W obecnym czasie uzasadniona rzadkość, a kiedyś przyjmowani bardzo często, z uśmiechem i otwartym sercem. Zawsze lubiłam, kiedy dom był gwarny, grała muzyka i toczyły się rozmowy wśród sympatycznych ludzi. Zostało mi tak chyba dzięki rodzicom, którzy chętnie zapraszali gości do naszego rodzinnego domu. Pamiętam tańce, dużo radości i smakołyki na stole podbierane, gdy nikt nie zwracał uwagi na maluchy. Mama zawsze wtedy się uśmiechała, była roztańczona, Tata sypał żartami, a my z bratem mogliśmy siedzieć do późnego wieczora.
Większość moich znajomych, wraz z zakończeniem poprzedniego etapu życia, zniknęła w odmętach losu. Z dawnych lat dzieciństwa i pierwszej młodości pozostali ludzie poznani nad jeziorem, gdzie spędzałam z rodziną praktycznie całe wakacje pod namiotem. Spotkałam tam wiele fajnych osób i z garstką przyjaźnię się do dziś. Ale z nimi widujemy się wiosennie i wakacyjnie właśnie tam, pisząc przez resztę roku życzenia i przesyłając bieżące wiadomości. Nowe dusze zaczęły pojawiać się, od kiedy spotkałam się z moim Mężem (wtedy potencjalnym chłopakiem) na imprezie Andrzejkowej. Najpierw jego znajomi, a potem nowi przy budowaniu naszego wspólnego życia, wraz ze świetnymi ludźmi z bloga. Część nowych postaci poznanych też wspólnie nad jeziorem, wraz z nimi ich koledzy i koleżanki, którzy przyjęli nas jak swoich. Wiadomo, że nie od razu, że trwało to latami, od spotkania do spotkania, od świętowania razem urodzin, imienin, a potem narodzin dzieci. Ale też i od chwil kiedy była potrzebna pomoc, np przy przeprowadzce, czy gdy potrzebna jest teraz, przy szykowaniu całej wyprawki dla chłopczyka, który ma przyjść na świat w te wakacje. Właśnie przyszłych rodziców tego chłopczyka gościliśmy w niedzielę u nas, na kawie, cieście i przy sałatkach, z których część powędrowała do nich na wynos.

Dzięki mobilizacji mieszkanie lśni teraz blaskiem umytych podłóg, a w szafkach kuszą jeszcze pozostałości smakołyków. Przez ostatni, okropny wirusowy rok spotkania w domach można policzyć na palcach jednej ręki. Jedynie urodziny dla syna wyprawiliśmy, chociaż na raty i przy minimalnej ilości gości. Z sąsiadami widujemy się ostatnio na spacerze z hulajnogą po osiedlu, a z rodzicami tylko i wyłącznie poza domem i w maskach. Tak czy inaczej brakuje mi swobody domowych spotkań, bo choć nadal bardzo je lubię, to gdzieś z tyłu czai się stres, czy nikt się nie zarazi, nawet jeśli już część znajomych wirusa przechorowała. Także kolejni goście nieprędko, ale liczę bardzo na ciepłą wiosnę i nadchodzące lato, które raczej nie będzie wolne od wirusów, ale przynajmniej pozwoli na jakieś ognisko, spotkanie nad jeziorem, czy wypad nad morze. W plenerze, mimo wszystko, bezpieczniej..