Miara się przebrała. Kolejny dzień siedzę od rana w domu i czekam na fachowców. Dziś miała być dostawa nowego blatu i desek bocznych, obiecywano rano telefon, o której dojadą. Jest 14ta, nie było ani wiadomości, ani dostawy. Szlag mnie po prostu jasny trafił. Zadzwoniłam do szefa, z pytaniem czy w ogóle wie, co tu się dzieje. Jak działają jego pracownicy? Otóż trochę wie, że moja wina bo mi się wymiany zachciało i teraz to potrwa. Tia.. Tylko to wszystko trwa od 6 marca. Jestem bez kuchni, z bajzlem w domu, z niesłownymi, olewającymi pracownikami i mam tego dość. Czy naprawdę tak muszą wyglądać u nas remonty? Nie można normalnie? Słownie. Zaczynać pracę od 9, kończyć o 14 i w 5 dni kuchnię zrobić?
Żeby za lekko nie było, wiadomość ze szkoły, że Młody wymiotuje i natychmiast mam go odebrać. Leży teraz bidulek z miską przy głowie i odpoczywa, czekając żeby się napić rumianku. A w szkole chyba jakiś wirus, bo w jednej z klas tylko 5 dzieci na stanie, wczoraj córka koleżanki z gorączką i bólem ucha została odesłana. Ogólnie wiosenny pogrom.
Także ten.. fajny dzień.