Gniezno już też za nami.. powiało historią, był pomnik Chrobrego
przepiękna Katedra, kościoły, klimatyczne miasteczko i tylko trochę za bardzo pogoda była w kratkę, bo nie obyło się bez wyciągania folii do wózka i ukrywania przed mżawką. Za to przypomniały mi się książki o zjeździe gnieźnieńskim, o św. Wojciechu i Chrobrym. Na dokładkę 1050 rocznica chrztu Polski sprawiła, że pojawiło się w tym temacie dużo myśli. Zabrakło nam czasu na Biskupin, ale to się nadrobi kiedyś, jak Synek będzie większy 🙂
Poznań już za nami i bardzo fajnie spędziliśmy tam dzień. Stary Rynek, okoliczne uliczki, Malta, Warta i krążenie po mieście. Nie pierwszy raz tu byłam, ale podoba mi się to miasto i pewnie jeszcze nie raz tu zajrzymy. Mały najbardziej zainteresowany był poznańskimi koziołkami, miasto jako takie jeszcze zapewne nie zrobiło na nim wrażenia, ale kiedyś nadrobi.
Zwiedzanie zakończone oczywiście w Ikei 😉 Wprawdzie tempo w sklepie było duże ale upolowałam lampion na balkonowy stolik, więc wyszłam zadowolona. Piszę na szybko między jedną podróżą, a drugą i pozdrawiam serdecznie 🙂
Zakupy zrobione, słoiczki z obiadami są, w razie jakby nie było gdzie ugotować. Upolowaliśmy nawet cieplejszą piżamę dla Synka, bo noce jeszcze chłodne. Polatałam po marketach, zawieźliśmy moich rodziców na imprezkę i późny wieczór można było spędzić przed kolejnym filmem. Mały zasypia teraz dość regularnie i wszystko byłoby fajnie, gdyby to nie była godzina 22 😉 Ale to i tak lepiej, bo czasami bywała 24,30. Teraz można przyjąć powtarzalność drzemki i nocnego zasypiania, a na dokładkę zdarzają się noce, jak dziś – kiedy to przesypia 9 godzin pod rząd. Aż się człowiek budzi zdziwiony, że dziecko we własnym łóżku, pobudki się nie pamięta i odczuwa coś na kształt porządnego wyspania. Zaskakujące i niesamowicie miłe wrażenie..
Niedziela upłynęła pod znakiem placu zabaw i okolicznych wędrówek. Chłodne dni teraz nastały, ale na szczęście co jakiś czas pojawia się słońce i ogrzewa spacerowiczów
Po obiedzie było w planach wyjście na rower z Babcią i Bratem, ale zakończyło się ukrywaniem przed deszczem, który znienacka postanowił zrobić nam prysznic. Rowerek powędrował do bagażnika, a my do Dziadków na winogrona i pierwsze maliny. Mężu zajął się akwarium, ja miałam okazję odpocząć, a wieczorem znowu udało nam się obejrzeć film. Nadrabiamy zaległości, a na dokładkę korzystamy z rozpoczętego u niego urlopu. Planów jest kilka, jeśli wyjazdy to raczej blisko, choć i Poznań gdzieś w tle zamajaczył, a może by Gniezno odwiedzić, bo jeszcze nigdy nie byłam.. Zosi pomoże się w przeprowadzce, Syn z nią trochę pobędzie, może uda się pozwiedzać jakieś okoliczne miasteczka, pojedzie nad jezioro. Majówka zresztą coraz bliżej i choć już nie liczymy na wyższe temperatury, to mam nadzieję, że chociaż nie będzie padało. Wszystko i tak raczej z doskoku, z powrotami do domu i na krótkie wypady.
Machnęłam sobie dzisiaj hennę na brwi z tej okazji, żeby nie przejmować się ich zaciemnianiem i nie brać dodatkowych kosmetyków. Miałam jeszcze skrócić pazurki, ale do tego trzeba więcej czasu i spokoju.. może znajdzie się jakaś chwila później. Zrobiłam za to przegląd wygodnych ubrań, które mogą nadawać się na wojaże, wrzuciłam „Annę Kareninę” na czytnik i można powiedzieć, że jestem gotowa.
Powodzenia tym, co pracują i miłych dni dla tych, co mogą trochę odpocząć 🙂
Intensywność tych ostatnich dni, zaskakuje nawet mnie samą 🙂
Śmiałyśmy się z Oskarami (Iwona z synem), że bez kalendarza telefonicznego i przypominania ustawionego na czas, to już teraz ani rusz. U niej to akurat związane z rozkręcaniem firmy wraz z mężem, budową domu i dzieckiem, które ma problemy zdrowotne, więc trzeba jeździć po lekarzach. U nas, na szczęście, raczej dotyczy spotkań towarzyskich, wizyt u Dziadków, spacerów i okazjonalnych wyjść. Oskarów poznały też Oliwki (Kasia z córką), a że Oskar i Oliwia w podobnym wieku, to dzieci zajęły się rzucaniem piłką, a my mogłyśmy pogadać stojąc nad piaskownicą, gdzie urzędował mój maluch. Dziewczyny wymieniały doświadczenia i omawiały niespodzianki, na jakie natyka się człek przy budowie domów. Ale Kasia jednak postanowiła, że dom po wybudowaniu sprzedają. Podziela mój pogląd, że w mieszkaniu mniej trzeba sprzątać, nie przejmujemy się trawnikiem, schodami, odśnieżaniem i w ogóle jesteśmy bardziej za podróżowaniem niż siedzeniem we własnym ogródku i w domu na uboczu miasta. Choć całkiem możliwe, że w późniejsze lata nam się odmieni.
W ten dzień (21 kwietnia 2016), po powrocie ze spaceru przeczytałam, że pożegnał ziemski świat PRINCE – przyznam, że łza mi się w oku zakręciła.. Choć wielką fanką, tego ekscentrycznego artysty muzycznego, nie byłam to jednak mam niesamowity sentyment do jego piosenek z lat 80-tych. Pamiętam jak, jeszcze w moim pokoju u rodziców, włączałam płytę analogową na przedpotopowym gramofonie i tańczyłam do piosenek Prince’a jak szalona. A przy tych wolnych omdlewałam leżąc na łóżku i marząc o purpurowym (miłosnym oczywiście) deszczu, cokolwiek to mogło oznaczać w nastoletnim wydaniu i rozpływałam się przy piosenkach typu „The most beautiful girl in the world”. Piękne czasy, świetna płyta i kształtowanie mego muzycznego gustu..
Bardzo jestem ciekawa, jakiej muzyki będzie słuchał nasz Syn. Na razie widać, że podobają mu się szybkie utwory, wolnych jakby w ogóle nie zauważał. Kiedy widzi mnie tańczącą od razu chce bym go wzięła na ręce, podskakiwała z nim i kręciła piruety 🙂 Sam też tak fajnie podryguje i widać, że lubi muzykę. Chciałabym go zapisać na rytmikę, jak skończy dwa lata i rozwijać w nim pasję i do tańca i do muzyki, bo to wielka radość w życiu.
Co do pasji to zaczynam się interesować makijażem, do tej pory traktowałam ten temat po macoszemu i na szybko. Tylko rzęsy maskarą, trochę pudru, różu i fru leci się dalej. A tu można wyczarować sobie głębię spojrzenia, wygładzić cerę – podkładu do tej pory nie stosowałam, bojąc się maski na buzi, a tymczasem teraz jest tak fajny wybór kosmetyków, że można dobrać coś do każdej cery. Nie mówię, że mam zamiar codziennie robić pełny makijaż, ale na imprezę czy wyjście warto się postarać. Tym bardziej, że na kursie, gdzie Hania została modelką pokazową, panie zdradziły nam różne triki. Każda z nas zasiadła przed lustrem, dostałyśmy pędzle, gąbki, tusze, cienie i wszelkie cuda do malowania. Wprawdzie moje próby nie wychodziły najlepiej, ale babka od razu tłumaczyła i korygowała niedociągnięcia. Kurs był organizowany przez Oriflame, ale na szczęście nie byłyśmy namawiane do żadnych zakupów, choć trzy panie chętnie zapisały się do jakiegoś tam programu rabatowego. Ja akurat tych kosmetyków nie używam, ale kurs mi się bardzo przyda 🙂
A dzisiaj, na wieści od Brata, że Edyta Jungowska będzie czytać dzieciom książki Astrid Lindgren, pojechałam zobaczyć tę aktorkę. Złapać oczywiście jej autograf do mojej kolekcji (od teraz i dla Syna, który może kiedyś zechce kontynuować mamy zbiór) i uwiecznić tę chwilę na zdjęciu. Sympatyczna kobieta, fajny głos idealny do dubbingów i nagrywania audiobooków dla dzieci. Dzieci zresztą garnęły się do niej, jak do najlepszej cioci i wcale się im nie dziwię..
Śmiechy śmiechami, a faktycznie musiałam uruchomić wpisy w kalendarzu, bo bym się pogubiła w spotkaniach i umówionych godzinach 🙂
Na początku tygodnia, oprócz spaceru wybrałam się jeszcze do pani, która wystawiła na olx kalosze dziecięce za, dosłownie, kilka złotych. Okazało się, że mieszka niedaleko moich rodziców, więc po przymierzeniu i kupieniu, zahaczyliśmy z Małym od razu plac zabaw. Babcia do nas dołączyła, potem obiad u nich i pędem leciałam do domu, przebrać się na babskie kino.
Hani córka załatwiła nam darmowe bilety, to już po raz drugi mogłam, dzięki dziewczynom, w tym temacie zaoszczędzić. „Moje greckie wesele 2” okazał się sympatycznym filmem, na którym nawet mi się wzruszyło. Choć rodzinka potrafi czasem wkurzać i uprzykrzać życie, to jednak ta niesamowita bliskość ludzi ją tworzących daje często ogromne wsparcie. Oczywiście jeśli wśród tej rodziny są tacy, którym zależy na dobrych relacjach i pomaganiu sobie nawzajem..
W mojej rodzinie najbliżej jestem wiadomo, z Mężem i z moimi rodzicami. Wiem, że zawsze mogę na nich liczyć, że coby się nie działo stoją po mojej stronie i kompletnie nie umiem sobie wyobrazić świata bez nich. Z dalszymi krewnymi kontakt mamy raczej mały. Męża rodzinę tworzy większa ekipa, bo jego mama ma dwie siostry i brata, a oni już swoje rodziny z dziećmi. Stąd kiedy chce się świętować jakąś uroczystość, trzeba się na te minimum 15 osób wraz z moimi szykować. Ale już wiadomo, im więcej osób tym większe szanse na nieporozumienia, czy fochy wśród rodzeństwa i ich partnerów. Na szczęście kiedy dzieje się coś ważnego, jak np przeprowadzka – to pomimo gadania i narzekania, udaje się większość zmobilizować do pomocy. I tak to niedługo jedziemy przy takowej przeprowadzce pomagać.
Ale na razie odwiedziliśmy chrzestną naszego Syna, wyciągnęła trochę zabawek swojego już tegorocznego maturzysty, pobawili się i też porysowali sobie razem z naszym przyszłym maturzystą kredkami. My mogliśmy w tym czasie posiedzieć na kanapie, odpoczywać i przyglądać się jak Mały ich trenuje w podnoszeniu różnych przedmiotów i przegania po mieszkaniu 😉 Oczywiście wyszedł obdarowany kolejną maskotką i zapasem słoiczków i soków, które przydadzą się właśnie na czas pomagania w przeprowadzce Zosi. Wiadomo, że przy pakowaniu kuchni, nikt nie będzie gotował, mył potem naczyń i zawracał sobie tym głowy.
Dzisiaj czeka mnie jeszcze spacer po drzemce Syna, by Mężu mógł odespać poranną pobudkę. A potem śmigamy do Dziadków, na obiad, pogaduchy i zabawy z Wnukiem. Na jutro z rana zapowiedziała się Kasia, a po drzemce odwiedziny Iwony z 4 letnim Oskarem (znajomi znad naszego wakacyjnego jeziora).
Pod koniec tygodnia za to czeka mnie kurs makijażu!
Dostałyśmy z Hanią darmowe zaproszenie, przed kinem kobiet, od pań organizujących takowy dla tych, co z malowaniem są na bakier. Albo raczej takich, co to wiedzą jak użyć maskary do rzęs, przypudrują nos i nałożą trochę różu. Ale z modelowaniem owalu twarzy, fluidem czy mniej, lub bardziej artystycznym ozdabianiem powiek mają już problem. Czyli przyda nam się taki kurs idealnie. W razie jednak jakbym nie załapała o co kaman, dostałam drugi bon – na makijaż, który mogę sobie zamówić w dowolnym dniu tego roku. Jak to warto wybrać się z koleżankami na kobiecy seans – rozśmieszą tam, obdarują i jeszcze można co nie co zmalować 😉
Ania dotrzymała słowa i można powiedzieć, że na następną zimę jesteśmy zaopatrzeni. Kurtka na korzuszku i kombinezon narciarski pierwsza klasa, w odpowiednim dla dwulatka rozmiarze, przydadzą się choćby następnej zimy przyszły duże mrozy. Na szczęście do tego jeszcze daleko, ale przynajmniej nie muszę się już martwić ani wydawać na to kasy. Teraz jestem na etapie poszukiwania kaloszy na małą stopę, bo na majówkę może być różnie, a i teraz od czasu do czasu pada i adidasy mogą nie dać rady. Pogoda w kratkę, nawet ten spacer miałyśmy skropiony lekką mżawką, a wiadomo jak dzieci lubią kałuże 🙂
Pisałam ostatnio o wiosennych „bocianach”, sąsiadka za ścianą jako pierwsza, a tu i Ania w ciąży! Te wszystkie ubrania jak widać przydadzą jej się ponownie w niedalekiej przyszłości. Od Sylwii wróci do mnie jedna z mniejszych kurtek, to akurat będzie dla Ani malucha. Ciekawe, czy będzie chłopiec czy dziewczynka? Ale bez względu na płeć najważniejsze, żeby wszystko było dobrze..
Po wędrówkach z Anią pojechałam z Małym do Dziadków i cały dzień znowu wypełniony był po brzegi. W sobotę za to chłopaki wyruszyli na spacer, ja zrobiłam pranie i na szybko ustawiłam dla nas film. Pośmialiśmy się trochę na komedii w stylu Bonda, zjedliśmy obiad i po drzemce Syna mogliśmy wybyć z domu już na dłuższy plener. Byliśmy nad jeziorem i nad kolejnym, niedalekim, stawem
Mały pierwszy raz widział konie w realnym świecie. Do tej pory tylko w kolorowych książkach i przy dźwiękach „konika na biegunach”, który mama za każdym razem mu śpiewa. Duże konie, strzygące uszami i ruszające z kopyta, to jednak o wiele większa sprawa 😉 Kusiły oko, ale jednak wzbudzały respekt i Dzieć wolał stać w większej odległości. Przy okazji spaceru Mężu wypatrywał następnych skrzynek z ukrytymi skarbami. Poukrywane były w korzeniach drzew, w gęstych krzewach albo nawet zamaskowane przyklejonymi kamieniami
Już straciłam rachubę ile tych odkrytych miejsc mamy, na pewno jest ich ponad trzydzieści, a może już i więcej. Z racji, że nasz Smyk ma już swój dowód osobisty, możemy pojechać też na poszukiwania po niemieckiej stronie. Niech tylko pogoda się bardziej rozjaśni i ustabilizuje, a rozpoczniemy nasze ulubione wyprawy. Oczywiście już po głowie chodzi też wyjazd nad morze 🙂 ale jeszcze tam ciut za mocno wieje, a Mały na wiatr zdecydowanie kręci nosem. Dziś więc chłopaki spacerują po osiedlu, a ja mam czas na maseczki, balsamy, pianki i sole morskie w kąpieli. Później Mężu planuje porządki w akwarium, a ja na ten czas wybędę w odwiedziny do Dziadków z ich ukochanym Wnukiem.
Jutro w planach babskie kino, a na kolejny dzień mamy zaproszenie do chrzestnej Syna. Można powiedzieć, że kolejny tydzień znowu się rozkręca spotkaniowo i ciekawi mnie, co przyniosą kolejne dni 😉
Nowy tydzień zaczął się intensywnie, zdjęłam pranie, uwinęłam się przy małym szyciu, Mężowi zrobiłam kanapki do pracy, ruszyłam na kolejne spacery i ciągle niezmiennie układałam i układam porozrzucane po pokoju zabawki. W poniedziałek pojechałam z Synem na plac zabaw na osiedle rodziców. Tam z Babcią pobawił się na ślizgawkach, huśtawkach i biegając za piłką. Coraz szybciej już drepta ten nasz maluch 🙂
Przeszedł też ostatnie szczepienie obowiązkowe, przed 6 rokiem życia, w czerwcu zostały nam pneumokoki. Jeszcze czeka nas szczepionka przeciwko ospie, jak tylko uda nam się dostać do przedszkola. Ale to dalsze terminy.. Na razie rozkręcił się i tydzień i Mały i spotkania towarzyskie. We wtorek w ramach rewizyty przybyły do nas Hania z Sylwią. Zrobił się w domu gwar i wesoła atmosfera. Sylwia przyjechała ze swoim synkiem, a Hania okazała się nianią idealną – dzieci się do niej garną na maxa, a ona ma ogrom zapału i chęci do zajmowania się nimi.. Będzie wspaniałą babcią, niech tylko jej dzieci szybko się o to postarają, bo już się doczekać nie może. Synek z ciekawością zaglądał do nosidełka, podawał smoczek młodszemu koledze, próbował napoić go z kubka i w ogóle był nim mocno zaabsorbowany 🙂
Dziewczyny chętne do kolejnych spotkań, jak widać też spragnione towarzystwa i babskich rozmów. Może w następnym tygodniu uda się wypad na kino kobiet, a za dwa planujemy zobaczyć się ponownie korzystając z któregoś wolnego wieczoru.
Wczoraj za to po drodze do rodziców zabrałam autem Brata. Z ostatniej wyprawy rowerowej wrócił z pękniętą kością w łokciu – ręka niestety prawa, więc codzienne czynności stały się dla niego mocno utrudnione. Ręka wprawdzie na temblaku, bo w gips włożyć nie można, ale okropny ból dodatkowo daje się we znaki.. Niefortunnie się złożył czas tego upadku, bo na koniec maja brat miał wziąć udział w charytatywnym meczu siatkówki. Pieniądze już wpłacone, a drużyna na niego liczy.. Wątpię, żeby do tego czasu łokieć wrócił do formy ale za to Brat trenował zdrową rękę w podnoszeniu swojego chrześniaka. Byliśmy wraz z Mamą na przedszkolnym placu zabaw, potem w domu u Dziadków więc cały wieczór Smyk miał zapewnioną rozrywkę.
A dziś była kumulacja spotkań, najpierw odwiedziła nas Kasia wracając po drodze z angielskiego. Mały akurat spał, więc miałyśmy czas na pogaduchy przy herbacie i ciastku. Potem odprowadziła mnie do parku, gdzie umówiona byłam z Sylwią na dotlenianie naszych pociech. Przegadałam z nią prawie dwie godziny, bo tak to już jest jak się spotkają dwie gaduły. Bardzo lubię tę jej energię, ten zapał do życia, do ludzi i jakąś taką wewnętrzną radość mimo różnych zawirowań. Wracałam tak pozytywnie nakręcona, a tu sms czy jestem na spacerze i jak tak, to Oliwki czekają na nas na osiedlu. Prosto z parku ruszyłam więc na następne spotkanie i tak oto dzień zleciał mi momentalnie.
Na jutro jestem już wstępnie umówiona z Anią i jej 2,5 letnim Witkiem od którego mamy dostać kombinezon i kurtkę na przyszłą zimę. Fajnie, że dziecięce ubrania zawsze się komuś przydadzą, a mamuśki nawzajem sobie pomagają zarówno z rzeczami, jak i wymieniając się doświadczeniami i wspierając się w tej naszej wypełnionej dziećmi codzienności.. Cieszę się tym czasem i tym, że Dzieć jeszcze taki mały, za kilkanaście lat zupełnie zmieni się nasz świat 😉
Spotkanie z Sylwią doszło do skutku, ale jednak w plenerze. Zabraliśmy Małego na myszo-rower i mimo chłodniejszego popołudnia była runda wokół parku. Przez zimny wiatr Syn nauczył się chować ręce do kieszeni, gdyż albowiem rękawiczki zostały w wózku. Stwierdzam, że wózek jest jendak o wiele wygodniejszy -na razie dziecko nie próbuje w nim wstawać, jest tam futerko w razie ochłodzenia i w ogóle służy jako duża torba, a to istotny plus 🙂
Weekend rozpoczęłam dość intensywnie. Dwa prania, jedno po drugim, smażenie kotletów z kurczakowej piersi, a po tym dopadłam wreszcie balkonu. Najpierw wszystko trzeba było z niego wyjąć, później lecąc od góry wyszorowałam parapety (jak nieziemsko drażnią mnie gołębie w temacie zostawiania wiadomych placków wielkości pięści!), a na koniec kafelki. Od razu zrobiło się jaśniej. Czysty balkon aż zachęca do ustawienia na nim krzeseł, stolika i posadzenia kwiatów w skrzynkach. Jednak jeszcze jest na to za chłodno..
Mimo wszystko zimno nie odstrasza nas od wybrania się, po obiedzie, na lodowy deser 😉 Zresztą nie jest to już taki chłód, jaki był wcześniej, słońce lekko przebija zza chmur i zdecydowanie można podróżować w pobliskie wodne rejony.
W niedzielę zrobiłam sobie domowe spa – szybka kąpiel w pianie, z dodatkiem soli morskiej – możliwe, dzięki Mężowi, który wędrował wówczas z Synem po osiedlowych drogach. Marzenia o masażu i romantycznych świeczkach przy wannie zostawiam na inne czasy. Zresztą po cóż marzyć, kiedy po powrocie ze spaceru kochane chłopaki witają mnie kwiatami i od razu moja romantyczna dusza dostaje skrzydeł, a w domu przy okazji robi się wiosenny klimat..
Do tego jeśli jeszcze udało się obejrzeć film, czy poczytać książkę to weekend można uznać za udany. A skoro przy okazji nie padało ruszyliśmy pozwiedzać nowe zakątki. Tym razem pojechaliśmy obejrzeć Staw Brodowski, miejsce zaskakujące bo w centrum blokowisk i ruchliwych ulic. Takie wodne oczko z fontanną pośrodku, pełne kaczek, otoczone ławkami, placem zabaw i siłownią na powietrzu. Naprawdę fajnie – jak to głosił napis na chodniku tuż obok 😉
Chociaż trochę się ochłodziło, to na szczęście słońce świeci od samego rana.. przebija przez rolety, dodając mi energii i optymizmu. Aż chce się wstawać i ruszać do działania.. Zwłaszcza, kiedy można podskoczyć do parku i załapać się na takie widoki 🙂
Do podobnych efektów dążył właśnie mój Mężu, próbując ostatnio zrobić pętelki ze sznurka, z tą jedną różnicą, że jego miały być większe. Jak się okazuje nie taka prosta to sprawa i chyba pobuszuję trochę w necie, w poszukiwaniu idealnego składu płynu do baniek – może nawet z dodatkiem gliceryny, która zwiększa ich elastyczność. Do tego sznurek dzielony na pętle, mocowany na kijach (tutaj chłopak użył wędek) i można zaszaleć w bańkowym temacie. Jak widać frajda dla dzieci ogromna, a i dla samego twórcy też.. Mały próbował łapać te uciekające mu kulki i dziwił się, że znikają po dotknięciu.
Tymczasem ja, po ostatnich wypadach nad wodę i do parku, wybrałam się wieczorem na pogaduchy z Sylwią i Hanią. Sylwia złapała trochę oddechu i czasu na wyjście z domu. Choć przy 3 miesięcznym dziecku wiadomo, że takie wyjście jest bardzo czujne i pod telefonem. Udało nam się jednak pogadać, powymieniać doświadczenia, a Hania umniejszała nasze obawy, czy niepewności – jako ta, która już dwójkę odchowała. Przedwczoraj odwiedziła mnie jeszcze Kasia, z którą o dzieciach rozmawiamy tylko trochę, bo bycie mamą jeszcze przed nią. Za to o byłej firmie, o otaczających nas znajomych i o pracy, której Kaśka wciąż szuka nagadamy się za wszystkie czasy.
Poszłyśmy potem razem na spacer, Mały miał drzemkę pod chmurką i jeszcze załapał się na huśtawki. Kasia ruszyła na angielskie konwersacje, a my dostaliśmy zaproszenie do Oliwek. Pokój Oliwki wypełniony po brzegi zabawkami, domyślam się, że niektóre nawet nie mają okazji być użyte w zabawie, tyle tego było. Dzieciaki miały więc pole do popisu, a ja z drugą Kasią próbowałyśmy rozmawiać w tym harmidrze. Fajna ta moja nowa znajoma, taka wyluzowana, przyjazna i dobrze nam się ze sobą gada.. do tego dużo gotuje i podrzuca mi pomysły na obiady, jeszcze żeby tylko ich realizacja wychodziła, byłoby to bardzo przydatne.
Wczoraj za to spotkałam się w parku z Julkami, na porannym spacerze. Jakoś tak po kolejnej dobrej nocy – przespanej ciągiem przez 7 godzin, Synek budzi się wcześniej, pełen mocy na cały dzień. Widzę, że czasami nudzi się już w domu, każda zabawka opanowana, znana i trzeba kombinować, żeby dostarczać mu nowych bodźców i rozrywki dla dobrego rozwoju i zaspokajania jego ciekawości świata. Czyli nowe książki, bańki mydlane własnego wyrobu, dużo pleneru i kontaktów z innymi dziećmi.
A na dzisiaj Sylwia zaprosiła nas do siebie, żeby zobaczyć jej synka poza wózkiem i by nasz mógł się wreszcie przywitać z nowym kolegą. Dobrze, że idzie weekend, bo jeszcze prócz tego wszystkiego przydałoby się znaleźć czas na umycie balkonu, gotowanie i ogarnięcie domowego placu zabaw 😉
Pogoda cudna! Wprawdzie przeskoczenie z kozaków w trampki i pojawiające się już krótkie spodenki, może być szokujące, ale oby więcej takich zdziwień 😉 Mimo, iż zapowiadają, że jeszcze przybędą deszcze i chłodniejsze temperatury, to cieszę się tym powiewem wiosny niesamowicie..
Jeszcze większą radość i zaskoczenie sprawiła nam ostatnia noc, którą to Synek przespał w całości! 8,5 godziny bez przerwy i na dokładkę w swoim łóżeczku. Fakt, że zasypia najwcześniej 22 czy 23 ale jakby tak miał spać, to ja jestem za. Nie udaje nam się go wcześniej ululać, nawet jak skracamy mu dzienną drzemkę czy budzimy go sami rano. Taki to już z niego nocny marek.. W sumie ja całe życie wolałam posiedzieć do późna, a potem pospać dłużej, niż zrywać się o świcie. Mężu ma podobnie to i dziecko po nas to przejęło..
Zaczął też wchodzić w etap stawiania na swoim. Ciężko go wyciągnąć z piaskownicy, a jak wczoraj pojechaliśmy nad wodę to do domu nie chciał wracać. Nie mówiąc o tym, że bardzo chciał wejść w butach do tej wody, przywitać się z łabędziami – na które wołał „kaka”, bo przecież to kaczki, tylko trochę większe 😉 A nad rzeką grille już rozpalone, można powiedzieć, że sezon rozpoczęty. Rowerów po drodze pełno, biegacze wyskoczyli z bloków startowych, wszelkie siłownie pod chmurką przechodzą oblężenie. Można już było rozłożyć koc, zdjąć buty i chłonąć ciepło każdą komórką spragnioną go po zimie..
A skoro wiosna w pełni, to i bociany się pojawiły – pierwszy u sąsiadów za ścianą 😉 Kinga jest w 4 miesiącu, wymęczona wprawdzie po pierwszym trymestrze, ale dochodzi już do siebie i pogadałyśmy sobie dzisiaj trochę w tym temacie. Pamiętam, że przez pierwsze dwa miesiące nawet nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Tymczasem Mały niedługo będzie miał półtora roku.. aż się wierzyć nie chce. Całe serducho mam po brzegi wypełnione miłością.. Na wiosnę jeszcze bardziej się wszystko odczuwa, chłonie dziecięcy uśmiech i dotyk dłoni ukochanego. W końcu to pora zakochanych i tych, którzy mają nadzieję na miłość.. Lecę obejrzeć jakiś film, póki brzdąc śpi, bo mi się tu coś ckliwie zrobiło więc żebym zaraz nie uderzyła w patetyczne klimaty 😉 To jeszcze na koniec piosenka w sam raz na wiosnę (z filmu, który na dokładkę bardzo lubię i widziałam ze cztery razy)..
Rejs statkiem wielkim lub małym. Kto o tym nie marzył, czytając o wielkich odkrywcach, dalekich lądach, skarbach ukrytych na bezludnych wyspach. Gdzie odnaleźć ślady romantyzmu ery żaglowców i odkrywania nowych lądów? Przecież nie w lotach samolotem.