Pani doktor zaleciła witaminę C, lek wykrztuśny w razie konieczności i marsz na spacery – trzeba było jej posłuchać i zafundować Małemu dużo świeżego powietrza. Zanim jednak ruszyliśmy w plenery, zaliczyliśmy odwiedziny chrzestnej Iwony z synem. Minęły trzy miesiące od ostatniej i dziecię nam się zawstydziło na widok dawno niewidzianej cioci. W ogóle weszliśmy teraz w etap nieśmiałości. Chowanie się za nogami, zasłanianie oczu – bo przecież wtedy jesteśmy niewidoczni. Do tego doszło schylanie głowy, gdy coś się narozrabia i gdyby nie ten uśmieszek pod nosem, to można dać się nabrać na skruchę 😉 Jak już się oswoi z towarzystwem, czy nowymi osobami, zaczyna się dokazywanie, wciąganie w zabawę. Taki mały słodziak potrzebujący stale uwagi innych i angażujący wszystkich do swoich pomysłów.
Pomysłów i nam nie brakuje, jednak czasem nie można sobie pozwolić na ich realizację. Miał być wyjazd do Gdańska, ale w ostateczności Mężu zrezygnował, mimo już zaklepanego miejsca na zawodach w układaniu kostki Rubika. Trochę nad tym ubolewam (bardzo w przypadku możliwości zapoznania się z Bożenką! – ale mam nadzieję, że jeszcze nadrobimy 🙂 ), choć i ja uważałam, że trzeba temat przemyśleć – z racji zbyt dużych kombinacji w pracy, przekładania zmiany i brania dodatkowego dnia wolnego, tuż po dłuższym urlopie. Wiadomo, że w firmie to niemile widziane, tym bardziej, że pracy mają obecnie dużo, a do tego pojawia się szansa na mały awans. Przed taką szansą nie ma co znikać z pola widzenia przełożonych 😉 Zrekompensowaliśmy sobie tę stratę wyjazdem nad jezioro – w planach jednodniowym – tymczasem znienacka zamieniającym się w cały weekend!
Gdy jechaliśmy do rodziców, odpoczywających jeszcze na wakacyjnym pobycie w tym uroczym zakątku, wszystkie domki były zajęte. Padł pomysł, że ja z Synkiem zamieszkam na tę jedną noc u nich, wprawdzie na jednej wąskiej kanapce, ale przynajmniej w cieple. A Mąż razem z Damianem (który postanowił nas odwiedzić – lecz nie zastałby nas w domu) w namiocie, którego jak się okazało nie trzeba było rozkładać. Znienacka znajomi rodziców musieli wyjechać i mieliśmy cały domek dla siebie. A że łóżko turystyczne nie opuszcza bagażnika, to było i miejsce do spania i wygoda. Noc natomiast tak ciepła, że nawet bluzy dla dziecka nie wyciągałam, wystarczył jeden długi rękaw i szalał po trawie do późna.
Lato powoli ma się ku końcowi, choć jeszcze na pocieszenie podarowało nam piękną pogodę. Ostatnio takie upały trafiły się w maju i w czerwcu, teraz temperatura sięgnęła 30 stopni i nareszcie mogłam popływać w jeziorze. Zakwasy dają znać, że dawno nie pływałam.. oj dawno.. Niedziela cała więc, naprzemiennie, w wodzie i na kocu. Książka o młodości Sienkiewicza, słonecznik do chrupania, dziecię robiące babki i śpiące (po dużej dawce ruchu i tlenu) spokojnie na drzemce. Pogaduszki z Iwoną od Oskarka i z Mamą, której po tygodniu leniuchowania nie chciało się wracać do domu. Tymczasem wracać trzeba.. a na powrocie można było pokazać Synowi coraz rzadszy widok – muuu, według jego dialektu – w całej okazałości.