Powrót do formy

Nie ma lekko..upłynie jeszcze trochę czasu zanim dojdę do siebie. Lepiej mi się chodzi, mogę iść na dłuższy spacer ale nie mogę się przeforsować, bo wtedy zaczyna boleć.. Rana na zewnątrz goi się ładnie, ta w środku będzie się goić dużo dłużej. Czuję ją kiedy biorę Synka na ręce – jakby nie patrzeć 4,5 kilo to dla mnie jeszcze duży ciężar. Albo w nocy kiedy obracam się z jednej strony na drugą. 


Samopoczucie jest jednak coraz lepsze, zwłaszcza kiedy uda mi się wziąć dłuższy prysznic i kiedy mam czas wklepać balsamy i olejki poprawiające wygląd skóry. Kiedy wypiorę i zmienię koszulki poplamione mlekiem, kiedy mogę ogarnąć trochę w pokoju czy przygotować obiad. Brzuszek jeszcze odstaje, ale za niego zamierzam się wziąć dopiero, gdy nic już nie będzie bolało, a i wtedy lepiej poczekać żeby nic nie naruszyć wewnątrz. Za to niezmiernie ucieszył mnie fakt, że nareszcie zmieściła mi się na palcu obrączka 🙂 A i pierścionek zaręczynowy powrócił na swoje miejsce.. Tęskno mi już było za tymi skarbami od Męża :* Zaczęłam też znowu jeździć samochodem, na razie na krótkie odległości, głównie do pobliskiego sklepu, ale dobre i to! Teraz jeszcze tylko, dla pełni zadowolenia, musi powrócić we mnie poczucie kobiecości i dobrego wyglądu.. Sexi teledysk Lenny’ego Kravitza rozbudził wyobraźnię.. do tego jest to muzycznie świetny kawałek, więc życzę miłego słuchania 🙂

 

 

 

 

 

 


Reklama

Imieniny i pępkowe

Pępkowe się rozkręca i przeciąga na kolejny weekend, bo wszystkich razem podjąć się nie da 😉 W sobotę przybyła nasza ślubna świadkowa z mężem i synem. Wzruszyła się na widok Maluszka i z ramion go wypuścić nie chciała, zaproponowała nawet stanowisko niani kiedy tylko będzie potrzeba… oj przyda się kiedyś przyda, ale to dopiero jak przejdziemy na butelkę i złapię trochę swobody od karmienia.

W niedzielę odwiedzili nas moi rodzice z bratem, który trochę był spięty trzymając siostrzeńca na rękach 🙂 Myślę, że przy częstszym kontakcie przełamią się tego rodzaju stresy..

A wczoraj udało się dotrzeć Beacie z synem i byli Małym zachwyceni, chociaż oni akurat widzieli go najkrócej, bo większość czasu przespał 😉 Wszystkie spotkania osłodzone były ciastem, likierem i nalewką z czarnej porzeczki.. ja niestety nie załapałam się na wznoszenie toastu, ale jakoś za tym aż tak nie tęsknię.. 

 

 

Na osłodę miałam dziś swoje święto i z tej okazji dołączam wzruszający wiersz, który dostałam od Ani i za który pięknie dziękuję 🙂 Imieniny zaczęłam świętować już minutę po 24 w nocy, kiedy to Mąż obdarował mnie bransoletką – którą mam sobie dopiero wybrać, ale to prawie jakbym już ją miała 🙂 i najpiękniejszym zestawem książek, jaki mogłam sobie wymarzyć. Jest wśród nich najnowsza część Jeżycjady „Wnuczka do orzechów” Małgorzaty Musierowicz, jest „Mąż zastępczy” Joanny M. Chmielewskiej i „Czwarty kąt trójkąta” pani Ewy Siarkiewicz. Same rarytasy! Z biblioteki została mi jeszcze jedna książka do przeczytania, a potem zabieram się za te moje literackie cudeńka.. 

 

 

 

 

 

 

książkowe rarytasy

 

 

 

 

 

 

Natomiast od Syna w prezencie dostałam dziś pierwszy spacer, na który zapakowaliśmy go do wózka i wędrując po osiedlu dotleniliśmy się trochę listopadowym powietrzem. Przydało mi się bardzo to rozruszanie.. zahaczyliśmy nawet do apteki, do sklepu i do biblioteki oddać dwie wcześniej przeczytane już książki. Co by jednak nie mówić, na razie nie wyobrażam sobie wyjść samej z domu z ciężkim wózkiem. Musimy wykombinować jakieś mocowanie stelażu na klatce schodowej, tak żebym tylko z Małym wdrapywała się na górę po schodach. Damy radę, z czasem i spacery staną się czymś zupełnie naturalnym 🙂

Do góry nogami

To prawda, że dziecko wywraca świat codzienny na każdą możliwą stronę 😉 Już teraz widzę ile jest tych zmian.. 

 


– przemeblowanie w pokoju, szafa na innej ścianie i przestawiona komoda, tak by zmieściło się łóżeczko


– śpię z drugiej strony łóżka, żeby Mąż miał blisko w nocy do Synka – przewinąć go i podać mi do karmienia – do czego niezbędne mi są koszule nocne z rozpięciem, a do tej pory spałam w piżamach


– jeżdżę z tyłu w aucie (za czym akurat nie przepadam bo wolę z przodu ;), nadzorując co się dzieje w foteliku


– noszę szerokie, wygodne do karmienia koszulki, żeby w każdej chwili być dostępną


– mamy 2 lub 3 nocne pobudki więc doceniam każdą możliwą chwilę na sen – a pomyśleć, że w ciąży nie mogłam spać do 3 czy 4 w nocy i czytałam książki – teraz książka jest jak nagroda!


– nie ma opcji, że jak się chce, to się wychodzi z domu – wszystko musi być zsynchronizowane w czasie i miejscu, a Mały musi być pod ciągłą opieką


– wejście na net i wpis na bloga to niezły wyczyn, nie mówiąc już o czasie na kąpiel, ogarnięcie domu czy ugotowanie obiadu

 

– posiłki jedzone są osobno, głównie na tempo, żeby zdążyć zanim Mały się obudzi, bo potem to już nie my jesteśmy karmieni 😉

 

– skoro już o jedzeniu, to nie wolno mi czekolady, produktów wzdymających, mleka i cytrusów które mogą uczulać maluszka


– otworzyliśmy wreszcie podwoje dla wizyt rodzinnych, znajomych i pępkowych toastów i po raz pierwszy muszę przymknąć oko na ten „lekki” rozgardiasz w mieszkaniu, typu wanienka, stelaż, suszące się ubranka, pieluchy i różności dziecięce zalegające na komodzie..

 

A do tej pory pani pedantka lubiła mieć dla gości dom idealnie wygładzony 😉 No cóż, wszyscy chyba są świadomi, że przy dziecku całkowitego porządku utrzymać się nie da – jeszcze tylko ja muszę się z tym oswoić.. Najważniejsze, żeby Synek był zdrowy i dobrze się czuł w tym naszym domowym gniazdku. W końcu dziecko najbardziej potrzebuje jedzenia i miłości, a to można mu zapewnić nawet w domu postawionym do góry nogami 🙂

Mleczna droga

Dylematy matki karmiącej zakończone 🙂 Po wizycie u pediatry okazało się, że Synek idealnie przybiera na wadze, a moje obawy, że mleka mam za mało skończyły się tym, że ledwo nadążam z upłynnieniem tego, co przybywa 😉 W efekcie koszulki są co chwilę do prania, wkładki laktacyjne wymieniane na tempo, a Mały przeszczęśliwy bo jedzenia ma na zapas. Odetchnęliśmy..

 

  

Choć oczywiście nie może być tak, żeby wszystko grało. Poporodowe hormony we mnie szaleją i spuchły mi z tej okazji dziąsła. Co za tym idzie mam stan zapalny przy zębie mądrości i boli jak chlolercia. Antybiotyki odpadają, czasem ratuję się jakimś paracetamolem, a dentystki prócz wody utlenionej i opatrunku, z jakimś goździkowym w smaku specyfikiem, niewiele są w stanie pomóc. Zrobiłam dziś rentgena całej zębowej klawiatury i niech jutro mnie jakoś ratują, bo nie mam jak przeżuwać – a wiadomo, matka karmiąca jeść musi (nawet mimo tego, że chciałaby się już trochę poodchudzać).  

 

 

Byliśmy na pierwszych odwiedzinach u moich rodziców, czyli świeżo upieczonych dziadków. Było noszenie Wnuczka na rękach, sesja zdjęciowa i pierwszy hafcik na czystej koszulce – wnuczek musiał się wykazać i zostawić niespodziankę 😉 Mimo tego dziadkowie zachwyceni! My też, choć niewyspani po nocach przerywanych karmieniem i przewijaniem. Za to coraz lepiej idzie nam opanowywanie chaosu, kąpanie i ubieranie tego naszego kochanego brzdąca. Udało mi się nawet wyskoczyć wczoraj do apteki, na ryneczek po owoce i do mięsnego, żeby mieć z czego obiad ugotować. Wyskoczyć to może za dużo powiedziane, gdyż na razie poruszam się krokiem statecznym, momentami tiptopkami, a wchodzenie po schodach idzie w żółwim tempie. Ale idzie! I to napawa mnie optymizmem, co nawet położna na wizycie zauważyła podsumowując, że cieszy ją moja pozytywna energia 🙂 

 

 

 

 


Perpetum Mobile

Powrót do domu był wzruszający.. czekaliśmy na wypis ze szpitala od rana do 16tej, a kiedy zdecydowano, że wychodzimy ogarnęła nas euforia 🙂 Ubieranie Synka pierwszy raz w wyjściowe rzeczy, pakowanie do fotelika i wyjście na wolność.. Do domu, do domu! A w domu tamy puściły, ja to normalnie się popłakałam, a i świeży Tatko miał łzy w oczach. Dostałam od niego kwiaty na powitanie, a zdjęcie które miało być zrobione Synkowi jako pierwsze w domu wyszło niewyraźne bo tak mi ręce drżały z emocji..

 

 

 

 

 

 

z okazji urodzenia Naszego Synka :)

 

 

 

 

 

 

Tuliliśmy się z radości, że najtrudniejsze za nami, a tymczasem nadchodziły pierwsze dni i pierwsze noce z naszą syrenką alarmową 😉 O tak.. jak się domaga jeść to zdecydowanie w całym bloku nikt nie śpi! Rozpoczęła się karuzela przewijań, karmień, usypiania i tulenia. Co pielucha to niespodzianka, a do tego fontanny w trakcie przewijania 🙂 Takie nasze małe perpetum mobile. Na szczęście czujny Mąż wstaje, przewija i podaje mi Synka do karmienia, bo dla mnie to jeszcze bardzo duży wysiłek. Rana boli, choć goi się dobrze, co stwierdzono przy wczorajszym zdjęciu szwów (swoją drogą bałam się tego bardzo, a okazało się bezbolesne).. ale ciężko mi podnosić ten nasz ciężarek, ciężko wstawać i siadać. Do karmienia mam poduchę rogala, ale najwygodniej karmić mi na leżąco. Oczywiście pojawiają się dylematy, czy mam wystarczająco mleka, czy jest kaloryczne, czy Mały jest porządnie nakarmiony. Położna na wizycie kontrolowała sposób przystawiania i mówiła, że wszystko dobrze. Ale czy dobrze, to okaże się w następnym tygodniu po wizycie w przychodni i ważeniu. Aaa mamy pierwszy sukces na koncie – odpadł już kikut pępowinowy! To znak, że pora na pępkowe 😉

 

No cóż, Synek właśnie włączył syrenę więc pora zmykać do karmienia.. Miłego dnia od Rodzinki!

I jesteśmy

Już razem!! 🙂

Dzień porodu należał do najszczęśliwszych, ale jednocześnie do najbardziej bolesnych przeżyć w moim życiu. Jednak warto było to przejść, by poczuć ogrom wzruszenia na widok naszego Maluszka.. Kiedy położyli go przy mnie nie mogłam się napatrzeć na tą buźkę, te policzki, mały nosek i śliczne usta skopiowane wprost z taty 🙂

 

  

Jeszcze w szpitalu odwiedzili nas rodzice z bratem, czyli teraz już Dziadkowie z Wujkiem 🙂 Były prezenty, radość, nagrania i sesja zdjęciowa..

 

 

 

 

it's a boy :

 

 

 

 

Choć akurat do zdjęć to ja się „średnio” nadawałam bo zdecydowanie widać zmęczenie i nieprzespane noce.. Sam poród przez cesarkę to niezły hardcore, choć całość trwała 15 minut i już dzidziuś był na świecie. Koleżanka ze szkoły rodzenia, którą spotkaliśmy w szpitalu mówiła że drogami natury było o wiele gorzej i cieszyła się, że skończyła cesarką bo przyjęła to z ogromną ulgą… No ale wiadomo, że po cesarce przychodzą zmagania się z bolesną blizną, z okropnym tzw „uruchomieniem” kiedy puszcza znieczulenie i trzeba wstać, wziąć prysznic i poruszać się. A potem opieka nad dzieckiem, dla którego nie ma znaczenia, że blizna boli, zgiąć się nie można, a podniesienie go na ręce to nie lada wyczyn. Jednak MATKI są silne i przejdą wiele dla swoich skarbów – o czym przekonałam się poznając dziewczyny leżące ze mną na sali. W ogóle opowieści szpitalnych mam masę, ale to nie jest najważniejsze.

 

Najważniejszy jest nasz Synek, leżący tuż obok w łóżeczku. Jego karmienie, przewijanie, usypianie i niesamowita radość kiedy otwiera te swoje śliczne oczyska i zaczyna machać rękami. A kiedy słyszy nasze głosy, kiedy się go przytula, to uspokaja się i widać, że jest mu dobrze. Taki mały cud.. Najpiękniejszy i najwspanialszy cud na świecie..

Już jutro!

Po serii kolejnych badań, KTG, USG i trzech kolejnych analizach krwi decyzja zapadła……. i………… W TEN PIĄTEK RODZIMY!! 🙂 

Wiadomo, że skoro ciąża się zaczęła, to kiedyś się przecież musiała skończyć, a tymczasem kiedy padła wiadomość, że poród już jutro to wierzyć się nie chce.. Ostatni miesiąc się dłużył, ale jednak jak spojrzę wstecz na całość, to tak jakoś szybko to zleciało. Fakt, że przez większą część ciąży nie miałam żadnych dolegliwości, śmigałam gdzie się dało, wzięliśmy Ślub i pojechaliśmy w naszą cudowną podróż poślubną. Były wakacje, koncerty, wyjazdy nad morze, piękna pogoda, zwiedzanie i dużo się działo. Dopiero końcówka dała mi się we znaki bolącymi biodrami i zgagą, przez którą spać nie mogłam. No i też rosnący słodki ciężarek do tego się przykładał – jednak jego fikanie, machanie nogami i rękami rekompensowało te ostatnie dolegliwości, nie raz przyprawiając mnie o dużą dawkę śmiechu 🙂 Udało mi się nawet te ruchy nagrać, sesja zdjęciowa też jest, a jednak dziwnie będzie kiedy jutro wyjmą mi Małego z brzuszka… Może za samą ciążą tęsknić nie będę, ale przyzwyczaiłam się już do świadomości, że rośnie we mnie życie, że daje znać o sobie i że czuję się z nim tak mocno połączona..

Od jutra to połączenie zmieni swój wymiar, będzie dotyk, dźwięk i zacznie się dla nas nowe życie! 🙂 Trzymajcie mocno kciuki, żeby wszystko dobrze poszło..

Electric feel

Miałam już spać, a nie śpię, no i co zrobić? Od czytania przy nocnej lampce bolą mnie już oczy, więc w rozświetlonym pokoju popiszę trochę, póki sen nie przyjdzie..

 

 

W tym roku listopadowe wędrówki na rodzinne groby pozostawiliśmy rodzinie, nie pchałam się w te tłumy, ani w dalekie spacery, bo z reguły nie da się blisko cmentarza zaparkować. Takie podróże to już nie na moje biodra i kręgosłup. Choć nie oznacza to, że całkowicie pozbawiłam się wychodzenia z domu, czy małych spacerów w pobliżu ławek i toalety 😉 Ruszać się trzeba, bo widzę jak bardzo siadła mi kondycja i jak moje rozluźnione mięśnie się rozleniwiły. Po wszystkiemu trzeba będzie wznowić działania ćwiczebne, uruchomić fitnesowe zajęcia i odkurzyć kijki na wiosnę. W sumie jeszcze się zimna nie zaczęła, a ja już o wiośnie marzę, ha.. Ale dziś było naprawdę wiosennie, więc to pewnie stąd te marzenia. W dzień 14 stopni i słońce od samego rana. Jak tu więc nie podjechać nad wodę by trochę się dotlenić na świeżym powietrzu. Skusiliśmy się nad jezioro i warto było zobaczyć znowu te iskierki słoneczne na tafli wody. Aż trudno uwierzyć, że to już listopad..

 

 

 

 

 

iskierki w listopadzie

 

 

 

 

 

Zelektryzowały mnie te widoki, a energii przybyło nam tyle, że obudził się zew podróżny.. ach tak nad morze znowu, albo na Słowację, na Węgry, a najlepiej do Włoch pojechać, których jeszcze nie widziałam. A tu tymczasem przyszła pora na najbliższe okolice, domowe pielesze i niecierpliwe oczekiwanie na rozwiązanie… Mam nadzieję, że nasz Maluch nie będzie miał choroby lokomocyjnej i że przejmie pasję rodziców do zwiedzania kraju i świata. Oby tak go to elektryzowało jak i nas 🙂