Sobotę wieczór spędziłam w towarzystwie Synka, bo Mężu przyjął zaproszenie na grilla z kumplami z pracy. Okolica działek śliczna, ale tak sobie myślę, że domek tuż przy rzece ma też minusy. Zwłaszcza przy dużych deszczach i podniesionym poziomie wody. Mimo wszystko latem mają tam cudownie..
Niedziela leniwa, odsypiająca i na szczęście słoneczna. Mogliśmy spędzić czas we troje, na placu zabaw, na grze w piłkę i na lodach z Synkiem. Takie fajne odreagowanie po ostatnim zapracowanym czasie u Męża. Żeby nie było zbyt radośnie, okazało się, że do parku nie pojedziemy moim autem. Po ostatniej naprawie, alternator owszem działa, ale akumulator nie nabrał mocy. Nie był zresztą wymieniany od lat i zdecydowanie przyszedł czas na nowy. Coś ostatnio to moje auto jest jak worek bez dna.. Ale i tu na pocieszenie dobra wiadomość, po wielu pertraktacjach i telefonach mamy przedszkole blisko domu, więc odpadają dalsze dojazdy 🙂 Aż nie wierzę, że się udało, że odwołanie i pomoc pani dyrektor przyniosły upragnione miejsce.. Nie trzeba będzie wstawać wcześniej, odmrażać auta, albo wracać w korkach, bo piechotką mamy rzut beretem. W następnym tygodniu spotkanie organizacyjne, ale i tak powoli szykujemy wyprawkę. Bo wiadomo, że i piżama i kapcie będą potrzebne. Prasowanki imienne też się przydadzą, buty trzeba oznaczyć i kurtkę. Dobrze, że na tą zimę mamy już kurtkę, kozaki i spodnie narciarki. Na wszelkie rzeczy papiernicze będzie zbiórka, więc nie trzeba latać po sklepach za kredkami i farbami. Za to musimy zwiększyć ilość rozmów o przedszkolu z najmłodszym. Na razie niby się cieszy i chce tam iść, ale powtarza, że musi być mama bo nie zostanie sam. I nie pomagają tłumaczenia, że będzie tam dużo dzieci i miłe panie, które się nim zajmą. Wiadomo, rodzice teraz najważniejsi, a i my pewnie nielekko przetrwamy początki przedszkola.. Ponieważ mam jeszcze wolne, to na start planujemy 4 godziny dziennie. Ale kto wie, może Mały nas zaskoczy i sam będzie chciał zostawać dłużej. Zobaczymy..