Urodziny u koleżanki były zaskakującym i sympatycznym wydarzeniem. Zaskakującym, gdyż nie mogłam się doliczyć ilości gości, kiedy wszyscy zaczęli się schodzić. Do końca nie byłam pewna, czy było nas 15 czy 19 osób. Część krążyła między pokojem, a kuchnią, część po północy odpłynęła na górze w sen, a palący wychodzili na korytarz w okolice okna. Impreza momentami przenosiła się do łazienki na wspólne malowanie, a gdy zaczęły się tańce dookoła stołu, to już w ogóle wszystko się mieszało. Smakołyki różniste, pyszne ciasta, pogaduchy wśród otwartych i wyluzowanych starych i nowych znajomych. Hulańce do różnych stylów muzycznych, poprzez elektro, rock’a, moje kawałki podłogi, aż do tańczącej rudej 😉 Było wesoło i tak przyjacielsko, jakby się ich wszystkich sto lat znało.. a że tym razem wypiłam tylko lampkę wina to niedzielny poranek okazał się łaskawy..
Łaskawa była też pogoda, dzięki której można było złapać długi spacer nad wodą. Nacieszyć oko widokami i choć w kurtkach, to powygrzewać się jeszcze na molo, siedząc w promieniach słońca.

Szkoda było tracić czas na gotowanie, obiad więc w naszym ulubionym barze, jedynym w okolicy miasta, gdzie można zjeść w niedzielę tanio, ale smacznie. Potem spalanie kalorii w wędrówce, by nadrobić je lodowym deserem z dużą ilością owoców. Tak naprawdę przewagą owoców nad lodami, bo jednak witaminy jesienią warto dostarczać w każdej dawce. Suplementację zresztą też włączyłam nam i Małemu i mam nadzieję, że jakoś tę jesień w zdrowiu przetrwamy..