Smaki

A nowy tydzień już od poniedziałku zaskoczył swą intensywnością (Bożenko, no co ja poradzę 😉 ). Miał być zwykłym dniem poweekendowym czyli z praniem, sprzątaniem i gotowaniem, tymczasem zadzwoniła Mama, że czeka na nas tort. Spotkanie imieninowo-urodzinowe Taty i Brata miało się odbyć w środę, więc lecieliśmy na szybko do sklepu by dokończyć temat prezentu. Dokupiłam ręczniki z mikrofibry, lekkie, zajmują mało miejsca i ponoć są bardzo chłonne. Coś czuję, że nam też by się takie przydały, bo na plażę oprócz koca targamy ręczniki grube i ciężkie. Rodzice prócz tortu zastawili stół czereśniami, truskawkami i malinami, a na kolację bób gotowany z koperkiem – same rarytasy.

 

Skoro już przy jedzeniu jestem to na kolejne dni dla Smyka zrobiłam rybę gotowaną z mieszanką warzyw i kaszą, a dla nas łazanki z kapustą i kiełbaską.

 

 

 

 

mniam

 

 

 

 

Ciąg dalszy rodzinnego, czerwcowego szaleństwa zaprowadził nas tym razem do restauracji prowadzonej przez Syryjczyków. Niedużego lokalu, który po kuchennych rewolucjach Magdy Gessler przechodzi prawdziwe najazdy gości. Rezerwacje na świętowanie w weekendy zrobione są już na dwa lata do przodu, nam udało się wcisnąć do sali shisha z fajkami wodnymi..

 

 

 

 

 wodne

 

 

 

 

Dania kuchni bliskiego wschodu oprócz ciekawych nazw miały również ciekawe smaki. Były shish tauk – grillowane szaszłyki z kurczaka z kaszą burghul i pitą, shish kebab – grillowana baranina i wołowina, kobbeh lebanie – prasowana kasza burghul faszerowana mielonym mięsem wołowym z orzechami włoskimi, w sosie jogurtowym z miętą, kolendrą i kawałkami baraniny, falafele – kotleciki z ciecierzycy z sosem jogurtowo-sezamowym. Na dokładkę Tata jako znawca zupy gulaszowej – po szkole gastronomicznej – gotuje wyśmienicie, musiał spróbować jej wersji na sposób syryjski. My już nie mieliśmy miejsca na nic więcej. Nawet na lody nikt się nie skusił, a rodzina typowo deserowa 😉

 

Wieczorem znalazły się jedynie siły na pierwsze strzyżenie włosów naszego Synka. Z tyłu miał już loczki, a wiadomo, że latem krótkie włosy są wygodniejsze. Trochę mieliśmy stresa, ja zaopatrzona w nożyczki, Mąż w maszynkę i jakoś wspólnymi siłami daliśmy radę. Mężu też odwiedził fryzjera, a i ja dzisiaj wybieram się do koleżanki na strzyżenie połączone z pogaduchami. To jak na razie jedyna fryzjerka, która wie o co mi chodzi z cieniowaniem włosów, tak by po umyciu lekko się kręciły i podnosiły do góry sprawiając wrażenie, że jest ich więcej 🙂

Tańce

Pierwszy wieczór u Zosi spędziliśmy w ogrodzie, ale był taki upał, że i na dworze i w domu ledwo dało się wysiedzieć. U nas nie może być spokojnego przejścia, tylko z 18 na 34 stopnie, albo jak dziś z powrotem na 18 i deszcz.. W gorące noce ledwo dało się spać, Mały się męczył, kręcił i my też.. Nawet wędrówka po ryneczku nie była przyjemnością i w ogóle podziwiałam sprzedawców działających w tym ukropie. Zjedliśmy lody, które wcale ochłody nie przyniosły, a Syn bawił się później przy basenie zrobionym z dużej miski wypełnionej wodą. Woda też nie chłodziła, co nie przeszkadzało maluchowi bawić się i taplać w niej na całego. Taki umorusany i szczęśliwy wylądował w wannie, dostał kolację, a my zaczęliśmy się szykować do wyjścia na urodziny.


O 19 większość ekipy już się zebrała, lokal nieduży ale przytulny. Stoły ładnie nakryte, podano rosół i różne mięsa na drugie danie, do tego wybór surówek, potem ciasta, napoje i poczuliśmy się jak na weselu. Było nas wszystkich 20 osób, rozkręciły się tańce, nareszcie mogłam ruszyć na parkiet z Mężem i wirować w jego ramionach. Tańce były z takim przytupem, że ledwo wystarczało tchu, w parach, osobno, w kółku, wężyki, zorba i tym podobne. Po długiej przerwie kondycja kiepska, ale nadrabialiśmy zapałem 🙂

Solenizant w jednym z prezentów dostał piwny tort

 

 

 

nietypowy tort

 

 

 

 

śmietankowo-czekoladowy też miał, a po północy załapał się na urodzinowe pasy od gości – po dziesiątym uratował go chwilowy brak prądu. Pasy mu darowano, na stół wjechały sałatki, wędliny, pieczone bułeczki z masłem, ogórki małosolne i to wcale nie był koniec. Normalnie Damian zaszalał na całego, były jeszcze krokiety z kapustą i grzybami, pieczone udka i barszcz. Musiałam się mocno pilnować, żeby się na noc nie objadać, ale choć trochę tych pyszności spróbować. Po 22 zaczęliśmy się stresować, czy Synek na tyle się wyciszy, żeby zasnąć przy Zosi. Trochę to trwało, ale udało się i po czytaniu bajek i opowiadaniu wymyślonych zasnął wreszcie i nawet dał się przenieść do swojego turystycznego łóżka. Czyli po raz pierwszy od jego urodzenia zostaliśmy razem na imprezie. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej serducho mi się ściskało na myśl, że nie było mnie przy jego zasypianiu. No cóż, trzeba się uodparniać, w końcu rośnie szybko, za rok pójdzie do przedszkola i będzie coraz bardziej samodzielny.  

Tymczasem korzystaliśmy z wychodnego i tańczyliśmy do nocy. W niedzielę Mężu odsypiał na raty, ja z Małym ruszyłam na mały spacer by dotlenić się chłodniejszym już powietrzem. Oglądaliśmy tabliczki na bramach i płotach i trafiliśmy na taką o:

 

 

 

 

gospodarz

 

 

 

lepiej było się więc szybko ewakuować z takiego terenu i zmykać na obiad w przyjazne rejony. Do domu wracaliśmy dość wcześnie, żeby drzemka wypadła w trasie, dzięki temu podróż minęła nam spokojnie i witamy w nowym tygodniu 🙂

Tata

W ramach odpoczywania i regeneracji nadwątlonych sił, zrobiłam sobie domowe SPA. Maseczka z białej glinki, peeling, henna na brwi, kąpiel w piance, pachnący balsam i człowiek jak nowy – przynajmniej na trochę. Potem Małego pod pachę i na plac zabaw razem z Babcią. Mama moja w obecnych upałach ledwo wytrzymuje więc umknęła do domu, a my dalej babki i babki.. Chłodzące napoje u Dziadków, padnięcie na kanapę, a Synek jakby nigdy nic lata, bawi się i wyskakuje zza firanki 🙂 

 

Brat wspina się już w Alpach i przysłał Tacie, w ramach jego święta, zdjęcie widoków zapierających dech w piersi. Ja przywiozłam mu tylko pyszne ciasto i kremówkę na przekąskę. Wiem, że Tata też by się wybrał na taką wyprawę do Austrii czy do Chorwacji, ale z żoną. Niestety Mama już nie daje rady na tak długich trasach, samolotów się boi czyli pozostają tylko bliskie rejony do zwiedzania. Najlepiej czuje się w domu i ewentualnie nad naszym jeziorem. Tatko natomiast jest pełen energii i siły mu dopisują. To taki człek jak ja, który lubi gdy dużo się dzieje, są znajomi dookoła i atrakcji nie brakuje. Ale tak samo mamy w sobie chęć dzielenia tej radości z ukochaną osobą.. 

Wczoraj chyba pierwszy raz złożyłam najlepsze życzenia mówiąc, że dla najlepszego taty.. Ma wiele zalet, świetnie gotuje, maluje, rzeźbi, łowi wielgachne szczupaki, potrafi zbudować meble, jest silnym człowiekiem, który od lat utrzymuje rodzinę i pomaga nam wszystkim jak może. Ale w dzieciństwie czułam przed nim respekt, może dlatego, że jest bardzo wysoki, postawny, do tego wymagający i stanowczy. Ma przy tym dobre serce i wcale nie stroni od przytulania czy buziaków, ale jakoś zawsze było mi bliżej do Mamy. Tatę się podziwia, słucha jego rad oraz mobilizacji do nauki i pracy, a do niej leci ze zwierzeniami i na pogaduchy. Choć Brat akurat odwrotnie, to właśnie z Tatą ma bliższy kontakt i jemu opowiada o swoich problemach sercowych. Ciekawe jak się odnajdzie Syn w naszej rodzince..

 

Tymczasem weekend przed nami, Zosia czeka na wnuczka, Damian już szykuje imprezę urodzinową i mam nadzieję, że Mały zaśnie na dłużej bym i ja mogła trochę pobalować. Tak dawno razem nie tańczyliśmy, że już mi się marzy.. oczywiście jeśli tańce się rozkręcą. Za oknem pogoda jak w tropikach – wczoraj jedynym ratunkiem od upału był spacer brzegiem jeziora – dobrze, że w aucie klima naprawiona to można się przemieszczać i ruszać w plener czy choćby do ogródka. Na sobotę zapowiadają jakieś deszcze, może i przyda się taki prysznic to kwiaty będą jeszcze piękniej kwitły..

 

 

 

 

w parku

Bywa ciężko

Weekend był i się zmył, a to oznacza, że znowu kręcimy się w codzienności. Raz zabawnej, raz męczącej, czasem pełnej energii, a czasem wykańczającej. Są momenty, że ze zmęczenia padam i przy usypianiu malucha plączą mi się słowa. Ostatnio mieszam teksty bajek i piosenek i tak oto pojawiają się kwiatki typu

– BIEDRONECZKO powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie

albo

– pieski małe dwa wróciły do domu, o przygodzie swej nie mówiąc nikomu, ZJADŁY budę swą, teraz sobie smacznie śpią..


tiaa.. już Syn przysypiał, a tu jak się matka nie zacznie śmiać – i po spaniu. Cóż, nie ma się co dziwić, że następuje zmęczenie materiału. Dzieć ma masę energii i próbuje tyleż samo wyciągnąć z nas. Polecam w tym momencie scenę z pogodnej komedii „Szczęście nigdy nie przychodzi samo”( 28 minuta filmu) kiedy adorator ma za zadanie wziąć na ręce i odłożyć śpiące dziecko – bezcenna 🙂

 

 

 

 

 

 

W ogóle uwielbiam francuskie komedie, jest w nich jakiś taki szyk, sytuacyjny i słowny humor oraz ciekawa uroda aktorów. Tutaj Sophie Marceau rewelacyjna w swojej roli, a Elmaleh już w którymś z kolei filmów potrafi mnie rozbawić. Niedawno obejrzałam z nim „Miłość. Nie przeszkadzać” i również będę ów film miło wspominać. 

 

 

 

 

 

Sama nie wiem, jakim cudem udaje się obejrzeć jeden film dziennie. Znaczy wiem, z reguły od 22,30 do 24, a potem jeszcze koniecznie poczytać, więc padamy ok 1 w nocy. Tak to już chyba zawsze będzie, że dzień ma zdecydowanie za mało godzin. Kiedy wrócę do pracy, będzie miał ich jeszcze mniej.. Wtedy takie spotkania rodzinne, jak w ostatnią niedzielę będą jeszcze bardziej cenne. Rodzinka przybyła na urodzinowe lody z truskawkami. Brat sprezentował mi książkę Marii Czubaszek „Nienachalna z urody”, pogadaliśmy sobie trochę w przerwach przy zabawianiu naszej pociechy. Miło było i teraz jeszcze przed nami tylko Dzień Taty, jego imieniny, urodziny Brata, zbliżająca się impreza u kolegi Damiana i można będzie zakończyć czerwcowe szaleństwo.

 

Wczoraj była u nas moja Mama, pojechałyśmy potem razem na plac zabaw w ich okolicy i wieczorem mogłam odpocząć trochę u rodziców. Choć odpoczywanie, przy pełnym energii brzdącu, nie należy do zadań łatwych – trzeba się mocno postarać 😉 

Promocje

Zaczęłam kolejny rok życia, dni wypełnione po brzegi, spacery, festyny, spotkania, czas zasuwający jak pojazd kosmiczny. W dniu urodzin pojechaliśmy jeszcze odebrać moje prezenty w ciuchowych sklepach. Jak zobaczyłam promocje w jednym z nich, to nie było mocnych.. wiedziałam, że na coś się skuszę. I tym razem zaskoczenie, bo ceny były naprawdę o wiele niższe.. Aż zastanawiające jest w jakiej cenie taki sklep ma dostęp do ciuchów. Sprawili mi obniżkami dużą frajdę i dzięki nim w mojej szafie zakwitły nowości. Oznacza to, że należy zrobić remanent i miejsce dla rarytasów..
Brat za to sprawił sobie.. uprząż. Tak tak, co kto lubi. Uprząż wspinaczkowa, dla fascynata gór, który wybiera się w austriackie Alpy..
Początek urlopu zaczyna mu się intensywnie, później Warszawa, Kraków i jak się uda zdobyć w miarę tani bilet, przelot do Londynu. Akurat wspinanie się po górach to nie moje klimaty, ale do Londynu już od dawna marzy mi się polecieć. Zwiedzić najbardziej znane zakątki, a przy okazji zajrzeć na.. promocje w londyńskich sklepach. Pamiętam jak w Irlandii trafiłam damski garnitur – spodnie z marynarką – rewelacyjny jakościowo, idealnie skrojony, z materiału przyjemnego w dotyku, za całe 80 zł w przeliczeniu na nasze. U nas raczej w takiej cenie garnituru się nie zakupi, nawet w promocji.

Ale dość o zakupach, Tata na rybach, więc chciałabym wyciągnąć Mamę na jakiś spacer, czy choćby na osiedlowy festyn. Po wczorajszym deszczowym dniu dziś wyszło słońce i warto spędzić trochę czasu w plenerze. Przyjechała też ukochana D. , naszego znajomego, z którą mam nadzieję nareszcie się zapoznamy. Pochodzi z okolic Opola, dojazdy z północy na południe trwają, są zaręczeni i planują ślub w następnym roku co mnie niezmiernie cieszy, bo może wreszcie potańczymy na weselu!
Tymczasem na razie ululałam Synka do snu, a Mężu pojechał na nieoficjalne zawody w układaniu kostki Rubika. Czasy pod wpływem stresu trochę słabsze ale i tak zadowolony, że wziął udział. Przy okazji poznał Marcina „Maskow” Kowalczyka, zwanego mistrzem pamięci (zapamiętał 2,5 tysiąca cyfr liczby pi, po przecinku), rekordzistę świata w układaniu kostki 3×3 z zamkniętymi oczami i finalistę V edycji Mam Talent. Że tak powiem, szacunek dla tego pana, a dla Męża jak najlepszych wyników w kolejnych zawodach.
I tym optymistycznym akcentem rozpoczynamy kolejny weekend 🙂

Urodzinowo

W kinie jak zwykle pośmiałam się, pogadałam z Hanią, ale film nas nie zauroczył, taka sobie lekka obyczajówka bez fajerwerków i wcale nie komediowa. Mimo iż „Dzień Matki” nie okazał się filmem porywającym, to fajnie było obejrzeć plejadę znanych aktorek w rolach głównych.. Zauważyłyśmy jednak, że ostatnio nagrywane są ujęcia, ze zbyt dużymi zbliżeniami, a może to jakość HD i ostrość tak się polepszyły, że wszystkie mankamenty urody wybijają się na pierwszy plan. Co by nie mówić, aktorki mimo retuszu również, że tak to ładnie ujmę – dojrzewają. Jako i ja dojrzewam.. Myśli się o tym intensywnie, zwłaszcza w dniu własnych urodzin. Dzień za dniem leci to i lat przybywa. Dobrze jednak, że jeszcze ich nie odczuwam, zdecydowanie czuję się na dziesięć mniej i – co miłe – niektórzy jeszcze te dziesięć mniej mi na liczniku dają 😉 

 

 

 

 

bukiecik

 

 

 

 

Z okazji tegoż święta porywam dziś chłopaków na lody, ale uprzednio wiozę rodziców na wakacyjne zakończenie ich kursu tańca. Kolejna impreza przed nimi, potem Tatko wybywa na ryby, Mama tym razem się zbuntowała, więc będę chciała zapewnić jej trochę atrakcji na weekend. W sumie dopiero co, w ramach rozbawiania dziadków, przywiozłam im Wnuka – żebyśmy mogli we dwoje świętować naszą rocznicę ślubu 🙂 Były kwiaty, przytulanki i wyjście na ogromną pizzę. Zatrważające jest, że ów gigant zmieścił nam się w brzuchach i powinno dać to do myślenia.. Ale może od jutra – dziś jeszcze deseru sobie nie odmówię. Rodziców i Brata również byłoby miło na lody zaprosić, lecz to dopiero po powrocie z wędkowania.. Tymczasem z zaprzyjaźnionych sklepów dostaję prezenty, jeden w postaci zniżki, drugi niespodzianki – może dziś uda się podjechać zobaczyć cóż to takiego przygotowano mi z okazji urodzin. Najbardziej jednak czekam na prezent od Mężulka – najnowszą Grocholę. A że skończyłam akurat „Zalotnicę niebieską” o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, to już się doczekać nie mogę następnej książki i nastrój mam iście poetycki. Dobrego Wam 🙂

Morskie dni

Ostatnio regularnie w czwartki odwiedza mnie Kasia. Kiedyś razem pracowałyśmy, a podczas dojazdów do firmy coraz lepiej się poznawałyśmy. Gdy odeszła z pracy znajomość przetrwała. Koleżanka była z nami nad jeziorem, spotykałyśmy się na basenach pod chmurką, czy chodziłyśmy po lesie z kijkami. Zaprosiłam ją na wesele i jakże miło mi się zrobiło, gdy teraz przybyła z kwiatami i życzeniami z okazji zbliżającej się naszej rocznicy ślubu. Przy okazji złożyła mi już życzenia urodzinowe, bo oba święta wypadają dzień po dniu.

 

Tak zresztą zostało to wtedy przez nas zaplanowane. Na rocznicę postanowiliśmy zawsze gdzieś sobie wyjść na obiad czy kolację, do kina lub wyjechać, jeśli tylko będzie możliwość. Ale na urodziny to już prezent się należy i kropka 😉 Dziś więc Mężu zawiózł mnie do kosmetycznego bym wybrała sobie jakieś perfumki, a przy okazji załapałam się jeszcze na promocyjny puder. Lubię to uczucie, kiedy ukochany mężczyzna sprawi mi prezent, zrobi niespodziankę lub zaprosi do restauracji. Szarmanckie gesty zawsze są mile widziane..

 

Niedawno powróciły znad morza Oliwki i odwiedziły nas w domu, robiąc w nim sporo zamieszania razem z Małym, radośnie brykającym na podobieństwo koleżanki. Oliwka ma tyle energii i niespożytych sił, że potrafi roznieść każdą zabawkę w drobny mak, nie omijając przy okazji żaluzji (tu trzeba przyznać oboje pociągali za sznurki) i zawalając sobie prawie zamek na głowę. Ale ma przy tym dużo uroku no i nie mogę pominąć faktu, że dzięki niej Synek nauczył się odpychać nogami, siedząc na wagonie pociągu. Wprawdzie na razie jedzie tylko do tyłu, ale już jest postęp. Jeszcze trochę i w ruch pójdzie rower biegowy, bo samo bieganie już się u niego rozkręciło.

 

Kiedy dotarliśmy na tegoroczne Dni Morza, wystarczyło wypuścić go z wózka, a leciał przed siebie z rozwianym włosem. Swoją drogą, te włosy należy mu już z tyłu podciąć, ale jakoś nie możemy się zebrać do pierwszych postrzyżyn. Ganiał więc w tym tłumie, zachwycony wielkimi statkami, a my za nim to w jedną, to w drugą stronę.

 

 

 

 

Dar..

 

 

 

 

Dar Młodzieży jak zwykle królował na przedzie, można było zwiedzać ten i inne żaglowce (przypłynęło ich 30). Kiermasz różności, rękodzieło, wypieki, przyprawy, tureckie chałwy, chleb ze smalcem, lody, gofry i inne smakowitości, ustawione w każdym możliwym miejscu, dopełniały całości. Skusiłam się na oscypka z żurawiną – jak oscypki mają się do Dni Morza to nie wiem – ale niezmiennie cieszą się popularnością. Fajnie też, że wydzielone jest miejsce dla chętnych na piwo i że ochrona pilnuje, by nie chodzono z piwem poza strefą. Dzieci natomiast mają raj na ogromnym wesołym miasteczku. Dostępne są karuzele, trampoliny, rollercoastery, strzelnice z puszkami, dmuchane kule na wodzie, samochody którymi można się zderzać (dowiedziałam się, że zwie się to skoternia) i masa innych atrkcji. 

 

 

 

 

wesołe

 

 


Wieczorne koncerty i nocne fajerwerki jeszcze nas omijają, ale kiedyś to nadrobimy. Na razie lecimy korzystać z drugiego dnia tego morskiego szaleństwa. Nowy tydzień zapowiada się równie wesoło. Zaczynam w babskim gronie na kinie kobiet, później nasza rocznica ślubu i moje urodziny. Znowu świętowanie rozciągnie się na kilka dni.. Kumulacja czerwcowa jak widać w pełnym rozkwicie 😉

 

 

 

 

no to płyniemy!

Together

Coś na to opalanie nie ma czasu, zakupy, pranie, sprzątanie, wizyta u rodziców i na dokładkę trzeba było zamówić i zakupić ostatnią dawkę szczepionki przeciw pneumokokom. Dawka za nami i oczywiście już po tym dwie noce w kratkę, a dziś pojawił się na dokładkę katar. Coś tak czuję, że po szczepionce przeciw menigokokom też może być osłabienie lub gorączka. A jeszcze czeka nas przeciw ospie, ale to dopiero gdy Syn będzie szedł na rytmikę lub do przedszkola.

W nocy nurofen poszedł w ruch, bo Mały kompletnie nie mógł zasnąć, widać było, że cierpi. Na szczęście dziś już pełen energii kopał z Tatą piłkę od rana i domagał się wyjścia na „rower dla wygodnych” 😉 Jeszcze nie trzeba kręcić nogami, choć opcja jest, za to Tata steruje i można się przemieszczać od piaskownicy, do piaskownicy. 

 

Niedawno pojawiła się nowa piaskownica w okolicy, Hania napisała, że wybiera się do niej z dziećmi Karatiny i żebym do nich dołączyła. Minusem było duże zacienienie w tej części osiedla i przenosiłyśmy się w nasłonecznione miejsce. Katarina do nas dojechała, ściągnęłyśmy Sylwię z synkiem i wszystkie razem z ferajną dzieci wylądowałyśmy w końcu u Hani w domu. Tematy jednak ciężkie, rozwód siostry Kasi i trudne relacje z facetem u Sylwii. Związek już wieloletni, maluszek na świecie, a oni dogadać się nie mogą. Lubimy ich oboje, para pełna energii tylko coś ta energia idzie im w złą stronę. Zbyt częste kłótnie, zwłaszcza teraz przy dziecku. Nieporozumienia, brak spokojnych wyjaśnień i naprawdę zaczyna to wyglądać groźnie. Byłoby bardzo szkoda gdyby się rozstali, o czym coraz częściej mówią.. ale czasem, choćby człowiek stawał na rzęsach, to nie da rady ciągnąć na siłę związku. Wiem coś o tym.. Bycie razem to jednak ciągłe dbanie o siebie nawzajem, to troska, próba zrozumienia drugiej strony. Umiejętne dzielenie obowiązków w domu, ale i wspólne przeżywanie radości, wychodzenie razem na imprezy, choć oczywiście nie musi to być zawsze, ale jednak powinno być częściej razem niż osobno. Ten czas dla rodziny i partnera jest ogromnie ważny.. Kiedy patrzę na moich rodziców, to widać, że łączące ich uczucie, szacunek do siebie, dbanie o wspólne dobro sprawiły, że przeżyli w małżeństwie tak wiele lat. Razem na imprezach, na wakacjach, wspólna pasja tańczenia i tęsknota kiedy jednak czasem są w różnych miejscach. Różnią się od siebie bardzo, Tata pełen energii i pomysłów, Mama bardziej stonowana, spokojna. Może właśnie dzięki temu znajdują złoty środek. On dodaje jej zapału, ona go stopuje, kiedy zbytnio się rozkręci 😉 

 

U nas chyba jest podobnie, tylko ja jestem bardziej podobna do mojego Taty, a Mężu jest tą stroną spokojniejszą. Na szczęście też lubi podróże, wyjazdy i nasze wspólne wyjścia. Może mi bardziej potrzeba towarzystwa i ciągnie mnie do ludzi, ale nie ma w tym chyba nic przeszkadzającego dobrej relacji. Mam nadzieję, że będziemy umieli dbać o związek, wychować Syna na dobrego człowieka, przekazać mu to wszystko, co w życiu ważne i że będziemy w tym cały czas razem..

 

„we can make it so much better together”

 

 

 

 


Plażowanie

Takie upały nas dopadły, że tylko chłodne kąpiele brać i podłączyć się do wodopoju. Na firmowym pikniku towarzystwo rozeszło się po terenie. Przy grillu było za gorąco, więc część oglądała zwierzaki, inni podróżowali z dziećmi statkiem – niestety tylko po trawie, a wodne oczko okupowane było przez czarne łabędzie. Z jednej strony cieszyłam się, że zobaczyłam współpracowników, porozmawiałam z koleżankami, z dyrektorem i w ogóle przypomniałam szefom o istnieniu mojej osoby. Ale z drugiej, nie udało się uniknąć odrobiny stresu, ani uciec przed wysłuchaniem narzekania na atmosferę w pracy. Teraz łatwo mi się zdystansować, ale wiem, że będąc w firmie dzień w dzień przesiąka się tym klimatem i nie raz człek bywał zdenerwowany. Cieszę się więc, że mam jeszcze czas dla siebie, dla Syna i rodziny i chcę go wykorzystać jak najlepiej 🙂
Festyn sobotni był raczej skromny, z jednym dmuchanym zamkiem, miejscem na pokazy karateków, malowaniem dziecięcych buziek, czekoladową fontanną i sceną, na której śpiewano, tańczono i przeprowadzano konkursy. Za to nagrody w tych konkursach wypasione, bo i rower i tablety i hulajnogi. Z naszym maluchem mogliśmy jedynie pooglądać, ale może to i lepiej, bo nie udało by się uniknąć ogromnej kolejki do zamkowej zjeżdżalni i zamiast luźnej godzinki, spędzilibyśmy trzy – w pełnym słońcu. A tak można było ruszyć po kwiaty i rozpocząć tworzenie balkonowych mini rabatek. Zakwitła tam Campanula, pojawiły się pelargonie i dla zakrycia otwartych przestrzeni, dwie tuje. Póki dziecię spało, działaliśmy razem. Później, dla dokończenia dzieła, Męża należało zamykać na balkonie, by Mały nie rozniósł całej ziemi i nie podlewał kwiatów łącznie z samym sobą 🙂
A że w niedzielę temperatury osiągnęły już punkt tropikalny, to po obejrzeniu występów pani Ewy i zajrzeniu do stoisk pod platanami, odwieźliśmy Mamę i pojechaliśmy nad wodę. Pierwsza kąpiel za nami, Mały nie chciał wychodzić z rzeki. Cieplej było niż nie raz w lipcu, czy sierpniu. Leniuchowanie na kocu przydało się nam wszystkim, choć najmłodszy ciągle był zapracowany na plażowej piaskownicy. Prawdziwy z niego facet ciągle „baby” mu w głowie 😉 Ale trzeba przyznać, że kiedy owe babki robi, to rodzice mogą odpocząć, bo siedzi w jednym miejscu i potrafi przesypywać ten piasek w tą i z powrotem. Dać mu tylko łopatkę, foremki i nieograniczony dostęp do plaży.. a przy okazji i ja skorzystam opalając się wreszcie trochę, bo letnie spódnice czekają już tylko na ten osławiony brąz, tudzież mahoniowy odcień skóry..