W niedzielę, tuż po ślubie, na nogach które po tańcach ledwo się ruszały podjechaliśmy na skróconą wersję Dni Morza. Trwały trzy dni, a my załapaliśmy się na ostatni ale również tłumny, pogodny i kolorowy.. Wprawdzie ominęły nas koncerty i fajerwerki, ale nie żałuję bo mieliśmy milion razy lepsze, nasze prywatne świętowanie 🙂 Jednak fajnie było pospacerować wśród tych tłumów, pooglądać statki, posłuchać jak męski zespół śpiewa szanty, zjeść gotowaną kukurydzę i podziwiać odwagę karuzelowego szaleństwa..
Oczywiście statki w tym wszystkim były najważniejsze, nawet jeden z nich zwiedziliśmy. Do pozostałych były takie kolejki, że dnia by nie wystarczyło, do tego nogi już mi odpadały i odpoczynek na schodach Wałów Chrobrego i podziwianie statków z daleka było najlepszym pomysłem..
Wprawdzie nie były to takie rarytasy jak na Zlocie Żaglowców, ale też było na czym oko zawiesić..