Weekend minął expresowo! W sobotę pospałam sobie, poczytałam książkę i był czas żeby wyszykować się elegancko na urodziny tatki 🙂 Zaproszenie do restauracji zobowiązuje, choć widzę że coraz luźniej się wszyscy ubierają. Co tam ubiór, ważniejsze jest samopoczucie, a to dopisywało. Zanim podano nam pyszne żarełko (placek po zbójnicku i schab zapiekany), pogadaliśmy trochę, pośmialiśmy się i było całkiem sympatycznie. Potem spacer nad Odrą naszym nowym bulwarem i lody na deser z marynarzem jako gościem dodatkowym 😉
Po tak sytym obiedzie już nawet kolacja nie była potrzebna, za to drinek w towarzystwie brata, czemu nie. Wypiliśmy na zdrowie i wyskoczyliśmy na imprezkę. Miało być nas więcej, ale że Darek nie dojechał to i Sylwia odpadła, a Marek wolał po kawalersku pooglądać panie tańczące na barze. My zamiast oglądać to potańczyliśmy sami – i nie na barze 😉 za to tak długo, aż nogi odmówiły posłuszeństwa.. Jeszcze przy zmianie czasu impreza się wydłużyła i już nie wiem o której poszłam spać, o 3 czy o 4?Wesoło było, zauważyłam też jak faceci próbują podrywać babki, jednemu się nawet udało – on wysoki i chudy jak szczapa, ona niska i pełnych kształtów – i proszę, w tańcu im się wyrównało 🙂 Lover in the dark…..
Za to niedziela cała była dla mnie leniuchowa, odsypiana, zaczytana i podglądająca Marcina, który uwijał się przy montowaniu nowego akwarium. Niezłe to było wyzwanie, bo i odławianie ryb, płukanie żwirku, podłączanie filtra, grzałki, rozłożenie roślin no i masa wiader wody.. Ryby i krewetki przetrwały, Marcin za to padł wieczorem ze zmęczenia, ale zadowolony że zdążył ze wszystkim w jeden dzień. Nic tylko podziwiać! 🙂