Impreza sylwestrowa za nami. Na domówce u Damiana, w 10 osób, z nowymi znajomościami i tańcami w parach. Nareszcie razem poszaleliśmy, korzystając z opieki Zosi nad Małym. Choć z tego, co mówiła i on tańcował przy muzyce z Zakopanego i zasnął dopiero po 22. Fajerwerki już go nie ruszały..
Za to my objedzeni, wytańczeni i uchachani wyszliśmy postrzelać o północy. Szybka jednak była akcja, życzenia, szampany i powrót do ciepłego. Trochę to już jednak inna domówka niż kiedyś. A naimprezowaliśmy się u Damiana nie raz, w małym pokoju, siedząc na jednej kanapie, pijąc bez myślenia jak to będzie rano 😉 Teraz w salonie, przy zastawionym stole, debatach o dzieciach, pracy i ze świadomością, że wcześnie pobudka.
Zasnęłam ok 5, a po czterech godzinach Mały już pełen werwy. Nie ma lekko. Odespałam godzinę za dnia, ale że dziąsło nie do końca odpuściło, to przyplątała się gorączka i pojawił kaszel. Stwierdzam, że zawsze coś. Jak już jest sympatycznie to potem łup. Żeby nie było za różowo. Także początek roku i fajny i nie. Życiowa mieszanka wybuchowa, która ma ciąg dalszy w następnych atrakcjach. Ale o tym w kolejnym, górskim już odcinku 🙂