMPa i nie dość, że trafiłam fajne dla ucha kawałki, to jeszcze zainteresowałam się tańcem SHUFFLE. Jak tylko dojdę do formy, to w ramach powrotu do wagi i kondycji będę sobie trenować shuffle dance 🙂 Tutaj np. taki niepozorny chłopak i do tego lekko przy kości, a jak tymi nogami przebiera! Szacun..

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Let’s shuffle All Night! już nawet umiem podstawowe dwa kroki i element z charlestona.. tylko z moim brzuchem to ja na razie niewiele potrenuję 😉

A tu faworyt taneczny w eleganckim wydaniu..

 

 

 

 

 


Tortellinki

Wczoraj z Beatą i Hanią podskoczyłyśmy na babskie kino, tym razem jednak wielkie rozczarowanie filmem „Gdybym tylko tu był”.. wynudziłyśmy się jak mopsy i nawet nie chce mi się oglądać zwiastuna raz jeszcze. Zapowiadał się nawet dość ciekawie, ale cały film był męczący, smutny, o chorobie, o zmarnowanych szansach i nieudolności.. Może i miał przesłanie o sile rodziny i miłości, ale podane w kompletnie nie wciągający sposób.


 

 

Dziś za to zrobiłam sobie dzień w domu, po wczorajszej wizycie w Enei i zakupach, choć małych to już męczących (fakt, że znalazłam kolejny ładny album na zdjęcia poprawił mi humor po bezsennej nocy) musiałam odpocząć. Ostatnio ciężko u mnie ze spaniem, budzę się o 4 w nocy, zgaga daje mi się we znaki, Mały bryka tak że pewnie mnie budzi no i odsypiam potem po kilka razy w dzień. Między drzemkami wzięłam się za gotowanie, zrobiłam rosół z makaronem, a na kolację szykuję sałatkę z tortellini. Pierożki kupiłam trójkolorowe z szynką, do tego będzie majonez, ogórek konserwowy, pomidory, kukurydza i jajko. Mam jeszcze fetę ale to dodam tylko odrobinę dla smaku. Ciekawe czy to będzie smaczne, bo pierwszy raz robię taką sałatkę 🙂

 

 

 

 

 

 

sałatka z tortellinkami

Panorama

Przez dwa dni nie mogłam się oderwać od układania zdjęć w albumach, zawzięłam się żeby wszystkie nasze wyjazdy i zwiedzanie ułożyć chronologicznie, co jak się okazało nie było wcale takie proste. Gdyby nie zdjęcia zapisane w folderach z odpowiednimi datami to już kompletnie nie przypomniałabym sobie kiedy byliśmy w jakim miasteczku. Pamięć jest jednak bardzo ulotna.. Dlatego tak bardzo zależy mi na blogu i spisywaniu wspomnień, jak i na zdjęciach bym mogła z czasem do nich wracać i tę pamięć odświeżać 🙂

 

 

A ciągle dzieje się coś, co warto zapamiętać.. wczoraj świętowaliśmy kolejne urodziny Mamy, był pyszny obiad w restauracji, był mały spacer na Starym Mieście (moje tempo chodzenia jest teraz wyjątkowo spacerowe, najlepiej z przystankami co chwilę i ławkami w okolicy 😉 ). Tatko namówił wszystkich do wjazdu na 56 metrową wieżę Katedry i stamtąd podziwialiśmy panoramę Szczecina z lotu ptaka. Całość robi wrażenie.. widać masę ulic i podwórka ukryte za blokami, widać Zamek Książąt Pomorskich i dalekie osiedla. Odra i nabrzeże ciągną się daleko hen, a my jak te mróweczki krążymy każdy w swoim mieście i dopiero wysoko z góry widać jacy jesteśmy mali…

 

 

 

 

z lotu..

 

 


 

 

Dobrze, że duch w nas wielki i wielkie serca, we mnie to teraz nawet biją dwa naraz 🙂

Skończenie idealny

..jestem Ciebie bardzo ciekawa..

koloru oczu, kształtu ust,

miękkości skóry

i Twoich drobnych paluszków

 

tego czy czułość weźmiesz po Mamie

i złote ręce po Tacie,

czy będziesz lubił mleko, 

a może śpiewał w wannie?

 

na razie jednak rośnij

pod sercem już pełnym Miłości

pływaj w bezpiecznych wodach

nieświadom wielkiej radości, 

a potem przyjdź – 

                                            – skończenie idealny..

 

 

 

 

Obudziłam się z wierszem w głowie o 6 nad ranem, słowa kręciły mi się w myślach, układały w przeróżne zdania, ale sens był jeden.. nasz Mały wkradł się już mocno w serce i w głowę i oboje doczekać się go już nie możemy 🙂 A dziś jeszcze wzięłam się za prasowanie malutkich ubranek, które jak dzieła sztuki oglądam z zafascynowaniem. Małe guziczki, tasiemki, stópki w śpiochach i rękawiczki wielkości małego jabłka. Cudeńka..

 

 

 

 

 

ciuszek

 

 

 

 


 

Wieczorem szkoła rodzenia i zapowiedziana tematyka laktacyjna, choć już z przychodni dostałam masę poradników, to jednak położna z doświadczeniem jest skarbnicą odpowiedzi na wiele pytań. Ruszam szykować obiad i przydałoby się poprasować też swoje ciuchy, choć te małe sprawiają więcej przyjemności 😉

Naturalnie

Nie ma to jak warzywa i owoce prosto z działki, niczym nie sypane, pachnące i przepyszne w smaku.. Własnej działki nie posiadamy, choć kiedyś chciałabym ją mieć. Nie musi być duża, ot parę grządek z warzywami, ze trzy owocowe drzewka i kawałek trawnika na postawienie małego, dmuchanego basenu i huśtawki dla dziecka 🙂 


 

Od Zosi z ogródka świadkowa przywiozła nam ostatnio marchewkę, winogrona, ogórki, fasolkę, seler i pół koszyka grzybów (te akurat zebrane przez Leszka z pobliskiego lasu) przybranego świeżymi kwiatami. Kwiaty od razu powędrowały do wazonu, bo nic tak pięknie nie przyozdabia domu jak kwiecisty bukiet..

 

 

 

 

 

 

działkowe kwiaty

 

 

 

 

 

 

Marchewki obrałam, część zamroziłam, a część od razu schrupałam, bo pachniały mi niesamowicie! A już od winogron prosto z krzaka, tak słodkich jak cukierki, wprost nie mogłam się oderwać. Nigdzie nie ma tak pysznych winogron, więc nic dziwnego, że zniknęły w dwa dni..

 

 

A tu wieczorem jeszcze telefon od Marcina znajomego, że mają dla nas kilogram malin bo na ich działce te maliny owocują jak szalone i nie nadążają z ich przerabianiem. Zresztą były już kiedyś obiecane i kumpel słowa dotrzymał. Cud miód malina! Dojrzała tak że aż łyżką trzeba było jeść bo palcami się ją rozgniatało. Większość poszła więc na sok, można powiedzieć, że nasze pierwsze dzieło w dziedzinie przetworów 😉 Bardzo prosty przepis na sok z malin znaleźliśmy na stronie urządzamy.pl. W sumie wystarczyło maliny zagotować, odcedzić sok, dodać łyżkę cukru (lub jak ktoś woli słodszy to więcej) zagotować sok jeszcze raz i voila!

 

 

  

 

 

 

malinowy

Don’t Stop The Queen

Zupełnie spontanicznie Beata wyciągnęła mnie do pubu na koncert z okazji urodzin Freddiego Mercury’ego. Wyszłyśmy raptem na trzy godzinki nie spodziewając się zupełnie, że trafimy na zlot fanów zespołu Queen 🙂 Sama kiedyś dość intensywnie słuchałam ich muzyki, zresztą któż jej nie zna? Jest ponadczasowa…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Godzinę sobie pogadałyśmy obserwując przybywających, o średniej wiekowej 10 – 60 lat, a później zespół Don’t Stop The Queen zaczął grać największe hiciory.

 

 

 

 

 

 

DST Queen

 

 

 

 

 

 

Wokalisty głos przypominał trochę Freddiego, a aranżacje piosenek były bardzo podobne. Wszyscy śpiewali, klaskali i zrobiła się świetna atmosfera.. Niektórzy mieli na twarzach maski przedstawiające Mercury’ego

 

 

 

 

 

 w masce

 

 

 

 

 

 

Klimat w lokalu zrobił się nawet trochę nostalgiczny, kiedy człek przypominał sobie czasy swej nastoletniej młodości i czasy świetności kariery Queen..

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Poza tym weekend spokojny, z długim wysypianiem się, ze śniadaniem do łóżka i przytulankami o poranku.. Pojechałam kupić nowe roślinki do naszego akwarium, a Mąż wieczorem je zakotwiczył w kamykach. Oby się przyjęły, bo przydałby się trawnik na przedzie 😉 Mały wieczorami fika w brzuchu, a ja czytam wiadomości o dzieciach i radzeniu sobie z różnymi sytuacjami przy noworodkach. Dziś śmigamy gdzieś na obiad, bo wystarczy mi gotowania w tygodniu i miło będzie mieć od tego wolny czas i głowę. Na następny tydzień planuję jakąś zupę i może łazanki z kapustą jak mnie najdzie wena. Przybyły zamówione przepiękne albumy fotograficzne i zaczęłam układanie zdjęć w kolejności chronologicznej, sprawia mi to dużo przyjemności dlatego już nie mogę się doczekać paczki z kolejną partią wywołanych fotek.

Fajnie, że niedziela jeszcze trwa.. i że słońce jeszcze takie letnie na niebie..