Z ostatniego spotkania u rodziców mam wspaniałe zdjęcie, na którym dziadek czyta wnuczkowi bajkę.. Łapię takie chwile w każdym możliwym momencie, bo coraz bardziej jestem świadoma upływu czasu i tego że dla naszego smyka to będą ważne wspomnienia. Zaczęłam też rozglądać się za figurkami Mikołaja, jakimś drzewkiem i nabyłam gwiazdę betlejemską. Żeby trochę świąteczniej zrobiło się w domu.
Cóż z tego, kiedy tuż przed malowaniem ostatnich dwóch ścian, człek się budzi rano i widzi fontannę wody, lecącą do wanny. Na szczęście do wanny. A nie na podłogę, bo prawdopodobnie ciurkało całą noc. Malowanie idzie na bok, a w łazience zapanowuje pandemonium. Cały dzień jestem bez wody, na szczęście obiad ugotowany. Do wymiany oba kolanka i zakamieniona bateria, a w efekcie końcowym trzy odłupane kafle spod zabudowy wanny i oczywiście jeden pęknięty. A zapasu brak. Dziura straszy nie tylko nas, ale i Małego, który boi się, że mu stamtąd pająk wyjdzie. Na dokładkę znienacka wizyta naszych ulubionych fachowców, którzy dostali zielone światło na rozwalanie sufitu w sypialni i chcą działać jeszcze przed Świętami! Nosz, chyba nigdy tego pyłu nie ogarnę.. W łazience na suficie pojawiło się nowe pęknięcie, więc od razu chcą naprawić to i korytarz. Jak robić dalszy bajzel to może jednorazowo?
Najlepiej było by na ten czas się wyprowadzić i niech się dzieje co chce 😉
Gdybym mogła dołączyłabym do firmowej wigilii Męża, spakowała na szybko torbę i poszła na spacer brzegiem grudniowego morza. Ponoć słońce było i prawie bezwietrznie. Zupełnie jak w bajce.. A tych bajek, dla dodania nastroju, trochę się ostatnio naoglądałam i naczytałam (teraz w planach „Zbrodnia w efekcie” Chmielewskiej). I stwierdzam, że wyrosłam ze świątecznych filmów i książek. Wolę iść na jarmark, chłonąć widok Mikołaja, reniferów, słyszeć dzwonki i kolędy śpiewane intensywnie przez naszego smyka. Albo jechać nad morze, obecnie mało zimowe, ale zawsze jak zaczarowane..