Jak tu wytłumaczyć dziecku, że jeszcze ma spać godzinę i nie zrywać się o przestawionej 7 rano. A później wieczorem tak smyka położyć spać, żeby w poniedziałek był przytomny. Że nie wspomnę i o nas, bo oboje dziś za dnia drzemki zrobiliśmy.. Ponoć to ostatnie przestawianie czasu i na tym zostajemy.
Tatowe urodziny świętowaliśmy dwa razy, najpierw w mniejszym gronie, w domowym zaciszu, przy ciachu i deserach lodowych. Później w Caffe Venezia, gdzie dołączyli i Mężu i dziewczyna Brata. Na talerze ruszyły gnocchi, pene z kurczakiem, spaghetti i kalmary w cieście. Czyli trochę włoskich klimatów w krajowym wydaniu..
foto: caffe-venezia.pl
Tata zadowolony z prezentu zrzutkowego, w postaci biletów na Andrusa. Człek by częściej korzystał z takich przyjezdnych koncertów czy teatrów, gdyby ceny były tańsze. I tak fajnie, że dzięki rodzicom możemy choć pozwiedzać restauracje z wyższej półki, a nie tylko bary bistro i kebaba. Swoją drogą tych restauracji trochę się w mieście pootwierało. Chętnie by się jeszcze zajrzało do „Nieba”, do „Gruszki i pietruszki”, gdzie kuszą smakiem grillowane skiby, zupa dyniowo-imbirowa i lawasz, lub spróbowało kuchni brazylijskiej. Może przy następnych rodzinnych urodzinowo-imieninowych okazjach..
Tymczasem w domu tradycyjne mielone, podane z ryżem polanym sosem i fasolka z podsmażoną bułką. Danie rozgrzewające w ten lodowaty weekend, gdzie huragan szaleje, grad stuka o szyby, a temperatura zmusza już do założenia ciepłej kurtki. Na szczęście udało się złapać moment na szybki spacer po parku, w kapturach, ale bez parasola.