A nowy tydzień już od poniedziałku zaskoczył swą intensywnością (Bożenko, no co ja poradzę 😉 ). Miał być zwykłym dniem poweekendowym czyli z praniem, sprzątaniem i gotowaniem, tymczasem zadzwoniła Mama, że czeka na nas tort. Spotkanie imieninowo-urodzinowe Taty i Brata miało się odbyć w środę, więc lecieliśmy na szybko do sklepu by dokończyć temat prezentu. Dokupiłam ręczniki z mikrofibry, lekkie, zajmują mało miejsca i ponoć są bardzo chłonne. Coś czuję, że nam też by się takie przydały, bo na plażę oprócz koca targamy ręczniki grube i ciężkie. Rodzice prócz tortu zastawili stół czereśniami, truskawkami i malinami, a na kolację bób gotowany z koperkiem – same rarytasy.
Skoro już przy jedzeniu jestem to na kolejne dni dla Smyka zrobiłam rybę gotowaną z mieszanką warzyw i kaszą, a dla nas łazanki z kapustą i kiełbaską.
Ciąg dalszy rodzinnego, czerwcowego szaleństwa zaprowadził nas tym razem do restauracji prowadzonej przez Syryjczyków. Niedużego lokalu, który po kuchennych rewolucjach Magdy Gessler przechodzi prawdziwe najazdy gości. Rezerwacje na świętowanie w weekendy zrobione są już na dwa lata do przodu, nam udało się wcisnąć do sali shisha z fajkami wodnymi..
Dania kuchni bliskiego wschodu oprócz ciekawych nazw miały również ciekawe smaki. Były shish tauk – grillowane szaszłyki z kurczaka z kaszą burghul i pitą, shish kebab – grillowana baranina i wołowina, kobbeh lebanie – prasowana kasza burghul faszerowana mielonym mięsem wołowym z orzechami włoskimi, w sosie jogurtowym z miętą, kolendrą i kawałkami baraniny, falafele – kotleciki z ciecierzycy z sosem jogurtowo-sezamowym. Na dokładkę Tata jako znawca zupy gulaszowej – po szkole gastronomicznej – gotuje wyśmienicie, musiał spróbować jej wersji na sposób syryjski. My już nie mieliśmy miejsca na nic więcej. Nawet na lody nikt się nie skusił, a rodzina typowo deserowa 😉
Wieczorem znalazły się jedynie siły na pierwsze strzyżenie włosów naszego Synka. Z tyłu miał już loczki, a wiadomo, że latem krótkie włosy są wygodniejsze. Trochę mieliśmy stresa, ja zaopatrzona w nożyczki, Mąż w maszynkę i jakoś wspólnymi siłami daliśmy radę. Mężu też odwiedził fryzjera, a i ja dzisiaj wybieram się do koleżanki na strzyżenie połączone z pogaduchami. To jak na razie jedyna fryzjerka, która wie o co mi chodzi z cieniowaniem włosów, tak by po umyciu lekko się kręciły i podnosiły do góry sprawiając wrażenie, że jest ich więcej 🙂