Duży Zając

I znowu wiosna przegrała ze śniegiem, błysnęła słońcem i skoczyła w las, jako ten zając. Ale za to do nas taki zając zawitał, że szczęki z podłogi długo pozbierać nie mogłam. Duża miała mi dosłać kubek, który dostaliśmy od niej w grudniowe święta. Ukruszył się bowiem w transporcie i za chiny nie można go było tutaj w sklepach trafić. U niej był, więc nastawiłam się na małą paczuszkę, ewentualnie z drobiazgiem wielkanocnym na dokładkę. Tymczasem to co przybyło we drzwi nasze, przeszło wszelkie oczekiwania. Paka wielkości komody i ciężka jak i ona! A w środku tyle skarbów, że oczom nie wierzyłam. Przepiękna drewniana taca, ze szklanym spodem, kubki, podkładki pod nie, dopasowane wzorem i kolorem. Obrus, serwetki, bieżnik, świecznik prześliczny szklano-metalowy, na trzy podgrzewacze. Gry, pisaki, plasteliny i zabawki dla Małego w ilościach hurtowych. Ozdoby, cukierniczka, lekka narzuta na kanapę, że o kartce z życzeniami od tej kochanej kobiety nie wspomnę. Nie wiedziałam, czy płakać ze wzruszenia, czy krzyczeć na nią, że oszalała, czy śmiać się z radości. Szaleństwo jakieś normalnie.. i że też nie mogę od tak podjechać do niej, wyściskać z całej siły i porządnie się odwdzięczyć. Pozostała wirtualna wymiana podziękowań, ochów i zdjęć pokoju z ozdobami od niej, dzięki którym nasz salon zaczyna wyglądać, jak z moich marzeń. Dziękuję prosto z serca.. i takich niesamowitych zajączków wszystkim na nadchodzące święta życzę 🙂

 

 

 

na herbatę



Tymczasem po wielkim oszołomieniu, mogłam od razu nacieszyć oko nowym zestawem na herbatę i podjąć nim koleżankę Iwonę (przybyła z reklamówą ubrań dla Małego-kosmiczna kumulacja zaskoczeń), z którą nie widziałam się od wakacji.. Była u nas pierwszy raz, więc cieszyłam się, że podoba jej się wystrój. Mimo niedociągnięć poremontowych, które powoli zmieniają swe oblicze na lepsze..

Przy okazji remontu i porządków, zaliczyłam z Mężem wizytę w piwnicy (zaglądam sporadycznie, unikam jak mogę). Zmontowaliśmy krzesełko do karmienia Małego, które wyjechało do Hani by korzystała z niego jej wnuczka. Później przybył kurier z karniszami i wiadomość, że zasłony czekają do odbioru w paczkomacie. Wizyta u moich rodziców zakończyła się zapewnieniem wnuka, że i na niego zając już czeka. Domyślam się, że babcia Zosia też szykuje niespodziankę. Normalnie czas dostaw i prezentów w pełni rozkręcony, choć wiadomo, że nie one mają teraz największe znaczenie..

 

WESOŁYCH ŚWIĄT! :))

 

 

 

niedzielne wspomnienie wiosny

Reklama

Crazy Aga

Ociepliło się i to znienacka. Może znów tylko na jeden dzień, ale dobre i to. Łapaliśmy dziś wiosnę garściami i na zapas, wystawiając nosy do słońca, biegając w parku za piłką i jedząc lody z owocami.

Ale zanim do tego parku dotarliśmy, spełniły się plany spotkaniowo-koncertowe. Najpierw u Sylwii, w babskim gronie, wśród rozbawionych maluchów sztuk pięć. Wiek od 2 do 9 lat, więc część starsza miała oko na młodszą. A my mogłyśmy zasiąść przy zastawionym przystawkami stole i nagadać się do woli. No może prócz przerw, na – mamo, chcę to, chcę tamto. On mi zabiera, powiedz jej coś itp. Wesoło było, wspominałyśmy Woodstock (który ponoć nazwę zmienia?), nasze zapoznanie, moją pierwszą imprezę z nowo poznanymi kumpelami Sylwii. Cieszę się, że zostałam do grona przyjęta i uznana, za swoją. I że mogę na dziewczyny liczyć, nie tylko w temacie imprez, czy wyjścia do kina. 

Męskie połówki odebrały dzieciaczki w okolicach podobranockowych i już bez krępacji mogłyśmy przesiąść się na kanapę i gadać, tańczyć i relaksować się po całym tygodniu. Fajny wieczór.. choć jak się okazało, sobotni miał być jeszcze lepszy.

 

W ogóle sobota pełna była niespodzianek. Znienacka trafiliśmy pana Makłowicza, pichcącego w markecie jajka po neapolitańsku. Czego w życiu bym się nie spodziewała. A tu proszę. 

 

 

 

M gotuje

 

 

 

A później miałam farta, łapiąc w ostatniej chwili, niedawno zapoznaną znajomą Beaty. Łapiąc ją w celu ratowania mnie, przed stratą kasy za dodatkowy bilet na koncert Agnieszki Chylińskiej. Dodam, że mega koncert! Ada, która spontanicznie wyrwała się z baby shower, poszaleć na płycie, była niezmiernie uradowana. Jako i ja, mając dokoła siebie równie szalone istoty. Koncert był fantastyczny. Agnieszka dała czadu, wyskoczyła z irokezem na głowie, pełna energii, radości, świetnego humoru. Rockowa i nostalgiczna i przyznam, że mimo stroju, tatuaży, fryzury czy groźnej pozy – kobieca, ze ślicznym uśmiechem. Przyciągnęła tłumy, które wraz z nią śpiewały stare i nowe kawałki. Momentami miałam ciarki na plecach, czasem się wzruszyłam, a tak to i głos straciłam i wytańczone nogi musiałam regenerować. Warto było 🙂 

 

 

 

Aga

Sukces

Do wpisu zasiadłam, a tu dziecię cza z wanny wyciągać, dokończę after..

 

Tygodnia nie wystarczy, żeby się nagadać tyle ile by się chciało. Bo jak tu nadrobić czas, który zmyka jak szalony i poczekać nie chce.. 

 

 

 

 

Do tego pamięć już nie ta i czasami jedynie przy pomocy blogowego pamiętnika, tudzież podręcznego kalendarza, jestem w stanie odtworzyć wspomnienia. Na szczęście z Beatą nie tylko wspominałyśmy, ale i na sprawy damsko-męskie znalazł się czas. Na fascynacje książkowe, plany wakacyjne i oczywiście temat rzekę – tyczący naszych synów. W dzień kolejny też nadrabiałam pogaduszki, po wizycie w urzędzie, zakupach i gotowaniu obiadu. Tym razem przed seansem kinowym z Hanią, Anią i Kasią. Wybrałyśmy się na „Kobietę sukcesu” i sukces, że dotrwałyśmy do końca. Połowa owej produkcji była nudna, nijaka i banalna. Druga część odrobinę drgnęła w kierunku romantycznym. Ale sztuczność gry aktorskiej, słabe dialogi i ogólny brak akcji idealnie nadawały się do spania. Mam nadzieję, że przy kwietniowym babskim kinie trafimy na lepszy film.

Sylwii nie udało się dotrzeć do kina, postanowiła więc uczcić nadejście wiosny zapraszając nas w weekend do siebie. Bynajmniej, nie na sadzenie rzeżuchy, jak oznajmiła. Nie wiem, czy akurat zalewanie wiosennego robaka dojdzie do skutku, gdyż muszę się trochę podreperować zdrowotnie. Po niepotrzebnym alarmie, trafiłam na masę badań, kłucie, uciskania i inne takie miłe atrakcje. Po czym nastąpił cud nad Odrą! Okazało się, że nic mi nie jest 🙂 Ale co się nastresowałam to moje.. i powinnam odszkodowania wołać, za napędzenie mi stracha.


Jeszcze koncert przede mną, który kusi, bawi i napawa radością. Tylko się zastanawiam, jak ja wytrwam na tej płycie. Oczekiwanie i tańce-hulańce, bez możliwości siędnięcia po ostatnich przeżyciach. Ewentualnie może jakieś kucki. Choć akurat kucanie w roztańczonym tłumie może mieć nieprzewidywalne skutki. Mimo wszystko już ładuję akumulatory radosnymi wiadomościami od koleżanki-Kamili, która odlicza wraz ze mną dni i godziny.

A później przydałoby się wziąć przykład z rodziców (może niekoniecznie na marznięcie nad morzem) i ruszyć do spa, albo wygrzać się w łaźni, czy popływać na basenie. Po tej zimie sukcesem będzie wyjście z kijkami, kiedy tylko wreszcie się ociepli.. Czy ktoś już wie, kiedy? 

Pełen

Kot nie miał nic przeciwko nowemu mieszkańcowi. Czasem dał mu łapą po nosie, gdy ten za dużo fikał. Poza tym pełna zgoda i picie z jednej miski. Do tego odezwał się w nim instynkt ojcowski i biegnie na ratunek z każdym piskiem małego szczeniaczka. Zwierzaki są niesamowite.. 

 

 

 

szczęściarz 


 

 

Jak i niesamowity był ten weekend, pełen sympatycznych spotkań (swoją drogą nie ma to, jak stracić głos w dzień, w którym zakłada się dużo pogaduch), nowych osób, czasu z moimi chłopakami, dokończeniem pierwszego sezonu „To nie koniec świata” i filmem, który może nie powalił na kolana, ale miał w sobie ciekawy klimat. W Kiniarni pełna sala, przy stoliku herbata (na moje obolałe gardło) i winko dla dziewczyn. Opowieść „Madame” o pani domu, która wpuszcza służącą na salony, z lekkim humorem, z pięknymi zdjęciami w tle i zakończeniem bez zakończenia.. Jak to u mnie bywa, już happy end w głowie mam dograny..

 

 

 

 

 

 

Po filmie podjechałyśmy na kolację, jak się okazało zimną, gdyż na trzecie piętro lokalu, tylko taka docierała. Zabawne było to, że na dwóch piętrach brakowało miejsc, a nikt z obsługi nie informował przybywających, że istnieje dodatkowe. I to z pustymi stolikami, co powinno nam dać do myślenia. Nie dość, że pierogi ze szpinakiem i oscypkiem były zimne, to koleżanka Beaty miała płacić za zupę, której w ogóle nie dostała. A gdy nam się zwiększyła ekipa przy stole, kelner chyba opadł z sił i stwierdził, że piwa do stolika nie nosi – zaprasza do baru – dodając, że on jest od jedzenia. Ha. Koleżanką Jagodę zamurowało, a później miałyśmy stały ubaw z tego tekstu 🙂 Prócz Beaty przybyła Gosia, Jagoda, Karolina i jeszcze mąż Beaty z osiedlową koleżanką. Zrobiło nas się sztuk 7, pośmiałam się i nagadałam na miarę możliwości wytężania głosu. Do północy czas minął w moment, brakowało mi jedynie tańców, które mam nadzieję przy kolejnym spotkaniu nadrobimy.

 

Niedziela już na spokojnie, gotować nie musiałam, bo ciocia zamówiła pizzę do domu i nawet mały psiak skorzystał, przeżuwając kawałek. Mały najpierw był szczeniakiem zauroczony, głaskał i chciał siedzieć obok. Póki nie okazało się, że pluszowa kulka posiada ostre zęby, którymi wprawdzie nie gryzie, ale chwyta wszystko w ich zasięgu. Były więc ucieczki na kanapę i stwierdzenie, że jednak pieska w domu nie chce. Wystarczy mu pluszowa zabawka, co chodzi i szczeka. Choć domyślam się, że kiedyś mu się to odmieni. 

Dzisiaj za to od rana sprzątam, układam i ogarniam domowy plac zabaw po weekendzie. Czekając na Beatę, która zaraz przybędzie w odwiedziny. Wśród całej ekipy nagadać się we dwie nie dało i miło będzie to nadrobić, przed jej wyjazdem. 

Przebi(j)śniegi

I co? i Pstro. Było sobie cieplutko, milutko i.. po ptakach. Znaczy mam nadzieję ptaki przetrwają, gorzej będzie z roślinami. W niedzielę już krokusy się pojawiły, a w poniedziałek dzieci szły na spacer w poszukiwaniu przebiśniegów. Późniejsze prace plastyczne oczywiście uwiecznione ku potomnym. Ciekawe czy ogrodowe przetrwają..

 

 

 

spod śniegu pod mróz

 

 

 

Całe szczęście, że kozaków i kurtek nie schowałam. Dziś jeszcze dodatkowy szalik przeciw wietrzysku musiałam Małemu założyć. Zasłania nim twarz, bo chodzenie pod wiatr ciężko mu idzie. Najchętniej szedłby wtedy tyłem, tył natomiast powoduje spóźnienie na śniadanie. Tyle dobrego, że w domu przed wyjściem zawsze coś zjemy. Co do jedzenia, to muszę zacząć pilnować przerw między posiłkami, bo Mały jadłby na okrągło. Ma cztery posiłki w przedszkolu, po powrocie natychmiast zjada kolejny obiad. Potem w małych odstępach czasu domaga się jabłka, czekoladki, banana, rodzynek, ciastka i bułki. A gdy tylko skończy przeżuwać woła kolację 😉 Wiem, że rośnie, ale staramy się ograniczać te przekąski, by wszerz mu nie poszło i by jednak dbać o zdrowe nawyki. 

Tymczasem byliśmy na imieninach mojej Mamy, sprezentowałam jej kosmetyki i spray na odrosty – odwieczny dylemat, czy już farbować czy jeszcze, dla zdrowotności włosa, poczekać. A tu ciach, psiknie i tymczasowo na wyjście odrost zrobiony.

Lataliśmy później z Mężem na przegląd jego auta, potem do mechanika z wahaczami i z powrotem do przeglądu. Za to z moim przeglądem zębowym na miesiąc spokój. W kwietniu jeszcze jedna wizyta (wyszło szydło po zdjęciu rtg) i będzie finito. Rodzice po zimowych klimatach jadą do sanatorium, podreperować zdrowie i wzmocnić siły. A ja w ramach odstresowania zarzucam serial   „To nie koniec świata!”  i czekam na weekend. Zapowiadający się kinowo i na pogaduchach w pubie, wraz z przybywającą dzisiaj Beatą. I spotkaniowo u chrzestnej smyka, która chce nas zapoznać ze swoim nowym, małym psiakiem. Ciekawe co na to jej kot? 🙂 

Wiosennie

Nareszcie, choć na jeden dzień.. Słońce, ciepło i spacer bez zmarzniętych dłoni. Niby straszą, że na chwilę. Że jeszcze wrócą przymrozki. Ale już bliżej, niż dalej. W kobiece święto załapaliśmy się jeszcze na obiad i deserowe lody u moich rodziców. A już w dzień kolejny jechaliśmy na weekend do Zosi. Zanim jednak do niej, trafiliśmy do Natalii z zaproszeniem do obejrzenia ich nowego domu. Dom na odludziu, ale przestronne pokoje, ciepła łazienka i możliwość rozbudowy piętra w pokój dla córki. Trochę mi szkoda, że się przeprowadzili, bo przy każdej wizycie u Zosi nasze spotkanie można było ustalić w kilka minut. Ulica obok to jednak bliski teren.. teraz będzie z dojazdem 10 km. Choć jest szansa, że Natalia przy okazji odwiedzin u swojej mamy znajdzie i czas na huśtawki z naszymi maluchami. Już niedługo planujemy u nich grilla, niech tylko pogoda wyklaruje się na stale pogodną.

 

Sobota u Zosi relaksująca, z porannym spacerem na rynku, pysznym obiadem i placem zabaw z Małym. A wieczorem komedia „Walentynki” i dobra książka „Jeszcze raz, Nataszo” , pochłaniająca mnie bez reszty. Mężu wyskoczył na piwko z Damianem, który już niedługo kończy remont sypialni u Zosi. A że i u nas tematy remontowe na czasie, to chłopakom zeszło na debatach do północy.. Za to w niedzielę szkoda było czasu na odsypianie. Od rana 15 na plusie, słońce w oczy, aż się człek rwał w plenery. I żadne otwarte sklepy by tego nie zmieniły. Błękit nieba, przebiśniegi w ogrodzie, rzeka w okolicy, dziecię biegające ze śmiechem i cenne chwile po jesienno-zimowej aurze.

 

 

 

nad rzeką

 

 

Aż szkoda było skracać ten dzień powrotem do domu, dlatego przedłużyliśmy weekend i dotarliśmy poniedziałkowo. Można powiedzieć, że od jednej babci do drugiej. Tylko torby rozpakowane, pranie na jutro załadowane i kotlety od Zosi złapane do podgrzania Małemu. Jutro już zwyczajny, popodróżny rozkład dnia. Z porannym wstawaniem do przedszkola, praniem, zakupami i gotowaniem. Jeszcze przegląd auta, wizyta w banku, później kolejna wizyta u dentysty i odliczanie do weekendu. Nic to, byle ta wiosna już się na dobre rozgościła i zdrowie było, to damy radę. 

Być kobietą

Z pomocą konsultantek cudeńka zakupione. Baza wygładzająca, podkład w dwóch odcieniach, korektor, puder transparentny i piękna paleta cieni z kolorami pasującymi do niebieskich oczu. Oglądam masę filmów uczących, doradzających i trenuję malowanie. By nigdy więcej nie zobaczyć w lustrze tego koszmaru, który zobaczyłam po ostatniej imprezie z Beatą. Niedobrany kolor, rozmazany, zrolowany cień i świecąca buzia. Bycie kobietą do łatwych nie należy 😉 Nigdy nie umiałam się malować, nie miał mnie kto nauczyć. Mama tylko delikatnie podkreśla rzęsy, robi kreskę i maluje usta. A ja zawsze podziwiałam pięknie zrobione oczy, umiejętność dobierania koloru i kosmetyków. Tak by było naturalnie, ale orzeźwiająco i z podkreśleniem kobiecości. I nie musi być na co dzień, ale na większe wyjście jak najbardziej. Zaplecze już mam, teraz tylko trening, praktyka i codzienne próby, by było coraz lepiej. Doświadczenie bardzo mi się przyda, żeby też skrócić czas malowania. Na razie idzie mi to długo i opornie, ale mam nadzieję, że wreszcie kiedyś będą dobre efekty.

 

Pierwszy raz przetestowałam nowy make-up na wyjście do Hani, gdzie z okazji Dnia Kobiet spotkałyśmy się w babskim gronie. Była też jej córka i Sylwia, której udało się wyrwać z codziennego chaosu. Ania przygotowała zawijańce z ciasta francuskiego, z szynką i serem w środku, Hania masę przystawek i poszły w ruch likiery i nalewki smakowe. Świętowanie w tygodniu ma jednak tę wadę, że za długo nie można posiedzieć. Dlatego chcemy nadrobić jakimś wyjściem do kina, w dniu kiedy i Beata do nas dojedzie. Filmem w sam raz na czasie „Kobieta sukcesu”, albo francuską komedią o facecie, który zakłada przedszkole. Może być ciekawie.

 

Tymczasem dzisiaj w sklepach kwiatowe oblężenie. Skoczyłam tylko po bułki i sok i obserwowałam jak panowie wychodzą z naręczami kolorowych róż i tulipanów. Kwiaty uwielbiam, ale że jakiś czas temu wpadła mi w oko pewna figurka.. to właśnie ją zapragnęłam dostać z okazji dzisiejszego, kobiecego święta. I Mężu mnie nie zawiódł, pamiętał i zrobił mi przemiłą niespodziankę 🙂


I takich niespodzianek wszystkim kobietom życzę!

 

 

rodzinka..

Mały świat

Od września podczas odbierania naszego smyka z przedszkola widywałam dzień w dzień tatę Natalki, koleżanki z grupy. Tata ów zawsze miły, uśmiechnięty, coś tam do wszystkich zagadujący. Twarz więc zapamiętałam. Po czym pewnego dnia, po ruszeniu tematu sufitu łazienkowego, prezes wysyła do nas nowego inspektora budowlanego na kontrolę. Już chyba wiadomo, kim okazał się pan inspektor? I jakieś było moje zdziwienie na widok taty Natalki w naszym domu. Jeśli doda się jeszcze do tego panią, która robiła ze mną wywiad w urzędzie pracy i okazała się sąsiadką mojego byłego szefa. A jeszcze, że siostra Margi mieszka rzut beretem ode mnie. To.. taak.. świat jest zdecydowanie mały 🙂

 

 

Tymczasem w domu nareszcie jako tako. Ilość sprzątania przerosła moje najśmielsze wyobrażenia. Od samego rana, po późny czwartkowy wieczór (godzina 22 prawie już jak noc) myłam, pucowałam, układałam drobiazgi, zmieniałam i wymrażałam pościel, wycierałam i odkurzałam każdy zakątek. Mężu pomagał mi od rana, w miarę swych podziębionych możliwości i z myślą, że jednak trzeba mieć jeszcze siły na drugiej zmianie. Ja zaś moją zmianę wykorzystałam na maxa i wreszcie mieszkanie zaczęło przypominać stan sprzed remontu. A nawet jeszcze lepszy, bo odmalowany, czysty i pachnący. 

 

Z czystym więc sumieniem mogłam oddać się piątkowemu relaksowi. W wannie, z piankami, maseczką, goleniem, peelingiem i przywracaniem swego stanu do jako takiej wizualności. A to z racji wieczornego spotkania z Margą, na które już od rana się cieszyłam. Plany Salmiaki pokrzyżowało niestety zdrowie dziecka, ale liczę, że za jakiś czas nadrobimy zapoznanie. Marga natomiast przyjechała i zaprosiła do swej siostry, z zaznaczeniem, że może rozkręcić się tam małe party. Już kiedy wdrapywałam się po schodach usłyszałam jej sympatyczny głos i wiedziałam, że trafiłam pod dobry adres. Marga okazała się pełną ciepła kobietką, otwartą i niesamowicie przyjacielską 🙂 Wraz z Małym zostaliśmy wyściskani i zaproszeni do wnętrz. A tam siostra, szwagier, siostrzenica i dwa piękne charty na dokładkę. Swobodna atmosfera szybko mi się udzieliła i wszelkie stresy odeszły. Dołączył do nas Margowy Misiek, przesympatyczny, którego również od razu się lubi. Normalnie nie da się inaczej, nawet mimo bariery językowej (Bożenka potwierdzi). Kilka pseudo niemieckich zdań udało mi się z nim zamienić. Później część rodziny wybyła, za to dotarli znajomi w ilości sztuk czterech. Czyli jednym słowem działo się dużo, były wesołe pogaduchy i spędziliśmy naprawdę super wieczór. Mały zabawiany przez siostrzenicę, lat 16, zachwycony wychodzić nie chciał, a jak wróciliśmy do domu to pyta – kiedy jeszcze idziemy do cioci Margi? Zaproszenie w niemieckie progi mamy, to kto wie, może kiedyś uda się dojechać. Bardzo bym chciała..

 

p.s. Marga nawet nie wie, jaką rewolucję w mej kosmetyczce uczyniła. A to za sprawą zamieszczonego na swym kanale filmiku o make-up’ie. Zakup pierwszy dokonany, w środę poluję na pozostałe cudeńka do nauki 🙂

 

 

zestaw