Oto kreacja pod tytułem „wyjście do żabki po zakupy”.
W wykonaniu.. pana sąsiada z okolicy. Trzeba przyznać, że zadbał o dodatki i nogi ma całkiem zgrabne. Nie uniknął jednak uśmieszków pod nosem i wytykania palcami, w naszym świecie niełatwo być „innym”..
Z wolnym na wakacje wierzę, że jakoś damy radę.. Ja z tych, co widzą szklankę do połowy pełną. Z uśmiechem do świata, do siebie, do spraw wszelakich i do ludzi – nie zawsze odwzajemnionym, co już mi dynda i powiewa, bo umiem oddzielić przychylnych od nieprzychylnych. I tymi drugimi się nie przejmować (przynajmniej tak bardzo, jak kiedyś).
Z jaśniejszym i dłuższym dniem optymizmu przybywa, a skoro weekend tuż tuż, to relaksu, doładowania baterii i pełnej szklanki życzę..
Po łyżwach były jeszcze odwiedziny u moich rodziców i umawianie się na niedzielne świętowanie Dnia Babci i Dziadka. Mały przygotował dla nich laurki i zdobione słoiki z cukierkami z dawnych lat (w trzech sklepach na nie polowaliśmy). Niestety wyjście na gofry będzie bez drugiego wnuczka, bo się biedny rozchorował.. Pamiętam ile spotkań i my musieliśmy odwołać, jak nam dziecię co i rusz chorowało. Dziś na szkoleniu o radzeniu sobie ze stresem dowiedziałam się, że dzieci idące do przedszkola chorują nie tylko przez wirusy. Dokłada się do tego ogromny stres, gdyż adaptacja do przedszkola trwa ponoć cały rok. Dopiero po tym czasie dziecię czuje się spokojniejsze, nabiera zaufania do pań i w sumie za tym spokojem idzie też lepsza odporność..
U syna z odpornością już lepiej, dlatego jest szansa, że i na urodziny do kolegi Małego dotrzemy. Wczoraj inny przyszedł do nas w odwiedziny i dziecię nam się zestresowało faktem, że może być wyśmianie z braku posiadania własnego pokoju, Trochę się natłumaczyłam, że pokój przecież jest jego, tylko nasze łóżko jeszcze w nim stoi. Na razie więc wstęp do sypialni mamy dostępny, bo MK zaprasza nas do „swojego pokoju” serdecznie.. Ale, że absolutnie nie chce zostać w nim na noc sam, to korzystamy i jakoś nie spieszy mi się do czasu, gdy pojawi się „nie” w zdaniu ze zdjęcia. A może się nie pojawi? Ja rodzicom nie śmiałam zabronić wejścia do mojego pokoju, w ich własnym domu, choć jednak lubiłam czuć,że to moja przestrzeń i mam w niej swobodę..
Po wspaniałym Sylwestrze pora było wrócić na ziemię i z podróży do domu też. A tu początek roku pracowity, z pobudkami, praniem i ogarnianiem poświątecznego bałaganu. Z ozdób zostawiamy tylko choinkę i światełka, resztę pora schować, bo jakoś za oknem mało zimowo i klimatu na bałwanki i Mikołaje już nie czuję. Światła jak najbardziej się przydadzą, niech ocieplają wnętrze i dodają blasku szarym i deszczowym ostatnio dniom..
Nowy Rok rozpoczął się z przytupem, po tygodniu już jednak czuć zmęczenie. Dlatego fajnie, że weekend dłuższy i będzie można się wyspać. Zaczynamy składać te nasze życiowe puzzle, z 365 kawałków, w których mogą się trafić fajne, ale też i trudne do ułożenia klocki. Mam nadzieję, że tych lepszych będzie więcej i na koniec tego roku złożą się w ciekawy obraz wspomnień.
A w temacie puzzli udało nam się poskładać rodzinnie 500 szt. i wciągnęło nas to układanie bardzo. Tak, jak życie:)
Do Świąt coraz bliżej i gdyby nie praca, do naszego wyjazdu w góry też by było.. Niestety w tym roku odpada i nic dziwnego, że Mężuś ubolewa, ja zresztą też. Tym razem on będzie miał dużo wolnego, a ja będę się zrywać o poranku. Nie ma lekko. Żałuję też, że święta takie krótkie, raptem dodatkowy poniedziałek i po wszystkim. Na próbnym nie bardzo z braniem urlopu, więc zaciskamy zęby i jakoś trzeba przeboleć.. Dało mi to do myślenia nad plusami i minusami obecnej sytuacji.
Jeden duży minus odnośnie swobody, wyjazdów i wakacji. Drugi – jak na razie mało ruchu, co skutkuje przybraniem na wadze i znowu większym obwodem. A było już tak pięknie. Kolejny minus to brak czasu – na wszystko. Wczesne pobudki i szybkie zmęczenie. Niedokończone prace domowe, większy bałagan, mniej czytania, zabawy i jakichkolwiek wyjść – oprócz zakupów w sklepie i odwiedzin u rodziców. Co do plusów, wiadomo, wypłata, rosnący staż i zdrowotne. Ale i rozwój, uczenie się czegoś nowego. Większa koncentracja, bo głowa pracuje na wysokich obrotach. Po 8 latach luźniejszych tematów wgryzam się teraz w naprawdę trudne, przynajmniej dla mnie. I jest satysfakcja, gdy coś się udaje, gdy zostaję doceniona. A jeszcze wiele nowego przede mną, co i przeraża i kusi. No nic, pożyjemy zobaczymy, czy jest to miejsce dla mnie i czy odnajdę się tam na dłuższą metę.
Na razie myślę o świętach, o prezentach do spakowania i o tym, czy auto mi jutro odpali, bo mrozy przyszły okrutne. Dawno nie było -10, odzwyczaiłam się od jazdy po lodowej powierzchni i odmrażania szyb. Dobrze, że Mężu mnie o poranku ratuje, ale zanim wyjdę szyby znowu są białe. W końcu zima, tylko coś u nas śniegu „ni ma”. Za to plus, że ogrzewanie działa i choć nie jest na maxa, to w domu ciepło. A żeby i herbata w pracy nie wystygła zbyt szybko zaopatrzyłam się w taki oto świąteczny kubek. Warto sprawić prezent i samemu sobie, w ramach pociechy za te wszystkie minusy;)
Decyzja zapadła, to ostatnie święta, w które Mikołaj przynosi prezenty. Od następnego roku my, oficjalnie, przejmujemy jego pracę. Mam nadzieję że Mały przyjmie tę wiadomość w miarę spokojnie i bez wielkiego rozczarowania.. Niestety mamy dla niego gorsze wieści, smutne dla małego serduszka.. Jak pisze Ania – za Tęczowy Most – odszedł ukochany piesek Zosi i nasz – Aga. Głównie jej psinka, ale też taka bardzo nam bliska.. Poznałam ją, gdy po raz pierwszy pojechałam na Andrzejki, do mojego (jak się później okazało) chłopaka, a obecnie Męża. Aga, na początku nieufna, po jakimś czasie broniła mnie i cieszyła się na każdą moją wizytę. Później poznała naszego synka, zdziwiona co to za nowe stworzenie z nami przyjeżdża, takie małe i mówiące w dziwnym języku. Pokochała go z czasem, ze wzajemnością. Była radością dla nas wszystkich i wielką dumą, gdy Mały mógł iść z nią na spacer, osobiście trzymając smycz. W ten weekend mieliśmy jechać do Zosi, ale przeprosiła, że nie jest w stanie się pozbierać, stale płacze i chce teraz pobyć sama. Co całkowicie zrozumiałe.. Agusia odeszła w poniedziałek, a my nadal nie wiemy kiedy i jak przekazać tę wiadomość dziecku. Zbieramy siły..
Na pocieszenie został Zosi kot i dobrze, że jest przy niej, bo choć mniej wymagający uwagi, to jednak tak samo jest jej najbliższym przyjacielem.. Naszym też i myślę, że Mały pokocha go teraz jeszcze bardziej, kotek też stracił teraz przyjaciółkę..
Jedno wyjście z Mamą na spacer, by wyciągnąć ją z domu, gdzie przeziębiony Tatko utknął na dłużej.. A drugie w miasto, na Jarmark Bożonarodzeniowy, który choć co roku podobny, to jednak zawsze oko cieszy i zaskakuje odrobiną odmiany. Tym razem nowością był diabelski młyn, którym Mały koniecznie chciał się przejechać. I dobrze, bo sama bym nie wsiadła, a widoki z góry były tego warte. Choć co rok powtarzam sobie, że nie ma co tu znowu jechać, to i tak zawsze wracamy. Jarmark musi być. Bez niego grudzień byłby niepełny:)
Tymczasem po odpoczynku tydzień znowu rozkręcony pracą i pędem po niej. Mikołajki były więc miłą odskocznią od obowiązków. MK otrzymał swoją porcję słodkości i drobiazgów, w idealnie wypucowanych butach – sprytnie wystawił dwie pary, licząc na więcej prezentów. A my powoli mamy dylemat, czy się wykręcić z bajki o Mikołaju, czy brnąć w to dalej.. Niby dużo radości, ale już się niepewność wkrada w coraz starsze dziecię (padł pomysł montowania kamery). Zwłaszcza, gdy coraz więcej kolegów w szkole mówi, że to bajka dla maluchów.. Być może w tym kierunku pójdziemy, mówiąc, że tylko małym Mikołaj przynosi prezenty, a potem rodzice pomagają zbierając zamówienia i dostarczając zabawki.. A może niech sobie wierzy dalej? Ot taki dylemat..
Nigdzie nie wyjeżdżaliśmy w te cztery wolne dni, jedynie raz w plenery niedaleko, gdyż pogoda kusiła, żeby ruszyć nad wodę. A nad wodą spokój, gładka tafla, ciepełko. Zupełnie nie jak początek listopada. I w sumie z jednej strony plus, będzie mniej za ogrzewanie..
Poza tym dni spokojne, z grami, filmami i spacerami. Z rodziną Brata udało się spotkać przy okazji sprzątania grobów i dobrze, że choć wtedy, bo Bratanek znowu chory. Z rodzicami za to dziś spotkanie na spacerze.
A teraz już przygotowania do kolejnej życiowej zmiany. Kończy się piękny czas swobody, pora ruszać do nowej pracy. Zakupiłam z tej okazji wygodne buty na zmianę do biura, przygotowałam kubek, herbatę i małą kosmetyczkę – gdybym w razie porannego pędu zapomniała rzęsy umalować. Trochę się stresuję, ale jestem też podekscytowana i uśmiecham się na myśl o tych wszystkich nadchodzących dniach. Będzie intensywnie, dużo nowych osób, panujących zasad, poznawanie dokumentacji i całego tego firmowego zgiełku. Także póki co, zen, dobry sen i niech spokój z ostatnich dni dodaje mocy i opanowania..
Za mną kolejne wyjście na Kino Kobiet, wprawdzie w niepełnym składzie, z racji chorobowych, ale i tak udane. Dziewczyny w dobrym nastroju, poprzebierane w pastelowe róże i błękity. Głupawka wyśmienita i totalny luz. Przed wejściem spotkania z kosmetyczkami, próbki kremów, perfum i namawianie na cudowne zabiegi (część koleżanek załapała się ostatnio na darmowy zabieg z kolagenem, a moja Mama na spotkanie z dietetyczką). Przed sensem wygrałam dwie książki, zgarnęłam maseczki do twarzy i naturalne dezodoranty w kremie dla siebie i koleżanek. Zawsze jakiś miły dodatek. Kino Kobiet kiedyś było tradycją, umawiałyśmy się co miesiąc i czasem była nas duża ekipa. Raz zajęłyśmy z 15 miejsc na sali.
Film „Bejbis”, zaskakujący, momentami komediowy, częściowo mocno gorzki i smutny. Nie każdemu się spodoba i od razu warto zaznaczyć, że nie można się nastawiać na lekkie kino. Jest przesłanie, jest o nas samych, czasem bulwersująco, z zahaczeniem o tematy religijne. Dużo w nim prawdy, choć nie ze wszystkim się zgadzam. Ogólnie jednak wyszłyśmy zadowolone.
Małemu też trafiła się gratka, szkoła dostała zaproszenie do sali zabaw, na dwugodzinne szaleństwo w trakcie lekcji. Za moich czasów jedyne wyjścia były na.. boisko;). Dzieci mają teraz masę atrakcji, dużo konkursów i ciekawych zajęć. Wychowawczyni kreatywna i z chęcią co chwilę coś im wymyśla. Niedawno w ramach przerwy śniadaniowej był dzień kiszonek, innym razem wspólnie szykują zdrowe kanapki, albo mają zabawy na dywanie.
Tymczasem zbliża się dzień zadumy, wyciszamy emocje i idziemy w weekend zaświecić światełko dla naszych bliskich. Małego bardzo smucą rozmowy o odchodzeniu z tego świata, pytał ostatnio jak on sobie kiedyś bez nas poradzi.. I przyznaję, że takie pytania rozkładają mnie na łopatki..
Nie wiem od czego zacząć, bo przez te kilka dni było kilka zaskoczeń. Może od tego, że od 8 lat nie pracuję. Była to całkowicie moja decyzja i podjęta z ogromną radością i ulgą. Będąc zastępcą dyrektora w dużej firmie miałam już naprawdę przesyt stresu. Każdy dzień był męczący, z niechęcią szłam do pracy, która z fajnej rodzinnej firmy zrobiła się korporacją, z kamerami na korytarzach i traktowaniem ludzi, jak pionki. Poza pracą za to byłam przeszczęśliwa, szykowałam się do ślubu, byłam (i jestem) zakochana, uwielbiałam spędzać czas z moim przyszłym Mężem i marzyłam o zmianie. Zmiana, oprócz ślubu, też była ogromna gdyż już podczas narzeczeństwa podjęliśmy decyzję o powiększeniu rodziny. Mały się do nas bardzo spieszył 🙂 Ale urodziłam już po ślubie i z tą ogromną miłością do naszego dziecka przyszła decyzja, że zostaję w domu. Nie wyobrażałam sobie oddać synka do żłobka, nie widzieć pierwszego uśmiechu, nie ściskać tych malutkich rączek i nie głaskać przez 8 godzin tej kochanej buźki. Na szczęście mogliśmy sobie na to pozwolić, co było cudowne! Owszem, często męczące, ale poza tymi chwilami tak niesamowite, że jeszcze z zachwytu nad naszym Skarbem wyjść nie mogę.
Poza nami zaczęły się za to debaty i docinki, typu – aa jak to, tyle lat bez pracy? to pewnie Mąż cię utrzymuje? (zapewniam, że tak nie było i nie jest), a co ty w domu robisz? ja to bym bez pracy nie mogła żyć! Jak to tak można cały dzień z dzieckiem na głowie? Zamieniasz się w kurę domową (mi z tym pięknie, bo dysponuję swoim czasem i oprócz domowych obowiązków, mam czas na swoje przyjemności). Co to będzie dalej, lata lecą, nikt Cię już do pracy nie będzie chciał przyjąć! Teraz wszystko drożeje, nie poradzicie sobie i tak dalej i tym podobne. A ja dalej trwałam uparcie przy swoim, bo tak po prostu chciałam i mogłam.
Aż do czasu, gdy gdzieś tam w podświadomości zaczęła pojawiać się myśl, że może już czas porobić coś nowego. Mały coraz większy, zostałby chętnie z kumplami w świetlicy, coraz mniej chce być odprowadzany przez mamę do szkoły. On wraca do domu, a koledzy zostają i dalej się bawią. Do tego wszystko drożeje, oszczędności coraz mniej warte i znikają w szybszym tempie..
To były tylko myśli, bez żadnego dalszego ruchu – jednak tak to już jest w przyrodzie, że myśli otwierają różne drogi. I przyciągają coś, czego nawet się nie spodziewamy. W grudniu zobaczyłam ofertę pracy na witrynie sklepu – kusiła połową etatu i pracą tylko na kilka miesięcy. No ale w sklepie, a ja bez doświadczenia i w zupełnie innym kierunku. Poszłam więc dalej, zapominając o temacie. Choć znaki wszechświat dawał mi nie raz.
Napis mijany wiosną tego roku:)
Po kilku miesiącach dzwoni koleżanka, że ma ofertę w kadrach, ale na już, najlepiej jutro. A jutro miałam akurat fizjoterapię i zero sił na pracę 8 godzin przy biurku. Zaczęłam jednak zastanawiać się, jakie warunki miałyby być spełnione, żebym się na jakąś pracę skusiła.
I tak to – ma być blisko, żeby czasu na długie dojazdy nie tracić. Ma być do 15tej i najlepiej, gdyby to był czas mieszany, trochę przy biurku, trochę w ruchu, ze względu na kręgosłup. I jeszcze, żeby doceniono moje studia i doświadczenie. Myślałam sobie, czy istnieje w ogóle takie miejsce? Okazało się, że tak! I choć wcale nie szukałam (przynajmniej świadomie), nie zabiegałam – co więcej, szłam na obie rozmowy (z kierowniczką i z dyrektorką) na totalnym luzie.. praca znalazła mnie sama. I chcieli mnie od pierwszej chwili – zaczynam od listopada.
Rejs statkiem wielkim lub małym. Kto o tym nie marzył, czytając o wielkich odkrywcach, dalekich lądach, skarbach ukrytych na bezludnych wyspach. Gdzie odnaleźć ślady romantyzmu ery żaglowców i odkrywania nowych lądów? Przecież nie w lotach samolotem.