Prognozy pogody trzeba czytać z dystansem, w piątek i w sobotę dni były słoneczne, w piątek to morze było tak spokojne, jak jezioro..
popadało natomiast w nocy i w niedzielę, kiedy już wyjeżdżaliśmy. Na szczęście nawet parasolki nie musiałam wyciągać z torby. Za to osobisty falochron by się przydał, bo w sobotę nad morzem wiało niesamowicie! Sztorm jak z filmów 🙂 Dawno nie widziałam tak wysokich fal rozbijających się o molo. Oczywiście ja i tata z aparatami pchaliśmy się w sam środek żywiołu, ale zdjęcia nie były w stanie oddać rzeczywistości..
Kołobrzeg urzekł mnie szeroką plażą i piękną starówką, w podróży na Hel zahaczyliśmy jednodniowo o to miasto więc można powiedzieć, że już tam byliśmy i zdjęcia można obejrzeć w niebieskim linku. Ale jednak w tak krótkim czasie zwiedzić się go nie da. Swoją drogą nieźle trzeba się nachodzić żeby przedostać się znad morza na starówkę, a ile schodów pokonaliśmy na tym wyjeździe to nasze – wysoka kładka nad peronami PKP i jeszcze pokój wynajęty na 4 piętrze bez windy 😉 I wędrówki po tych schodach kilka razy na dzień, a to na promenadę, a to na obiad, a to na spacer w okolice ratusza. Rodzice zaprosili nas do Oceanarium, gdzie i ryby i różne inne zwierzaki robiły wrażenie swoją egzotyką.
Był długi spacer po starówce, aż nogi rozbolały i z przyjemnością zasiedliśmy nad schabowym z surówką (jakoś na ryby nikt nie miał ochoty 😉 ) Później jeszcze spacer w słońcu promenadą, gdzie bywalcy sanatoriów wygrzewali się na wielkich ławkach, a mnie jakoś bardziej ciągnęło do widoków wielkiego błękitu…
Wieczorem Marcin wypił piwko z przyszłym teściem, a ja się nagadałam z mamą przy lodach z Żabki, bo jakoś nie udało nam się trafić na kawiarnię, gdzie o 20 podawaliby jeszcze desery lodowe. Później pędziłam, żeby obejrzeć jeden z moich ulubionych filmów „Walentynki” i w niedzielę już powrót w nasze rejony.. Wspólny obiad z rodzicami i z bratem i można powiedzieć, że imieniny mamy zostały porządnie wyświętowane 🙂