Upieczona

Dopiero co pisałam o ironii losu, a tu taka sytuacja rodem z czytanej obecnie i nagminnie Chmielewskiej – Poumawiałam się na jeden dzień, Dziadki czekają na Wnuka, Beata czeka na transport i pomoc przy wyprowadzce, Mężulek wiezie swoje 19 letnie auto na wymianę klocków hamulcowych. Ogarniam w domu wszystko, żeby wyrobić się na czas, karmię Syna przed wyjściem, ubieram spódniczkę, coby nie wyglądać wiecznie jak chłopak, w spodniach i pędem do auta. Montuję Małego w nosidełku, przypinam pasy, zasiadam za kierownicą, przekręcam kluczyk i….

słychać tylko cichutkie cyk 😉 

No cóż.. każdemu może się zdarzyć nie wyłączyć tylnej małej lampki, którą zapalałam i gasiłam by rozbawić malca w sobotniej podróży. Widać owe gaszenie zatrzymało się na zapalaniu. Isn’t it ironic?

Telefon do Męża, rajstopy do zdjęcia, by uchronić przed oczkiem i oczekiwanie, aż akumulator choć trochę się podładuje. Beata bierze taxi, po godzinie montaż akumulatora, jadę do Rodziców, a oni już wyszli sobie na spacer. Nie ma lekko, na szczęście w końcu wylądowaliśmy u nich w domu i mogłam odsapnąć po tej całej akcji..

A że kulinarnie dziś miało być, to z czystym sumieniem rzeknę, iż muffinki ze śliwkami w niedzielę udało się upiec i nadawały się nawet do jedzenia! Ha, przepis Tessy i porady Atojaxxl baardzo się przydały. Wprawdzie ten mój wypiek nie jest najwyższych lotów i nie tak atrakcyjny wizualnie jak obu Bożen, ale grunt, że zjadliwy i urósł choć trochę. Wydaje mi się, że powinien bardziej, ale dobre i tyle 😉

Z nowości spróbowałam jeszcze sałatki z komosą ryżową, poleciła mi to zdrowe cudo Agata, koleżanka zapoznana nad poniższym jeziorem, w wieku jeszcze nastoletnim. Para się ona obecnie zdrową żywnością, nauczaniem tańca w Ameryce i ogólnie pojmowanym zdrowym trybem życia. Szkoda, że w Ameryce, bo w grudniu wychodzi za ten mąż i gdyby to było tu, mogłabym zadać szyku, jak sekretarka Bożeny w koronkach. 

Tymczasem komosa ryżowa, zielone oliwki z migdałami, curry i ogórki gruntowe. A na obiad dziś, z okazji Dnia Chłopaka (prezenty przekazane o poranku), pieczone udka kurczaka obsypane papryką, ziołami prowansalskimi z dodatkiem ziemniaczków i mizerii. Jak szaleć, to szaleć. Zjemy, Mąż do pracy, Mały na warsztat przewijaniowo, karmieniowo, ubrniowy i znowu w auto, po Beatę by pomóc w przewozie ostatnich już toreb, a potem do Dziadków. Obym nie miała deja vu sprzed dwóch dni, bo nie tylko będę upieczona ale i ugotowana 😉 

Reklama

Nad jeziorem

Uwielbiam weekendy, prawie jak każdy, choć znam takich, co wolą firmową codzienność, bo dopiero wtedy coś się dzieje 😉 Ja zdecydowanie bardziej wolę wolne dni, wypełnione po brzegi przyjemnościami. I choć teraz jestem poza pracą, to i tak dopiero w weekend czuję, że mogę odetchnąć i łapać więcej chwil relaksu..

 

Cały sobotni dzień spędziliśmy nad jeziorem. Drzemka Syna trafiła akurat na czas podróży, więc mogłam sobie pogadać z Mamą, a Mąż z moim Bratem, którzy to zabrali się z nami. Po przyjeździe trzeba było jeszcze poczekać, aż Dzieć zechce się obudzić i już się wszyscy go doczekać nie mogli 🙂 Do Dziadka prócz nas przyjechali jeszcze znajomi, więc dumny obnosił się z Wnukiem i z zachwytem oglądał raczkowanie na kocu. Zrobił się przed domkiem plac zabaw. Oskar i gadatliwy Julek to zabierali, to podsuwali auta, a nasz Szkrab łapał je w mig i ciach do buzi. Trzeba się było mocno starać, żeby tam nie lądowały i jeszcze należało okiełznać buntowniczą naturę malutkiego zdobywcy 🙂 

Znalazł się czas na spacer nad to przepiękne jezioro, Tata popłynął na ryby, Brat poszedł na grzyby, Mama towarzyszyła gościom, a ja łapałam widoki…

 

 

 

 

widok

 

 

 

 

Pogoda tak dopisała, że momentami można było paradować w krótkim rękawie. Zabrane kurtki przeleżały w samochodzie i jedynie cieplejsza bluza przydała się na spacerze w lesie..

 

 

 

 

wędkarz

 

 

 

 

Od wielu lat to miejsce nie traci swojego uroku i mam nadzieję, że nie zamkną ośrodka, żeby jeszcze nas Syn mógł korzystać z dużych terenów do wędrówek i z tej krystalicznie czystej wody, gdzie nauczyłam się pływać 🙂

 

 

 

 

błękit

 

 

 

 

Aż szkoda było wyjeżdżać, tym bardziej, że sezon został właśnie zakończony i następne odwiedziny zapewne na majówkę w nowym roku. I pomyśleć, że nasz Maluch będzie już wtedy chodził i zapewne mówił choć parę słów..Teraz to już każdy tydzień przynosi coś nowego. 

 

Dzisiaj trenowanie chodu na czworaka zaprowadziło Synka pod drzwi balkonowe i już oczyma przyszłości widzę, że trzeba będzie niedługo wymieniać żaluzje, potem zapewne kanapa ugnie się pod skoczkiem, a ściany będą wołać o malowanie 😉 Ale na razie pakujemy wiercipiętę do wózka i ruszamy na spacer. Okolica bowiem usiana jest skrytkami i gdzie się człek nie obejrzy tam skarby ukryte.. No powiedzmy, często jednak jest to tylko schowek z listą „odwiedzających” dane miejsce i skrzynkę. Ale sam fakt odnalezienia go stanowi dużą radochę. Przy okazji można poczytać o historii miasta, budynków i poznać nowe ulice czy zakamarki. Znaleźliśmy dziś 3 skrytki i zapisanych mamy 16, z grubsza już ustaliliśmy, gdzie zrobimy naszą skrytkę. Trzeba się tylko rozejrzeć tam za jakimś tajemnym miejscem, które nie będzie widoczne na pierwszy rzut oka i gdzie skrzynka nie zostanie zalana deszczem. Ale to już przy kolejnych weekendach. 

Powodzenia zapracowanym na nowy tydzień, ja też już zbieram siły do codziennych wyzwań. A na pocieszenie dla oka, puszyste słodziaki jeszcze znad jeziora..

 

 

 

 

kociaki

 

 

 

miau

Decyzja

Znacie tę piosenkę o ironii losu? Dziecię zasypia sobie spokojnie, po wyczerpujących wędrówkach pokojowych – tak tak, w środę wieczorem ruszył na całego 🙂 – Mama zasiada, by wreszcie chwilkę odsapnąć, po przewijaniu, karmieniu, gotowaniu, zabawie przypodłogowej i pilnowaniu Jasia Wędrowniczka. Włącza laptopa zadowolona, że ma chwilę by odpisać na maila, poczytać blogi, może coś samej naskrobać, posłuchać muzyki i ogólnie pobuszować w sieci. Sieć złapana, necik furczy, a tu ciach!

..prądu brak! 

Poleciałam od razu myć włosy, bo tak to jakoś zwykle jest połączone, że z brakiem prądu zaraz brak wody. Na szczęście włos już się suszy, a i prąd wrócił. Za to uczucie kiedy się na coś nastawiamy, a tu wszystko na odwrót, jest czasem mocno zaskakujące 😉

 

 

 

 

 

 

I od razu przypomina mi się ta piosenka.. o 10 tysiącach łyżek, kiedy akurat potrzebny jest nóż, o deszczu w dniu ślubu (u nas padało rano, ale potem przepiękne słońce i pogoda cały dzień :)). O dobrej radzie, której się nie przyjęło, darmowej jeździe, za którą tuż wcześniej się zapłaciło, o korkach, kiedy już jest się spóźnionym i tak dalej i tak dalej..

 

isn’t it ironic? 😉

 

Nic to, najważniejsze, by potem wszystko wracało do ładu i składu. Mały śpi, net hula, więc mogę sobie choć chwilę popisać. Że tak zacytuję facebookowe zawołanie – lubię to! Super, że ktoś kiedyś wymyślił pisanie i czytanie, niezbędne jest mi to do życia. Tak jak przytulanie, buziaki, bliskość kochanej osoby, teraz już i uśmiech dziecka, jego oczy wpatrzone w Mamę i ciekawość świata, który i dla mnie od razu ma więcej radości. Rodzina jest dla mnie niesamowicie ważna. Praca również, bo dzięki niej jest za co żyć, ale jednak rodzina ważniejsza..

 

Decyzja podjęta i przekazana już do firmy – idę na wychowawczy! :)))

Odkrywca

Zaczęło się – Mały sposobem kombinowanym, to próbując na kolanach, to podginając jedną nogę i przesuwając się na pupie – przemieszcza się po pokoju! Rotacja wokół własnej osi za pomocą przesuwania nóg i podpierania się ręką też jeszcze trwa, ale skoro pojawiły się nowe możliwości, to skwapliwie z nich korzysta. Dziś „zawędrował” pod ławę w dużym pokoju. Zachwycony osiągnięciem aż zapomniał, że przydałoby się zrobić drzemkę. No bo jak tu spać, kiedy tyle się dzieje i tyle jeszcze nowości do obejrzenia? 

 

 

 

 

odkrywca 

 

 

 

 

Patrzę na niego z zachwytem, jak dziecko szybko się rozwija, jak się zmienia i jak już wie, że klapki zakłada się na nogi, a NIE znaczy, że należy próbować dalej 😉 Odkrywanie jest świetne, zwłaszcza gdy przesunie się drzwi w szafie, a tam skarby nad skarbami w postaci choćby skarpetek. Jeżdżenie w wózku sklepowym też jest fajne, oglądanie królików za witryną, łapanie batoników przy kasie i zaczepianie przechodniów. Gdyby tylko jeszcze zakończył się etap wydawania dźwięków jęczących i męczących, kiedy się czegoś intensywnie domaga to byłoby idealnie. Ale dobrze jest, noce w miarę przespane, zabawa na całego, a i jedzenie coraz bardziej opanowane. Może jakoś z czasem uda mi się oderwać od mleka, choć na razie kiepsko to widzimy..

 

Spacery przedjesienne zaliczane, małe zakupy zrobione, wczoraj nawet za całe 5 zł udało mi się kupić, na promocji, zestaw – szalik, czapka i rękawiczki. Z czapkami ciągle coś nie tak, a to za małe, nie za ciepłe, a to zjeżdżają na oczy, a to uszy wyłażą więc mam nadzieję, że ta wreszcie będzie dobra..

 

 

 

 

czapy

 

 

 

 

 

Dzisiaj śmigamy do Babci, Dziadek wybywa na ryby to miło będzie, kiedy dotrzymamy jej towarzystwa. Jutro pojedzie brat, a później, jak tylko będzie pogoda, prawdopodobnie dołączymy do Dziadka na spacery po lesie i może pierwsze grzyby? Dzisiaj wprawdzie chmury, ale 18 stopni to jeszcze przyjemna temperatura, trochę popadało i niech no tylko wyjdzie słońce na weekend to już my dobrze zagospodarujemy ten czas 🙂

 

 

 

 


No to plum

Na Swap party nie dotarłam – okazało się, że już tak wyczyściłam szafę, że nie mam czym się wymieniać ani czego oddawać. Zostały mi 3 sukienki, wszystkie prawie nówki, ale z  każdą coś mi nie gra.. później pomyślę co z nimi zrobić.

 

Tymczasem weekend za nami, piątek spędziłam u Rodziców, po czym odbierałam Męża z firmowego grilla. Miło kiedy firma dba o pracowników, pamięta o bonach na święta, od czasu do czasu zorganizuje jakieś wyjście na imprezę i doceni pracę chociaż małą premią. Takie gesty są doceniane, zwłaszcza że są firmy, gdzie nie ma żadnych dodatków. Pojechałam z Synkiem, więc za jednym zamachem współpracownicy poznali mnie i naszą pociechę 🙂 

 

W sobotę ogarnęłam trochę mieszkanko, ale na obiad wybraliśmy się do miasta – odkryłam niedawno małe bistro w centrum z ciekawym menu i przyjaznymi cenami. Placek po węgiersku i schabowy gigant w ich wykonaniu zaspokoją największych głodomorów. Polecę to miejsce Rodzicom, może kiedyś się wybiorą na musakę, pieczonego łososia lub polędwiczki wieprzowe w jakichś wymyślnych dodatkach. Po takiej wyżerce przydał się spacer nad rzeką przy parku, gdzie przy okazji poszukiwacze skarbów – czyli my – odnaleźli kolejne 3 skrytki i dopisali się do listy. Mamy już na koncie 11 skrzynek, można zacząć obmyślać miejsce ukrycia własnej 🙂 Uczciliśmy ten sukces lodami, kryjąc się pod parasolami przed krótką, ale intensywną ulewą.

 

I tak nadeszła niedziela – zapowiadana deszczowo, więc niecny plan udania się na basen był trafieniem w dziesiątkę. Trochę mieliśmy obawy, czy Mały się nie wystraszy, czy nie będzie płakał i czy mu nie zaszkodzi chlorowana woda. Najpierw powolne zanurzanie, tylko do pasa, cały czas na rękach, to moich to Męża. Potem trochę na plecki, na brzucho, z rąk do rąk, zanurzenie po szyję i poszło! 🙂 W basenach woda cieplutka, ominęliśmy część gdzie są fale morskie, ale że akurat świeciło słońce, to na chwilę było wypłynięcie do solanki zewnętrznej. Basen płytki, gdzie Synek mógł zasiąść na schodach i chlapać do woli podobał mu się chyba najbardziej. Fantastyczna wyprawa, gdyby nie cena trochę zaporowa, to bylibyśmy tam częstszymi gośćmi 😉

 

 

 

 


Korpo

Niespodziewanie Mężu mój mógł zamiast na drugą zmianę, iść na pierwszą – dzięki czemu, ja mogłam iść do kina 🙂 Koleżanki jeszcze biletów nie kupiły, więc wpasowałam się bez problemu na ostatnią chwilę. Do konkursów mnie nie wybrano, ale nic to – film się spodobał. „Król życia”, z jak zawsze świetnym Robertem Więckiewiczem, miał w sobie jakiś taki ciekawy klimat.. Historia jak z życia wzięta, sfrustrowany człek w korporacyjnej machinie. Powtarzalność dnia, tygodnia, miesiąca.. zgorzkniali koledzy w pracy, brak czasu dla rodziców, żony i dziecka. Świadomość bezsensowności wykonywanych zadań, wkurzający szef, brak podwyżki i rosnąca w środku kula gniewu. Aż tu BAM, jedno wydarzenie zmienia cały świat i nagle okazuje się, że można żyć inaczej i znowu zacząć się cieszyć tym życiem, choć momentami wcale nie jest do śmiechu. Prawdziwe, choć szkoda, że w polskim kinie już nie ma filmów bez wulgaryzmów. Kiedyś mnie to bardzo raziło, bo kompletnie ich nie używam, nie potrzebuję i wręcz czuję fizycznie jak brudzą nasz język, ale cóż.. trzeba się było na to uodpornić, bo wszędzie pełno przekleństw.

Zauważam niestety, że w mojej firmie również zaczęto wprowadzać korporacyjne zachowania, szkolenia i stosować schematyczne działania, a ludzi traktuje się powoli jak roboty – wyeksploatować na maxa i zastąpić tańszymi, bo przecież liczy się zysk.. Dlatego tak cudownie mi teraz w domu, kiedy mam czas dla rodziców, dla siebie, dla Męża i naprawdę doceniam możliwość wyrwania się z tych trybów. Może za jakiś czas zatęsknię za firmowym zgiełkiem, na razie odpoczywam.. 

 

 

 

 

 

 

 

 

Oczywiście od gotowania, sprzątania i zakupów odpocząć się nie da, ale jakoś nie męczą mnie te czynności. Może czasem złości brak czasu, bo tyle rzeczy czeka niedokończonych. Ważne jednak, że na to, co najważniejsze czas jest. Cieszę się ostatnio fantastycznym odczuciem – Synek zaczął się do nas świadomie przytulać.. kładzie głowę na ramieniu, albo daje buziaka przytulając się do policzka 🙂 Bezcenne!

Usmażyłam mu na maśle pierwsze placki – z płatków jaglanych, marchewki, twarogu, połączone jajkiem i bułką tartą. Zasmakował w tej nowej konsystencji i już sięgam po przepisy na mięsne pulpety lub kładzione na wrzątek kluseczki. Widać, że będzie lubił takie potrawy, zresztą jak i my. 

 

 

 

 

jaglane

 

 

 

 

 

Wczoraj była u Wnuczka moja Mama, poszłyśmy na mały spacer z wózkiem póki Smyk nie zasnął, potem wróciłam na obiad, a Mama do siebie. Po obiedzie my do Rodziców, dołączył Brat, który wraz z Dziadkiem zajął się Małym. Całkiem dobrze to panom szło. A panie ruszyły do przeglądania dziecięcych ubrań. Zrobiło się tego 6 wielkich toreb, więc znowu porządkowanie, odkładanie części dla Sylwii, a części dla kolegi z pracy, któremu niedawno urodziła się córeczka. Może i swoje ciuchy jeszcze raz przejrzę.. zbliża się Swap Party i przydałoby się mieć coś na wymianę 🙂 

Festyn razy dwa

Spotkanie u Asi, przy herbacie z sokiem z aronii.. pogaduszki o jej stresach w nowej pracy, o moich obawach w obecnej, o planach, rodzinach i oczywiście o dzieciach. Też poleca mi bym, jeśli jest to możliwe, została z Małym najdłużej ile się da.. Z dnia na dzień widać, jaki robi się kontaktowy, jak dużo już rozumie, jak zaczyna nas naśladować i bawić się w proste zabawy. Wspaniale tak obserwować te wszystkie poczynania i słuchać zachwytów od znajomych czy rodziny 🙂
W sobotę było właśnie rodzinnie, wybraliśmy się do litewskiej restauracji z okazji urodzin mojej Mamy. Przy okazji kwiatów od Męża dla Teściowej, załapałam się i ja na kwiatka 🙂

W menu restauracji cepeliny, bliny, babka ziemniaczana i inne rarytasy z tamtych rejonów, kelnerka ze śpiewnym akcentem przyjmowała zamówienie na zapiekane ziemniaki ze szpinakiem, boczkiem i ogórkiem kiszonym podane w formie pieroga z pomidorem i śmietaną. Pyszne było, ale mało – dojedliśmy lodami na deser i krótkim spacerem, który zakończył się znienacka wizytą u Chrzestnej Synka. Takie spontaniczne akcje są najlepsze, od sierpnia się spotkać nie mogliśmy, a tu rach ciach, decyzja i jedziemy. Mieliśmy dla niej prezent, a ona ubranka dla naszego Smyka i pierwszy rowerek, taki gdzie to jeszcze rodzice sterują kierownicą, a Mały może udawać, że kręci nogami. Super niespodzianka, tylko jeszcze trochę musimy poczekać żeby dorósł i nam z niego nie spadał.
A niedziela festynowa, na Starym Mieście i w parku odbywały się rodzinne pikniki. Na jednym szantowo, choć trochę mizernie bo mało tam miejsca, nie ma gdzie parkować i przez to zaplecze gastronomiczne i handlowe nie dopisało. W parku fajniej, dużo ludzi, przestrzeni, scena z prawdziwego zdarzenia. Pokazy tańca w wykonaniu dzieci i konkursy prowadzone przez moją koleżankę, która była tak miła i zrobiła dla Małego balonowego psa – poza kolejką – nie ma to jak takie chody 😉
Do tego udało się spotkać z S, która spodziewa się dziecka, co bardzo nas cieszy, bo większość dzieciaczków wśród znajomych jest starsza, a tu nareszcie będzie młodszy kolega 🙂 Już mi się marzy takie wspólne wyjście naszych babeczek z dziećmi, kiedy Syn będzie śmigał na własnych nogach i bawił się z innymi. Chociaż to tylko taka myśl, bo jednak chciałabym, by ten nasz wspólny czas, leciał sobie teraz powoli, bym mogła chłonąć każdą chwilę dzieciństwa naszego Szkrabka..

Dary późnego lata

Mężulek wybrał się ostatnio na działkę kumpla po maliny, w ilościach hurtowych, postanowili zakończyć letnie zbieranie i opędzlowali wszystkie krzaki. Przyjechał z wiadrem, pudełkami, kartonem i zaczęła się akcja przetwarzania. Część pomroziłam dla Malucha do jesiennych jogurtów i ryżu. Część przy pakowaniu została pożarta w tempie ekspresowym, a reszta do gara, trochę cukru i syrop z malin jak malowany. Przy okazji załapaliśmy się na działkowe ogórki i pomidory nomen omen – malinowe 🙂 

 

 

 

 

 

na śniadanie i do herbaty

 

 

 

 

Ułożyłam też menu dla Syna, uwzględniając jogurt naturalny, twaróg, kaszę jęczmienną, jaglaną i płatki owsiane. Do tego mięso z indyka, trochę wieprzowiny, cielęciny w formie pulpetów, lub do jarzynowej zupy, jajka, placuszki z kaszy manny, kluski kładzione na wrzątek i pierwsza jajecznica na parze. Gdyby on jeszcze chciał to wszystko jeść, bo coś ostatnio ma etap „tylko mleko mamy”. Może wyczuwa, że niedługo skończy się karmienie naturalne? Jeszcze góra dwa miesiące, jeśli dam radę, albowiem zęby Dziecia zdecydowanie nie sprzyjają..

 

 

Natomiast jego drzemki sprzyjają odpoczynkowi, dzięki nim za mną kolejny film. Tym razem wybrałam komedię w klimatach włoskich, o jednym mężczyźnie i jego kobietach – żonach, kochankach i córkach, które znienacka odnajdywały się po wielu latach od jego śmierci. Fajnie zagrane, z przymrużeniem oka i można powiedzieć, że „Włoski kochanek” jest głównie dla kobiet, chociaż jak się okazuje ..nie tylko 😉

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dziś jadę zawieźć cztery reklamówki ubrań do koleżanki, która rozparceluje je wśród swoich potrzebujących znajomych. Asia pracowała ze mną w firmie, zdążyłyśmy się polubić, a kiedy została zwolniona kontakt nam się nie urwał. Pogadamy sobie trochę, dobrze, że ma nową pracę, bo kredyt wisi nad jej rodziną. Opowiem jej o rozmowie z dyrektorem, która już za mną. Stresa miałam ogromnego, ale poszło dobrze. Czekają na mnie i mam się nie obawiać – choć wiadomo, że jest to stan na teraz.. Do końca września mam podjąć decyzję ile jeszcze czasu chcę być z Synkiem – a jak wiadomo chcę baardzo i tyle ile się da 🙂 

Szafa

Trasy nie było, gdyż deszcze skutecznie zniechęcały do podróży, za to był maraton sklepowy. Kosmetyki uzupełnione – ziaja zdecydowanie przejmuje prowadzenie bo i cena i zawartość spełniają moje i Męża oczekiwania, na dokładkę dostałam masę próbek różnistych. Wprawdzie kremu do twarzy z tej serii dopasować nie mogę, ale jestem na etapie poszukiwania polecanego specyfiku – a że brak go na półkach, przekonuje mnie to do niego jeszcze bardziej – znaczy, że był tak dobry, że aż za 😉 Marketowe wędrówki zakończyliśmy nabyciem zabezpieczeń do szaf, półek i kontaktów, gdyż u Dziecia widać już pierwsze próby przejścia z pozycji siedzącej do pozycji jasia wędrowniczka w nakolannikach i należy go chronić przed nim samym 🙂

 

 

 

 

do szafek 

 

 

 

 

Jesień momentalnie ochłodziła klimat, temperatury z 28 przeszły na 15, sandałki zamieniają się miejscami z półbutami, a krótkie koszulki lądują na niższej półce w szafie. Te z dłuższym rękawem już się przydały i bluza, z polarem w środku, robiła za pierwszą jesienną kurtkę. Namierzyłam w necie fajne kalosze, w sam raz na spacery po kałużach, ale czekam czy będą mieli mój rozmiar. Przewertowałam też reklamówki z otrzymanymi ciuszkami dla Syna, po pierwsze wskoczyliśmy już w rozmiar 74, a i 80 wyciągnęłam na wierzch, bo szybko dorasta, a po drugie nawet nie wiedziałam, że mamy tam fajne pluszowe bluzy, body i pajacyki polarowe. Wyciągnęłam kurtki, w których rękawy jeszcze za długie, ale do zimy kto wie może będą akurat. Brakuje jedynie kombinezonu, ale zastanawiam się czy może dokupić tylko ocieplane spodnie i w połączeniu z kurtką jakoś przetrwamy. Chociaż w spacerówce już nie tak ciepło, jak było w gondoli, a i pożyczony śpiwór z futrem mamy do oddania w grudniu, więc trzeba to przemyśleć..

 

 

 

 

 

misiowe bluzy


 

 

 

W jesieni nawet lubię wyciszenie tego letniego pędu, który gnał mnie każdego dnia w plenery, w zwiedzanie, łapanie słońca i wszelkie podróże. Nie znaczy to oczywiście, że zrezygnuję ze spacerów czy wychodzenia z domu, ale będzie tego jednak trochę mniej. Teraz przyjdzie czas na ciepłą herbatę pod kocem, więcej czytania, może nadrobienie filmów i szykowanie się do świątecznych chwil, które uwielbiam 🙂 

Spotkanie z filmem już nawet zaczęłam, choć akurat nostalgiczny i smutny obraz wybrałam. Za to niesamowicie podziwiałam grę aktorską pana Mecwaldowskiego w „Dziewczynie z szafy”, który do tej pory kojarzył mi się z komediami, a tu taka odmiana.. 

 

 

 

 

 


Próbuję

Kiedyś obiecaliśmy sobie, że w weekendy nie sprzątamy. Słowa dotrzymujemy i bardzo mi się podoba to, że sobota i niedziela są całe na odpoczynek i dla nas.. Sprzątanie wypada głównie w środy i czwartki, bo i piątków na to szkoda 😉 Za nami więc odkurzanie, prasowanie, wycieranie kurzy z parapetów, szaf i pranie, które teraz słabiej schnie, bo już słońce tak nie grzeje na balkonie.. 


Do tego trzy dni z rzędu jeździłam do Rodziców z Małym, celem było oswojenie go z powtarzalnością tych jazd, z windą której trochę się boi i najważniejsze – wychodzenie do drugiego pokoju i wyjście z Mamą do sklepów, żeby oswajał się z moim czasowym znikaniem. Pobyt z Dziadkiem sam na sam wypadł pomyślnie, panowie bawili się w najlepsze, była nauka pukania linijką w wiaderko, słuchanie muzyki i wędrówki po mieszkaniu. 🙂

Z jednej strony myślę o tym, że Synek powinien się przygotowywać na bycie poza domem i bycie z innymi osobami. Ale przecież jeśli pójdzie do żłobka to i tak będzie dla niego szok, bo na 8-9 godzin raczej bez rodziców nie będzie. Z drugiej strony coraz bardziej marzę o zostaniu z naszym Maluchem jak najdłużej i tak się w tych moich myślach waham.. Mam jeszcze miesiąc na decyzję, a potem czeka mnie rozmowa z dyrektorem, choć chyba przeprowadzę ją wcześniej, żeby wiedzieć na czym stoję..

 

Tymczasem próbuję upichcić coś innego niż zawsze.. na tapetę poszły naleśniki z mąki żytniej pełnoziarnistej, która jak się okazało jest trudniejsza w opanowaniu niż pszenna. Pierwsze ciasto w całości ewakuowałam, bo już nic się zrobić nie dało. Na patelni robiła mi się papka, nic się nie smażyło, a dodawanie kolejnej porcji mąki czy rozrzedzanie ciasta mlekiem skończyło się brakiem miejsca w misce 😉 Zawzięłam się jednak i wczoraj po przejrzeniu przepisów w necie i przeanalizowaniu popełnianego błędu udało się usmażyć całkiem dobre naleśniki 🙂

 

 

 

 

ze śmietaną i borówkami

 

 

 

 

 

Idąc za ciosem przygotowałam też pierwszy kisiel dla Synka, na gotowanych owocach – jabłko, śliwka, borówki i nektarynka, zagęszczony rozrobioną w wodzie mąką ziemniaczaną i odrobiną cukru. Zajadał jeszcze ciepły, aż miło było patrzeć 🙂

 

 

 

 

domowy plus chrupki

 

 

 

 

A dziś ruszamy w miasto, uzupełnić brakujące kosmetyki typu szampon, krem i płyn do kąpieli dla Smyka. Potem spacer, póki jeszcze nie pada i pod wieczór tankowanie auta, żeby było czym w niedzielę pośmigać jeśli zachce nam się ruszyć gdzieś w trasę.

Miłego weekendu 🙂