Upalna końcówka

Pani doktor zaleciła witaminę C, lek wykrztuśny w razie konieczności i marsz na spacery – trzeba było jej posłuchać i zafundować Małemu dużo świeżego powietrza. Zanim jednak ruszyliśmy w plenery, zaliczyliśmy odwiedziny chrzestnej Iwony z synem. Minęły trzy miesiące od ostatniej i dziecię nam się zawstydziło na widok dawno niewidzianej cioci. W ogóle weszliśmy teraz w etap nieśmiałości. Chowanie się za nogami, zasłanianie oczu – bo przecież wtedy jesteśmy niewidoczni. Do tego doszło schylanie głowy, gdy coś się narozrabia i gdyby nie ten uśmieszek pod nosem, to można dać się nabrać na skruchę 😉 Jak już się oswoi z towarzystwem, czy nowymi osobami, zaczyna się dokazywanie, wciąganie w zabawę. Taki mały słodziak potrzebujący stale uwagi innych i angażujący wszystkich do swoich pomysłów. 

Pomysłów i nam nie brakuje, jednak czasem nie można sobie pozwolić na ich realizację. Miał być wyjazd do Gdańska, ale w ostateczności Mężu zrezygnował, mimo już zaklepanego miejsca na zawodach w układaniu kostki Rubika. Trochę nad tym ubolewam (bardzo w przypadku możliwości zapoznania się z Bożenką! – ale mam nadzieję, że jeszcze nadrobimy 🙂 ), choć i ja uważałam, że trzeba temat przemyśleć – z racji zbyt dużych kombinacji w pracy, przekładania zmiany i brania dodatkowego dnia wolnego, tuż po dłuższym urlopie. Wiadomo, że w firmie to niemile widziane, tym bardziej, że pracy mają obecnie dużo, a do tego pojawia się szansa na mały awans. Przed taką szansą nie ma co znikać z pola widzenia przełożonych 😉 Zrekompensowaliśmy sobie tę stratę wyjazdem nad jezioro – w planach jednodniowym – tymczasem znienacka zamieniającym się w cały weekend!

Gdy jechaliśmy do rodziców, odpoczywających jeszcze na wakacyjnym pobycie w tym uroczym zakątku, wszystkie domki były zajęte. Padł pomysł, że ja z Synkiem zamieszkam na tę jedną noc u nich, wprawdzie na jednej wąskiej kanapce, ale przynajmniej w cieple. A Mąż razem z Damianem (który postanowił nas odwiedzić – lecz nie zastałby nas w domu) w namiocie, którego jak się okazało nie trzeba było rozkładać. Znienacka znajomi rodziców musieli wyjechać i mieliśmy cały domek dla siebie. A że łóżko turystyczne nie opuszcza bagażnika, to było i miejsce do spania i wygoda. Noc natomiast tak ciepła, że nawet bluzy dla dziecka nie wyciągałam, wystarczył jeden długi rękaw i szalał po trawie do późna. 

Lato powoli ma się ku końcowi, choć jeszcze na pocieszenie podarowało nam piękną pogodę. Ostatnio takie upały trafiły się w maju i w czerwcu, teraz temperatura sięgnęła 30 stopni i nareszcie mogłam popływać w jeziorze. Zakwasy dają znać, że dawno nie pływałam.. oj dawno.. Niedziela cała więc, naprzemiennie, w wodzie i na kocu. Książka o młodości Sienkiewicza, słonecznik do chrupania, dziecię robiące babki i śpiące (po dużej dawce ruchu i tlenu) spokojnie na drzemce. Pogaduszki z Iwoną od Oskarka i z Mamą, której po tygodniu leniuchowania nie chciało się wracać do domu. Tymczasem wracać trzeba.. a na powrocie można było pokazać Synowi coraz rzadszy widok – muuu, według jego dialektu – w całej okazałości.

Reklama

Nie-śpiewaczka

Dla odstresowania po szpitalnych przeżyciach wybrałam się na festiwal kolorów. W znoszonej koszulce, w ciemnych spodniach, żeby łatwo było doprać. Wystarczyło kupić dwa kolory, by być pokolorowanym od stóp, po ekscentryczne malowidło na twarzy 🙂 Nie było tłumów, jakich się spodziewałam, ale to zapewne efekt trwających jeszcze wakacji. Muzyka była rockowa, grał zespół na żywo i szybko udzieliła mi się luźna atmosfera. Poskakałam wśród starszych i młodszych, podobało mi się, że przybywali też rodzice z dziećmi i świetnie się bawili. Potem od razu do wanny i odmiana w stateczną małżonkę 😉 

 

 

 

 

kolorowy

 


 

 

By Synek też się trochę odstresował zabraliśmy go na spacer i pierwszy przejazd pociągiem – wprawdzie na razie dziecięcym, robiącym kółka dookoła parku, ale zawsze to super atrakcja dla malucha. Na ciuchcię mówi „tutu” i włączamy to do kolekcji nowych słów, jak miś, dom, koń, gol i angielskie „go” podłapane z gierki w nawigacji..

 

 

 

 

Tutu 

 

 

 

Ma się Smyk coraz lepiej, wczoraj wieczorem zrobiliśmy mu ostatnią inhalację i dziś jedziemy na kontrolę do pediatry. Zobaczymy co zaleci, bo jeszcze trwa kaszel i może trzeba będzie podać mu coś wykrztuśnego, żeby oskrzela całkiem się oczyściły. W każdym razie dokazuje nasz maluch, biega, kopie piłkę i urzęduje na ślizgawce. Babki trochę chyba zaczynają go nudzić, bo mniej się przy nich udziela. Za to zaczął intensywnie rysować, czego efektem jest pęcherz na moim palcu – po temperowaniu masy kredek. Nie sądziłam, że przy takiej czynności można się dorobić pęcherzy, a jednak. Na szczęście taką ozdobę zafundowałam sobie dopiero wczoraj, więc w poniedziałek mogłam iść na Kino Kobiet jeszcze bez plastra. 

 

A warto było się wybrać, bo i film bardzo przypadł do gustu i jeszcze, biorąc udział w konkursie, wygrałam bon na pedicure medyczny z malowaniem i komputerowe badanie stóp. Cena owego bonu zwala nomen omen z nóg i bez niego w życiu bym się na takie cudo nie wybrała. Muszę się tylko umówić i dopytać, czy nie ma ukrytej tam jakiejś dopłaty. Jak człek w dzisiejszych czasach dostaje coś za darmo, to od razu robi się czujny 😉 Hania z Emilą nic tym razem nie wygrały, za to wszystkie wyszłyśmy zachwycone fantastyczną grą aktorską Meryl Streep i świetnym filmem, przy którym można było się i pośmiać i wzruszyć. Szczerze powiedziawszy podobał mi się o wiele bardziej niż sztuka „Boska” z główną rolą Krystyny Jandy. Choć może nie należy porównywać sztuki teatralnej z filmem.. No ale Meryl była po prostu zachwycająca, rozbrajająca i fantastycznie odegrała rolę zakochanej w muzyce, fałszującej śpiewaczki. Tak dzielnej i nieświadomej braku talentu, że z odwagą występowała przed szeroką publicznością.. Polecam.  

 

 

 

 


Szpitalnie

Można powiedzieć, że ów przytup potężnie nami wstrząsnął – zwykły katar w dwa dni zamienił się w kaszel, a ten w wirusowe zapalenie oskrzelików. Po wizycie u pediatry skierowano nas na inhalację, gdyż oddech Synka zrobił się krótki i świszczący. Potrzebna była szybka reakcja, a tu w jednym ze szpitali pulmonolog na urlopie. Nie pozwolono mi z nim już jechać do drugiego szpitala, bo z racji przepisów musiała nas zabrać karetka. Także Mały miał atrakcję – io io go wiozło i pan ratownik w czerwonym uniformie. Dla mnie atrakcja była mniejsza, bo oczywiście już się zestresowałam. W drugim szpitalu od razu powiedziano, że do domu nie wracamy, tylko zostajemy na oddziale. Wesoło 😉 Bez auta, bez piżam, klapków, szczoteczek do zębów i wszelkich potrzebnych dodatków. Ale najważniejsze, że już pod opieką i ze wszystkimi potrzebnymi badaniami (saturacja, pobranie krwi, wymaz z nosa i usg płuc). Byliśmy w szpitalu, w którym rodziłam – fantastyczni lekarze, miłe pielęgniarki i ogólnie czułam, że i ja i Syn jesteśmy zaopiekowani.

 

 

 

szpitalni pocieszacze

 

 

 

 

Mężu wyszedł wcześniej z pracy i dowiózł nam wszystkie rzeczy, a przy jego obecności miałam czas na prysznic i chwilę oddechu. W dzień nie było źle, inhalacje co cztery godziny, pobranie krwi, badanie wysycenia płuc tlenem i czas wolny. Najgorsze były inhalacje nocne, o 24 i 4 trzeba było śpioszka rozbudzić na tyle, żeby usiadł i dał sobie przyłożyć maseczkę do twarzy. Co się z tym namęczyliśmy, to moje.. Potem na szczęście szybko zasypiał, apetyt mu dopisywał. Za dodatkową opłatą miałam trzy posiłki dziennie i mogłam spać przy dziecku – bez tego pozostawałoby siedzenie przy jego łóżku, na krześle. Nie wyobrażam sobie spędzić tak ponad dwóch dni.. Na oddziale byli rodzice z wcześniakiem – nie widziałam jeszcze tak maluśkiego dzieciątka.. zawijano go w puchate koce, ogrzewano, podłączano pod różne urządzenia, ale rodzice szczęśliwi, że mogli trzymać je na rękach, a nie w inkubatorze. Przybył też chłopiec z astmą, który tak jak my, trafił do szpitala znienacka, prosto z wizyty u pulmonologa. Jego rodzinka to dopiero miała zaskoczenie – przyjechali ze Świnoujścia pociągiem i nie mieli ze sobą kompletnie nic na okoliczność noclegowania poza domem. Ojciec Tymona wracał pociągiem z córką i dopiero na drugi dzień mógł dowieźć im potrzebne rzeczy. Takie oto życie czasem płata niespodzianki i tak to można sobie coś zaplanować przy małym dziecku 😉 

 

Najważniejsze, że najgorsze za nami, płuca i oskrzela czyste, oddech już spokojny. Jeszcze przez kilka dni czekają nas inhalacje solą fizjologiczną i wracamy do formy. Uff.. A po przybyciu ze szpitala, Mężulek przywitał mnie bukietem kwiatów. Wspaniale jest wrócić do domu..

 

 

 

 

powrót :*

Niespodzianka

Z racji iż dalekie plany nie są obecnie możliwe do realizacji, postanowiliśmy odwiedzić z zaskoczenia Zosię. Blisko, wygodnie i nocleg darmowy 😉 A ileż radości! Schowaliśmy auto na podwórku, a że Zosia akurat wracała z psem, łatwo było wyjść jej na przeciw i Mały od razu mógł powitać babcię. Dzień wcześniej Mężu dzwonił by wybadać, czy nie ma żadnych innych gości, a tu zaraz za nami przyjechała ciotka Maryla i zrobił się w domu gwar. Kawa i ciasto poszły na stół, a w naszym przypadku karmienie Smyka i wyjście na pizzę, gdyż wiadomo, wizyty z zaskoczenia wiążą się z brakiem obiadu dla całej ferajny. Zresztą co jak co, ale na pizzę to my zawsze chętni. Przy okazji zrobiliśmy trochę zakupów uzupełniających lodówkę i można było wybrać się na wieczorny festyn. Mały trafił na darmową przejażdżkę bryczką, a my czatowaliśmy na wygraną w loterii – nie trafioną, ale nic to.. jak to mówią, kto nie ma farta w takich akcjach, ten ma szczęście w miłości 🙂 I tego będziemy się trzymać.
Mężu wieczorem spotkał się na pogaduchy z Damianem, ja mogłam pogadać z Zosią, później kąpanie i usypianie szkrabka. By w świąteczny poniedziałek ruszyć z nim na ślizgawkę, aż do zmęczenia materiału – mojego i ślizgawki, oczywiście. Babcia przejęła po drzemce energicznego malucha, a my pojechaliśmy nad pobliskie piękne jezioro…
Obejrzeliśmy po raz pewnie piąty, czy nawet szósty „Dirty Dancing” (cóż za sentyment do tego filmu..) i te wolne dni zleciały w moment. A że jeszcze wczoraj Mężu załapał urlop, to ostatnim rzutem na wakacyjną taśmę, dotarliśmy nad morze! Można powiedzieć, że i dla nas była to niespodzianka, bo do ostatniej chwili nie było wiadomo czy jedziemy, czy nie i czy będzie to słoneczny dzień. Był. 🙂
Plażowanie, opalanie, gry w piłkę, bieganie po piasku, obiad w barze, gofry i lody na deser, czyli standardowe punkty nadmorskiego programu, zostały zrealizowane.. Taki dzień robi smaka na kolejne, ale cóż, trzeba było wracać i niestety piękne chwile okupić katarem. Mimo słońca bowiem i dość wysokiej temperatury, wiało na plaży i przydałaby się już czapka zakrywająca uszy, a nie tylko taka z daszkiem. Czyli od rana już wizyta u pediatry i można powiedzieć, że wakacje kończymy z przytupem.
Chociaż, kto wie.. jeszcze do końca sierpnia kawałek czasu 😉

Słońce złapane

Na koniec lata, zupełnym przypadkiem, natknęłam się na extra strój kąpielowy. Nosiłam się z zamiarem wymiany starszego modelu, zakupionego jeszcze w czasie ciąży, takiego w mało gustowne wzorki. Ale nie spodziewałam się, po ostatnich pogodowych wyskokach, że jeszcze uda mi się w nowym stroju opalać na plaży. A tu proszę. Dzisiaj jak nic 24 stopnie, słońce, jezioro i dzień jak perełka. Syn przeszczęśliwy, w plenerze, na babkach, ganiający z piłką i wręcz nurkujący w wodzie. Można było przewidzieć, że tak zakończy się radosne wbieganie do jeziora z gwałtownym stopowaniem gdy chłodna woda sięgnęła kolan. Raz nie wyhamował i ciach, kąpiel zaliczona łącznie z czapką 😉

 

 

 

 

love lato 

 

 

 


Tym razem nad jeziorem był tylko mój Tata, gdyż Mama kończy jeszcze swoje rehabilitacyjne ćwiczenia i dotrze do niego później. Za to nasze plany zmieniają się co chwilę.. Był pomysł na podróż do Torunia, z przystankiem w Bydgoszczy, ale jakoś nie został zaakceptowany przez aklamację. Potem zmiana na Łódź i Warszawę, by stwierdzić, że jednak za dalekie rejony dla naszego Smyka. W końcu pojechaliśmy nad jezioro z wygodnym noclegiem w domu 🙂 Wędrówki palcem po mapie jak na razie wymagają najmniej zachodu. Ale jednak.. nosi nas, zwłaszcza jak tylko poczuje się jeszcze trochę wakacyjnego klimatu..

 

Nawet zrezygnowaliśmy z zapowiadanego Water Show i oglądania ekstremalnych skoków do Odry, z dużej wysokości. Pyromagic, czyli późno-wieczorne fajerwerki, też nie za bardzo z racji godziny, w której to już trzeba Małego kąpać i kłaść spać. Ale nie odczuwam tego, jakbym coś traciła. Nie szkoda mi zamienić nocne szaleństwa na czas z Synem, zabawy, przytulanie go i patrzenie jak ufnie i spokojnie zasypia w moich ramionach. Rozwija się tak szybko, uczy tylu nowych rzeczy, słów i zachowań. Naśladuje nasze ruchy (ostatnio machał rękami tak jak Tata, pokazujący sposób układania kostki Rubika), przygląda się wszystkiemu ciekawie i wspaniale obserwować i podziwiać tego naszego słodziaka. 

 

Tymczasem trochę wspólnej wolności przed nami, taki gratisowy poniedziałek, to nie lada rarytas.. co przyniesie więc kolejny dzień? Zobaczymy 🙂 

Ślubny plener

Niedzielna pogoda okazała się na tyle łaskawa, że pojechaliśmy do parku i przy okazji spaceru zrobiłam zdjęcia w miejscu, gdzie mieliśmy ślubną sesję zdjęciową 🙂 Z sentymentem oglądam ten mostek, rzekę i bujne zielenie dookoła..

 

 

 

 

plener

 

 

 

 

Pięknie się tam czułam w ślubnej sukni, Mężu w garniturze, elegancki.. oboje trochę stremowani, ale patrzący sobie w oczy z radością i czułością. Miejsce idealne dla zakochanych! Teraz już Mały drepta razem z nami, zbiega z wielkiej dla niego góry i równie szybko podchodzi pod jeszcze większą (w przeciwieństwie do zasapanych rodziców) 😉 Spotkaliśmy się z Darkiem, w parkowej restauracji, mi udało się trochę z nim pogadać, chłopaki urzędowali na placu zabaw tuż obok. Ciekawe było urządzenie, które podają teraz przy zamówieniu – kwadratowy pager, który rozbłyska światłami, gdy można już je odebrać. Pierwszy raz spotkałam się z takim ustrojstwem, ale fakt wygodne to to, bo nie trzeba pilnować kolejki ani nasłuchiwać, czy już klienta wołają. 

 

 

 

 

cuś

 

 

 

 

Łapiemy słońce każdego dnia, jeśli tylko się pojawia.. W następny dzień nawet wybraliśmy się z kocem poleniuchować nad wodą, ale dość szybko trzeba było się zwijać. Ciemne chmury i chłodny wiatr w moment wygoniły wszystkich z plaży.. Dobrze, że jeszcze codzienny plac zabaw jest możliwy, choć też czasem piasek mokry i trzeba dzieciom tłumaczyć, że dziś to tylko spacer. Igorki spędzają z nami każde przedpołudnie, Monika częstuje to ciastem, to bakaliowymi ciastkami, które sama piecze (przy okazji mnie też na to namawia podsyłając przepisy). Dostaliśmy kolejne cukinie od znajomego, mogłam się więc i z nią podzielić. W planach obie mamy placki cukiniowe, bo ileż można mieć zamrożonej cukinii do dziecięcych potraw. Mama też jeszcze się załapie na te ogrodowe cudo. Przychodzi dziś po ćwiczeniach i wraz z Małym zabieramy się do dziadków, by Mężu miał czas na akwarystyczne porządki.

A jutro spotkanie z Beatką, która przybyła do kraju pozałatwiać kilka spraw. Fajnie będzie się znów zobaczyć i posłuchać relacji z ich wakacyjnego wypadu do Barcelony.. Na nas Barcelona jeszcze trochę musi poczekać 😉 

Pogoda w kratkę

Ostatnio najlepszymi dla mnie filmami okazują się francuskie produkcje, rozbawią, dadzą do myślenia i mają swój specyficzny smaczek. Wczoraj w plenerze wyświetlano „Nietykalnych”. Nie poszliśmy, bo była to pora usypiania Synka, a poza tym widziałam ten film już ze cztery razy. Warty jest i kolejnego obejrzenia, ale lista czekających filmów jest ogromna i choć część z nich chciałabym zobaczyć. Z dziewczynami mamy też już zrobioną rezerwację na „Boską Florence” z Meryl Streep, który to film z chęcią obejrzę podczas Kina Kobiet, poprzedzonego pogaduszkami i konkursami. Oglądałam wcześniej sztukę, gdzie „boską” śpiewaczkę grała Krystyna Janda. Ciekawe to było dzieło, choć przydałoby się na owym seansie założyć zatyczki do uszu, przy scenach śpiewu 😉

 

W piątek zakończyłam kurację ozonową – bez zmian mycie co drugi dzień, choć Ania uważa, że po kolejnej sesji mogłoby być co trzeci, ale na razie poobserwuję me włosy przez miesiąc i wtedy zobaczymy co dalej. Zostaliśmy obdarowani przez nią kolejną porcją książek i koszulkami dla malucha. Są jeszcze za duże, ale patrząc jak szybko minęły prawie dwa lata ani się obejrzymy, a będą na niego pasowały.

 

Chłopaki w weekend spacerują o poranku, ja mam czas trochę popisać albo poczytać. A po obiedzie próbujemy wybrać się na spacer. Co wcale nie jest takie proste, zwłaszcza gdy dziecko czeka na zabawy z piłką, dojeżdżamy do parku, a tu deszcz. Chowamy się do auta, już jest plan jechać do marketu na plac zabaw, a tu słońce. Wychodzimy, Mały zdąży pośmigać trochę w kaloszach po kałuży i znowu deszcz. I tak nas gania ta pogoda w tą i z powrotem. Aż się wierzyć nie chce, że to sierpień. Woda w jeziorach powinna być ciepła, nad morzem powinno się leżeć w słońcu i łapać promyki na pozostałą część roku, a tu jakoś jesiennie za oknem. Nie wiadomo, czy coś się w tym temacie polepszy i czy jest sens planować jeszcze jakiś wyjazd. Na razie przytulniej blisko domu, gdzie z deszczu nie umyka się pod rynnę, gdzie czekają zabawki, książki, a kto wie może i w tygodniu odwiedziny Moniki z Igorem.

Niedziela na szczęście bardziej słoneczna, więc ruszamy na spacer i oby nie trzeba było zaraz wracać! 

 

 

 

po deszczu

Rosyjski

Po ogórkach już prawie śladu nie ma, wystarczyło jeszcze tylko na jeden słoik małosolnych. Podzieliłam się jeszcze świeżymi z Moniką, od niej dostałam pomidory działkowe i winogrona, a później kolega z pracy Męża obdarował nas cukiniami. Można powiedzieć, że zapanował u nas dobrobyt na ogrodowe pyszności 🙂 Na dokładkę, po wczorajszej wizycie na przedostatnim ozonie, wyszłam z kilkoma spodniami dla  Synka, koszulą i książkami do nauki cyferek i obietnicą dalszych do nauki liter. Syn Ani skończył 8 lat i już z nich nie korzysta, więc akurat idealnie się załapaliśmy. 

 

Ostatnie dni podobne do siebie, poranki spędzam na spacerach z Moniką i Igorem. Widujemy się codziennie, fajnie nam się rozmawia, nasze chłopaki próbują się razem bawić, choć jeszcze są na etapie wyrywania sobie łopatki czy piłki. Poznałam jej męża Wladimira, pochodzi z Mińska ale od lat mieszka u nas, tutaj skończył studia (gdzie poznał Monikę) i tutaj pracuje. Zdecydowanie jednak słychać u niego rosyjski akcent, co nie przeszkadza kiedy mówi po polsku, ale ciekawie musi brzmieć kiedy z tym akcentem mówi w języku angielski, który też zna perfekt. Jak się okazało, jego ulubioną bajką w dzieciństwie była „Masza i niedźwiedź” (o której niedawno wspominała cień_wiatru) 🙂

 

 

 

 

 


Monika ma plan, żebyśmy spotkali się wszyscy razem, ale ja już na spokojnie.. najpierw chciałabym, żebyśmy my się lepiej poznały. Rodzinę to ona ma ogromną – 9 rodzeństwa i wszyscy z żonami, mężami i dziećmi. Jak się spotykają na święta, to jest jak na weselu! Ale fajnie, że cała ekipa w kraju i często się odwiedzają. Polecała też odwiedzić Mińsk, mówiąc, że pięknie tam jest i miasto wspaniałe. Ale na razie chciałabym poodwiedzać nasze rejony, niech no tylko Mały nabierze trochę mocy do dalszych podróży. 

 

Tymczasem popołudniami przybywa do nas moja Mama, wzięła się za rehabilitację kręgosłupa i chodzi na ćwiczenia izometryczne w naszej okolicy. Odwożę ją później do domu i wraz z Synem spędzamy wtedy czas u Dziadków. Zabawy ma więc od rana do wieczora, coraz więcej słów próbuje już mówić. Ostatnio wymówił nawet wyraz „koń” i „cześć”, oczywiście w dziecięcej formie, ale i tak rośniemy z dumy 🙂 Śpi teraz nasz słodziak, po nocy w kratkę, więc ruszam obejrzeć sobie jakiś film. Jestem po ekranizacjach powieści Nicolasa Sparks’a „Dla Ciebie wszystko” i „List w butelce”. Oba filmy emocjonalne, ładne, ale ze smutnym zakończeniem, pora w takim razie na coś weselszego. 

Zielony ogród

Po wizycie u Zosi zapanował u nas ogórkowy zawrót głowy. Nawet podjęliśmy się założenia pierwszego słoika małosolnych i czekamy do wtorku na efekt. Nie spodziewałam się, że tak jej się ogród rozrośnie. W planie było trochę kwiatów, odrobina warzyw i pół części w trawie, żeby Wnuczek miał gdzie biegać. Trawy został skrawek, a warzywa rozszalały się po większym terenie. Dawno nie jadłam tak pysznych ogórków, zwłaszcza te najmniejsze smakowały rewelacyjnie.

 

 

 

 

zielone

 

 

 

 

Nie mogłam się powstrzymać, żeby ich nie podjadać i to od razu po zerwaniu i lekkim opłukaniu wodą. Cały wieczór spędziliśmy na dworze, aż do czasu, gdy nas komary wygoniły. Mały zachwycony, że u Babci są pies, kot i inne zabawki niż w domu. Szalał do nocy i zasypiał dopiero w okolicy 23 godziny..

 

 

W sobotę tradycyjnie wybrałam się na ryneczek, by tym razem skorzystać z letnich wyprzedaży. Upolowałam sukienkę i długą spódnicę, z tych lekkich, przewiewnych i do samej ziemi. Zawsze chciałam taką mieć, choć Mężu woli spódniczki krótkie, jak to prawdziwy mężczyzna 🙂 Wyszłam potem z Synkiem na plac zabaw i zostaliśmy stamtąd porwani do.. bryczki. Sąsiad Zosi ma piękne konie, czasem zaprzęga je do przystrojonego wozu, wynajmuje go też na przewiezienie państwa młodych do ślubu. Jechał akurat obok i wraz z innymi dziećmi załapaliśmy się na przejażdżkę.

 

 

 

 

wio

 

 

 

 

A wieczorem dziecię zostało pod opieką Zosi i Tomka, by rodzice mogli wyskoczyć na spotkanie z Damianem. Zasiedliśmy sobie przy pizzy i małym piwku, pogadaliśmy o wakacjach i planach na sierpień. Jest szansa na ogniskową imprezę pod koniec miesiąca i fajnie by było tak zakończyć letnie szaleństwa. Chłopaki odprowadzili mnie na usypianie Synka i miałam czas poczytać książkę, kiedy już zasnął. Niedzielę spędziliśmy w ogrodzie, zebrałam bób na wynos, dostaliśmy też ogórki i słoiki z fasolką szparagową. Obiad był królewski, z mizerią, fasolą szparagową z bułką tartą i mielonymi, które też jeszcze załapaliśmy do domu, więc dziś prócz zupy nie gotuję nic więcej. Zresztą poniedziałek jak zwykle rozkręcił się zakupami i praniem. Po południu więc wybieram się na spacer z Małym i może uda mi się trochę odpocząć.