Pamiętam siebie szczuplutką, wysoką ale filigranową (wtedy tego nie doceniałam,byłam bardzo nieśmiała i zakompleksiona). Z mega wcięciem w talii, szczupłymi nogami i ramionami. Zmienia się to z roku na rok, choć niejedna kobietka mi mówi, że jest super, co Ty chcesz, przesadzasz. Ale to dla mnie musi być super, ja muszę się dobrze czuć we własnym ciele. W mojej rodzinie były i są przypadki otyłości brzusznej, dużej. Były wagi i po 120 kg, a tendencja do tycia idzie w genach. Dlatego chcę o siebie dbać, bo gdy tylko odpuszczam od razu idę wszerz. Bez względu na to, czy dla kogoś to jeszcze ładna sylwetka, czy nie. Chcę utrzymać swój ulubiony rozmiar, a przy okazji nauczyć się rozsądnie jeść by zachować i zdrowie i figurę. By móc bez stresu wskoczyć w strój kąpielowy czy w ulubioną sukienkę..

Te cztery zrzucone kilogramy są świetnym wynikiem, ale zdaję sobie sprawę, że szybko mogą wrócić. Jak bumerang. Dotarło do mnie jednak, że spokojnie mogę jeść mniej. Bez obaw, że nie wytrzymam głodu. Bo wytrzymuję, tę godzinkę czy dwie. Potem za to mogę zjeść mniejszą porcję by poczuć uczucie sytości. A mniejszy żołądek, to naprawdę krok w dobrą stronę. Co więcej, zdrowsze jedzenie w formie surówek, owoców i warzyw dołączanych do każdego posiłku posiłku sprawiło, że nie miałam żadnych wzdęć. Że czułam się lżejsza. Z mięs jem głównie drób, czasem kawałek gotowanej szynki, ale zawsze w towarzystwie warzyw. Nie węglowodanów. Także jeśli mięso to z surówką, bez ziemniaków. Jeśli ziemniaki, ryż, czy makaron, tak samo.. bez mięsa, a z warzywami. To rozdzielenie naprawdę daje efekty. Jeśli dołączyć do tego owoce zamiast słodyczy (tu było najtrudniej, jakoś poszło, ale ostatnio w nagrodę wszamałam dwa małe lody pod rząd ;)) rezultat staje się z czasem widoczny. Fakt, że trwa wiosna i dostępność pysznych warzyw jest duża, ułatwia sprawę. No i na dokładkę ruch, ćwiczenia trzy razy w tygodniu, głównie orbitrek, rower, trening mięśni brzucha i pleców. I żadne tam jedzenie wczesnej kolacji, wręcz przeciwnie. Gdy kilka razy popróbowałam jeść kolację o 17 skończyło się zawrotami głowy o poranku, niskim poziomem cukru i totalnym osłabieniem. Kolację jem między 19-19,30 ale też fakt – chodzę późno spać. Często w okolicy godziny 24, bo Mały późno zasypia, a chcemy jeszcze obejrzeć razem serial (obecnie „Breaking Bad”) i chcę poczytać książkę, choć kilka stron przed snem. Jak się okazuje, wcale też nie jest wskazane dla mnie 5 posiłków dziennie, choćby i małych. Wtedy wygląda to tak, że jem na okrągło. Ale każdy zna swój organizm najlepiej i wie, jakie ma potrzeby, ile i czego jeść nie powinien. Tak czy inaczej, czuję się lżejsza, humor dopisuje. Byłam jeszcze u koleżanki fryzjerki, fryzurka więc krótsza, letnia, dzięki której włosy szybciej wysychają po porannym myciu i na głowie też już lżej. Spodnie stały się luźniejsze, dopinam się w sukienki i choć chętnie zjadłabym teraz ciasto czy inne słodkości, to wybieram z tego truskawki. Dobrze, że są i że nie czuję takiego łaknienia, które sprawia, że rzucam się na wszystko co lubię, bez myślenia o konsekwencjach. Dobrze, że choć ślimaki mnie nie kuszą 😉
