Bohater

Dopiero co skończyła się jedna porcja winogron, a przybyła następna. Tym razem fioletowa, od sąsiadki.

I tak między jednym gronem, a drugim łamię sobie głowę nad jutrzejszym występem w przedszkolu. Albowiem od poniedziałku nasze dziecię jest Bohaterem!

Taaa.. Owe bohaterowanie polega na tym, że przez pięć dni może przynosić ze sobą ulubione zabawki. A w dwa dni, ktoś z rodziny ma odstawić jakiś pokaz lub zajęcia z maluchami. Opowiedzieć o pracy, czy np zrobić szkolenie – jak Dziadek Małego wczoraj. Dziadek z zawodu behapowiec nie miał z tym żadnego problemu, gdyż szkolenia to jego żywioł. Choć dla dzieci robił takowe po raz pierwszy. Było super, bo i z przesłaniem i na wesoło wśród zagadek i wyświetlanych na projektorze bajek o nieposłusznym nakazom Donaldzie.

Niektórzy rodzice podnoszą poprzeczkę wysoko, bo i tęczę robią i muffinki z dziećmi pieką, albo lepią gliniane stwory. Wszystkich pobił też klaun zabawiający ferajnę magicznymi sztuczkami, jazdą na jednokołowym rowerze i kręcący talerzami. Z racji, że mój Mąż z pracy się nie zerwie, drugą osobą do występów mam być ja. I tak to. Jako chemik z zawodu, mam zamiar trochę o tej chemii dzieciom poopowiadać. Wyciągnęłam nawet swój biały fartuch i ochronne okulary. A żeby było ciekawie, chcę też trochę poczarować, zaprezentować jakieś chemiczne reakcje, wyprodukować coś (próby trwają), co można ze sobą zabrać do domu i pobawić się trochę kolorami..

żeby było medialnie i kusząco wizualnie..

Ale przyznaję, że stresa trochę mam, gdyż nie przepadam za publicznymi występami i nie zmienia tego fakt, że publiką będą dzieci 😉

Wina dajcie

Rybki i zdjęcia musiały poczekać, na nas bowiem czekała Zosia. I przyznam szczerze, że usłyszeć od teściowej zachwyt i słowa pod hasłem – schudłaś – bezcenne. Choć owe schudnięcie na razie mikre, to idzie w dobrą stronę. Wystarczyła wakacyjna zmiana w menu, nad jeziorem bowiem przerwy w jedzeniu wychodziły czterogodzinne, do sklepu było daleko przez co ilość posiłków (i podjadania) okrojona. Poczułam trochę luzu w garderobie i postanowiłam utrzymać ten styl. Trzy, cztery godziny przerwy i mniej słodyczy – przynajmniej w domu 😉

U Zosi już z tym trudniej, gdyż odbywało się świętowanie zakończenia jej pracy. Na stałe i z ogromną ulgą. Było ciacho w dwóch odsłonach, lampka wina i przegryzanie całości najpyszniejszymi na świecie winogronami prosto z ogrodu..

Swoją drogą ten widok przypomina mi grecką restaurację obrośniętą winogronami pod sam sufit. Jedynie temperatury inne i obecne ilości deszczu. Ale deszcz nic, a nic nie przeszkadzał w świętowaniu. Wręcz robił nastrój i dobrze się potem spało przy dźwiękach kropel. Na wynos dostaliśmy ogórki kiszone, słoik miodu, fasolkę szparagową w zalewie, syrop sosnowy i winogrona w zapasie. Będzie smacznie i zdrowo..

Rybka lubi pływać

Tańce tańcami, ale i w domu podziałać trzeba. Ostatnio nawet dość kulinarnie się rozszalałam, po pysznej potrawce naszej Ani przyszła pora na przetestowanie specjałów Leny. Powstało więc spaghetti z sosem pomidorowym i kulkami białej kiełbasy, mocno czosnkowe i aromatyczne, którym zachwyceni jesteśmy wszyscy. Oraz jego druga wersja, bez mięsa, ze szpinakiem, serem i podprażonymi płatkami migdałowymi, którą zajadałam się sama bo wiadomo, dla moich panów bez mięsa absolutnie nie, a szpinak to zło wcielone 😉 Z tego co widzę u Leny, do przetestowania jest jeszcze masa kombinacji dodatków do spaghetti i będzie w czym wybierać jesienną porą.

Tymczasem w nadchodzący klimat idealnie wpasowało się do pokoju nowe akwarium, dużo mniejsze od poprzedniego (30 litrów zamiast 112), ale też rozświetlające wieczorne mroki i nadające przestrzeni przytulności. A na dokładkę uczące Małego opieki nad zwierzątkami, które jak na razie sam chętnie karmi i ogląda z zaciekawieniem.

Do tej pory ryby widział głównie w jeziorze, ewentualnie złowione przez dziadka. Ale te bardziej mu się podobają, bo po pierwsze są jego, a po drugie mają kolorowe ogony i podpływają, gdy wsypuje im jedzenie. Pierwszego akwarium w ogóle nie pamięta, Mąż zrezygnował z jego posiadania gdyż przy małym dziecku i pracy ciężko było o czas na porządki i wymianę takiej ilości wody. Teraz mam nadzieję pójdzie lepiej. A żeby nie zapomnieć o tym, co było oddałam kolejne zdjęcia do wywołania. Tym razem, zgodnie z obietnicą, nie zbierałam siedmiuset sztuk, tylko po stu czekam już na dostawę. Albumy też czekają i z przyjemnością pooglądamy je jesienną porą, przy podświetlonym akwarium i zapalonych świeczkach, do których teraz chętnie wracam.

Streetdance

I faktycznie jest przyjemnie, kiedy w dzień słońce przygrzewa i można wyskoczyć jeszcze w krótkim rękawie. Weekend więc, z racji pogody, trochę plenerowy, ale też i domowy i towarzyski. Zaliczyliśmy spotkanie u chrzestnej Małego, która przyjęła nas deserem z kolorowych galaretek. Był obiad w restauracji, dla odmiany po domowej kuchni i były spacery, na nabrzeże, na Wały Chrobrego i do parku..

Znalazłam czas na uzupełnianie śpiewnika o nowe piosenki z chwytami gitarowymi, a zostało mi ich jeszcze dużo do wpisania. Pograłam trochę i wypróbowałam świąteczne przeboje, choć do świąt jeszcze daleko. Podjechaliśmy też na Międzynarodowy Festiwal Tańca Streetdance, gdzie w jury zasiadali specjaliści od różnych stylów tanecznych. Przeważały wygibasy hip hopowe i breakdance. Nie są to moje ulubione style, zdecydowanie wolę pokazy tańca towarzyskiego, ale wybraliśmy się ze względu na Małego. Podobają mu się tańce zespołowe, synchroniczne układy, a w domu sam próbuje tańczyć i niektóre jego skoki i kręcioły pod breakdance można podciągnąć. Kto wie, może pójdzie tą drogą, bo widać że muzyka i taniec go porywają..

Zmiany

Mając wybór, wybieram plażę. Zwłaszcza, gdy w połowie września 30 stopni na plusie. Jeziora blisko, można wyskoczyć prosto po pracy i spędzić popołudnie wygrzewając się na kocu i patrząc, jak Mały buduje zamki z piasku. Wprawdzie od wczoraj już wietrznie, ale dało się jeszcze nacieszyć pogodą..

Mniej cieszyły mnie za to sprawy urzędowe, które w związku z kończącym się miejscem na przeglądy w dowodzie rejestracyjnym, zmusiły mnie do wyrobienia nowego. Nasz urząd nie powrócił do dawnego trybu pracy i obecnie wszystkie dokumenty trzeba wrzucić do skrzynki z podaniem odpowiedniego wydziału. Potem należy śledzić internetowo (zawiesza się) lub telefonicznie (20 minut czekania na połączenie) stan realizacji, gdyż jakoś informacja zwrotna nie przybywa (a zapewniają, że przybędzie). Po dwóch miesiącach od złożenia dokumentów umawiamy się na wizytę – termin oczekiwania dwa tygodnie. I biada, jeśli zapomni się (lub zapodzieje) jakiś ważny papier, bez którego nic nie wydadzą. Karta pojazdu okazała się ważna, musiałam lecieć do domu, szukać jej, bukować kolejny termin wizyty i wreszcie! Po prawie 3 miesiącach mam nowy dowód rejestracyjny. Akurat nie trzeba go obecnie wozić ze sobą, ale do sprzedaży auta jest niezbędny. A czeka mnie takowa w październiku i zdążyć z tym muszę przed listopadem, żeby nie wpakować się w kolejne OC.

Nie ma lekko, dwudziestoletniej maszyny lepiej pozbyć się, zanim całkiem odmówi współpracy. Ale robię to z wielkim bólem. Nie znoszę takich zmian, przywiązuję się do samochodów, jest mi wygodnie w aucie, które znam na wylot. I każda zmiana kosztuje mnie sporo nerwów. Zresztą nie tylko samochodów to dotyczy. Ostatnią wymianę portfela też odchorowałam i nadal nie mogę przyzwyczaić się do innych przegródek czy zamków nie tam, gdzie były. Cóż, nie takie tematy się przerabiało, jakoś dam radę i tym nowościom. Zmiany są w końcu stałą częścią programu pod hasłem życie. Pogoda też już się zmienia, od dzisiaj chłodniej, choć do końca miesiąca ma być jeszcze całkiem przyjemnie..

Plaża, czy grzyby?

Nie wiadomo co wybrać, bo nowy sezon uraczył i tym i tym. Pogoda iście letnia, ale w końcu kalendarzowe lato jeszcze w toku. Nie spodziewałam się jednak aż takich upałów i powrotu do sandałów..

A te przydałyby się nad jeziorem, na które wybraliśmy się w sobotę, na spotkanie z rodzinką. I na świętowanie urodzin Mamy, do której przybyłam z prezentami. Ucieszyła się z książki o pani Kwiatkowskiej i z kremu do twarzy, coraz bardziej wymagającej, choć jak dla mnie nadal młodej.. Na plaży błogo, leniwie, ale Mały nie odpuszczał i za piłką też trzeba było trochę polatać. Bratanek dzielnie w tym uczestniczył i fajnie tak popatrzeć na obu naszych małych chłopaków, trzymających się za rękę. Rodzice od czwartku na wyjeździe, po leśnych wędrówkach i niewielkich grzybowych zbiorach..

Brat dojechał w piątek i z racji pięknej pogody przedłużył pobyt do wczoraj, a my po urodzinowym obiedzie zwinęliśmy żagle, by kolejny dzień spędzić już nad innym jeziorem. W planach było morze, ale jednak wietrzniej tam było w niedzielę i chłodniej, wolałam zostać na miejscu i przy okazji uniknąć nadmorskich korków. Trzeba korzystać, póki Mały zdrowy i katary na razie odpuściły..

Uwolnić szafę

Jak wiadomo czyste przestrzenie i zakamarki uwalniają nie tylko powierzchnie płaskie ale i głowę. Przy okazji w takim domu od razu lepiej się oddycha, jest bardziej świeżo i pachnąco. A na dokładkę porządek robi się i we mnie. Porządkuję myśli, wyciszam się i mam niesamowitą satysfakcję, z efektu końcowego. Tym razem po przeczytaniu owej książki

poczułam zew, by zabrać się za szafę. Szafa duża, pojemna, mieszcząca (oprócz kurtek) rzeczy na wszystkie sezony. Idąc za radą autorki, wywaliłam wszystkie ciuchy na środek pokoju, umyłam wnętrze szafy, przymierzyłam każdą rzecz i rozpoczęłam selekcję pod hasłem..

  • odłożyć wszystko, co za małe, za duże, niewygodne i niemodne
  • pozbyć się tego, co nie noszone od dwóch lat
  • nie patrzeć na sentymenty, sprzedać i kupić coś nowego

I idąc tym tropem uwolniłam siedem wieszaków, odddzieliłam 26 rzeczy, których nie tylko przez dwa ale i przez siedem lat nie nosiłam. Dałam dla córki koleżanki fajne koszulki, w które się nie mieszczę. Odkopałam dwa nowe swetry. A potem z zamiarem sprzedaży tego, co jest w idealnym stanie próbowałam posiłować się z aplikacją Vinted, ale że nie przypadliśmy sobie do gustu powróciłam na olx. Wystawiłam też wreszcie na sprzedaż suknię balową! Która o dziwo poszła w mig, dla sympatycznej pani do szkoły tańca, zapraszającej nas do siebie gdybyśmy czasem w jej okolice zawitali 🙂

I ogólnie humor po ostatnich nerwach powrócił, a szafa zyskała odświeżony i poukładany look. Teraz pora nauczyć się postępowania z własnym, nowym wymiarem, przede wszystkim nie kupowania za dużo i byle z rozmysłem. A tak naprawdę pora zacząć nosić rzeczy, które są świetne i w tej szafie czekają, wyprzedzane ciągle przez te same, opatrzone już zestawy. I choć jeszcze słońce za oknem to botki-kalosze na jesień przygotowane, nowe swetry też, można rozpocząć kolejny sezon. Gdzieś pomiędzy figurą klepsydry i jabłka..

Sądny dzień

Niedziela po części była relaksująca, odsypiałam nocne harce, poszliśmy na pchli targ, a później dotarliśmy na Wały by obejrzeć stoiska podczas Pikniku nad Odrą. Wystawców w tym roku było dużo, ale ludzi jeszcze więcej. Nie wyglądało, by ktokolwiek się pandemią, epidemią, czy choćby przeziębieniem przejmował. Tłumy wędrowały sobie spacerkiem, zajadały smakołyki, brały udział w konkursach i odwiedzały podstawione zabytkowe autobusy. My też, choć nie byliśmy tam długo, mimo ładnej pogody..

Mały zresztą z katarem, lepiej więc było zmykać w spokojniejsze rejony. W przedszkolu już większość dzieci kicha i prycha, ale tak wyglądał każdy wrzesień, więc panie nie podnoszą alarmu. Mają tylko obowiązek informowania rodziców o gorączce przekraczającej 37 stopni. Odpukać u nas tylko katar, szybko ogarnięty inhalacjami i kroplami i oby się na nim skończyło..

Jeden wyciek opanowaliśmy, drugi jeszcze w toku, gdyż przeciekające wc trudniej ogarnąć. Mężu zamienił się wczoraj w hydraulika i walczył dzielnie. Oczywiście całość rozkręciła się w chwili, gdy miała przyjść do mnie koleżanka na kawkę. Tia.. wiadomo jak wygląda mieszkanie przy armagedonie. Skrzynki, narzędzia, części i śrubki różne, w tym spłuczki stare, nowe, miski i ścierki. Idealna aranżacja na babskie spotkanie 😉 Na szczęście wizyta przeniosła się do koleżanki i tam mogłam odsapnąć. Nie na długo, jak się okazało.

Po południu miałam spotkanie z inną kumpelą, na pogaduchy podczas spaceru. Szłyśmy sobie spokojnie, dzień jasny, słoneczny, ulica pusta, a po drugiej stronie dwóch chłopaków – jak się później okazało – lat 13, z procą w ręku i durnowatym pomysłem wycelowania w naszą stronę. Oberwałam w głowę! Nie wiadomo czym, patykiem, orzechem, na szczęście nie był to kamień. Do tej pory w szoku jesteśmy, że taka sytuacja w ogóle miała miejsce! Chłopaki pobiegli za róg i nie spodziewali się, że w ogóle za nimi pójdziemy. Po drodze spotkali kolegę, ale jak nas zauważyli zaczęli uciekać. Ten kolega jednak nieświadomy o co chodzi wpadł w nasze sidła. Na spokojnie wyłożyłyśmy mu, że nie warto z takimi kumplami trzymać. Wyśpiewał ich nazwiska, podał do której szkoły chodzą i był tak wystraszony, że prawie się rozpłakał. Obiecałyśmy, że go nie wydamy, że zrzucimy na monitoring. Miałam dylemat czy zgłaszać temat do szkoły, czy nie, ale dotarło do mnie, że takiego huligaństwa nie można zostawić bezkarnie! Że jeśli teraz nie zastopuje się takich durnych zachowań, to szybko pójdą w gorszym kierunku. Sprawę do szkoły zgłosiłam. Pedagog była bardzo przejęta i poważnie podeszła do tematu, trafiłam na czas lekcji wychowawczej, od razu postanowiła działać. Chłopaki zostaną porządnie nastraszeni konsekwencjami i poinformowani będą ich rodzice. Dziękowano mi za interwencję, ale przyznaję, że cała jestem zestresowana. Dla rozładowania negatywnych emocji zabieram się za sprzątanie i ciąg dalszy robienia mega porządków w szafie.

Szalone

Plastuś przypadł Małemu do gustu, a ja dzięki temu przypomniałam sobie przygody małego ludka nie tylko w książce, ale i w bajce. W necie to jednak można znaleźć wszystko. Nawet moje „Przyjaciółki”, które już po wakacjach nadrabiam. Po przedszkolnym zebraniu trzeba było też nadrobić płatności i to wcale niemałe. Wyprawka, książki, rada rodziców, ubezpieczenie.. i oby tylko nie zamknęli wszystkiego, by dzieci z dobrodziejstw owych mogły skorzystać.

My natomiast skorzystaliśmy z opieki chrzestnej Małego i mogliśmy wybrać się do teatru. Najpierw jednak wysprzątaliśmy całe mieszkanie, upiekłam dwa ciasta i zrobiłam deser budyniowo-herbatnikowy według przepisu naszej Ani Piszącej.

Mały został pod dobrą opieką, a my w maseczki i po podpisaniu oświadczeń o wirusowym zagrożeniu, mogliśmy wraz ze znajomymi obejrzeć sztukę.

„Szalone nożyczki” to komedia kryminalna, która gdyby była odgrywana tylko przez aktorów bardzo by mnie zachwyciła. Od połowy prowadzona jednak była wraz z publicznością, widzowie mogli zadawać pytania podejrzanym, ingerować w to, co się działo na scenie. Retrospekcja zdarzeń wydłużyła całość, a niektórzy widzowie zadawali żenujące pytania przez co trochę siadły emocje. Bardziej podobała nam się pierwsza sztuka Teatru Dramatycznego z Koszalina – „Związek otwarty” – szybka akcja, dużo śmiechu i mimo iż grały tylko dwie osoby, perełka.

Za to po teatrze humor wrócił na całego, za sprawą zaproszenia na domowe party. Mężuś musiał wracać i odwieźć ciocię, a ja dotarłam na pogaduchy w ośmioosobowej ekipie. Wytańczyłam się, pojadłam smacznych sałatek, orzechów. I po intensywnej degustacji białego, półsłodkiego wina, po północy padłam w ramiona Męża. Także niedziela po tych szaleństwach przyda się wyciszona, spokojna i przeznaczona na regenerację..

Zaczęło się

Ostatni weekend, przed powrotem w przedszkolne mury, spędziliśmy u Zosi. Weekend zapowiadany na deszczowy okazał się przyjemny pogodowo, więc zbieraliśmy moce siedząc w ogródku, pogryzając lody i łapiąc promyki słońca. Na rynku tym razem zapolowałam na cebulki kawiatowe i po powrocie posadziłam już na balkonie krokusy i szafirki. Będę na nie czekać z niecierpliwością, tak jak i na kolejną wiosnę..

Tymczasem Mały powędrował do zerówki. Tylko trochę zestresowany, bo najlepszą wiadomością była ta, że wraca do swojej pierwszej grupy, do znajomych dzieci i ulubionej pani Madzi. Z czego jestem niesamowicie zadowolona. Pani owa zna naszego syna od 3 latka, zawsze dodawała mu otuchy, jest pełna zapału, energii i ma świetne pomysły na prowadzenie zajęć. Łatwiej mu było wrócić po półrocznej przerwie do takiej rzeczywistości, niż gdyby musiał iść do zerówki w szkole. Choć i tak o poranku trochę panikował, czy mu nikt butów nie zabierze i czy aby na pewno odprowadzę go do sali 😉

Wczoraj cały dzień trwała zabawa przerywana jedynie posiłkami, dziś zaczynają się pierwsze zajęcia z książkami. I jestem spokojna, że sobie poradzi. Tym bardziej że ćwiczyliśmy często pisanie liter, dodawanie i odejmowanie na palcach. A z początkiem sierpnia Mały czytał już proste słowa i krótkie zdania. I robi to nadal, sam z siebie, codziennie przed snem sięga po książkę, by przeczytać choć jedną stronę z pierwszej czytanki. Na przyszłość ma już zapewniony stos książek, jeśli tylko będzie chciał po nie sięgnąć. Dziś jeszcze upolowałam „Plastusiowy Pamiętnik”, który bardzo miło wspominam. Pamiętam, że sama zrobiłam z plasteliny ludzika, z kartonu miał dom, łóżko z pudełka od zapałek, a potem oglądałam jego przygody w telewizji. Może i Małemu się spodoba..