W piątek zamiast na fajerwerkach spędziłam wieczór w domu przy książce.. ciekawie poruszona tematyka, o czasach gdzie emigracja do USA była jedyną formą dorobienia się.. Ale dla niektórych też taką, która daje do myślenia, że pieniądze to nie wszystko i mimo ich posiadania tęsknota za swoją ziemią staje się nie do wytrzymania. Wzruszyłam się pod koniec, kiedy dziewczyna wraca do kraju w ramiona brata i ukochanego 🙂
Lubię happy endy..
Sobotni poranek był tak słoneczny, że spać nie mogłam i od rana pognaliśmy nad jezioro. Cały dzień na plaży, w towarzystwie wesołej ekipy z bratem, Anią, Tomkami, Sylwią, Lidką, Pawłem i Markiem który udostępnił nam deskę do windsurfingu. Próby ustania na tej desce kończyły się lądowaniem w wodzie, była masa śmiechu i nagrywanie filmików 😉 To naprawdę nie lada sztuka sterować tym ciężkim żaglem i utrzymywać równowagę na wodzie. Udawało nam się na kilka chwil, co już samo w sobie było wyczynem..
Chciałam zostać tam nad jeziorem, ale nie było miejsc noclegowych. Choć proponowano nam wypożyczenie namiotu to jednak deszcz podjął za nas decyzję i wieczorem wróciliśmy do domu. A na trasie pojawiła nam się tęcza jak z obrazka…
Odpoczynek, słodkie przytulanki, przebrać się i wyruszamy na Festiwal Fajerwerków. Było wystrzałowo i kolorowo 🙂 Tłumy ludków takie, że trzeba się było mocno nastarać żeby być w pierwszej linii widoczności. Udało nam się dopiero przy drugim podejściu, pierwsze oglądając zza drzew, dopiero później widok mieliśmy przestrzenny. Fajerwekowe wystrzały świetnie były zgrane z muzyką, tworzyły na niebie kolorowe obrazy i wzniosłą atmosferę 🙂
Po tych weekendowych atrakcjach niedziela była całkowicie wypoczynkowa i leniwa, zaczęłam czytać nową książkę, połaziliśmy trochę po sklepach w poszukiwaniu półbutów, nawet obiadu nie chciało się gotować więc zjedliśmy na mieście. A na wieczór już tylko trochę kabaretów na youtube i pora przygotować się na nowy tydzień – fajnie, że krótszy – bo już urlop na piątek wypisany i łącznie z wolnym czwartkiem szykują się 4 dni wolnego! 🙂 Jupi!