I odlecieli..

Co do atrakcji w hotelu i w jego okolicach, nie mogliśmy narzekać. Było gdzie pospacerować, była promenada, kotki, które chętnie dawały się pogłaskać, było też zaplecze z wodnymi sportami i tym razem postanowiliśmy zaszaleć i.. wzbić się w powietrze! MK początkowo miał obawy, ale przeważył nasz entuzjazm i chęć spróbowania tej atrakcji.. I było fantastycznie! Wysoko, z wiatrem we włosach i machaniem nogami nad morzem i nad plażą:)

Wielbłąd, parasailing i nurkowanie z maską przy skałkach to coś, co z przyjemnością będziemy wspominać.. A na zakończenie tureckiej wyprawy, w hotelu zorganizowano świetną imprezę w ogrodzie. Pod hasłem Love Story, z tańcami, wielkim miśkiem, fajerwerkami, z balonowym szaleństwem..

i z ognistym przytupem..

Tureckie wakacje pod każdym względem spisały się na medal.

Od Zająca

Mały zobaczył dziś w sklepie zestaw lego, który dostał na Wielkanoc od zająca. Przyjrzał się cenie i woła – mamo jakie to drogie! A ja dostałem go za darmo!:) Taa..

Też dostałam prezent od zajączka, a właściwie przyjechał do mnie prosto z Danii. Po całonocnej podróży, zaspany, ale jak zawsze z uśmiechem. Szkoda, że tylko przejazdem, ale miło ogromnie. Darem była najnowsza płyta DM. Z racji sentymentu do zespołu i jego muzyki..

Dwadzieścia lat mojego życia spędziłam z tą muzyką w sercu. Była na pierwszym miejscu, choć innej też dawałam szansę. Ale DM wygrywalo. Było połączone ze zlotami fanów we wszystkich większych miastach Polski, z wyjazdami na niesamowite koncerty, z tańcem, ubiorem, fryzurą i każdą piosenką znaną na pamięć. Nagrywałam je jeszcze z radia na kasety, słuchałam po nocach i uczyłam się tekstów pisząc je fonetycznie. To był mój świat i jak się okazuje, muzyka DM jeszcze mi w duszy gra. Choć już nie tak jak kiedyś i nie w całości. Z płyty podoba mi się 6 utworów i dziękuję pięknie Zajączkowi za przyjemność ich słuchania🌹Miłego weekendu!

Szklanka

Z wolnym na wakacje wierzę, że jakoś damy radę.. Ja z tych, co widzą szklankę do połowy pełną. Z uśmiechem do świata, do siebie, do spraw wszelakich i do ludzi – nie zawsze odwzajemnionym, co już mi dynda i powiewa, bo umiem oddzielić przychylnych od nieprzychylnych. I tymi drugimi się nie przejmować (przynajmniej tak bardzo, jak kiedyś).

Z jaśniejszym i dłuższym dniem optymizmu przybywa, a skoro weekend tuż tuż, to relaksu, doładowania baterii i pełnej szklanki życzę..

Relax

Sobota nie do końca należała do relaksujących, bo choć wyspana, wzięłam się za prace kuchenne, by obiad był na dwa dni i by jeszcze na poniedziałek i wtorek wystarczyło. Zapasów więc narobiłam, ale zajęło to czas do 15.. Potem Castorama, galeria na chwilę i wieczorny spacer w parku. Dzień po prostu zniknął w mig..

Za to niedzielę spędziłam tak, jak planowałam.. Z wypoczynkiem, długim snem, czytaniem książki, po śniadaniu i leniuchowaniem do południa. Po odpoczynku i kąpieli moce i energia wróciły. Mężu pojechał z teściem do kina na Avatara, a ja na spotkanie z koleżanką i dziećmi. Dwa place zabaw, spacer i zwieńczenie zabawy u nas w domu, a że Mama sama została, to jeszcze po wizycie pojechałam do niej z Małym, autobusem. Mężuś nas odebrał i wróciliśmy razem do domu.

I taki czas to ja bardzo cenię:) Można z większymi siłami ruszać w nowy tydzień..

Spokojnie niespokojnie

Z ostatnich nowości – przecięłam oponę zahaczając o wystający, ostry, krawężnik. Chwała temu, kto wymyślił mobilną wulkanizację, bo choć Mąż mógł mnie poratować, to jednak nie od razu i na dokładkę po dziecko musiał jechać do szkoły. Przyjechał więc pan z lewarkiem pneumatycznym i w 10 minut temat był załatwiony. Czeka mnie teraz zakup i wymiana opon i tylko nie wiadomo czy na zimowe jeszcze jest sens, czy może od razu w letnie wskoczyć;) Za oknem chłodek, ale gdy słońce zaświeci to już wiosenne klimaty czuję..

Mimo wszystko trwa jeszcze karnawał, rodzice śmigają na imprezę, Mały po balu w pirackim stroju, a i tworzenie karnawałowej maski zaliczone (jak co roku, od pięciu lat)..

My jednak bardziej pracowicie, domowo i szkolnie obecnie żyjemy. U syna kończymy pierwszy semestr, ocena opisowa wystawiona i w sumie już pięć szóstek i jedna piątka na drugi semestr wpadły do dziennika. MK tak nas przyzwyczaił do ładnych ocen, że jak dostanie kiedyś 4 będzie płacz i zgrzytanie zębami;) Ale na razie weekend przed nami, relaks, odstresowanie po pracy, może jakieś kino i snu jak najwięcej. Miłego więc..

Z Abbą w tle

Przyjęcie na pokład nowej pracy świętowałam zupełnie niespodziewanie na koncercie Tribute to ABBA, koleżanka zadzwoniła, że mają bilet i czy się wybieram z nią i jej ekipą. Chętnie dołączyłam, bo piosenki Abby bardzo lubię, wzruszają mnie i z rodzicami się kojarzą. Mama nie chciała dołączyć, bo impreza późno, ale i tak pojechałam i posłuchałam w ich imieniu fajnej muzyki.

https://www.youtube.com/watch?v=DEJXUDQF5hs

Show nie było jakieś wystrzałowe, największym minusem okazało się siedzenie na trybunach. Także nie wytrzymałam i musiałam zejść pod scenę, żeby trochę potańczyć i lepiej wszystko widzieć. Na koncertach najbardziej lubię być pod samą sceną, dopiero wtedy czuję, że biorę udział w imprezie i tak też tą zapamiętam:)

W weekend za to najpierw długie odsypianie, gotowanie różności, bo i wątróbki drobiowej z kapustą kiszoną, robinie makaronu z kurczakiem i pomidorami, a na deser muffinek jogurtowych , z poleconego przez dobrą duszkę przepisu. Było też pakowanie dużego prezentu, gdyż w sobotni wieczór mój Tata obchodził swoje okrągłe urodziny. Zapowiedziano kolację i tańce w lokalu, także odświętnie się wystroiliśmy i włączyłam nastawienie taneczne.

Z kretem i z tańcami

W ramach asekuracji do jesiennych przeziębień wcinam ostatnio tran, zagryzam miodem lipowym i popijam herbatą z cytryną. Do tego grejpfruty, pomarańcze, kapusta i ogórki kiszone. Nie łącznie, ale jednak prozdrowotnie. Poszłam też do lekarza po skierowanie na kontrolne badanie krwi, bo dobrze wiedzieć, jak tam się wszystkie parametry mają.

Na weekend nie planowaliśmy niczego szczególnego, Mężuś już wcześniej ogarnął akwarium, byliśmy zakupić nowe rybki, bo niektórym skończył się „termin przydatności” po latach i jakoś się przerzedziło w naszym małym akwenie..

Weekend jednak zaskoczył, jak to ma w zwyczaju, czymś fajnym i pozytywnym. Wzięliśmy się wreszcie za Kopiec Kreta – czekający na wypróbowanie, z ciekawości. Udał się, smakował i śladu już po nim nie ma:) Łapaliśmy słoneczne chwile na spacerach i szpaki, które podchodziły bardzo blisko ludzi.

A w niedzielę rozkręciły się tańce, na które przyciągnęliśmy rodziców. Szczęśliwych, że gdzieś sobie wreszcie potańczyć mogą. I dla mnie to była radość, poskakać z Małym, zatańczyć znów z Mężem, z Tatą. Choć muzycznie nie nasze klimaty do zabawy, to jednak do starych przebojów mam sentyment. Rodzice słuchali w domu bardzo dużo muzyki, większość utworów znałam, lubiłam i cieszyłam się, że oni mogli sobie powspominać i tak spędzić czas. A Mały też zaskoczył, pozując pewnej pani do zdjęcia, rzucając sobie liście nad głową. I polując samemu na jakieś fajne ujęcia. Te poniżej wykonał sam i coś czuję, że jak mamusia, polubił już bardzo to zajęcie:)

Latino i kolorowy zawrót głowy

Te inne klimaty, pomimo braku słońca, przywodziły na myśl Rio de Janeiro i były małą namiastką karnawału. Muzycznie trochę monotonnie, ale szkoła bębnowa samby tak właśnie brzmi.

Za to taniec i stroje pań tańczących kolorowe i kuszące. Sambę zawsze bardzo lubiłam, w mojej przygodzie z tańcem towarzyskim uczyłam się głównie kroków podstawowych i obrotów. Nie było to takie tempo, jak reprezentowali tancerze pod Pomnikiem Trzech Orłów, ale chętnie bym sobie jeszcze, choćby w skromniejszym wydaniu, potańczyła:)

Tymczasem od poniedziałku tańczę w kuchni, przy naszym kapuśniaku, łazankach, naleśnikach ze śliwkowymi powidłami i wśród latania z Małym do szkoły i odbierania go na czas. Po szkole za to jego tańce i dodatkowe zajęcia z angielskiego, które na szczęście bardzo mu się podobają. Zaczyna się też zbieranie kasztanów i szykowanie strojów na różniste wymyślne święta. Dziś na ten przykład Dzień Jabłka – zielone spodnie, czerwona koszulka, niedawno błękitny Dzień Warstwy Ozonowej. Strach się bać, co tam kolejnego nas czeka (chyba Dzień Kredki), ale już przeglądam szafy, czy na pewno mam dla syna ciuchy we wszystkich kolorach świata;) To co, jesień za oknem, a my na kolorowo i tańczymy.

https://www.youtube.com/watch?v=HAiHEQblKeQ

Bal u Rafała

Nowo otwarty Amfiteatr zaczął przyjmować artystów. Chwila wzniosła i zapisana na jego kartach, a dla nas rarytas w postaci dwóch znanych osobowości. Pierwszą był Ralph Kaminski, o którym do niedawna w ogóle nie słyszałam, a który w muzyce alternatywnej zbiera już nagrody (aktywny od 2010r). Postać nietuzinkowa, piosenkarz kontrowersyjny, o czystej barwie głosu, który do popowej, elektronicznej muzyki wprowadza dźwięki kameralne i poetyckie teksty.

W związku z tą wrażliwością i niekiedy nostalgią w utworach, Mężu myślał, że na tym koncercie wynudzi się i zaśnie. Tymczasem zaskoczenie! Bal u Rafała porwał nas jak prawdziwy bal. Było fantastycznie, z energią, tańcem, szczerymi oklaskami i nawet moim wzruszeniem przy utworze „Już nie ma dzikich plaż”. Przy „Kosmicznych energiach” tłum szalał, a kiedy Ralph tak po prostu zszedł sobie w ów tłum ze sceny, emocje sięgały zenitu. To był naprawdę świetny koncert, od samego początku, po same bisy.

Po takich emocjach Dawid Podsiadło już nie brzmiał tak fantastycznie, jak go pamiętam z Męskiego Grania w Poznaniu. W wersji akustycznej, z mandoliną, skrzypcami, fletem i trąbkami zabrakło pazura, który mnie kiedyś porwał i zachwycił.. Na MG jego koncert był najlepszy, tu Ralph wygrał wszystko. Owszem Dawid bardzo sławny, tłumy przy nim, większość zna teksty, a stadiony na jego koncerty wyprzedają się w kilka minut. Ale jednak no nie tym razem. Ani nas nie ruszyło, ani koleżance się nie podobało tak szalenie, jak kiedyś. Oczywiście nie ujmując nic Dawidowi, bo to po prostu nasze odczucia i tylko na tę wersję koncertową. Nadal uważam, że chłopak ma świetne muzycznie utwory, teksty i słuchać będę niezmiennie.