Książkowa wyprzedaż

Myślałam, że do weekendu koniec spotkań, a tu niespodzianka i to dzięki brzydkiej pogodzie. W czwartek rano padał deszcz, więc zamiast na spacer Monika z Igorkiem przybyli, pierwszy raz, na zabawy domowe do nas. Mieszkanie jej się podobało, te nasze dwa pokoiki ją zachwyciły, a to za sprawą podobnego gustu w temacie wystroju. U niej też jest klimatycznie choć, chyba z racji mniejszych przestrzeni, bardziej przytulnie. Tylko co z tego, że mamy duży pokój.. zamiast niego wolałabym dwa mniejsze i możliwość zatrzymania sypialni..

Igor, z racji nie swojego terytorium, nie denerwował się, że ktoś zabiera mu zabawki. Bawił się spokojnie i wspólnie z naszym smykiem, czym obaj wprawili nas w zdumienie. Mogłyśmy im nawet zdjęcie zrobić, w bezruchu i nie rozmyte 😉 


W piątkowe przedpołudnie pojechaliśmy z Mamą na cmentarz porobić porządki, a wieczór spędziłam z Małym u rodziców. Za to w sobotę od rana rozpoczął się ruch książkowy. Dwa pełne kartony i trzy duże reklamówki starych książek (niektórych wydanych w latach 60-70’tych) zebranych z mojego regału i z półek u Taty dotarło na Kiermasz Książki Przeczytanej.

 

 

 

książki

 

 

 

Zgodnie z postanowieniem wyprzedawałam wszystko, część oddałam za darmo dla dzieci, część do domu opieki społecznej. Sylwia załapała się na jakiś atlas kulinarny z poradami. Parę sztuk dokładałam gratis dla fanów danej tematyki i tym sposobem nareszcie pozbyłam się tego, co chciałam. Jednak 240 sztuk książek nie jestem w stanie ruszyć z mojej małej biblioteczki, zostają i koniec kropka. Zresztą nie udało mi się też wyjść z kiermaszu z pustymi rękami, choć mocno się pilnowałam 😉 Kupiłam wspomnienia o Hance Bielickiej

 

 

 

śmieszka

 

 

 

bajkowy poradnik dla przedszkolaka i książkę z pytaniami i zabawami dla dzieci. To i tak niezły wynik, bo kusiło mnie tam wiele tytułów. Ale, że na czytniku rozpoczęta właśnie „Menażeria ludzka” Zapolskiej, w kolejce czekają „Filary ziemi” Folletta, „Małe niedole pożycia małżeńskiego” Balzaca i wspomniana Hanka Bielicka w wersji papierowej, to zdecydowanie trzeba było się powstrzymać od nowych tytułów. Pozostaje mi jeszcze wymienić trzy książki Joanny Chmielewskiej zaczynane na amen przeze mnie i moją rodzinkę. Jedną trafiłam za 5 zł na kiermaszu, pozostałe dwie znalazłam w necie – używane ale w dobrym stanie. Dlatego po dzisiejszym kulinarnym poranku (ugotowałam krupnik, zrobiłam mielone, potrawkę meksykańską i kluski leniwe), jedziemy odebrać drugą z książek, od dziewczyny mieszkającej niedaleko moich rodziców. Czyli, co za tym idzie, po drodze wstąpimy i do nich na małe odwiedziny.

Miłej niedzieli więc i jak najwięcej czasu na czytanie 🙂

Spotkania

Tatko, mimo swobody w poruszaniu się, pomagał Mamie w przygotowaniu świątecznego obiadu. Doprawił wszystko wyśmienicie kuśtykając w kuchni i część rodziny mogła delektować się czerniną, większość jednak pozostała przy tradycyjnym rosole. Maluch nasz po raz pierwszy spróbował owej ciemnej zupy i nawet się nie skrzywił 😉 O losie.. Urodzinowe zajadanie zakończyliśmy imieninowym deserem od Męża, więc takie dwa w jednym od razu za nami. Przybyło nam nalewki porzeczkowej w domu, która zdecydowanie przyda się na najbliższe przyjmowanie gości.

 

Można powiedzieć, że po długiej przerwie otwieramy podwoje. Dawno nikt u nas nie był, choć akurat z perspektywy dzisiejszego dnia, to zdecydowanie niedawno – dokładnie wczoraj 🙂 Dziewczynom przypasował termin i stawiły się, prawie o czasie.. Sylwia albowiem pomyliła klatki i dobijała się do obcych drzwi, co przy targaniu nosidła z dzieciątkiem, toreb z prowiantem dla niego i ciastkami dla nas wydłużyło jej docieranie na spotkanie. Do niezawodnej Hani dołączyła niespodzianie córka, którą już poznałam i zdążyłam polubić (studentka ostatniego roku turystyki), więc z przyjemnością dołączyłyśmy ją do naszego małego grona. Grono owe jednak, przy głównym udziale dwóch maluchów, doprowadziło pokój (zwany szumnie salonem) do wizerunku pola po bitwie. Za to wesoło było, gwarno i sympatycznie. Babeczki babkom smakowały, nalewka i likier poszły w ruch, pogaduszkom nie było końca i tylko trzeba było pilnować zastawy by nie lądowała na, niedawno mytej, podłodze. Nakręciłam się po tym wszystkim pozytywnie, Smyk zachwycony ciociami, z których każda chciała się z nim bawić. Poskładał na koniec ze mną zabawki i jeszcze odtańczył taniec radości do radiowej muzyki. Czuję wielką dumę z tego naszego małego człowieczka i ogromną miłość do niego. Wiadomo, że nie zawsze zachowuje się idealnie, ale był grzeczny, przytulał młodszego od siebie szkrabka, dzielił się zabawkami i chwalił alfabetem. Musiałam jedynie odciągać go od rurek z kremem, bo byłyby nici z kolacji.

 

 

Dzisiaj natomiast spotkanie u dziadków, kolejne tworzenie artystycznego nieładu w dziecięcym wykonaniu. Ganianie Babci w tą i z powrotem po następne drobiazgi i życzenie dobrej drogi mojemu Bratu, który wyrusza w 12 godzinny lot do Peru i trzytygodniową podróż z odwiedzeniem również Boliwii.

Dziadkowie trzymają też kciuki za najmłodszego w rodzinie (ciesząc się, że zostajemy w kraju 😉 ) i widzą postępy po rytmice, gdyż Mały coraz mniej kurczowo trzyma się mojej spódnicy. Na zajęciach naśladuje już samolot obiema rękami, bez obaw podchodzi też do tajemniczego kufra czarować kolejne instrumenty muzyczne. Widać dumę i w oczach moich rodziców, kiedy im o tym opowiadam. Jakby nie patrzeć mają prawie 2 letniego wnuka, to już nie niemowlę, tylko coraz większy chłopak.

Zbliża się termin jego urodzin, czekamy tylko na wieści od Zosi i Tomka, czy będą mieli wolne na wizytę u nas. Ale zanim impreza, to jeszcze trzeba uszykować się na kiermasz książki. Stolik mam przydzielony, książki czekają spakowane w kartonach tylko dobrze by było wybrać, które mogę oddać do domu opieki społecznej i do fundacji działającej na rzecz dzieci. Mam nadzieję, że tym razem więcej książek oddam, niż przyniosę z powrotem 😉

Porządki

Podłogi w każdym kątku i zakątku wreszcie umyte, łazienka i kuchnia wypucowana. Zlewy, kuchenka, wanna i wszystko co potrzeba. Pod pralkę zaglądałam ze strachem, bo jakoś o tym miejscu zawsze się zapomina. Ale i tam nareszcie czysto. Nie wystarczyło mi sił na kafelki i fronty szafek w kuchni. Po takiej akcji kręgosłup do rehabilitacji, ale za to jaki aerobik.. bicepsy wzmocnione i zakwasy w nogach nabyte. Przydałoby się jeszcze wywabić dwie plamy i efekt czerwonej kredki świecowej z dywanika, na którym maluch urzęduje. Tylko brak w domu odpowiedniego środka, albowiem dywanów u nas do tej pory nie było. Są chyba jakieś granulki co się sypie na plamę, czy jakieś inne cuda przywracające jasność.. a akurat kolor powinien być kremowy. Pościel załadowana do parnia, prześcieradło czeka na wyprasowanie. A ja czekam na powrót mocy. 

 

W związku z jej brakiem wczorajszy obiad był w kfc, dzisiejszy na szczęście u rodziców, więc można powiedzieć, że w weekend odetchnę. Pomijając wczorajsze zakupy o większych gabarytach, bo i zgrzewki wody dla nas i dla najmłodszego były już potrzebne. Swoją drogą przerażają mnie ceny w sklepach, jak się ma okrojony budżet. Naprawdę masło po 4,29 jest jakimś kosmosem.. tylko jak tu zarządzić powrót do margaryny, kiedy nikomu się to u nas nie uśmiecha. Mam momentami myśl, że powinnam może już jednak wrócić do pracy.. ale tak by mi było szkoda tego czasu z dzieckiem. Tego wprowadzania go na spokojnie w świat zabaw w grupie, tej obserwacji jak rośnie i mówi coraz więcej. Ostatnio próbuje łączyć wyrazy ze sobą – pojawiają się zdania typu „tu est mama”, „ja sie to”, „tata tam”. Do alfabetu dołączyła litera E i mamy nowy wyraz „tapa” oznaczający czapkę. Tak bardzo nie chciałabym tego tracić.. już nawet mogę jeść tę margarynę, a niech tam!

 

 

Odpoczęłam trochę, zrobiłam sobie manicure, skończyłam czytać niezwykłe biografie i dla relaksu obejrzałam poprzednie odcinki Bridget Jones (Synek zasypia ostatnio o 21,20! Sukces :)). Wrzuciliśmy też na ekran familijny film „Kupiliśmy Zoo”, a na dziś planuję coś z Woody’ego Allena. Najchętniej obejrzałabym „Śmietankę towarzyską” tylko szkoda, że jeszcze nie jest dostępna w necie. Pozostanę więc przy „Poznasz przystojnego bruneta” z Banderasem, tym bardziej, że najbliższe kino kobiet nam odpada i trzeba sobie zapewnić filmowe atrakcje we własnym zakresie.

Może w tygodniu uda się spotkać z dziewczynami w domu, w końcu tak wysprzątane to tu dawno nie było 😉 

 

 

 


Folklor

Skrzydła jeszcze na stanie, a to za sprawą kolejnej rocznicy naszego pierwszego spotkania.. Taka niepozorna data, a jak wiele w naszych życiach zmieniła. Wprawdzie nie od razu, bo jeszcze po tym spotkaniu najeździliśmy się pociągami do siebie w tą i z powrotem przez ponad rok.. Ale te podróże, utęsknienia i radości z każdej wspólnej chwili wspominamy do dziś z uśmiechem. Z tej oto okazji upiekłam dla Mężulka muffinki i przystroiłam je na wesoło – wprawdzie trochę folklorystycznie mi wyszło, bo lukier w łowickich barwach i wzory mało pomysłowe.. ale grunt, że smacznie było. Przepis od Moniki sprawdził się idealnie i można powiedzieć, że przy okazji potrenowałam babeczkowe wypieki przed urodzinami Syna. Jeszcze by się przydał jakiś dobry plan na kruche ciastka, to już bym miała i pomysł na świąteczne ozdoby 😉

 

 

 

 

kolorki

 

 

 

A Syn nasz już i przy pieczeniu pomaga, mąkę przesiewa i zupy ze mną gotuje. Widać, że sprawia mu to przyjemność i w ogóle lubi być potrzebny i ważny. Na rytmice jednak czuje się jeszcze trochę niepewnie. Trzyma mnie cały czas za rękę i dopiero może ze dwa okrążenia przy marszu zrobił samodzielnie. Myślę, że jeszcze z miesiąc będzie potrzebny, żeby nabrał pewności i odwagi. Ale naprawdę widzę, że takie wspólne zajęcia i ze mną i z innymi dziećmi pomogą mu płynniej przejść w poczet przedszkolaków. Może nawet obędzie się bez histerii, które od września przeżywają dzieci znajomych z piaskownicy. Dobrze, że jeszcze nasz smyk ma czas się przyzwyczaić i poznać trochę inny świat niż dom czy plac zabaw. 

 

Choć oczywiście wraz z rytmiką znowu zawitał do niego katar, przerodził się w kaszel i już asekuracyjnie robimy inhalacje z solą fizjologiczną. Pomagają bardzo i oby jak najszybciej nabierał odporności, bo nie chciałabym z zajęć rezygnować. Mimo katarów energia go nie opuszcza, u Dziadków roznosi zabawki po całym pokoju, lata do naszego pacjenta, woła tup tup i pokazuje, że noga mu nie działa. Za każdym razem mówię Małemu, że jedziemy wspierać i ucieszyć Dziadka, który chodzić teraz nie może. Przytula się więc maluch i przynosi zapasy uśmiechów i radości. Od nadmiaru tej energii też jednak czasem trzeba odpocząć 😉 Dlatego wysyłam chłopaków do chrzestnej Iwony, niech obdarują nią ciocię, a ja będę miała wreszcie czas by porządnie umyć podłogi i całą łazienkę, do tego przejrzeć pościel i w ogóle zacząć ogarniać mieszkanie na przyjęcie gości. Przy dziecku wszystko trzeba rozpoczynać przed terminem.. Czas okrojony, a jeszcze będzie mnie czekało gotowanie i pieczenie, do którego trzeba zaplanować zakupy i menu. Dwa tygodnie zlecą w moment, a po drodze przecież imieniny Mężulka, urodziny Taty i Kiermasz książki, który jest dla mnie równie fajnym świętem. Dzieje się, oj dzieje i to bez ustanku 🙂

Skrzydła

Festiwal Czytania to dla mnie tak szczególny czas, że mogłabym siedzieć w Książnicy od rana do wieczora. Jestem naładowana pozytywną energią, pełna przemyśleń i wzruszeń też.. Aż mi skrzydła u ramion urosły.

W piątek przybyłam na spotkanie z Wiktorem Zborowskim, Synek został u Dziadków, żebym mogła spokojnie chłonąć tę literacką ucztę. Tymczasem jeszcze przed trafiłam na Piotra Cyrwusa rozpoznawalnego najbardziej z roli Ryśka w „Klanie”. Autograf i zdjęcie złapane. Sympatyczny człowiek, uśmiechnięty, chętny do wywiadu czy sfotografowania, taki bardzo miły. Natomiast pan Zborowski swoją wysoką postacią i powagą na obliczu wzbudzał jednak respekt. Autografy rozdawał, ale jakoś tak bez uśmiechu.. może był zmęczony, albo nie miał dobrego dnia. Za to jak zaczął czytać „Mistrza i Małgorzatę”, to ciarki szły po plecach. Ten jego głos, niesamowicie rozpoznawalny.. ta interpretacja i ton. No wyśmienity po prostu! Siedziałyśmy z Sylwią jak zaczarowane..

 

 

 

 

W. Zborowski

 

 

 

W sobotę za to już od rana nie mogłam się doczekać wieczornego wywiadu z Krzysztofem Kowalewskim. Po pierwsze dlatego, że uwielbiam tego aktora, po drugie gdyż przypomina trochę mojego tatę. Sentyment jest tu więc nieunikniony.. Fakt, że pan Krzysztof za pół roku będzie miał 80 lat sprawiał, że od razu włączyło mi się myślenie o przemijaniu, o starości która tak okrutnie odbiera sprawność i siły. Mam jednak nadzieję, że i mój tata będzie w dobrej kondycji i z tak sprawnym umysłem. Opowieści p. Kowalewskiego o życiu, czasach wojennych, biedy, ukrywania pochodzenia żydowskiego, a później jego przeżyć teatralnych i filmowych słuchało się z zapartym tchem. Na spotkaniu siedziałam jak zaczarowana, momentami ze łzami w oczach, by za chwilę śmiać się z jego niesamowitego humoru. Prawie dwie godziny minęły w moment, a zdjęcie z tym aktorem będzie moją wielką pamiątką, tuż obok Anny Seniuk, Danuty Stenki i innych sławnych osób. 

Kusi mnie też bardzo kupno książki o p. Kowalewskim „Taka zabawna historia”, ale że niedługo odbędzie się Kiermasz książki przeczytanej, to może tam poszukam tańszej wersji. Będę też polowała na wspomnienia o fenomenalnej Irenie Kwiatkowskiej, a może i inne perełki uda mi się znaleźć.. Tymczasem idąc za natchnieniem zabieram się za czytanie niezwykłych biografii „Boscy i nieznośni”, ale zanim to – powspominam filmy i świetne w nich sceny z Krzysztofem Kowalewskim..

 

 

 

 

K. Kowalewski

Rytm

Zajęcia próbne za nami, trochę oszołomiły malucha, ale nic dziwnego.. nowe miejsce, dużo zabawek, dzieci i dość głośne dźwięki muzyki. Wystarczyło jednak trzymać go za rękę, by raźnie maszerował dookoła sali, biegał w takt szybkiej melodii i siadał ze wszystkimi gdy muzyka cichła. Atrakcją były też nowe trampki z autem, bo przecież to jak nowa zabawka.

 

 

 

sprzęt do ćwiczeń ważny

 

 

 

Trochę za duże tempo narzucono na tej pokazowej lekcji, prowadząca tak jakby chciała wszystko przedstawić na hura. Ale nie dziwię jej się, miała tylko pół godzinki, by się zaprezentować. Wiadomo, że zajęcia będą różne, czasem mniej energiczne, czasem bardziej. Zapowiadane są tam też święta, mikołajki czy tańczenie na dzień babci i dziadka. Mam nadzieję, że w styczniu Dziadek będzie już na chodzie i będzie mógł przyjść zobaczyć, wraz z Babcią, występ Wnuczka 🙂

 

Niestety Monika musiała wyjść z Igorkiem z zajęć, płakał bidulek co chwilę, był bardziej wystraszony i chyba mu się niezbyt spodobało. Może podejmą jeszcze jedną próbę w następnym tygodniu, ale jeśli nie będzie się tam czuł komfortowo, to nic na siłę. Szkoda by było, bo bardzo chciałyśmy chodzić razem..

Nasz smyk też momentami czuł się nieswojo, łezki ze dwa razy poleciały ale maszerował dzielnie i na koniec nie chciał wychodzić z sali. Garnął się do dzieci i był zaciekawiony instrumentami. Ja natomiast miałam pół godziny gimnastyki, bo i biegać trzeba było i kucać i kłaść się i schylać uff 😉 Ale przyda mi się to bardzo, taki ruch dwa razy w tygodniu to jak dawno zapomniany fitness..

 

A skoro już przy zdrowym trybie życia jestem, to w kuchni też trzeba poeksperymentować. Przygotowałam na obiad kotleciki z mielonego mięsa drobiowego, z koperkiem i dużą przewagą ryżu w środku. Wprawdzie usmażone, ale na małej ilości oleju i odsączane na papierze tuż przed podaniem.

 

 

 

ryżowe

 

 

 

Chcę też wypróbować przepis od Moniki na muffinki z dżemem banan-mango, zawsze jej się udają to może i ja będę mogła się nimi pochwalić. Muszę tylko potrenować, zwłaszcza, że zbliżają się drugie urodziny Synka i chcę poczęstować wtedy gości czymś dobrym do kawki. 


Tymczasem zimno za oknem, poranne spacery z Igorkami nadal uskuteczniamy, ale wieczorami częściej jesteśmy z wizytą u dziadków. Dziś nawet byliśmy na występach chóru Babci. Małemu tak się podobało, że z zapałem bił brawo i machał do taktu nogami. Najlepsze jak w przerwie między piosenkami krzyczał na cały głos – Baba! Dobrze, że siedziałam z nim daleko 😉

Za to teraz szykują się jeszcze większe atrakcje, bo zaczyna się Festiwal Czytania! Czyli kulturalne przeżycia dla fanów literatury i aktorskiego świata. Już się doczekać nie mogę!

Rozregulowany

Jabłka w piątek poleciały do Moniki, a już w niedzielę dostaliśmy próbne bułeczki drożdżowe zapiekane z nimi w środku. Pomiędzy dostarczyliśmy jeszcze część do Zosi, która z kolei przerobiła je na kompot. Mały za to zajada jabłka w stanie surowym, a że pyszne są to i ja się czasem skuszę.. 


Tatko jednak nie został poddany zabiegowi szycia ścięgna. Przy jego wymiarach, ciśnieniu i w związku z ryzykiem infekcji nie zdecydowano się tego podjąć. Poddano go kolejnym prześwietleniom, dostał kroplówkę i założono nowy gips. Tym razem profesjonalnie i prawidłowo, ale co się naczekał i dodatkowo nacierpiał, to jego. Jest już w domu, leży w wyrku zaopatrzony w stolik do laptopa, czyli może pracować i w miarę wygodnie spędzać czas. W weekend przyjechał do niego Brat, a my mogliśmy udać się w odwiedziny do Zosi. 

 

 

Teraźniejszy wyjazd był trochę inny od wcześniejszych, gdyż dostała pracę w domu opieki i raz wróciła po 22, a potem miała nocną zmianę. Dziecięcy sen, nad którym dzielnie cały tydzień pracowałam zniknął jak, nomen omen, sen jaki złoty.. Zasypianie o 23,15 wykańczało mnie i fizycznie i nerwowo, no bo ileż można śpiewać, lulać i bajek opowiadać? Ale wiadomo, babcia, inne miejsce, kot, pies, nowe zabawki, kuzynka przyjeżdżająca znienacka wieczorem, wyjście Męża z Damianem, kasztany i konie na spacerze nie sprzyjają wyciszeniu.

 


 

kunie

 

 

 

 

Potem odsypianie do 8,30 i niechętne drzemki po pół godzinki. Ech.. Z tym spaniem to od samego początku mamy trzy światy.. Ale nic to, byliśmy, wróciliśmy i teraz w planach przyjazd Zosi i Tomka do nas. Czyli na dłuższy czas koniec wyjazdów. Można powiedzieć, że od nowa rozpoczynamy regulowanie dziecięcego spania. Początek już wczoraj, kiedy to po powrocie z podróży, zamiast udać się do domu, podjechaliśmy do parku by pograć z Małym w piłkę. Trochę pobiegał, poszedł jeszcze ze mną na wieczorny spacer i po odbiór bułek od Moniki. A dziś rano budzik i od 7,30 na nogach. Nie ma lekko. Spacer poranny, drzemka wyczekana do ostatniej chwili i dzięki tym zabiegom maluch grzecznie śpi od 21,45. Nie chwalmy jednak dnia przed.. wschodem słońca. Spróbujemy utrzymać ten stan na kolejne dni, tyle, że od środy nowość w grafiku – idziemy na rytmikę! Pierwsze zajęcia pokazowe i bezpłatne, ciekawa jestem jak się spodobają naszemu tancerzowi, którego noga sama już tupie na dźwięk muzyki 🙂 

Nadmiar

Film na który wybrałyśmy się z Sylwią, na początku nowego tygodnia, był o mamuśkach mówiących „dość”. Dość dla wiecznego zaganiania, braku chwili dla siebie i ogarniania wszystkiego bez żadnej pomocy. I takiemu – dość – wcale się nie dziwię. Szkoda mi tylko kobiet, które faktycznie tej pomocy nie mają, bądź same doprowadzają do tego, że wszystko jest na ich głowach. Odrabianie za dzieci lekcji? Ok, sporadycznie można, ale chyba jednak lepiej pomóc, naprowadzić czy poradzić się kogoś, kto umie odrobić pracę. Pomagać, ale nie wyręczać. Robienie za większe dzieciaki kanapek, wiązanie im butów, szykowanie zeszytów, przy ciągłym dbaniu o trzy posiłki dziennie, sprzątanie, pranie i wynoszenie śmieci (tak pomiędzy pracą). Gdy tymczasem owe starsze dzieci już same wiele potrafią i spokojnie mogłyby wykonać proste zadania domowe.. Oczywiście film był przerysowany i z amerykańskimi wstawkami, ale niektórym mamuśkom zapewne dał do myślenia 😉 

 

 

 

 

 

A my, dwie mamuśki, pośmiałyśmy się, ubrane w sukienki, wysokie obcasy i z czerwonymi dodatkami w postaci szala, pomalowanych pazurków i czerwonej szminki. Relaks gwarantowany, a do tego wygrałam kupon do salonu fryzjerskiego na darmowe strzyżenie z modelowaniem 🙂


W większości momenty nadmiaru i przeładowania obowiązkami mam już za sobą. Zresztą Mężu pomagał mi od samego początku, jak tylko mógł, a i teraz tak wspaniale zajmuje się Synkiem, że daję radę wszystko ogarnąć. No prawie, bo czasem bywają gorsze dni. Ale wiadomo, to ludzkie. I tak w tym całym chaosie dookoła dziecka, najważniejsza jest miłość i czułość dla niego. Tego nigdy za wiele.. Czas na zabawę, wspólne chwile i dawanie mu tyle radości ile się tylko da. A jak się okazuje, serducho ku owej radości można znaleźć nawet na spacerze..

 

 

 

mocne serce 

 

 

 

I na wizycie u Dziadków, którzy przytulą, zabawią i to mimo bolącego kręgosłupa, czy unieruchomionej nogi. Co do nogi, to w ogóle brak słów. Zapakowano ją Tacie w gips, bez usg i dokładnego stwierdzenia czy ścięgno jest naderwane czy zerwane całkowicie. Po prywatnej wizycie i cięciu gipsu okazało się, że ta druga wersja i dopiero po zmasowanym ataku na szpital udało się wymusić coś, co należało zrobić od razu – czyli operacyjne zeszycie ścięgna. Operacja jutro i oby wszystko się udało, bo od niej zależy czy Tata w ogóle będzie mógł potem chodzić.. Mama cała w stresie, przygotowała mu pokój czyszcząc i piorąc co się da, żeby po powrocie do domu miał sterylne warunki. Taki nakaz szpitalny, by nie wdała się potem żadna infekcja, bo i z tej przyczyny najprawdopodobniej wypiszą chorego już na drugi dzień. Zdecydowanie za dużo tego jak na słabe nerwy mojej rodzicielki.. Pocieszam jak mogę i jestem do dyspozycji, kiedy tylko jest potrzeba.. Dziś akurat Brat pojechał ją wspierać, a my do chrzestnej Smyka na pogaduszki i pizzę w ramach obiadokolacji. Można było trochę odetchnąć patrząc jak ciocia wraz ze swoim synem zabawiają naszego malucha. A jeszcze na koniec obdarowała nas wielką torbą działkowych jabłek, których nadmiarową ilość planuję porozdawać. Nie ma u nas szans na ich całkowite przejedzenie, za to Monika spożytkuje je przy pieczeniu, a Mama zawiezie trochę rekonwalescentowi. Niby od nadmiaru głowa nie boli.. ale za to brzuch może 😉

Weekendu bez nadmiarów życzę..

 

 

 

 

jabłuszka pełne snów

Rain

Mówi się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W sumie jak teraz spojrzę na weekend, to faktycznie.. Przez katar i rozkręcający się u smyka kaszel nie pojechaliśmy nad jezioro i bardzo dobrze, bo było tam zimno i deszczowo. Co akurat starszym nie przeszkadzało, bo impreza w świetlicy też ma swoje uroki, a nawet ognisko spędzone pod parasolem. Mimo wszystko, takiego zakończenia sezonu na ośrodku nie zaliczyłabym do udanego.. Tym bardziej nie zaliczy go do takowych Tata, który powrócił z naderwanym ścięgnem Achillesa, wylądował w szpitalu i od soboty ma nogę w gipsie. Dobrze, że byliśmy na miejscu, Mężu mógł teścia odtransportować i pomóc mu dojść do domu, potem podjechać po kule od znajomego. Ja z Małym miałam za zadanie wspierać i rozweselać Mamę, która każde negatywne przeżycie odbiera sto razy mocniej i do tego od razu ma najczarniejsze wizje. Najważniejsze, że sytuacja prawie opanowana.. prawie, bo wiadomo, że Tatkę czeka długie leczenie.

 

Za to dziecię nasze kochane skacze ile sił w nogach, nie straszne mu deszcze, wiatry czy jakieś tam katary. Drzemki skrócił sobie do 30 minut, potrafi zasnąć 23,30 albo 24,15.. A co tam czas dla rodziców, co tam ich odpoczynek 😉

 

 

 

spacer po kałużach

 

 

 

Młodość i energia go rozpierają.. założyć mu tylko kalosze i można latać po kałużach najlepiej śpiewając „I’m singing in the rain”.. Mama później wypierze, oczyści, nos zakropi i ogrzeje nogi. A Mężu zabierze roztańczonego malucha na ruchome schody do marketu i kupi wywrotkę z piłkami, za którymi trzeba potem latać po całym mieszkaniu. Bo przecież podczas deszczu dzieci się nudzą i trzeba im dostarczać dodatkowych atrakcji.