Czasu na spacery na razie zabrakło, tradycyjnie po podróży ogarnianie, ale to sprawa wiadoma i codzienność zawsze z początkiem tygodnia nas dopada. Tym razem przeplatana działaniami przy kolejnych konkursach Młodego. Portret świętego zrobiliśmy techniką wyklejania bibułowymi kulkami. Co się cała rodzina nakulała, to nasze. Skończyliśmy późnym wieczorem i już nawet dzieła nie uwieczniłam. Najgorsze, że kolorowa bibuła brudzi palce i ciężko to to zmyć. Ale jakoś poszło, praca zaniesiona i synek zadowolony. Ja natomiast zadowolona z jego jesiennych zdjęć, bo choć kompozycje układała mamusia, to jednak dziecię kadrowało i pstrykało, jak umiało najlepiej.

Trochę z tym zachodu było, bo Młody zapał miał ogromny i chodził dookoła, fotografując co popadnie (nas też), celował w krzaki i właził w liście. Ale czasem i w tych liściach udawało się piękno jesieni uchwycić..

Prace na konkurs wysłane, w następnym tygodniu wyjazd szkolny, autobusem, do teatru lalek. O mało i na wizytę do rodziców autobusem nie jechaliśmy, bo auto akurat u mechanika reanimację zacisków hamulcowych odbywało. Na szczęście zdążyli na czas i wnuczek miał z dziadkami trochę zabawy. Dla mnie dziś zabawa w zakupy, opłaty za tańce i gotowanie. A potem po synka, z nim na zajęcia i wieczorem odsapnę na pogaduchach u koleżanki.