Weekend słoneczny, ale temperaturowo chłodny, więc przez wzgląd na nasze katary większość czasu spędziliśmy w domu. Trochę odsypiania, gier planszowych, porządków w akwarium (wymiana podłoża, wody, mycie szyb) i gotowania różności. Była próba pieczenia kruchych ciastek – owszem, kruche wyszły, ale jakieś takie suche przez ten nasz gazowy piekarnik. Coraz bardziej nakręcam się na remont w kuchni i wymianę starych sprzętów, mam już nawet namiary na polecanego tatę koleżanki, który od lat praktykuje z powodzeniem takie tematy. Trzeba tylko z tym ruszyć. Ale zanim kuchnia, trochę gimnastyki na naszym kasztanowym spacerze. O dziwo trafiliśmy jeszcze spore ilości i przytargane 5,5 kg wędruje jutro do szkoły.

Od razu na słowo kasztany rozśpiewuje mnie się w głowie TA piosenka. Rodzice nie raz w domu jej słuchali i nie raz przy ogniskach śpiewali. W te wakacje coś nie po drodze mi było z gitarą. Przydałoby się nadrobić to za rok. A żeby jeszcze wakacyjnie trochę było, w niedzielę pojechaliśmy na obiad do baru, na spacer spokojnymi uliczkami i do parku na pyszne kołacze. Wieczorem bajka „Planeta 51” i po podreperowaniu zdrowia, można ruszać w nowy tydzień. Z wakacyjnym widokiem pod powiekami, ale z cieplejszym już płaszczem, botkami i szalikiem..
