Już od dawna obiecuję sobie zasiadać do laptopa i natychmiast zaczynać pisać, bo czasu mało, a pisanie jednak trochę zajmuje.. i za każdym razem kończy się na czytaniu. Tak też i dziś się stanęło, że pochłonęły mnie fantastyczne blogi pełne niesamowitych opisów i rysunków niby nie z tego, a przecież jednak z tego świata. Ach jakże bym chciała mieć dar opisywania rzeczywistości w tak barwny sposób! No cóż, pozostaje mi pisać tak zwyczajnie.. i po prostu. Bądź nie pisać wcale. Ale że we wnętrzu coś mnie do pisania gna, więc siadam i resztki pozostałego czasu poświęcam.
Czas zwie się pozostałym, gdyż drzemka Syna trwa już 2 godziny i do tej pory jestem pod wrażeniem, że aż tak długo 🙂 Oczywiście co jakiś czas chodzę i sprawdzam, czy aby wszystko w porządku, bo aż uwierzyć trudno. Zdążyłam w tymże czasie ugotować żurek – tradycyjny, nasz ulubiony, z kiełbachą białą przygotowaną do wędzenia, z majerankiem, warzywami i z jajem na dokładkę. A skoro już dziś od strony kuchennej, to ostatnio mnie naszło. Z owego stanu powstały kolejno:
Potrawka meksykańska – mięso mielone, pomidory, papryka, pieczarki, czosnek, kukurydza i czerwona fasola – z odrobiną Grecji w postaci oliwek dokładanych na zimno do podgrzanej już potrawy. Albowiem oliwki uwielbiam.
Sernik na zimno z brzoskwiniami – serki Danio, żelatyna rozpuszczona w mleku, śmietana kremówka ubita z cukrem pudrem, galaretki poziomkowe i brzoskwiniowe kawałki. Po czym na ostatku Mąż zapytał – a nie zapomniałaś o spodzie? Hmm w przepisie spodu nie było! Ale fakt, przydałyby się na dół jakieś biszkopty albo co.. Na szczęście i bez spodu smakowało, choć momentami wyczuwało się żelatynowe grudki w masie białej..
Zaznaczam jednak, że dopiero od niedawna wzięłam się za kuchenne eksperymenty w kierunku tworzenia wypieków, serników, chleba i innych tworów jak dla mnie magicznych. I choć to ja w tym domu jestem z zawodu chemikiem, to właściwie obecnie moja wiedza objawia się w postaci unikania chemii w żywności, studiowaniu etykiet kosmetyków i mieszaniu składników według przepisów zbieranych z różnych czasopism, książek i podarowanych mi przez biegłe w czarach koleżanki. Tymczasem mój osobisty Mąż rozłożył mi pod nosem (dosłownie, bo dawno nie czułam odczynnikowych wyziewów) małe laboratorium.
I to on badał zawartość azotanów, fosforanów, azotynów, twardość i inne parametry akwariowej wody. Ja zdecydowanie odpoczywam od zawodowej pracy i nawet najmniejszym palcem w tych działaniach udziału nie wzięłam. Kilka lat pracy w laboratorium wystarczy 😉 Ale żeby nie było tak całkiem bez laboratoryjnych wyzwań to na marginesie zaznaczam, że zrobiliśmy ponownie badanie krwi u Smyka i ponieważ poziom żelaza zdecydowanie podskoczył, to od razu jestem spokojniejsza.
Obecnie skupiam się na wyszukiwaniu przepisów dla Dziecia, łączenia składników typu kasza kukurydziana lub ryżowa, z przecierem jabłkowym lub bananem. Blender poszedł już w ruch i rozpoczynamy etap mieszania ziemniaka, ugotowanego żółtka, marchewki, kawałka mięska, pietruszki i koperku w różnych zestawieniach. Słoiczki może były dobre na samym początku, teraz jednak widzę, że się nie sprawdzają. Odwieczna prawda bowiem głosi – co wyczarowane osobiście, to jednak smaczniejsze i basta.