Konkursy

Czasu na spacery na razie zabrakło, tradycyjnie po podróży ogarnianie, ale to sprawa wiadoma i codzienność zawsze z początkiem tygodnia nas dopada. Tym razem przeplatana działaniami przy kolejnych konkursach Młodego. Portret świętego zrobiliśmy techniką wyklejania bibułowymi kulkami. Co się cała rodzina nakulała, to nasze. Skończyliśmy późnym wieczorem i już nawet dzieła nie uwieczniłam. Najgorsze, że kolorowa bibuła brudzi palce i ciężko to to zmyć. Ale jakoś poszło, praca zaniesiona i synek zadowolony. Ja natomiast zadowolona z jego jesiennych zdjęć, bo choć kompozycje układała mamusia, to jednak dziecię kadrowało i pstrykało, jak umiało najlepiej.

Trochę z tym zachodu było, bo Młody zapał miał ogromny i chodził dookoła, fotografując co popadnie (nas też), celował w krzaki i właził w liście. Ale czasem i w tych liściach udawało się piękno jesieni uchwycić..

Prace na konkurs wysłane, w następnym tygodniu wyjazd szkolny, autobusem, do teatru lalek. O mało i na wizytę do rodziców autobusem nie jechaliśmy, bo auto akurat u mechanika reanimację zacisków hamulcowych odbywało. Na szczęście zdążyli na czas i wnuczek miał z dziadkami trochę zabawy. Dla mnie dziś zabawa w zakupy, opłaty za tańce i gotowanie. A potem po synka, z nim na zajęcia i wieczorem odsapnę na pogaduchach u koleżanki.

Przyjemności

Wichura odpuściła w sobotę, na jej szczęście, bo weekendowe plany inaczej by popsuła. A był wyjazd do Zosi, by stęskniona mogła się nami nacieszyć i my nią wzajemnie. Przy okazji mogła sprezentować już urodzinowe podarki dla wnuczka i poświętować imieniny syna. Ja skorzystałam z pogody, buszując po rynku za czapką, Mężu też dwie dla siebie nabył. Potem był wyjazd na groby do pradziadków Młodego i do ojczyma Męża, za który Zosia była nam wdzięczna. Inaczej bliżej 1 listopada musiałaby jechać tam pociągiem i spędzić kilka godzin więcej w podróży.

I choć widoki z niej całkiem przyjemne dla duszy, to jednak pomimo słońca chłodne dla ciała. Rozgrzewaliśmy się więc ciepłą herbatą i słodkościami, jakimi solenizanci zostali hojnie obdarowani. W międzyczasie były wypady do lasu i ogrodu, gdzie łapaliśmy zdjęcia jesieni na kolejny konkurs. A po powrocie mieliśmy zapewniony obiad w restauracji – tym razem z okazji urodzin Taty i po nim jeszcze wyjście na deser by Mężu mógł podziękować za prezenty od mojej części rodziny. Także była to kumulacja atrakcji i przyjemności, po której najlepiej zamknąć lodówkę na kłódkę i odciąć dostęp do słodyczy! Albo ruszyć na kolejny, dłuugi spacer..

Wichury

Przetaczają się wichury. Potężne za oknem, w kraju, w edukacji (z tymi spodniami to na serio?). Tajfuny w tempie podwyżek (mam wrażenie, że co wyjście do sklepu to drożej), kompromitacji naszego kraju i coraz to gorszych i bardziej żenujących decyzji. Tymczasem na przekór wszystkiemu żyć trzeba, jakoś sobie radzić i nie dać się zwariować. Gdybyż tak można było odciąć się od tego szaleństwa i żyć spokojnie.. Jak te nasze kwiaty na balkonie, które mają się dobrze i pod koniec października kwitną w najlepsze..

Jednak niedługo trzeba będzie je schować w domowe pielesze, bo zapowiadają się mroźne noce i tego to już na pewno nie zniosą. W związku z tymi chłodami zakupiłam sobie nowy, ciepły sweter – który pewnie jeden sezon da radę wytrwać. Mam wrażenie, że teraz większość produkcji jest taka jednosezonowa. Buty po ostatniej zimie powinnam wymienić, w kurtce odpadł zatrzask, a nasza kuchnia woła już o pomstę do nieba. Po urodzinach Młodego trzeba się za nią porządnie zabrać i może wtedy do Świąt damy radę temat zakończyć. Tak sobie marzę.. I z tymi marzeniami pod powiekami rozpoczynam weekend, który zapowiada się pogodowo chłodno, ale z rodzinnymi przyjemnościami urodzinowo-imieninowymi w tle. Miłego życzę!

Zakręcona

Odwiedziny u M były sympatyczne i wesołe, choć też trochę chaotyczne i hałaśliwe:) Przy czwórce dzieci, wizycie dziadka chłopaków i ich babci wracającej z masażu, akcji naprawy padów do grania i podgrzewaniu pierogów dla całej ferajny, spokoju nie było. Oni wszyscy przyzwyczajeni do takiego rwetesu i hałasu, mnie się ciężko było skupić, ale trochę udało nam się w tym całym ferworze pogadać i zdjęć ślubnych pooglądać. Mimo wszystko koniecznie chcemy spotkać się w gronie bez dzieci, także jakieś babskie kino lub wyjście na herbatę się szykuje. Oczywiście rewizyta też jest w planach, ale tu bez dzieci ni hu hu. Chłopaki koniecznie chcą się pobawić w nowym otoczeniu. Co do zabawy, to mieliśmy okazję obejrzeć Nintendo w użyciu – marzenie naszego szkraba, nad którym debatujemy od jakiego czasu. Z jednej strony fajna sprawa, bo można grać rodzinnie – i tak głównie u M się z tego korzysta, z drugiej trochę się obawiam tej chęci grania codziennie. Nie jestem zwolenniczką, ale faktycznie większość znajomych ma takie gry, dzieci opowiadają, nasz spogląda tęsknym wzrokiem i popłakuje, że jest poza.. W razie decyzji na tak, trzeba będzie mocno pilnować czasu gry i być stanowczym co do podjętych decyzji.

Na razie Młody wypisuje i powoli rozdaje zaproszenia, ja zaczynam rozglądać się za tortem i ślę wieści do znajomych, żeby termin w kalendarzu bukowali. Na dokładkę myślę już i o rodzinnym spotkaniu, choć to jeszcze kawał czasu, po drodze urodziny Taty, imieniny chrzestnej Młodego, potem moje imieniny. Tak czy inaczej temat świętowania opanowuje myśli i listopad zapowiada się radosny. W międzyczasie rezerwacje wizyt lekarskich – zgadnijcie na kiedy alergolog z pulmonologiem? Kombinowanie na szybko szelek do szkoły (jak dobrze, że są życzliwi dookoła i pożyczą) – bo dziś Dzień Szelek, jakby ktoś nie wiedział. Przynoszenie zabawki na lekcję opisową i dwa kolejne konkursy – jesienno-fotograficzny (zdjęcia mają być zrobione przez dzieci samodzielnie) i portretowy – świętego – wykonany techniką dowolną. Jakieś pomysły na technikę? Bo mi już głowa puchnie i zakręcona jestem:)

Jesiennie

W większości lubię jesień, za klimat, cude kolory, nastrojowe wieczory, świece, ciepłe koce i herbaty. Ale z jednego powodu mam do niej wielki żal – ilość wirusów i chorób jakie wtedy wszystkich dopadają jest bardzo na minus. Wybrnęłam z katarów i kaszli, ale Młody jeszcze trochę smarka. Tuż po wyjściu z jednego przeziębienia dostaliśmy skierowanie do przychodni na bilans 7 latka i tam spotkanie z przeziębionym maluchem na korytarzu zakończyło się kolejnym katarem. Badania wypadły w miarę pomyślnie, czeka nas wizyta u alergologa i pulmonologa, by zrobić spirometrię i przegadać dalsze postępowanie w obserwacji astmy oskrzelowej. Nie jest stwierdzona i mamy szansę z tego wyjść, ale wziewy dalej na tapecie i nie wiadomo, jak długo jeszcze trzeba je stosować. Do tego Młodemu jeden ząb zaczyna krzywo rosnąć – trójka, która jeszcze nie wypadła blokuje miejsce – czyli kłania się dentysta i być może ortodonta. Same przyjemności.

Ale żeby tak ponuro nie było, weekend spędziliśmy sympatycznie. Z wysypianiem się, ze śniadaniem do łóżka, wymianą pościeli na świeżutką, pysznościami na obiad w restauracji, spotkaniem z koleżanką na placu zabaw i z rezerwacją sali na urodziny Syna. Dobrze, że zrobioną miesiąc wcześniej, bo wszystko po drodze porezerwowane. Nie sądziłam, że aż takie będzie oblężenie, tym bardziej, że nie jest to tania sprawa. Do tej pory Młody nie miał takiej hucznej zabawy, na 14 dzieci, z kilkugodzinnym szaleństwem w sali zabaw. Zapraszamy ulubionych przedszkolaków, dzieci naszych znajomych – do których właśnie na takie imprezy chodziliśmy – i czterech najlepszych kumpli ze szkoły. Stwierdziliśmy, że raz możemy wyprawić mu urodziny z wielką pompą. Tym bardziej, że chcemy odwdzięczyć się za wszystkie wcześniejsze u innych, a tu można zebrać całą ferajnę w jednym miejscu i przy okazji spotkać się ze znajomymi. Młody zachwycony, zaczyna już wypisywać zaproszenia i nakręcony jest pozytywnie i niesamowicie (ja zresztą też):)

Dla ukojenia emocji (i przewietrzenia kataru), zrobiliśmy małe spacery weekendowe, zakończone wieczorami grą w Uno i rozmyślaniem nad przyszłymi prezentami. Najbliższy miesiąc zapowiada się dość intensywnie i byle tylko zdrowie dopisywało, a wszystko uda się dopiąć na czas..

Ogrzać się

Ciepłe swetry w szafie już na pierwszym miejscu. Zakupiłam dwie kołdry – 4 pory roku – które można łączyć w zimową, albo rozdzielić na wiosenno-jesienną i letnią część. Zrobiłam kolejny skok na rynek i przytargałam masę warzyw do jarzynowego risotto, rozgrzewającego gulaszu z indyka, surówek i sałatki jarzynowej. Ugotowany też bigos, a od rana herbata, cytryna, jabłka, mandarynki i gruszki. Mniam.

U Młodego odbyło się pasowanie w szkole, na elegancko i pompą.

Dzieci w białych koszulach, przejęte rolą gdy pani dyrektor podchodziła do każdego mianując go uczniem szkoły i przykładając symboliczny ołówek. Ja oczywiście wzruszona i dumna ze swojego pierwszoklasisty. On zadowolony, że może dać swojej wychowawczyni kwiaty z okazji Dnia Nauczyciela..

I ogólnie nastrój podniosły, ale przy okazji połączony z wolnym od lekcji. Dzień spędzony więc po całości z moim kochanym Młodym adeptem, o wielkim sercu i dbającym, żeby mamusia miała się przy czym rozklejać. Także ten, gorące rozczulające słowa, ciepły koc, sweterek, herbata i ..ogrzewamy się..

Plastuś

U Młodego zaczęło się czytanie pierwszej lektury – Plastusiowy pamiętnik. Mały plastelinowy ludzik, a ileż wspomnień i radości, że znów mogę się nim nacieszyć. W podstawówce ulepiłam sobie swojego, na podobieństwo tego z książki. Zrobiłam mu meble z kartonów, łóżko z pudełka od zapałek. Miał kołdrę z jakiegoś gałganka, różne drobiazgi z tego, co pod ręką dostępne – nie było plastiku i gotowców, jak teraz. Wszystko ręcznie dziubane, szyte, kolorowane i klejone. Pamiętam go do dziś i tę książkę, która już rozpada się z każdej strony, ale czytać jeszcze się ją da. W życiu nie pomyślałam, że może przydać się mojemu synowi (że w ogóle syna będę miała!), a teraz razem z nim czytam i przeżywam na nowo.. Magia:)

1970r, wydanie 15te

Żeby czytanie bardziej realistycznie przybliżyło postać głównego bohatera, zrobiliśmy naszego Plastusia i Młody zaniósł go do szkoły – pani ponoć zachwycona – bo i tam książka będzie czytana. Spogląda sobie teraz na dzieci, stojąc koło tablicy (tu stał jeszcze u rodziców) i cieszy oko.

Lecą z drzewa, jak dawniej, kasztany

Weekend słoneczny, ale temperaturowo chłodny, więc przez wzgląd na nasze katary większość czasu spędziliśmy w domu. Trochę odsypiania, gier planszowych, porządków w akwarium (wymiana podłoża, wody, mycie szyb) i gotowania różności. Była próba pieczenia kruchych ciastek – owszem, kruche wyszły, ale jakieś takie suche przez ten nasz gazowy piekarnik. Coraz bardziej nakręcam się na remont w kuchni i wymianę starych sprzętów, mam już nawet namiary na polecanego tatę koleżanki, który od lat praktykuje z powodzeniem takie tematy. Trzeba tylko z tym ruszyć. Ale zanim kuchnia, trochę gimnastyki na naszym kasztanowym spacerze. O dziwo trafiliśmy jeszcze spore ilości i przytargane 5,5 kg wędruje jutro do szkoły.

Od razu na słowo kasztany rozśpiewuje mnie się w głowie TA piosenka. Rodzice nie raz w domu jej słuchali i nie raz przy ogniskach śpiewali. W te wakacje coś nie po drodze mi było z gitarą. Przydałoby się nadrobić to za rok. A żeby jeszcze wakacyjnie trochę było, w niedzielę pojechaliśmy na obiad do baru, na spacer spokojnymi uliczkami i do parku na pyszne kołacze. Wieczorem bajka „Planeta 51” i po podreperowaniu zdrowia, można ruszać w nowy tydzień. Z wakacyjnym widokiem pod powiekami, ale z cieplejszym już płaszczem, botkami i szalikiem..

Kataros, nie mylić z katharsis

Jesień. I wszystko jasne. Niby słonecznie, ciepło w dzień, ale poranki chłodne i wieczory też. Młody już z katarem od kilku dni, koleżanka M. i cała jej rodzina z anginą, a widziałyśmy się na imprezie z aniołami, to i mnie coś w końcu dopadło. Zaczęło się od małego kataru i bólu migdałka, jednego. W ciągu godziny rozkręciłam misję ratunkową jak u dr House’a. Tantum verde od wewnątrz, krem kamforowy od zewnątrz i szalikiem szyja owinięta. Tabletki do ssania, witaminy, rutinoscorbin, herbata z miodem i cytryną. Probiotyki, kwas acetylosalicylowy i rozgrzewające risotto – pierwsze w życiu. Do tego dużo warzyw przegryzanych do posiłków, z czosnkiem włącznie. I dziś jest już dużo lepiej.

Weekend jednak zapowiada się bardziej domowy, choć jeśli i Młodemu się poprawi, to może na jakieś kasztany skoczymy. Jest kolejne zamówienie ze szkoły, na jak największą ich ilość potrzebną do akcji charytatywnej. Tylko nie wiadomo czy w październiku jeszcze jakieś się ostały. Tak czy inaczej zdrowia życzymy i jak najlepszej pogody, nie tylko na weekend:)

Plastycznie

Odnośnie gier, zaczynam się zastanawiać nad takimi, w jakie jeszcze chętnie byśmy pograli. Akurat jest ich wysyp w Lidlu, a za miesiąc urodziny Młodego. Złapałam Super Farmera, zastanawiam się nad Jasiem i Małgosią, „Potwory do szafy”, „Doliną Królików” ale tak naprawdę najchętniej widziałabym Rummikuba w wersji tradycyjnej (mamy małą podróżną). Zamówiłam planszowego Minecrafta – bo ostatnio synek ma fazę na ten zielony, kwadratowy świat, a była duża promocja. Mamy już Pędzące żółwie, Ubongo, Pełny kurnik, Dobble, Monopoly, Eurobiznes, Jengę, Zgadnij kto, 5 Sekund-Junior, Grzybobranie, Sudoku, Trio i Uno. Co by tu jeszcze fajnego do grania dla 7-8 latka? 🙂

Pomiędzy pracami domowymi, planszówkami i spacerami tworzymy kolejne prace na konkursy. Tym razem na Dzień Morza rybki i rafy koralowe..

W kolejce ustawiają się kartki świąteczne, które na szczęście mamy oddać do 30 listopada, więc jest na nie masa czasu. Leciałam jeszcze na rynek po ozdobną dynię, potrzebną na dziś do zajęć z jesiennych warzyw i owoców. Dorzucałam dziecku do plecaka pendrive’a na informatykę i różaniec na religię. I aż się boję zaglądać do dziennika, co tam jeszcze nowego wymyślą;)

Żeby odetchnąć od zabiegania i szkolnych zajęć wybrałyśmy się z dziewczynami do kina. „Najmro, kocha, kradnie, szanuje” okazał się świetną odskocznią – w klimacie PRL-u, z dobrymi zdjęciami i niesamowitą dbałością o szczegóły epoki, rewelacyjną grą Dawida Ogrodnika i reszty obsady. Trochę śmieszny, trochę mroczny, z muzyką z dawnych lat, idealnie dobraną do scen. Wątek miłosny sympatyczny i ogólnie wyszłyśmy zadowolone. Trójka pojechała do domu, a pozostała trójka do pubu na herbatkę (ja) i grzane wino (one), pod babskie pogaduchy. Powrót późny, ale zrelaksowany i z nowymi siłami do codziennych wyzwań.