Nie miała baba kłopotu, to „se” ponad dziesięć kilo jabłek przygarnęła. Od koleżanki z działki. Koleżanka szczęśliwa, że się nie zmarnują, a ja, z racji małej wprawy w przetwarzaniu, za głowę się złapałam. Co też z tym fantem zrobić. Papierówki spadowe, z lekka poobijane, trzeba było szybko działać. Za nóż, ciach ciach (z pomocą Małego) obkrojone, wydrążone i heja. Część do garnka na kompot, obgotowane na mus jabłkowy, część po chwilowej konsternacji – czy można? – poszła do zamrożenia. W planach był jeszcze sok, ale mocy zabrakło i już sokowirówki nie miałam sił odpalać. Bałagan i tak był na pół kuchni;)

Idąc za ciosem, gdyż robot kuchenny poszedł w ruch, wypróbowałam kolejną tarczę do ścierania. Tym razem na tapecie cukinia i powstały pyszne placki! Nawet moim chłopakom zasmakowały i zyskały aprobatę na przyszłość.

Dowiedziałam się, że jeszcze można zrobić placki z marchewki i kto wie, może mnie kiedyś na takie natchnie. Na razie, oprócz jabłek, pomroziłam borówki i tylko żałuję, że na truskawki się nie załapałam. Może w kolejnym sezonie wreszcie się uda jakiś dżem czy konfiturę wyprodukować. Tę ze śliwek pamiętam do dziś, warta była każdego mieszania i stania przy garnku.