Zanim rozpoczęcie zerówki, zakończyliśmy te wakacje z przytupem odwiedzając duże wesołe miasteczko, które od lipca zawitało w naszym mieście. Obiecaliśmy Małemu, że w te wakacje tam dotrzemy.

W lipcu padało, pogoda nie sprzyjała karuzelom i skokom na trampolinie, za to upalny sierpień wyganiał nas z miasta. Dotarliśmy tam prawie na ostatni gwizdek i szał ciał opętał moich chłopaków. Było zjeżdżanie na wielkiej zjeżdżalni, karuzela, rollercoaster, autodrom oczywiście dwukrotny, bo przecież jazda autem i zderzanie się z innymi to taka frajda. Do komnat grozy Mały nie zdecydował się wstąpić, za to było przejście przez przeszkody w czteropiętrowej konstrukcji. W której to podłoga się ruszała, turlały jakieś rurki, wspinaczka była ruchoma, a na koniec trzeba było skakać po wystających z wody słupkach. Dawno nie widziałam tak roześmianego Męża, a syn gdyby mógł spędziłby tam na wesoło cały tydzień.

Ja z przyjemnością takie miejsca odwiedzam, ale że wszelkie kręcenie, wirowanie i wzbijanie się w powietrze mi nie służy, robię za widza i uwieczniam fajne chwile. Tym bardziej, że takich chwil będzie teraz mniej, choć liczę że te jesienne i zimowe też zaliczymy do udanych. Jakoś przecież trzeba przetrwać do kolejnej wiosny 😉
