I kolejna Wielkanoc za nami.. ta była szczególna – chrzciny Syna, to jak się okazało – duże wydarzenie 🙂 W sobotę poskrobałam cebulowe jajo, poświęciliśmy je, zaliczyłam spacer. Mąż odstał kolejkę do mycia auta.. jakoś wszyscy zostawili to na ostatnią chwilę i był ruch w interesie.
Do niedzieli byłam spokojna i zrelaksowana. Potem, jak ręką odjął – od rana szykowanie, ganianie, karmienie, malowanie, przewijanie, znów karmienie i ubieranie. Uf. Wyszliśmy. Pogoda na szczęście dopisała i mogłam wskoczyć w moją błękitną sukienkę, a biel dziecięcych ciuszków połyskiwała w słońcu. Zabrakło nam 10 minut podróży samochodem, żeby Dziecię usnęło snem błogim i tak oto wylądowaliśmy w kościele z rozochoconym maleństwem, rozglądającym się na wsze strony i gaworzącym sobie w najlepsze. Chrzczona była dwójka dzieci, nasze i dziewczynka, którą rodzicom uśpić się na ten czas udało. My natomiast większość mszy dwoiliśmy się przy podawaniu gryzaka, wycieraniu śliny i transporcie Syna z ramienia na kolana i z powrotem. Ale nic to, było dobrze. Do czasu akcji głównej – czyli polewania główki wodą. Jak się to nasze szczęście rozpłakało, tak potem do końca mszy już uspokoić się nie dało. Wylazł z niego ten diabełek, oj wylazł 😉
Później już na spokojnie.. sen przy obiedzie w restauracji i przejazd na karmienie do rodziców. A tam, choć miało być tylko ciasto, zakąsek pełne talerze, szyneczki, pieczone mięso, sery różniste, sałatka i korniszony pod zapowiadane procenty weselnej. Towarzystwo oficjalnie przeszło na mniej oficjalny ton i brudziem zakończyło „paniowanie”, co niektórych, którzy jeszcze na ślubie nie przeszli na TY. W miarę upływu czasu posypały się anegdoty, kawały i opowieści dziwnej treści 😉 Oczywiście, były i różnice zdań i stwierdzam, że alkohol nie sprzyja wchodzeniu w poważne tematy. Ja zresztą byłam głównie widzem, cały wieczór naprzemiennie na soku i herbacie. Do tego co jakiś czas miałam przerwy na karmienie i usypianie – choć krótkotrwałe. Mały dokazywał, przy stole interesowało go wszystko, co można zrzucić. Gadał po swojemu jakby chciał dołączyć do rozmów dorosłych i ogólnie robił furrorę!
Wiadomo było, że później emocje mu się skumulują i płaczem odreaguje całą niedzielną imprezę, jednak utulony i wyciszony zasnął snem mocnym. Jak to święty – bowiem ksiądz na wyjściu podszedł do nas ze słowami – cieszcie się i radujcie, bo macie teraz w domu świętego. Właśnie został przyjęty w poczet i jeszcze nie zdążył nagrzeszyć 🙂 Alleluja!
W lany poniedziałek tradycji stało się zadość, aczkolwiek ilość wody mieściła się w naparstku. Nic to, grunt że szczęście będzie sprzyjać i kropka. Pojechałam do rodziców żeby i ich tym mokrym szczęściem obdzielić – nie spodziewali się – chyba nawet zapomnieli że dyngus w rozkwicie. Po raz pierwszy od dawien dawna zjedliśmy obiad tylko we czwórkę, ja, brat i rodzice.. trochę nawet sentymentalnie się zrobiło.. ale poimprezowe zmęczenie szybko zmieniło spotkanie przy stole w spotkanie na kanapie. Zresztą ja już i tak myślami byłam przy Synku i Mężu, bo tak to życie się zmienia i toczy kiedy tworzy się już swoją rodzinę..