Małe Rio

A skoro nie można sobie pozwolić na egzotyczne wojaże, to namiastką staje się wizyta w pobliskim Rio! Mężu zrobił mi jeszcze jedną (oprócz prezentu) imieninową niespodziankę. Kazał ubrać się lekko, mimo mrozu za oknem, zapakował rodzinę do auta i wywiózł w nieznane. Nieznane okazało się opierzone, kolorowe i skrzeczące 🙂 Nowo otwarta papugarnia przyciągnęła w weekend ptasich odkrywców i nas. Wielkie ary, nimfy, amazonki i żako, latały nam nad głowami i na głowach siadały. Na ramionach też i na plecach. I wcale nie było jak w ptakach Hitchcock’a 😉 Było kolorowo, wesoło i z emocjami. Mały na początku oszołomiony potem już z ciekawością oglądał te latające ptactwo. Około 40 papug! Można było i karmić i głaskać i zdjęcia robić. Największe wrażenie robiły oczywiście ary.. przepiękne z nich papugi..

 

 

 

 

pod niejedną papugą

 

 

 

 

Później podjechaliśmy zatankować auto i wrzucić zebrane nakrętki do pudełka w markecie. Trudno było tylko przewidzieć, że black friday zahaczy o cały weekend, choć z racji nazwy mogli się już opamiętać z tymi pseudo-obniżkami do jednego dnia. Nie dało się więc uniknąć wyprzedażowego szaleństwa. Dobrze, że obiad ugotowałam w domu, bo i miejsca przy stolikach brakowało, choć tam akurat nie dało się zauważyć minusowych procentów. Uciekliśmy więc do rodziców na pogaduszki – Tata ma się już trochę lepiej, wraca do sił i humoru, niedługo też wiozę go na pierwszą kontrolę po zabiegu. Przy okazji spotkaliśmy się u nich z Bratem, który obdarował chrześniaka piankowymi klockami. Dziś od rana owe klocki zasłoniły dywan i stwierdziłam, że jeszcze trochę, a będziemy musieli poruszać się po kanapie, bo miejsca na postawienie nogi braknie 😉


Dlatego poranne spacery z Moniką są zdecydowanie wskazane, przebywanie poza domem bowiem zdecydowanie przywraca równowagę. Na rytmikę też jeszcze śmigamy, choć tu akurat zauważam jakiś bunt ze strony malucha. Zamiast ćwiczyć zaczął ostatnio kłaść się na środku dywanu i machać sobie nóżką w takt muzyki. Podrywa go tylko otwieranie magicznego kuferka z instrumentami i wtedy ewentualnie, łaskawie pobiega wraz z innymi grzechocząc z uśmiechem na twarzy. Zaczynamy się zastanawiać, czy nie przepisać go na inną godzinę, bo ta jest zbyt blisko drzemki i stąd może owo dywanowe pokładanie się. Chyba, że winna jest zimowa pora, choć na mnie akurat działa odwrotnie. Czuję przypływ świątecznej energii i najchętniej już bym choinkę ubierała.

Lepiej :)

Pomarudziłam ostatnio, ale też i powód był potężny.. na szczęście idzie ku lepszemu. Wprawdzie za grubą kasę, ale w prywatnej klinice Tata potraktowany został jak człowiek, a nie jak natrętna mucha, której lepiej się pozbyć. Operacja się udała, przyjęli go już na drugi dzień po badaniu krwi, nie musiał siedzieć 7 godzin na korytarzu i czekać na litość. Gdyby jednak od razu po zerwaniu miał szycie, nie trzeba by było wstawiać tytanowej płytki na skrócone po 8 tygodniach ścięgno. Najważniejsze, że pacjent poczuł się wreszcie zaopiekowany, że lekarze są dobrej myśli, że specjalne nici wzmacniają efekt i że jest już w domu. Spokojniejszy, jak i my wszyscy 🙂 


 

Odetchnęłam i mogłam zacząć cieszyć się własnym imieninowym świętem.. Nie szykowałam żadnej wielkiej imprezy, tylko spotkanie w domu przy cieście z Hanią, Sylwią i jej synkiem. Nie miało być żadnych prezentów, ale i ja i nasz szkrabek załapaliśmy się na miłe drobiazgi. Ciepło mi na serduchu, że są dookoła nas znajomi, którzy też się cieszą, że i my jesteśmy. Spędziłyśmy fajny wieczór na pogaduchach i na zabawie z dziećmi. Listopadowe kino kobiet nam nie wypaliło, ale planujemy wyjście w grudniu w czapkach Mikołaja 😉 Jeszcze mam to pod znakiem zapytania, bo Mężu ma drugą zmianę, ale jest szansa, że po ostatnich nadgodzinach potraktują zamianę ulgowo. Może udałoby mi się wygrać jakiś kolejny kupon na zabiegi kosmetyczne, lub do fryzjera. Mama skorzystała z mojej ostatniej nagrody, fryzjerka zrobiła jej saunę parową na włosy, położyła odżywkę i naprawdę postarała się przy strzyżeniu. Wyszła zadowolona, a i Tacie się podobała jej nowa fryzura.

 

W tym całym ostatnim stresie szpitalnym umknęła mi wiadomość o powrocie Brata. Peru i Boliwia zrobiły na nim duże wrażenie, pozwiedzał co się tylko dało, Lima, Cuzco, oczywiście Machu Picchu i wiele innych miejsc. Robił długie wycieczki, był też na pustyni, wypożyczył rower, przywiózł ok 4 tysięcy zdjęć i prezenty dla każdego. Mały dostał tradycyjną czapkę z wełny alpaki, Mężu ichnie piwo, a ja tęczowy szal w radosnym peruwiańskim stylu 🙂

 

 

 

peruwiańskie

 

 

 

 

Przybył też do naszej kolekcji magnes na lodówkę, pooglądaliśmy egzotyczny bilon, spróbowaliśmy słodyczy i jeszcze na lepsze czasy (bez leków) czeka likier o nietypowym smaku. Brat od razu po powrocie, chyba w ramach różnicy temperatur, złapał przeziębienie i zakończył podróżowanie w wyrku. Tak czy siak na pewno było warto. My o takim wyjeździe na razie możemy pomarzyć…

 

 

 

 

na lodówce

„Służba” zdrowia i kombinacje

Od poniedziałku, każdego dnia z samego rana jeżdżę z Tatą to do szpitala, to do nfz, to do sklepu medycznego, czy na usg. Niestety w każdym z tych miejsc niepomyślne wieści.. Tata wymęczony przemieszczaniem się o kulach i brakiem pomocy od naszej „wspaniałej” służby zdrowia. Już na samym początku spaprali mu zakładanie gipsu – stażysta założył pod złym kątem i tak ciężki, że noga sama odpadała. Nikt przed założeniem tego 5 kilogramowego gipsu na chorą nogę, nie zrobił usg by stwierdzić czy ścięgno jest zerwane całkowicie, czy tylko naderwane. Tata jedzie więc prywatnie, robi usg i aferę w szpitalu. Gips zakłada „profesjonalistka” i owszem, lżejszy i o lepszym trzymaniu, ale jak się okazuje ułożenie stopy w złej pozycji – w obecnej ścięgno nie miało szansy się zrosnąć!! – stopa powinna być skierowana do dołu! 8 tygodni w gipsie i jak było zerwane tak jest nadal. Tylko stan po tym czasie jest już dramatyczny. Nie wspominam o tym jak Tata siedział po 7 godzin na korytarzu i w tym szpitalnym chaosie nikt się nim nie interesował – i jeszcze usłyszał na koniec poradę, że nie powinien siedzieć z zerwanym ścięgnem. Szlag go trafił i wysyczał, że oprócz porady, którą powinien usłyszeć 7 godzin wcześniej, ktoś mógł mu pomóc, podjechać jakimś wózkiem czy położyć na jakiejkolwiek kozetce. Cóż.

Pojechaliśmy na kontrolę, już banalna sprawa o złym poinformowaniu gdzie Tata ma się udać i moim podwójnym jeżdżeniu, bo przecież nie dałby rady przejść z początku wielkiego budynku, o trzy, dalekie bramy dalej. Po 5 godzinach czekania owszem gips został zdjęty. I? I tyle! Na darmowe usg musiałby czekać 2 tygodnie. Po prostu brak słów. Wypisano pacjenta nadal z zerwanym ścięgnem i receptą na dofinansowanie do buta ortopedycznego, po który musi jechać sam i z informacją, że ma sobie zrobić usg prywatnie. But bagatela 400 zł, usg 115 zł i po dzisiejszym wyniku Tata na granicy wybuchu i składania pozwu zadzwonił do prywatnej kliniki by zrobić to, co od początku powinno być zrobione – zeszyć zerwane ścięgno! Jutro jeszcze badanie krwi i w piątek operacja, która nie wiadomo czy coś pomoże po takim długim (cennym, a straconym) czasie. Rodzice na granicy załamania i wszyscy wystraszeni, co będzie dalej.. 


 

W zupełnie innym temacie, ale oliwy do nerwów dolała pewna pani, którą poznałam na rytmice, a która chwaliła się, jak to od państwa dostaje 500+ choć ma jedno dziecko. Ponieważ nie są ze swoim facetem małżeństwem (uznali, że tak się opłaca), z premedytacją ustalili że ona składa do niego wniosek o alimenty i jako, że nie mają wystarczających przychodów (oczywiście mają i to dużo dużo więcej) to te 500 jej się „należy”. Dodam, że jej konkubent pracuje bez umowy – cytuję – „na czarno dostaje o wiele wyższą wypłatę, a na emeryturę nie ma przecież sensu liczyć”. Do tego ona ma dodatkowo 470 zł wychowawczego (czyli razem dostaje 970 zł, ja nie mam ani grosza i nie piszę tego z zazdrością, tylko rozgoryczeniem że można tak kombinować) jako samotna matka i jeszcze jej dziecko ma pierwszeństwo w dostaniu się do przedszkola! Na koniec dodała, że skoro państwo wszystkich oszukuje, to ona nie ma skrupułów robić tak samo.

 

Tymczasem człowiek chce żyć uczciwie, stworzyć pełną rodzinę, ze ślubem, wspólnym nazwiskiem, szczerą i normalną. Chce móc wychować dziecko, mieć pewność, że dostanie się ono do przedszkola, pokazać mu, że warto być uczciwym. Warto? Przykład Taty płacącego ponad 40 lat składki zdrowotne i wysyłanego na płatne usgi najlepiej w kosmos, żeby nie zawracał głowy państwowemu szpitalowi? Chce zarobić godne pieniądze, na umowie o pracę – by mieć jakiekolwiek zabezpieczenie zdrowotne, finansowe i być może w przyszłości emerytalne? Nic tylko się wnerwić i zgrzytać zębami.

Choć może lepiej nie, bo szkoda zębów, a dentysta też słono kosztuje. 

Wyjazdowo

Nie ma to jak odwiedziny u Zosi, przytulnie przy piecu, sympatycznie i gotować nie trzeba 😉 Dla niej dużo radości, bo wnuczek od rana do wieczora, my blisko i pogadać można. Mężu wziął sobie wolny piątek, więc całe trzy dni dla nas. Lubię taki rodzinny czas, nawet mnie na żadne imprezy nie ciągnie. Choć do Natalii, jej męża i córci (mieszkających tuż obok Zosi) z chęcią wybraliśmy się w odwiedziny. Przyjechała do nich siostra Natalii z synem (2 latkiem) i mężem, jeszcze nasza trójka i pokój był wypełniony po brzegi. Poszły w ruch wszystkie zabawki, małoletni zajęli się motorami, tunelem i budowaniem wieży z klocków. A więksi panowie, przy piwku, wysłuchali po raz kolejny opowieści żon o porodach i karmieniu 😉 Mimo wszystko takie spotkania i dla nich mają urok, bo wszyscy stwierdzili, że jednak trochę brakuje wspólnych wyjść do kina, czy choćby spokojnego zjedzenia pizzy w lokalu. Ostatnie dla jednych skończyło się ewakuacją tuż po złożeniu zamówienia, gdyż dziecię zdecydowanie nie miało ochoty na pizzę. Cóż.. kiedyś jeszcze powrócą czasy swobody, a wtedy z rozrzewnieniem będzie się wspominało czas z maluchem przy sobie..

 

Mi w ten weekend udało się wyrwać na samotne polowanie po ryneczku ale przyznaję, że wolę jak wędrujemy wszyscy razem. Nawet rajstopy dla Małego, czy rękawiczki, które tam nabyłam, wolałabym kupić mając modela przy sobie. A najlepiej moich obu modeli na raz. Jedynie piękny szary szal na szyję dla mnie i ocieplane legginsy były mi pocieszeniem. We dwoje natomiast podjechaliśmy sobie nad jezioro, napawać się przez chwilę widokiem i korzystając ze słonecznej akurat pogody. Dobre i to..

 

 

 

słoneczna jesień

 


 

Weekend minął jak zwykle zbyt szybko, wracaliśmy w porze drzemki, żeby spokojnie dotrzeć do domu. Chłopaki poszli się ogarniać, a ja w dużym tempie na występ chóru Mamy. Zdążyłam dolecieć, wysłuchać pieśni i odwieźć później Mamę do domu. Pogadałyśmy tyle co w samochodzie, nie wchodziłam do rodziców, bo już w głowie miałam ogarnianie domowego chaosu. Pranie do wstawienia, zupa do ugotowania, kąpiel dziecka, przygotowanie kolejnej sterty do prania i rozłożenie rzeczy wszelakich z podróży. Dostałam od Zosi kolejne słoiki z jej rewelacyjnymi ogórkami kiszonymi, obdarowała nas ciastem i dzięki niej nie muszę się głowić jutro nad drugiem daniem. Zwłaszcza, że tradycyjnie lodówka pusta, lista już zrobiona i tylko nie wiadomo, kiedy uda się dotrzeć na zakupy. Rano wiozę Tatę na kontrolę, cała rodzina i znajomi trzymają kciuki za jej wynik.. Później rytmika i wieczorne farbowanie mamie włosów. Trzeba mi chyba, po tym farbowaniu, zostawić malucha u Dziadków i lecieć szybko do sklepu.

Początki tygodnia jakoś zawsze są w dużym tempie.. pozostaje powspominać wolne dni..

 

 

 

z trasy

Samochodowo i rytmicznie

Nowy tydzień rozpoczął się od tatowych samochodowych tematów. Właściwie dopiero wczoraj zakończyliśmy załatwianie OC z upoważnieniem, wymianę opon na zimowe i przegląd, bo akurat wszystko zbiegło się w terminie. Dobrze, że Mężu dawał radę prowadzić ten samochód, bo ja jak się do swojego przyzwyczaję, to każdym innym idzie mi pod górę. Z racji, że udało się wszystko pomyślnie załatwić, zrobiliśmy sobie przerwę w kawiarni, z deserem i czekoladą na gorąco. Mały urzędował u dziadków, więc można powiedzieć, że wyskoczyliśmy na małą randkę. Najważniejsze, że wszystko zrobione i choć Tata jeździć pewnie długo jeszcze nie będzie mógł, to przynajmniej ma głowę spokojniejszą. Leży bidulek, biodra od tego leżenia go bolą, przywiozłam mu poduszkę pod kolana, by mógł je odciążyć. Co jakiś czas robi sobie masaż na macie do masowania, do tego maści i jakoś te dni lecą. Jeszcze tydzień i będzie kontrola z decyzją co dalej, jak się zrośnie to rehabilitacja, a jak nie to jednak szycie i kolejny miesiąc w gipsie. Oby była ta pierwsza wersja.. 


 Na pocieszenie wnuczek zaprezentował wczoraj dziadkom taniec z rytmiki, z obrotami, podskokami i klaskaniem! Numerant jest, bo na zajęciach udaje, że nie umie, a w domu okazuje się, że pamięta kolejność i cały taniec. No dobra.. nie udaje, tylko chyba wstydzi się trochę, a że jest do tego typem obserwatora, to woli patrzeć jak inni się gimnastykują. Mimo wszystko nabiera coraz więcej wprawy, staje się odważniejszy przy innych dzieciach, powoli łapie kontakt z panią prowadzącą i już bez problemu podchodzi po piłki, szarfy czy grzechotki. Część rodziców siedzi już na korytarzu, ale są to mamy starszych o pół roku dziewczynek, a mój rodzynek jeszcze się oderwać ode mnie nie może. Choć sukcesem jest, kiedy ponad połowę zajęć przegania sam, bez trzymania za rękę. Pani szykuje teraz występ dzieci na Mikołaja, będą małe paczki (oczywiście zrzutka rodziców, a jakże) i prezentacja „umiejętności”. Zobaczymy, jak to pójdzie. Coś czuję, że będzie ucieczka z sali na widok białej brody i masywnej postury owego pana. Chyba, że przebierze się za Mikołaja ktoś o mniejszych wymiarach, coby dzieci nie straszyć 😉

 

W temacie prezentów czekała nas jeszcze jedna niespodziewanka, do drzwi zapukał kurier wysłany z Danii i przywiózł skoczka konika i samochodowe puzzle. Świetne zabawki od Beaty i jej chłopaków, za które – gdyby nie odległość – wyściskałabym całą ich rodzinkę. Bardzo miły gest i dużo radości 🙂

 

 

 

nowe skarby

 

 

 

 

Dziś z Moniką na spacerze debatowałyśmy, jak to teraz dzieci mają masę rzeczy do zabawy, u niej ledwo się to wszystko w pokoju mieści. U nas też coraz więcej i planuję część pochować, żeby Smyk miał możliwość nacieszyć się urodzinowymi nowościami. A tu jeszcze Zosia czeka z jakimś drobiazgiem i za wnuczkiem stęskniona. Fajnie, że weekend już tuż tuż..

Przerwa

Jak się otworzył worek ze spotkaniami u nas, tak się zamknąć nie chce. Ale na razie przystopujemy, bo jednak czuć zmęczenie materiału.. Wprawdzie szykowanie, zakupy i nakrywanie stołu (za który robi rozkładana ława) sprawiają mi przyjemność, ale jednak tak dzień po dniu, to za dużo. Natomiast cieszę się, że był czas na pogaduchy, na zabawy i że Synek zadowolony z ciągłej uwagi towarzystwa. 

Z racji świątecznego piątku wybraliśmy się na wieczorny spacer, po całym dniu gotowania z przyjemnością wyszłam się dotlenić i pooglądać rozświetlone tereny nad Odrą. Mrozek już lekki chwytał, ale Mały biegał tak, jakby w ogóle tego nie odczuwał. Dzieci mają niesamowitą energię, rozgrzewa ich od środka, aż by się chciało trochę jej od nich przejąć..

 

 

 

 

wieczorny

 

 


Spotkanie z Moniką i jej chłopakami udało się wyśmienicie. Bardzo swobodnie się przy nich czułam. Mężu z Wową złapali wspólne tematy przy nalewce, maluchy bawiły się w miarę spokojnie, tworząc artystyczny nieład w każdym zakątku mieszkania. A moje z Moniką babskie rozmowy to czysta przyjemność. Było naprawdę sympatycznie i już jesteśmy zaproszeni z rewizytą.


Przy Markach (Marek z siostrą i narzeczonym siostry) również było swobodnie, ale może fakt, że zaprosiłam też Kasię do tego towarzystwa sprawił, iż momentami nie kleiła się rozmowa. Czasem tak bywa, gdy towarzystwo jest mieszane, choć wszyscy się znali z Kasią i znad jeziora i z naszego wesela, tyle że krócej niż my. Nie było jednak źle, pogadaliśmy na różne ważne i nieważne tematy, pośmialiśmy się. Mały miał frajdę, kiedy wszyscy angażowali się w wymyślanie nowych atrakcji dla niego. Na koniec stwierdziliśmy, że jednak po tym wszystkim jest ogrom sprzątania i jeśli już się spotykać to w jeden dzień weekendu zdecydowanie wystarczy.

Zostało jeszcze świętowanie u Zosi, ale to już nie u nas w domu, więc pora odetchnąć i zrobić przerwę 😉

Ciąg dalszy

I zrobiło się mroźno.. w nocy na minusie, w dzień jeszcze do +4 dochodzi, ale już płyn w spryskiwaczach na zimowy wymieniliśmy. Trzeba pomyśleć też o zimowych oponach, bo stare mocno łysawe, a na drodze bezpiecznie być musi. Gdybyż to tylko tyle nie kosztowało, byłoby lepiej.. Zwłaszcza gdy na dokładkę OC skacze prawie 100% w górę i ubezpieczyciel prorokuje, że do końca roku jeszcze zdrożeje. Bolesna to była płatność, za to pocieszające, że przy takiej kwocie cena za smarowidło do uszczelek to będzie już pikuś. A przesmarować jak wiadomo też trzeba, żeby się nie zdziwić kiedyś przy otwieraniu drzwi, czy bagażnika. Do tych samochodowych tematów doszedł jeszcze brak powietrza w oponie u Taty w aucie, a tu przegląd trzeba zrobić i jechać załatwić jego OC. Nie ma lekko, jak trzeba to trzeba.. 


Poszły w ruch ciepłe swetry, szaliki i ocieplane buty – te ostatnie kupiłam trochę za duże, przydaje się więc dodatkowa skarpetka. Dobrze też, że na urodziny Mały dostał ocieplane spodnie, gdyż na kombinezon jeszcze mimo wszystko za wcześnie. Z tym ubieraniem to teraz wesoło, zwłaszcza jak idziemy na rytmikę. Niby niedaleko, ale wszystkie warstwy trzeba założyć, potem część zdjąć i ubrać raz jeszcze.. nie dziwię się, że dzieci stawiają opór.

Na przedostatnich zajęciach było jeszcze trudniej, bo poszliśmy całą trójką, co nie było najlepszym pomysłem. Synek był rozemocjonowany, nie chciał taty puścić za rękę, ja to w ogóle mogłam grzać ławę albo i iść do domu 😉 Tata nie znał układów piosenek, a Mały wolał się przytulać niż naśladować panią prowadzącą. Czyli można powiedzieć spowodowaliśmy niezłą dezorganizację. Na szczęście kiedy wybrał się już tylko ze mną, wszystko wróciło do normy. Obawiam się jednak pomysłu przyspieszenia samodzielnych ćwiczeń dzieci. Rodzice mieli być na sali cały pierwszy semestr, a tu chcą próbować już wywalać nas na korytarz. No zobaczymy co to z tego wyjdzie..

 

Przed nami ciąg dalszy świętowania, dziś z Moniką umawiałyśmy się już na sobotę, jej mężu cieszy się na nalewkową degustację, a my na spotkanie i pogaduszki. W kolejny dzień dotrą Marki i Kasia, czyli zapowiada się wesoły klimat i dużo atrakcji. Dobrze, że jutro wolny dzień, będzie trochę czasu na przygotowania i zdążę z pieczeniem następnej porcji babeczek. W przerwach może uda się obejrzeć jakiś film. „Śmietanka towarzyska” całkiem mi się podobała i nareszcie była dostępna do obejrzenia w necie, pojawiła się też „Opowieść o miłości i mroku”. Może coś dobrego na ekran jeszcze się trafi..

Długi weekendzie przybywaj! 🙂

 

 

 


Dwulatek

Zanim rozpoczęliśmy świętowanie udało się wreszcie odwiedzić Sylwię, Tomka i ich synka. Spędziliśmy wieczór przy ciachu, zabawie i podziwianiu ich dużego mieszkania. Potencjał tam jest ogromny, duże przestrzenie, wysokie ściany, na które już szykowane są ramy i fotografie. Szkoda tylko, że coś tam jednak między młodymi zgrzyta i nie wiadomo, jak dalej potoczą się losy tej rodzinki. Trzymam za nich mocno kciuki, bo lubimy ich oboje..

 

W sobotę mieli przybyć znajomi znad jeziora, ale jedno z trójki chore, tak jak i ciotka Teresa, więc te wizyty trzeba było poprzekładać. Za to wczoraj spisała się chrzestna z rodziną. Przebrała się po dziecięcemu, zrobiła kitki, założyła wielkie kokardy i doczepiła frędzle z bibuły do spódnicy 😉 Wesoła z niej kobietka i ma talent do rozbawiania dzieci. Choć na początku Mały był zdziwiony jej wyglądem i chował się za nogami, to potem się rozkręcił i nie chciał cioci wypuścić z domu. Wujek i Marek mogli sobie siedzieć na kanapie, a i my nie byliśmy koniecznym towarzystwem. Za to konieczny był tort

 

 

 

nr 1

 

 

 

odśpiewanie Sto lat i obejrzenie filmików, na których widać jak szybko nam się synek zmienia… Do zabawek dołączyła wielka piłka skacząca i drewniane ryby do łowienia wędką na magnes. Rosną nam stosy tych dziecięcych różności.. na razie dobrze, że większość można upchnąć do zamku. Dylemat tylko będzie w grudniu, bo to jedyne miejsce na choinkę, a niedługo w piwnicy miejsca zabraknie. 

 

Jedziemy do moich rodziców, na ciąg dalszy świętowania. Drugi torcik chłodzi się w lodówce, zdecydowaliśmy się na dwa małe skoro i tak impreza jest podzielona.

 

 

 

nr 2

 

 

 

 

Biorę się też za napisanie życzeń dla Smyka w jego pamiętniku i trzeba zanotować fakt, że nasz dwulatek umie już odnaleźć w książce literę A i że usnął sam w swoim łóżku, trzymany tylko za rękę przez szczebelki. Aż mi się serce ściskało, kiedy tak po cichutku mówił sobie wtedy.. mama.. mama.. aż do zaśnięcia 🙂 

Szykujemy

Kolekcja książek Chmielewskiej prawie w komplecie, o Hance Bielickiej pochłaniam z ogromną przyjemnością i koniecznie Mamie muszę ją podrzucić. A najlepiej połapać jeszcze inne ciekawe biografie aktorów, bo obie ostatnio gustujemy w takich klimatach. Filmowo za to teraz słabo, coś nie mogę trafić w dobre kino.. Może „Światło między oceanami” to nadrobi, jeśli wybierzemy się z dziewczynami na babski wieczór. W najbliższych planach spotkanie u Sylwii, to przegadamy termin i temat kina.

 

 

A później już tylko szykowanie się na urodzinowe świętowanie naszego dwulatka 🙂 Mężu odkurzy mieszkanie i umyje podłogi, ja w tym czasie wybędę z Małym do rodziców, później wezmę się za łazienkę. Muszę przy okazji odwieźć do medycznego sklepu nadmiarowe taśmy gipsowe. Było przez jakiś czas niewesoło u Taty, ale opuchnięcie maleje i nie trzeba rozcinać teraźniejszego gipsu. Tatko jednak uziemiony w domu, Brat właśnie wspina się na Machu Picchu, a Zosia nie może teraz przyjechać z racji pracy, więc urodziny wyprawiamy na raty. Dylemat tylko, na który termin zamówić tort..


Najpierw przybędzie chrzestna z rodziną i ciocia Teresa. Do rodziców wybierzemy się w tygodniu, a po drodze jeszcze odwiedzą nas znajomi znad jeziora. W kolejny weekend może uda się zaprosić Monikę z rodzinką, oraz Hanię i Sylwię. U nas to tak zawsze, jak się rozkręca, to na całego. Nie będą to oczywiście jakieś wystawne przyjęcia, torcik, ciacho, moje muffinki i kawa z herbatką. Ewentualnie dla chętnych tatowa nalewka porzeczkowa i likier czekoladowo-śmietankowy dla mniej wytrzymałych na procenty (czyli dla mnie). Do Zosi pojedziemy w innym terminie i śmieję się, że drugie urodziny wyprawiać będziemy przez pół miesiąca, albo i dłużej na dokładkę zahaczając o moje imieniny. Ważne tylko, żeby zdążyć przed Świętami 😉