Jeszcze w sobotę rano trwały debaty czy jedziemy nad morze, czy od razu kierunek jezioro drawskie. Wiadomo było, że nad morze ruszą tłumy ludzi bo pogodę zapowiadano upalną. Sprawdziło się i jedno i drugie 🙂 Było upalnie, ponad 30 stopni, a na trasie dantejskie sceny i żółwie tempo. Ale chęć spędzenia jeszcze trochę czasu nad morzem zwyciężyła! Pokonaliśmy korki, przetrwałam upał zawieszając spódnicę na oknie, bo akurat klima się wykończyła i o samej wodzie dotarliśmy nad morze.
A tam kolorowo od parawanów, plażowo, słonecznie, o dziwo woda ciepła i można się było kąpać, a nie tylko zanurzać nogi do kolan. Damian i Wojtek wybrali się z nami na plażę, chłopaki pogadali, poopalałam się trochę, pograliśmy w piłkę w wodzie i relaks. Potem już sami ruszyliśmy na obiad i oczywiście lody amerykańskie na deser musiały być. Po takich rarytasach można było śmigać dalej – kierunek Pojezierze Drawskie!
Nawigacja wyprowadziła nas trochę w pole, ale po dwóch godzinach udało się dojechać do Karoliny (koleżanki z podstawówki) i Thorstena (jej męża zapoznanego w Niemczech), którzy właśnie rozpoczęli urlop w Polsce. Rozmowy prowadziliśmy w czterech językach – polskim, niemieckim, angielskim i na migi 😉 Domek dziadków, fajny ogród dla dzieci z basenem dmuchanym, huśtawkami i ślizgawką. Do tego ogródek warzywny, z którego jedliśmy świeże warzywa dopełniał całości. Jedyny minus całej posesji to 5 kilometrowa odległość do jeziora. Gdyby dostęp był prosto z działki miejsce byłoby idealne!
Zrobiliśmy sobie ognicho z kiełbasami, pieczonym chlebem i sałatką grecką, do tego piwko, drinek i szampan na zakończenie wieczoru. W niedzielę Karola postanowiła pokazać swoim dzieciom – Maxowi i Milenie – ruiny Zamku Drahim. Były fotki w zbrojach, z mieczami, było strzelanie z łuku i ogólnie fajny klimat 🙂
A po obiedzie ruszyliśmy już do domu, by zdążyć jeszcze z praniem i przygotować rzeczy do pracy. Nie ma letko, weekend szybko się kończy, za to fajnie że niedługo kolejny i nowe plany przed nami – tym razem w mieście – ale o tym bliżej piątku..